Kamienie Wilhelma

Internetowe wydanie ksiązki Andrzeja Czaplinskiego

Get Adobe Flash player

Łowy w Białowieży

W Puszczy Białowieskiej, współcześnie położonej na pograniczu Polski i Białorusi, zachowały się do naszych czasów ostatnie fragmenty pierwotnych lasów europejskich nizin. Ta ostoja żubra i wielkiej liczby innych rzadkich gatunków przetrwała w sercu najbardziej uprzemysłowionego kontynentu świata nie przypadkowo, lecz dzięki stuleciom planowej ochrony. Od XIV do końca XVIII wieku Puszcza Białowieska była dobrem Królów Rzeczypospolitej. Ten okres w jej historii - umownie przez nas nazwany „czasami królewskimi” - od dawna budzi zainteresowanie. Wtedy właśnie ustaliła się pozycja i wartość Puszczy, wówczas też podjęte zostały działania, które uchroniły ją przed losem sąsiednich puszcz, dziś znanych tylko z archiwalnych dokumentów. (por. Tomasz Samojlik, Puszcza Białowieska w czasach królewskich).

 

Zanim zaczniemy opisywać łowy w Puszczy Białowieskiej warto niejako wprowadzić czytelników w historię łowów w Polsce posługując się opisem z Poradnika Łowieckiego kol. Piotra Gawina.

 

Poradnik Łowiecki - Ciekawostki historyczne

 

Łowiectwo od najdawniejszych czasów było głównym zajęciem ludzi i najważniejszym źródłem pozyskiwania mięsa. Nie zawsze wyglądało tak jak w dzisiejszych czasach. Początkowo było podstawowym zajęciem ludów pierwotnych i stanowiło cenne źródło pożywienia. Z czasem stało się przywilejem panujących, stanu duchownego i szlachty. W różnych okresach naszej historii polować mogli również ludzie z najniższych klas.


X – XI w. Zamożni władcy w celu zaspokojenia potrzeb żywieniowych swoich sług i dworzan utrzymywali łowczych, podłowczych, nagłowników, polowników, strzelców, dojeżdżaczów, ptaszników, sokolniczych, bażantarników, zwierników (dozorców zwierzyńca), stanowniczych (znawców kniei i puszcz, przesmyków i rozstawiających myśliwych), objezdników (prowadzących konno charty), osaczników, szczwaczów, sietniczych (do zastawiania, naprawiania i rozwożenia sieci), kotłowych, psiarczyków itp.


Jeszcze w X i XI wieku większość z nich była zmuszana do wykonywania swoich obowiązków jak niewolnicy. Później stopniowo ich położenie się zmieniało a takie posady dla wielu ubogich stały się dobrym źródłem utrzymania. Łowczy był najważniejszą posadą do spraw łowieckich na dworze panującego. Jego żonę nazywano łowczyną a syna łowczycem. Łowczowie mieli bardzo dobre wynagrodzenie a często otrzymywali również włości na dożywotnie użytkowanie.


Bolesław Chrobry (992 – 1025) sprowadzał strzelców różnych narodowości dla zaspokojenia potrzeb żywieniowych swojego dworu. Piastowie do polowań z sokołami przyjmowali na swoje dwory sokolników pochodzących z Zachodu.

XII w. 1103 r. Prawo do polowań miał każdy posiadacz ziemski. Nawet duchowieństwo i klasztory miały prawo polować na własnych ziemiach, jednak przywilej Bolesława Krzywoustego z 1103 r. postanawiał, że ma on prawo polować również na ziemiach Cystersów mogilskich a klasztorni strzelcy nie mają w tym czasie prawa polować.

 

XIII w. 1242 r. W 1242 r. pod naciskiem Kurii Rzymskiej Książę Konrad Mazowiecki wydał wielkie rozporządzenie regulujące prawa do polowania.


Regulacje te dotyczyły następujących kwestii:
1. Księciu tylko raz do roku należy się od poddanych pełne utrzymanie i podwód w czasie łowów na ich terenach.

2. Ani książę, ani nikt inny z jego pełnomocnictwa nie będzie polował w kasztelanii łowickiej i wolborskiej, chyba że będą to łowy przypadkowe w czasie przejazdu przez te tereny.

3. Biskupi na swoich dobrach nie muszą utrzymywać wędrujących sokolników książęcych. Nadal jednak muszą utrzymywać bobrowników.

4. Polujący na jelenie nie mogą niczego zabierać ludności ani domagać się przemocą. Muszą zadowolić się tym, co od miejscowej ludności otrzymają w darze.


1250 r. Bobry należały do najszlachetniejszej i cenionej zwierzyny. Prawo do polowań na bobry było wyłącznym przywilejem księcia, który mógł je przekazać na rzecz innej wybitnej osoby. Takie przekazanie często miało formę aktu prawnego. Bolesław Wstydliwy w 1250 r. zezwolił polować Klemensowi z Ruszczy w jego własnych posiadłościach.


Władcy nie mogli sami wszędzie polować na bobry, dlatego utrzymywali tzw. bobrowników (Castararii), którzy mogli wykonywać te polowania.


Przywilej bobrowy zaczął zanikać w wieku XIV wraz z ubywaniem innych przywilejów panującego. Do urzędników królewskich zaliczał się zajmujący się myśliwskimi obowiązkami łowczy (Venator). Była to intratna ale i odpowiedzialna posada.


1263 r. Od tej pory nie obowiązuje już tzw. sokołowe. Teraz miejscowa ludność ma prawo przeszkadzać sokołom w zakładaniu nowych gniazd, a drzewa na których osiedlił się sokół mają prawo ściąć.


Duchowieństwo a zwłaszcza biskupi z zamiłowaniem oddawali się uprawianiu łowiectwa. Niektórzy byli bardzo zapalonymi łowcami. Na przykład biskup krakowski Paweł (1260-1292) tak zezłościł się na jednego z myśliwych, który spłoszył mu zwierzynę, że własnoręcznie przebił go trzymaną w ręce rohatyną. Łowy tak mocno ciągnęły biskupa, że nawet odprawiając przed łowami mszę, w kaplicy już oczekiwali łowcy z psami i sokołami, aby nie tracić po mszy czasu na przygotowania do polowania.


Duchowieństwo tak bardzo oddawało się uciechom związanym z polowaniami, że w końcu w roku 1279 władza kościelna statutami synodalnymi zabroniła zakonnikom udziału w łowach a każdy kto spotkał ich z psem lub z sokołem miał prawo je odebrać i zabrać jako swoją własność.


Druga połowa XIII w to okres liberalizacji dotychczasowych surowych zwyczajowych przepisów łowieckich, nakazujących miejscowej ludności utrzymanie i wszelką pomoc polującym łowcom.


Pod koniec XIII w ukształtowała się również gwara łowiecka, co do której myśliwi przykładali coraz większą uwagę. Po używaniu tej gwary łatwo było odróżnić doświadczonego ćwika od nowicjusza fryca.


Dziczyzna stanowiła główne źródło zaopatrzenia wojska w mięso. W czasach pokoju jej nadwyżki wysyłane były w beczkach okrętami do zamorskich krajów.


Bardzo cenne były dawniej futra bobrowe i sadło niedźwiedzie. Chętnie nimi handlowano. Futra bobrowe wykorzystywano do przyozdabiania strojów. Służyły również jako środek płatniczy. Środkiem płatniczym były również skórki z innych zwierząt futerkowych (kun, lisów, wiewiórek, popielic) oraz ich łapki, noski i łebki.


W XIII w skóry były także wymiernikiem kar sądowych. Kary określano w ilości grzywien skórkowych (skórki powiązane w większe ilości nazywano grzywami a w sądowej nomenklaturze łupieżami czyli skórkami złupionymi ze zwierzyny).


Ustawodawstwo wiślickie określało jakie łupieże przysługują poszczególnym urzędnikom sądowym. Kasztelanowi krakowskiemu przysługiwały gronostaje, kasztelanowi sandomierskiemu, lubelskiemu i wojewodom łasice, innym sędziom kuny a podsędziom i pisarzom uważane wówczas za najgorsze skóry lisie.

XIV w. 1359 r. Książę Ziemowit Mazowiecki rozporządził, że nikt oprócz niego nie ma prawa polować na tury.


Kazimierz Wielki (Król Polski 1333 – 1370) uległ wypadkowi podczas łowów. Późnym latem 1370 roku udał się w okolice Radomska, gdzie w miasteczku Przedbórz miał luksusowo urządzony dworek. Dla umilenia sobie eskapady postanowił wybrać się na polowanie. Podobno słudzy odradzali mu ten krok – czy to z uwagi na przypadające akurat rzeczonego dnia święto Narodzenia Maryi Panny, czy może z powodu jakichś niecierpiących zwłoki spraw natury państwowej. Sześćdziesięciolatek uparł się jednak. Zamarzyła mu się pogoń za jeleniem i nikogo nie zamierzał słuchać. Wskoczył na koń i ruszył w głąb lasu. Gdy wracał, musieli go już wspierać towarzysze polowania. Rumak Króla, goniąc za zwierzem, przewrócił się, a sam władca odniósł „niemałą ranę w lewą goleń”. Ranę, która szybko poczęła się goić i choć wraz z nią pojawiła się niewielka gorączka, to nikt nie spodziewał się z tej przyczyny żadnych kłopotów. Przynajmniej nie w pierwszej chwili. Po zaledwie paru dniach stan Kazimierza drastycznie się pogorszył. Władca jak zawsze nie dawał przemówić sobie do rozsądku. Ignorując napomnienia lekarzy, jeszcze zanim rana na nodze zdążyła się zagoić, udał się do łaźni, by zażyć gorącej kąpieli. Ledwie wyszedł z balii, a doznał nowego, znacznie silniejszego niż wcześniej ataku gorączki. Mimo osłabienia ruszył w dalszą podróż, w stronę Krakowa. Po drodze – trawiony, jak ujął rzecz kronikarz, wewnętrznym ogniem – zszedł z wozu i… napił się wielkimi haustami lodowatej wody ze strumienia.

 

Jak wyglądał Kazimierz Wielki?


Jan Długosz w swoim dziele Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego pod 1370 rokiem zamieszcza rzadki dla kronikarzy jego czasów opis fizyczności zmarłego monarchy. O wyglądzie Króla pisze dwukrotnie. Po raz pierwszy podaje, że „był to mężczyzna wysoki, tęgi, którego twarz budziła szacunek. Włos miał obfity i kręty, broda opadała mu na piersi...” by dalej zmodyfikować nieco swój opis: „otyły, średniego wzrostu, o pełnej twarzy, łakomy, z natury...”. Długosz opisuje także skłonności Kazimierza do pijaństwa, obżarstwa, ucztowania, miłostek i innych rozkoszy. Jak podaje kronikarz, taki miał być od młodości, po kres swoich lat. Powołuje się przy tym na świadectwa tych, którzy go znali - co akurat, biorąc pod uwagę rok śmierci Kazimierza i okres spisywania kroniki, jest mało prawdopodobne. Niemniej w Krakowie mogło być żywe wspomnienie o wyglądzie monarchy.


Królewska waga


Jeśli chodzi o wagę Króla, to prawdopodobnie Długosz ma rację i Król był tęgim mężczyzną, gdyż, jak wiadomo, nie stronił ani od nadmiernego jedzenia, ani od nadmiernego picia. Pośrednio dowodzi temu Kronika Jana z Czarnkowa, gdzie znajduje się szczegółowy opis ostatnich dni życia Kazimierza. Król podczas polowania spadł z konia, a źle leczące się złamanie nogi spowodowało zgon. Janko podaje, iż „pewien lekarz jego, mistrz Mateusz, wbrew zakazowi i woli mistrza Henryka i nas wszystkich, pozwolił mu napić się miodu, od tego znowu zapadł on w większą gorączkę”.

Obraz Arkadiusza Dyrdy z Opola pt. "Upadek Króla Kazimierza Wielkiego", znajdujący się w Szkole Podstawowej w Przedborzu.

Odtąd gorączka niemal go nie opuszczała. Chwile poprawy były krótkie, a ilekroć Król choć na moment odzyskiwał formę, zamiast dalej wypoczywać, zrywał się z łóżka i kazał zaprzęgać konie. Raz nałykał się środków na przeczyszczenie i zaraz wsiadł na wóz, wierząc, że jest zupełnie ozdrowiały. Lekarze doradzali umiarkowanie, on jednak uparcie pędził ku stolicy. Gdy orszak dotarł do miasta, stan Króla był tak zły, że monarcha nie był nawet w stanie poznać, iż jest u celu. Kazał pytać lekarzy, gdzie się znajduje, majaczył, oblewały go siódme poty. Gdy nieco otrzeźwiał, zastraszeni lekarze przekonywali go, jeden przez drugiego, że nic mu nie grozi i że pożyje długie lata. Mimo to Król przystąpił do spisania testamentu. Słusznie. Z Bożej łaski Król Polski, pan i dziedzic ziem krakowskiej, sandomierskiej, sieradzkiej, łęczyckiej, Kujaw, Pomorza i Rusi, Kazimierz syn Władysława „odszedł szczęśliwie do Chrystusa” otoczony „wieloma osobami ze szlachty i duchowieństwa”.


Kazimierz Wielki wprowadził niektóre prawa leśne i łowieckie. Od tej pory prawa łowieckie były często zmieniane, raz zaostrzając a innym razem czyniąc je bardziej liberalnymi dla poszczególnych warstw społeczeństwa. Raz prawa łowieckie były rzetelnie przestrzegane a innym razem tylko tolerowane.


1398 r. Laudum piotrkowskie zabrania poddanym łowienia zwierzyn sieciami.


XV w. Podczas łowów w okresie średniowiecza dochodziło często do wypadków. Król Władysław Jagiełło (Król Polski 1386 – 1434) złamał nogę w pogoni za niedźwiedziem. Król złamał sobie nogę w goleniu, na leczeniu której "przepędził dni zapustne i post cały w Lubomli i Krasnymstawie".


Król Władysław Jagiełło oraz jego syn Kazimierz Jagiellończyk wysyłali soloną dziczyznę z odległych puszcz w darze m. in. uczonym w Krakowie, senatorom, biskupom, kapitule,  wszechnicy krakowskiej i rajcom miasta.


1420 r. Statut warecki zakazywał polowań na obcych gruntach bez zgody właściciela od dnia św. Wojciecha - 23.IV - aż do zebrania wszelkich zbóż z pól pod karą 3 grzywien. Takie prawo spowodowane było niszczeniem wzrastających zbóż (wydeptywaniem) przez myśliwych polujących na tych polach.


1429 r. Podczas zjazdu w Łucku w 1429r. każdego dnia dostarczano na wyżywienie dostojników oraz ich świty po 100 żubrów, 100 łosi i 100 dzików


1435 r. W poznańskim znowu zakazano poddanym polować na kuropatwy.


1462 r. Laudum wieluńsko-ostrzeszowskie zabrania poddanym łowienia zwierzyn sieciami. Do XV wieku, do czasu wynalezienia i upowszechnienia broni palnej, łowy organizowano z obławą. W razie potrzeby zdobycia dużej ilości zwierzyny wykorzystywano zasieki, grodze, kłody i wilcze doły. Przy dużych obławach zwoływaną całą miejscową ludność. Jako broni używano głównie oszczepy. Wykorzystywano również łuki i kusze. Do polowań na ptactwo używano ponóży, prężyn, sieci, pętli itp.


Prawem zwyczajowym było oddawanie panującemu najcenniejszych skór z bobrów, soboli, rysi, kun i popielic. Miejscowi mieli również obowiązek goszczenia, utrzymania i przewożenia podczas łowów księcia i całej jego świty.


Ludność miała również obowiązek udziału w obławach a każda wieś musiała karmić psy wykorzystywane na łowach (często nawet 500 sztuk). Miasta i osady zobowiązane były do dostarczania wątrób wołowych wykorzystywanych do karmienia sokołów oraz wołowych łbów do karmienia psów. Wszyscy, niezależnie od stanu, zobowiązani byli do przeróżnych świadczeń na rzecz polujących myśliwych.


Miejscowa ludność miała obowiązek wywiązywania się z tzw. bobrowego lub sokołowego. W ramach tego ludność musiała pilnować i doglądać miejsc bytowania bobrów oraz była odpowiedzialna za ochronę gniazd i lęgów sokołów w najbliższej okolicy. Jeżeli jakieś pisklę zginęło, stosowano surowe kary, w skrajnych przypadkach nawet kary śmierci.


XVI w. 1557 r. Podczas sejmu warszawskiego postanowiono, że nie wolno zabierać młodych liszek. Prawo nakazywało, aby tego, u którego je znajdą, ukarany został 10 grzywnami a liszki miały zostać wypuszczone.


1574 r. Henryk Walezy (Król Polski w 1574 r.) przybywający z Francji do Krakowa przywiózł ze sobą ułożone jastrzębie. Zaskoczyło go jednak, że wówczas w Polsce było dużo lepiej ułożonych sokołów.


Stefan Batory (Król Polski 1576 – 1586) z umiłowaniem oddawał się łowom. Za jego panowania bardzo rozwinęła się w Polsce hodowla psów legawych (wyżłów) sprowadzanych z Toskanii, Mediolanu i Anglii. Zygmunt August wprowadził karę śmierci za zabicie żubra bez zezwolenia.


XVII w. Władysław IV (Król Polski 1632 – 1648) przywracał świetność upadłej wcześniej tradycji myśliwskiej Batorego. Szczególnie upodobał sobie polowanie z sokołami na czaple. W XVII wieku zakładano czaplom obrączki na szyje z podaną datą.

 

W 1677 r. Jan III Sobieski osobiście odnotował schwytanie takiej czapli z datą 1647 r. Czapla miała więc 30 lat! W tamtych czasach polowanie na zwierzynę drobną przysługiwało każdemu.


1681 r. W czasie ślubu Felicjana Potockiego z córką Jerzego Lubomirskiego na ucztę weselną przeznaczono 24 jelenie, 30 danieli, 300 zajęcy, 10 dzikich kóz, 45 saren, 4 dziki, 1000 par jarząbków, 1000 par kuropatw, 3000 różnych innych ptaszków, 100 dzikich gęsi, 500 kaczek, 300 cyranek i 12 dropi.

XVIII w.  Począwszy od XVIII wieku prawa łowieckie ujęte zostały w ściślejsze reguły.


1775 r. W życie wchodzi ustawa regulująca prawo polowań na obcym gruncie. Nikomu nie wolno było polować na obcym gruncie bez pisemnej zgody właściciela na zwierzynę drobną i płową pod karą 1000 grzywien. Polowanie na obsianych polach, dla myśliwych posiadających pisemne zezwolenie właściciela, możliwe było jedynie od 1 września do 1 marca.


1775 r. W życie weszła ustawa ustanawiająca trzy milowy pas ochronny wokół Warszawy, zastrzeżony do polowań wyłącznie dla Króla.

\
Moritz Müller - Polowanie na jelenie

XIX w. 1832 r. Rząd rosyjski wyznaczył kartę śmierci dla tego, kto bezprawnie zabije żubra.


1869 r. Sejm Krajowy we Lwowie 19 lipca 1869 r. wydał ustawę, która zakazywała łapania, tępienia i sprzedawania zwierząt alpejskich właściwych Tatrom -  świstaka i dzikich kóz. Łowienie i tępienie kozic zagrożone było karą od 10 do 200 koron.


1896 r. Niemieckie Towarzystwo Łowieckie przyjęło do stosowania obowiązującą obecnie numerację amunicji śrutowej. Również w tym czasie wszystkie większe fabryki amunicji w Niemczech zaczęły produkcję amunicji stosując nową, ujednoliconą numerację.


XX w. Jakie były rozkłady zwierzyny w początkach ubiegłego wieku? Warto porównać stan zwierzyny łownej w dawnych i dzisiejszych czasach. Nie daje nam to 100% możliwości porównawczych, gdyż trudno porównać np. zurbanizowanie kraju i gospodarkę leśną i rolną w początków ubiegłego wieku z dzisiejszą, ale daje nam ogólne wyobrażenie o łowiectwie w przeszłości i w dzisiejszych czasach.  Przykładowo w 1907 roku w jednym z rejonów Wielkopolski podczas trzydniowego polowania w rewirze o powierzchni 6800 morg opolowano 6200 morg i pozyskano w 6 strzelców i 60 naganiaczy łącznie 317 zajęcy, 38 królików i 25 bażantów.


W ciągu całego roku w tym samym rewirze upolowano 5 rogaczy, 4 sarny, 337 zajęcy, 131 królików, 56 bażantów, 354 kuropatwy, 67 kaczek, 2 lisy, 9 psów, 12 kotów, 20 jastrzębi, 46 wron i srok. Razem 1043 sztuki zwierzyny. Ciekawe jest porównanie stosunku drapieżników do zwierzyny drobnej. Pozyskano jedynie 2 lisy, ale z łowiska eliminowano również psy, koty, jastrzębie, wrony i sroki.


1911 r. W Polsce do polowań na jelenie używano zarówno kul jak i loftek, czyli śrutu o średnicy większej niż 4,5 mm (obecnie zakazanego do polowań). Liczbę żubrów w Puszczy Białowieskiej szacuje się na 500 osobników.


1924 r. W 1924 r. stan zwierzyny grubej był tak słaby, że podejrzewano, że z lasów i pól zniknęły już (może i bezpowrotnie) takie zwierzęta jak żubry, łosie, niedźwiedzie, sobole i bobry.

Moritz Müller - Polowanie na sarny

Średniowiecze - regale królewskie i książęce oddawały łowy na grubego zwierza w gestię i przywilej panującego władcy, jego rodziny i ewentualnie magnatów i biskupów.
 
W średniowieczu w zależności od ilości zwierzyny jelenie zaliczane były do zwierzyny niższej kategorii (drobnej) a kiedy ich stan się pomniejszał w związku intensywną kolonizacją terenów i zmniejszaniem się powierzchni lasów (jak np. w Wielkopolsce od XIV wieku) zaliczone je znowu do zwierzyny grubej.

Puszcza Białowieska - kompleks leśny o powierzchni 1250 km kw., z czego w polskich granicach znajduje się 580 km kw. Pozostała część leży na terenie Białorusi. Kompleks ten jest usytuowany na pograniczu Europy Środkowej i Europy Wschodniej. Fizjografia terenu wpłynęła na szczególny charakter Puszczy, wyróżniający się pokrewieństwem szaty roślinnej i świata zwierzęcego z przyrodą Europy Północno-Wschodniej i Europy Środkowej.


Od XV wieku do XVIII wieku, czyli przez ponad 400 lat, Puszcza była własnością królów Polski. Tylko władcy Polski mogli w niej polować. Między innymi dlatego Puszcza była chroniona i przetrwała do naszych czasów. Wcześniej przez większą część czasu od XII wieku Puszcza należała do książąt wołyńskich, a od początku XIV wieku do litewskich (Giedymina, dwukrotnie Jagiełły, Kiejstuta).

 

W Puszczy Białowieskiej polowano od wieków, była specjalnym terenem polowań na żubry, gdzie zjeżdżali królowie, książęta, carowie, prezydenci.

Chłopi zabijają żubrzycę zapędzoną na lód. R. Frenc. Karcov, Bielawieżskaja Puszcza, 1903 r.

Na wiele wieków przed czasami współczesnymi polowano na żubry, posługując się oszczepami. Myśliwy musiał być wysportowany i zwinny. Miejscem polowania był najczęściej skraj lasu. Myśliwi uzbrojeni w oszczepy chowali się przed atakami żubrów za drzewami. Goniony przez psy zwierz biegł na oślep przed siebie i gdy trafiał na człowieka, rzucał się na niego z furią. Myśliwy atakował żubra oszczepem wciąż kryjąc się za pniem. Inni myśliwi również brali w tym udział, okrzykami rozwścieczali zwierzę i jednocześnie zadawali mu ciosy. Wreszcie żubr padał z powodu dużego upływu krwi. Innym sposobem było zapędzenie żubra na zamarzniętą taflę lodu, gdzie zwierzę się ślizgało i gromadnie je ubijano. Królowie zazwyczaj polowali konno.

Ciekawostką jest fakt, że gdy żubr zbyt szybko rozpoczął atak, na który myśliwy nie był gotów, człowiek rzucał przed zwierzę czerwoną czapkę, odwracając w ten sposób uwagę od siebie.

Łowy pierwotne

Na niedźwiedzie polowano przy użyciu sieci

W polowaniach na grubą zwierzynę wykorzystywano również często specjalne sieci. Były to tzw. uenationis magnae cum retibus. Sieciami tymi otaczano pewien obszar lasu, wpędzając w nie zwierzęta  bądź oplątywano w nie w trakcie pościgu wybrane przez łowców sztuki. Wzmianki o tego typu łowach także odnaleźć można w dziele Kromera: „Niedźwiedzie [...] chwyta się żywcem, zarzucając na nie sieci; nadbiega potem wielu nieraz myśliwców, którzy drewnianymi, rozwidlonymi żerdziami przyciskają do ziemi łeb i łapy bestii, póki nie zostanie skrępowana liną".

 

Udokumentowane łowy w Puszczy Białowieskiej zaczniemy od Wielkiego Księcia Litewskiego Giedymina, który polował w Puszczy, w 1320 r. przed wyprawą na Kijów. Wcześniejsze łowy w 1311 roku, zaplanowane przez wielkiego księcia litewskiego Witenesa w Puszczy Grodzieńskiej nie odbyły się, ponieważ Krzyżacy urządzili w niej zasadzkę i zabili 50 osoczników.

Giedymin, także Gedymin, lit. Gedim (ur. ok. 1275, zm. w grudniu 1341 pod Wieloną) – wielki książę litewski w latach 1316–1341, założyciel dynastii Giedyminowiczów, dziadek Władysława Jagiełły. Niestety brak opisu polowania. Źródła historyczne podają tylko datę polowania (por. Piotr Bajko). Giedymin miał ośmiu synów i sześć córek z żoną o imieniu Jewna.

Olgierd, lit. Algirdas (ur. ok. 1296 lub ok. 1304, zm. 1377) – wielki książę litewski, syn Giedymina, z dynastii Giedyminowiczów. Polował w Puszczy Białowieskiej w 1348 r. Niestety też brak jest opisu polowania. Jako ciekawostę podam, że z pierwszą żoną Anną miał siedmioro  dzieci a z drugą Julianną Twerską szesnaścioro dzieci.

Kiejstut (ur. ok. 1308/1310, zm. 15 sierpnia 1382) – książę trocki, współrządca Litwy (wraz z Olgierdem) od 1345, wielki książę litewski 1381–1382, syn Giedymina, ojciec Witolda. W Puszczy polował w 1348 i 1382 roku. Brak opisów polowań

Kiedy w XV wieku Puszcza Białowieska po raz pierwszy pojawiła się w źródłach pisanych - „Kronikach Sławnego Królestwa Polskiego” Jana Długosza - była już dobrze zorganizowanym łowiskiem z położonym w środku lasów myśliwskim dworem. Prowadziły do niego dogodne drogi - od południa z zamku w Kamieńcu i od północy z przeprawą na Narewce. Powstanie pierwszej znanej osady w Puszczy Białowieskiej sięga przełomu XIV i XV wieku. Znajdowała się ona w uroczysku którą obecnie nazywamy Starą Białowieżą. Tutaj mieścił się dwór myśliwski wielkiego księcia litewskiego Witolda i jego stryjecznego brata.

 

Polowanie Jagiellonów w Puszczy Białowieskiej

 

   

                           Władysław Jagiełło                                       Wielki Książę Litewski Witold   

Władysław Jagiełło - urodzony ok. 1351 r., zmarł 1 czerwca 1434 r. w  Gródku Jagiellońskim; syn Olgierda i księżniczki twerskiej Julianny; od 1377 r. Wielki Książę Litewski, od 1386 r. Król Polski; żonaty z Jadwigą, Anną Cylejską, z którą miał córkę Jadwigę, Elżbietą Granowską i siostrzenicą Witolda, Zofią Holszańską, z którą miał dwóch synów: Władysława i Kazimierza, późniejszych królów polskich.

 

Witold, lit. Vytautas (ur. 1354 lub 1355, zm. 27 października 1430 w Trokach) – wielki książę litewski od 1401, syn Kiejstuta i Biruty, byłej kapłanki Praurimy z Połągi, brat stryjeczny Władysława Jagiełły. 

 

Obie postacie kojarzymy głównie ze zwycięstwa nad Krzyżakami w bitwie pod Grunwaldem (1410). Jednak pomiędzy oboma władcami nie zawsze była zgoda. Jeszcze przed słynnym polowaniem w 1409 roku, Władysław Jagiełło i wielki książę litewski Witold wznieśli w Puszczy dwór myśliwski. Kiedy to się stało – dokładnie nie wiemy. Domniemywać należy, że pod koniec XIV lub na początku XV wieku.

 

Długosz zanotował informacje o dwóch pobytach Jagiełły w Białowieży zapisanej w łacińskim oryginale „Kronik” jako „Bialowiesze” i „Bialowieszy”. Jest jednak bardzo prawdopodobne, że było ich więcej, ponieważ przez Puszczę Białowieską wiódł trakt z Krakowa do Wilna, który Król, zawsze z licznym orszakiem urzędników i sług, przemierzał w ciągu 48 lat swego panowania wielokrotnie. Jan Długosz częste podróże kwitował ogólnym stwierdzeniem, że Król Władysław tymi samymi drogami udawał się do Litwy, gdzie spędzał część zimy

 

W Puszczy Białowieskiej przez 8 dni poluje Król Władysław Jagiełło. Przebywa w tym czasie prawdopodobnie w dworku Witolda w uroczysku zwanym później Stara Białowieża. Łowy zostają przeprowadzone w ramach przygotowań do Wyprawy Pruskiej, której kluczowym wydarzeniem staje się potem bitwa pod Grunwaldem w 1410 roku. Tak opisuje to Jan Długosz w dziele „Annales seu cronicae incliti Regni Poloniae” („Roczniki, czyli kroniki słynnego Królestwa Polskiego”):


”Król Władysław naradza się z księciem Witoldem o uzbrojeniach na wyprawę pruską, i zrobieniu mostów ze statków wodnych oraz przyjmuje poselstwo Alexandra V papieża z żądaniem hołdu posłuszeństwa; zwierzynę ubitą na łowach i zasoloną posyła do Płocka na zapas wojny przyszłej, a w Lubowli  kościół w przeciągu jednego dnia wystawia. (…) Z Kamieńca Król Władysław wyjechał na łowy do Białowieży za rzekę Lśnę (Lszna); Aleksander zaś Książę Litewski udał się do Litwy wraz z chanem tatarskim, którego przez całą zimę i aż do dnia św. Jana Chrzciciela z wszystką drużyną jego i żonami w kraju trzymał. Władysław zaś Król Polski zabawiając się łowami w Białowieży przez ośm dni, wielką ilość zwierzyny ubił, którą soloną w beczkach spuścił Narwią i Wisłą do Płocka, aby mieć z niej zapas gotowy na przyszłą wojnę.” (por. Kalendarium Puszczy Białowieskiej).

Król Władysław Jagiełło podczas polowania na żubry w Puszczy Białowieskiej - rycina, z archiwum BPN

Niektóre źródła podają, że Jagiełło i Witold wspólnie polowali przed wojną z Krzyżakami w Puszczy Białowieskiej w 1409 roku. Myślę, że najbliższy prawdy jest Pan Piotr Bajko, który te łowy opisał w artykule pt. "Jagiełło na łowach w Białowieży. Król robił zapasy na wojnę z Krzyżakami". Przytaczam go w całości:

Jagiełło na łowach w Białowieży. Król robił zapasy na wojnę z Krzyżakami. Autor: Piotr Bajko


"Było to ponad 600 lat temu. Do Puszczy Białowieskiej ściągnął ze swą drużyną Król Władysław Jagiełło, by zgromadzić tutaj zapasy mięsa dla wojska na przyszłą wojnę z Krzyżakami.

 

Stało się tak zaraz po zjeździe w Brześciu Litewskim, na którym Król wraz z bratem Witoldem ustalili wspólne wystąpienie przeciwko Zakonowi. Łowy trwały od 6 do 14 grudnia 1409 roku, w okolicach rzeki Leśnej.

 

Mięso upolowanej zwierzyny było solone, wędzone i na wiosnę 1410 roku spławiane w ogromnych bekach Narewką, Narwią, Bugiem i Wisłą do Płocka, który został obrany za bazę zaopatrzeniową wojska. Jagiełło osobiście śledził przygotowywanie zapasów mięsa. Na polecenie króla wyłapywano również dzikie, drobne, lecz silne konie leśne - tarpany, które doskonale nadawały się na potrzeby nie wyposażonego w ciężkie zbroje wojska litewskiego.

200 beczek mięsiwa

Łowy objęły także inne puszcze na Litwie i w Polsce (m.in. Turowską, Ratnowską, Sandomierską) i ciągnęły się całą zimę. Feliks P. Jarocki w "Tygodniku Petersburskim" (Nr 20/1839) podaje, że do Płocka trafiło dwieście beczek solonego żubrzego i łosiego mięsa. Znawcy przypuszczają, że polowano wówczas również na tury, dziki, niedźwiedzie i jelenie. Niektórzy autorzy (m.in. Michał Baliński, Tymoteusz Lipiński, Marcin Bielski, Łukasz Gołębiowski), piszą, że w łowach w Białowieży uczestniczył także wielki książę litewski Witold, co w świetle "Roczników" Jana Długosza jest raczej wątpliwe. Z kolei Teodor Narbutt w tomie szóstym "Dziejów starożytnych narodu litewskiego" (Wilno 1839) podaje, że Królowi w łowach towarzyszył "Sułtan Saladyn, czyli Carewicz Tatarski, z hordy Kipczackiej, przybyły do Litwy z zastępami ludu swojego na pomoc przeciw Krzyżakom".

 

Ta informacja również nie znajduje potwierdzenia w "Rocznikach" Długosza. Arkady Brzezicki w "Łowcu Polskim" (Nr 4/1992) sugeruje natomiast, że w otoczeniu Króla mogło być rycerstwo, dla którego polowanie na grubego zwierza stanowiło ogniową próbą hartu przed mającą się odbyć generalną rozprawą z zakonem krzyżackim. Zapewne z Królem polowali wówczas ci, którzy pod Grunwaldem byli w bliskim otoczeniu Króla, a więc Sędziwój z Ostroga, Zbigniew z Brzezia, Mikołaj z Michałowa czy Piotr Szafraniec.

Przetrzebiono łosia

Łowy w Białowieży w 1409 roku miały też swój negatywny aspekt, na co zwraca uwagę Mieczysław Mazaraki w "Łowcu Polskim" (Nr 6/1980). Przetrzebiono wówczas bardzo dotkliwie pogłowie łosia. Z relacji Długosza, opisującego łowy Aleksandra i Kazimierza Jagiellończyków w Puszczy Białowieskiej, wynika, że padło ich już zaledwie po kilka sztuk. W tej sytuacji łoś musiał zostać otoczony specjalną opieką królów.

Król dobrze znał Puszczę

Jagiełło, przebywając w Puszczy Białowieskiej w 1409 roku, niewątpliwie już ją znał. Przed unią krewską (1385) Puszcza stanowiła przecież jedno z ulubionych miejsc łowów wielkich książąt litewskich. Pamiętajmy też, że Jagiełło w 1383 roku odzyskał leżący na skraju Puszczy gród Kamieniec, zdobyty rok wcześniej przez wojska księcia Janusza Mazowieckiego. Natomiast w siedem lat później skutecznie oblegał ten sam gród, tym razem opanowany przez skłóconego z nim księcia Witolda.

Kolejny znany pobyt Władysława Jagiełły w Puszczy Białowieskiej miał miejsce w zimie 1426 roku. Król z żoną Zofią, książę Witold z żoną Julianną oraz cały dwór schronili się tutaj przed panującym w Polsce i na Litwie morowym powietrzem. Kronikarze odnotowali wówczas upadek Króla z konia, w pościgu za niedźwiedziem. Król złamał sobie nogę w goleniu, na leczeniu której "przepędził dni zapustne i post cały w Lubomli i Krasnymstawie".

Król odwiedził Białowieżę także na krótko przed swoją śmiercią. Długosz w swoich "Rocznikach" pod rokiem 1434 wspomina o spotkaniu w Krynkach Władysława Jagiełły z wielkim księciem litewskim Zygmuntem Kiejstutowiczem, dodając, że doszło do niego, kiedy Król powracał z łowów w Puszczy Białowieskiej.

Na zakończenie należy wspomnieć, że zapis o łowach Jagiełły w "Kronikach" Długosza jest najdawniejszym znanym dokumentem odnoszącym się do Puszczy Białowieskiej. Od niego zaczyna się pisana historia Białowieży. Zapis ten jednocześnie potwierdza po raz pierwszy wielkoksiążęcy i królewski status Puszczy."

 

W czasach Jagiełły Puszcza Białowieska nie była jeszcze miejscem wyjątkowym - wielkoksiążęce puszcze zajmowały ponad jedną trzecią powierzchni Wielkiego Księstwa Litewskiego. W wielu z nich istniały dwory myśliwskie i niewielkie osady. Zapisy w kronice Długosza są świadectwem istnienia także w Białowieży wygodnego dworu od początku XV wieku. Był on zapewne dość obszerny, by mogło w nim zimą mieszkać wiele osób. Przy dworze musiały istnieć zabudowania gospodarcze: stajnie, szopy na paszę dla zwierząt, a także osada ze stałymi mieszkańcami, którzy dbali o łąki, obsiewali pola i strzegli dworu. Czy białowieski dwór, podobnie jak liczne inne dwory łowieckie Jagiełły i Witolda rozsiane po puszczach Litwy, pochodził jeszcze z czasów przed chrztem Litwy w 1387 roku? Być może odpowiedzi na to pytanie nigdy nie poznamy.

Królewskie łowy

Król Władysław Jagiełło był na tyle barwną postacią, że warto przytoczyć kilka ciekawostek o nim. Jan Długosz opisuje go jako prymitywnego i nieokrzesanego Litwina. A jakim był w rzeczywistości?:

Gusta i zwyczaje Władysława Jagiełły
Znany w Polsce ze zwycięstwa pod Grunwaldem nad niezmierzoną potęgą - Zakonem Krzyżackim czy założenia wielkiej dynastii Jagiellonów. Naprawdę jednak był skromnym Królem kochającym polowania, lubiącym patrzeć na bujającą się huśtawkę, czy zjeść owoce, zwłaszcza suszone gruszki, którymi miał zawsze powypychane kieszenie, a przy tym zabobonny, przykładający ogromną wagę do higieny i czystości, czy broniący swoich osobistych rzeczy przed dotykaniem przez obcych.


W Polsce na naszym tronie zasiadali różni władcy. Mieliśmy monarchów śmiertelnie zakochanych jak Jan III Sobieski (w Marysieńce) i zwykłych babiarzy zmieniających kochanki jak rękawiczki do których należy zaliczyć Kazimierza Wielkiego, Zygmunta Augusta czy Augusta II Mocnego. Mieliśmy na tronie pasjonatów nauki jak Władysław IV Waza, bądź miłośników alchemii jak jego ojciec Zygmunt III Waza. Sprawowali w Polsce władzę okrutnicy, np. Bolesław Chrobry, ale również handlarze niewolników jak Mieszko I. Właściwie każdego z władców Polski moglibyśmy w pewien sposób skategoryzować, ale pośród nich był jeden monarcha ze wszech miar inny, skromny, posiadający niezwykle różnorodne zwyczaje i gusta. Tym władcą był oczywiście Władysław Jagiełło. Ogromnej niechęci kronikarza Jana Długosza do Jagiełły, zawdzięczamy to, że dysponujemy dzisiaj Rocznikami, czyli Kronikami sławnego Królestwa Polskiego, w których przetrwało do naszych czasów wiele informacji dotyczących życia prywatnego tegoż władcy oraz jego upodobania.


A doprawdy jest o czym pisać, gdyż Jagiełło długo panował w Polsce i na Litwie i miał wiele okazji do tego, żeby pokazać swoje „prawdziwe ja”. Po pierwsze jak na średniowiecznego władcę wyjątkowo troszczył się o swoje zdrowie i usposobienie. Przede wszystkim dbał o czystość ciała, co w tamtych czasach było wielką rzadkością. „Łaźni zazwyczaj co trzeci dzień, a niekiedy częściej używał” podawał wspomniany kronikarz Długosz. Być może łaźnia odegrała w życiu Jagiełły bardzo dużą rolę, może nawet zadecydowała o tym, że to właśnie on zasiadł na tronie w Krakowie. Mianowicie, aby przekonać do siebie Królową polską Jadwigę, Jagiełło przyjął nawet w łaźni jej specjalnego wysłannika Zawiszę Czerwonego z Oleśnicy wysłanego w celu sprawdzenia wyglądu Litwina. Na polskim dworze, ale również, a może głównie tam, w otoczeniu jadwigowego narzeczonego Wilhelma Habsburga, krążyły niesamowite bowiem plotki o Jagielle. Miały one na celu zdyskredytować jego osobę oraz zniechęcić młodą Polkę do mariażu z Litwą. Możemy łatwo wyobrazić sobie owe plotki skoro Długosz pisał „z udzielonych jej przez pewnych ludzi fałszywych informacji nabrała przekonania, że [Jagiełło] jest nie tylko z obyczajów, ale i z urody dzikusem oraz z obyczajów i czynów barbarzyńcą”. Na szczęście dla Jagiełły spotkanie w łaźni z wysłannikiem Jadwigi rozwiało wszelkie wątpliwości i potwierdziło, że jest normalnym, tradycyjnym z budowy ciała jak inni mężczyźni chrześcijańscy, a nie dzikim zarośniętym niedźwiedziem. Rola łaźni mogła być więc wprost nieoceniona w zawarciu unii polsko-litewskiej w Krewie.


W tym miejscu warto jeszcze dodać, iż Jagiełło nigdy nie był babiarzem, pomimo, że miał cztery żony. Przynajmniej trzy z nich są dzisiaj podejrzewane o przyprawianie mu rogów (pisze na ten temat Iwona Kienzler w książce "Wierny mąż niewiernych żon Władysław Jagiełło", Wydawnictwo Bellona), a mimo to współcześni jemu postrzegali tego Króla jako grzesznika. Zgodnie więc uznano, że spotkała go kara Boża w postaci uderzenia pioruna w 1419 roku. W wyniku tak nieszczęśliwego zdarzenia Jagiełło „ogłuchł nieco, a odzież jego wszystko siarką cuchnęła”.


Jeszcze ciekawiej przedstawia się stosunek Jagiełły do trunków wyskokowych. Mówiąc bardziej współczesnym językiem starał się on nie obciążać swojej wątroby. W tym celu unikał niebezpiecznych trunków. Zwycięzca spod Grunwaldu był po prostu abstynentem pijącym jedynie wodę  źródlaną lub mleko. Z trunkami miał w ogóle problem, gdyż unikał wszelkich podejrzanych sytuacji podczas których mógł zostać otruty. Miał na tym polu spore obawy. Do tego stopnia bał się o swoje życie, iż „szat, nożów stołowych i innych naczyń nie pozwalał komu innemu sobie przynosić krom tego, który miał takową powinność zleconą”. Poza tym w wodzie łatwiej było wyczuć truciznę, niż w alkoholu. Być może dlatego Jagiełło nie sięgał nigdy po alkohol, obojętnie jaki to byłby trunek, rezygnując z niego na rzecz wody. Z drugiej jednak strony takie zachowanie, jak przytoczone w zacytowanym fragmencie, mogło być równie dobrze spowodowane specyficznym charakterem. Potwierdzałoby to, że Król „w rzeczach nie chciał mieć nic wspólnego z drugimi przeto nie lubił, ażeby kto tknął się jego szaty, łóźka, krzesła, konia, chusteczki, kielicha i innych podobnych rzeczy, których używał”. Wreszcie opisane zachowanie mogło być spowodowane zaburzeniami nerwowymi, np. pewnym rodzajem fobii. Dla przykładu mogła być to hafefobia, czyli lęk przed dotknięciem przez inne osoby lub mizofobia, a więc lęk przed nieczystością, zanieczyszczeniem. Ta ostatnia fobia świetnie łączyłaby się z jego wyjątkową, jak na epokę średniowiecza, czystością.


Gdy jednak Król Władysław nie pił, a z kolei jadł, to szczególnie chętnie sięgał po owoce, prócz oczywiście jabłek, za zapachem, których totalnie nie przepadał. Wspomniany Długosz podawał, że „jabłek i ich zapachu [Jagiełło] nienawidził, dobre jednak i słodkie gruszki po kryjomu jadał”. Oprócz jabłek i gruszek na dworze tegoż władcy trafiały się z owoców także wiśnie, czereśnie, czy powidła słodzone miodem. Władca miał osobny dwór od swojej małżonki Jadwigi i liczył on kilkadziesiąt osób oraz oddzielne stoły. Pomijając owoce na dworze Jagiełły chętnie jedzono również różnego rodzaju mięsiwa. Ogólnie podczas jednego posiłku przypadało na mężczyznę ok. 2 kg mięsa, natomiast na kobietę ok. 1,3 kg, przy doliczeniu do dworu czeladzi i ciurów żywiących się resztkami w ilości ok. 300 g na osobę. Wiedza nasza na ten temat pochodzi z zachowanych rachunków gospodarskich czy spisów inwentarzowych kuchni. Do tego z mięsa jedzono chętnie duszoną lub pieczoną wołowinę, a także wieprzowinę, rzadko drób (kury, kurczaki), ale również prosięta, baraninę, cielęcinę oraz kaczki i gęsi. Jeszcze rzadziej, na specjalne okazje, pojawiała się dziczyzna. Wśród zużywanych produktów w spisach były także masło i słonina, z warzyw np. pietruszka czy cebula, a także grzyby i manna. Dodatkiem do posiłków było pieczywo, które podawano w wielorakich gatunkach od chleba poczynając, poprzez bułki, rogaliki, obwarzanki, a skończywszy na plackach z serem, makiem itp.


Po posiłkach, gdy nasz polski władca litewskiego pochodzenia zaspokoił głód, wyjątkowo chętnie leżakował korzystając, niczym maluszki w przedszkolach, z poobiedniej drzemki. Nie było to jednak jego największą rozrywką, podobnie z resztą jak i jedzenie. Największą przyjemność Jagielle dostarczały polowania, które nie znudziły mu się aż do późnej starości, co potwierdzał Jan Długosz pisząc „zamiłowany w myślistwie od dzieciństwa aż do zgonu […] Wszystkie myśli swoje rad zwracał ku tej zabawie”. Do tego stopnia władca Polski i Litwy uganiał się po lasach za zwierzętami, że jeszcze w wieku 75 lat polując na niedźwiedzia w Puszczy Białowieskiej przypłacił swoje hobby kontuzją łamiąc nogę. Przywiązanie Króla do myślistwa dostrzegali poddani. Ganił tą rozrywkę monarchy Długosz podając „ani miary zachować, ani czasu oszczędzać umiał” i dodawał „zaniedbywanie spraw publicznych i ściąganie sobie słusznych zarzutów”.


Chociaż Jagiełło został ochrzczony i wyrzekł się pogańskiej religii to jednak pozostał człowiekiem zabobonnym. Według kronikarza wiarę w przesądy zawdzięczał właśnie swojej matce. Objawiało się to tym, że „wyrywał włosy z brody, i powplatawszy je między palce, wodą ręce obmywał. Zawsze nim z domu wyszedł, trzy razy obracał się wkoło, i słomkę na trzy części złamaną rzucał na ziemię: nauczyło go tego matka […] ale dlaczego i w jakim celu to czynił, nikomu za życia nie chciał powiedzieć”. Trudnym do wytłumaczenia było również to, iż Jagiełło „lubił także patrzeć na bujającą na jego oczach huśtawkę”.


Na podstawie przytoczonych cech śmiało można stwierdzić, iż Jagiełło, mimo przynależności do dynastii monarszej, zachowywał się normalnie, jak zwykli śmiertelnicy, chociaż niektóre gusta, zwyczaje i upodobania miał więcej niż nietypowe.

 

Władysław Jagiełło chodził nocami po lesie, by słuchać śpiewu słowików. Przeziębił się, dostał zapalenia płuc i umarł. Ale i tak żył 80 lat. Znacznie dłużej niż większość ludzi w jego czasach (średni wiek wahał się w okolicy pięćdziesiątki). Jagiełło słynął z tego, że miał wrodzoną wadę w postaci dolnej wargi wywiniętej na zewnątrz. Widać to nawet na jego sarkofagu. Przekazał tę cechę synowi, Kazimierzowi Jagiellończykowi. A poprzez córki Kazimierza dostali ją w spadku Habsburgowie, łącznie ze słynnym Cesarzem Franciszkiem Józefem.

Sarkofag Władysława Jagiełły w Katedrze na Wawelu

Knieja była dla Jagiełły lekarstwem na wszystko. Jeżeli chandra go dopadała, uciekał do lasu” – opisuje w książce „Łowy władców Polski” Bronisław Sałuda. W tamtych czasach polowanie stanowiło sport więcej niż ekstremalny. Król i zwykle niewielka świta zasadzali się na niedźwiedzia lub tura uzbrojeni jedynie w topory i oszczepy. To, że ktoś ginął podczas łowów, rozszarpany przez dzikie zwierzę, nie należało do rzadkości. Ale wielkie ryzyko i ewentualne sukcesy myśliwskie przynosiły rozładowanie emocji. Poza tym monarcha mógł udowodnić czynami odwagę i zaprezentować męską krzepę, zdobywając szacunek poddanych.


Las miał jeszcze jedną zaletę – stanowił świetną kryjówkę dla tych, którzy nie mieli ochoty na pełnienie obowiązków służbowych. Kiedy Jagiełło po śmierci królowej Jadwigi z powodów politycznych musiał ożenić się z brzydką księżniczką Anną Cylejską, natychmiast po weselu wybrał się na łowy trwające kilka miesięcy. Ale gdy pogodził się z losem, z werwą wrócił do polityki i rzucił wyzwanie zakonowi krzyżackiemu. Według Jana Długosza Jagiełło „słynął [...] zręcznością tak w myśliwskich gonitwach, jak i sprawowaniu rządów". O namiętności Króla do polowań może też świadczyć fakt skwapliwego wykorzystywania przezeń daru Krzyżaków - dożywotniego prawa do polowań na ziemiach Zakonu nad Biebrzą i Szeszupą. Zamiłowania łowieckie Jagiełły zostały uwiecznione także na jego grobowcu na Wawelu, na którym artysta wyrzeźbił ptaka i dwa psy myśliwskie.

 

Warto też dodać parę słów o pierwszej żonie Władysława Jagiełły, słynnej Królowej Jadwidze. Możemy wierzyć Długoszowi, że należała do najpiękniejszych kobiet średniowiecza. Była jak na tamte czasy wysoka, mierzyła 180 centymetrów wzrostu. Po 12 latach małżeństwa ze znacznie starszym Władysławem Jagiełłą urodziła córkę. Poród nie był łatwy, bo Jadwiga miała - jak wiele kobiet wysokich - wąską miednicę. Dziecku nadano imiona Elżbieta Bonifacja na cześć papieża Bonifacego IX, który miał być ojcem chrzestnym. Niestety, po dwóch tygodniach Elżbieta zmarła, a cztery dni później - 17 lipca 1399 r. odeszła także Jadwiga. Przyczyną śmierci było zakażenie połogowe, czyli sepsa. Gdyby przyczyną zgonu był krwotok, umarłaby natychmiast po porodzie. Tu dygresja. W tamtych czasach przy porodzie umierała co trzecia kobieta. - Małżeństwo Jadwigi z Jagiełłą dało początek dynastii Jagiellonów.

 

Wydaje się, że polscy Królowie, otrzymawszy od Jagiełły Puszczę Białowieską, odziedziczyli po nim zamiłowanie do łowiectwa. Syn Jagiełły Kazimierz Jagielończyk, jak piszą badacze, z powodu polowania zapomniał nawet o swoich królewskich obowiązkach i przy każdej okazji wyjeżdżał ze stolicy Krakowa na polowanie w Puszczy.


Mówiąc o polowaniach polskich Królów w Puszczy, należy zauważyć, że wraz ze śmiercią Jagiełły polowanie nabrało stopniowo innego charakteru i przestało być poważną sprawą przygotowania mięsa dla wojska. Polowali nie tyle z pasji do walki, często niebezpiecznej, ile dla zabawy. Prostota w stroju i związkach została zastąpiona kostiumami i etykietą. Zamiast towarzyszy pojawiła się świta i publiczność. Przy tak nowym charakterze łowiectwa potrzebne były również odpowiednie lokale. Namioty, czy choćby tylko skrawek mchu w cieniu drzewa już nie wystarczały, życie myśliwskie przestało być obozem, a polowania przeplatały się z ucztami i popijawami.

Kazimierz Jagiellończyk

Kazimierz Jagiellończyk - urodzony 30 XI 1427 r. w Krakowie, zmarł 7 VI 1492 r. w Grodnie; od 1440 r. Wielki Książę Litewski, od 1447 r. Król Polski. Młodszy syn Władysława Jagiełły i Zofii Holszańskiej, w 1454 r. poślubił Elżbietę Rakuszankę, córkę Albrechta II Habsburga. Polował w Puszczy Białowieskiej w grudniu 1453 r.  Polowanie w to miało na celu zdobycie mięsa na zaślubiny z Elżbietą Habsburżanką (1454). O innych brak potwierdzenia w źródłach pisemnych.

 

Kazimierz Jagiellończyk odreagowywał stres polując. Syn Jagiełły, mimo że podczas łowów przeżył cztery zamachy na życie, przeprowadzone przez spiskowców sponsorowanych przez Moskwę, nigdy nie porzucił ulubionego hobby. Gdy na niwie politycznej coś toczyło się nie po jego myśli, po prostu od poddanych uciekał do lasu. „Tamże się u Wigrów i w knyszyńskich puszczach ustawicznie łowami bawił, opuściwszy i porzuciwszy sprawy koronne, dlatego wielkie rozboje i okrutne swawoleństwo w Polszcze urosły” – żalił się w „Kronice Polskiej, Litewskiej, Żmudzkiej i wszystkiej Rusi” Maciej Stryjkowski. Zaś Marcin Kromer dodawał, iż: „Król w Litwie ustawicznie tylko poluje, a spraw Korony polskiej nie przestrzega”. Kiedy zaś poddani, czując się porzuceni przez władcę, wpadali w panikę, Kazimierz Jagiellończyk wracał do polityki i skutecznie osiągał wyznaczone cele. Dość przypomnieć, że po 13 latach doprowadził wojnę z Zakonem Krzyżackim o Pomorze Gdańskie i Prusy do zwycięskiego końca.

 

Upodobanie do łowów odziedziczył po ojcu Władysławie Jagiełło. Do jego ulubionych rozrywek należały polowania na tury i żubry. Bardzo rozpowszechniony w Polsce Jagiellonów, zwłaszcza przy „wielkich łowach", był zwyczaj wykorzystywania w polowaniach psów. Polowania z psami (cum canibuś) nie tylko zwiększały szanse na myśliwski sukces, ale były też okazją do podziwiania sprawności czworonogów, popisania się przez właścicieli ich umiejętnościami, wreszcie przystępowania do zakładów. Łowy ze sforą uprawiał nie tylko monarcha, książęta, czy rycerstwo. Były one dozwolone także sołtysom na mocy specjalnych przywilejów. Psy używane do tropienia, zaganiania zwierzyny w pułapkę bądź na stanowiska zajmowane przez myśliwych były rozmaitych ras, stosownie do swego przeznaczenia. Najczęściej wykorzystywano wyżły. Wielkim amatorem polowań z psami był Kazimierz Jagiellończyk. Tak pisał o tym Maciej Miechowita: „Był zaś Król Kazimierz [...] od najmłodszych lat aż do końca zawsze myśliwy i łowca ptaków. Bardzo miłował się w psach myśliwskich [...]. Gdy Władysław książę rybnicki i pszczyński, Głuptawym zwany, przechwycił dary wysłane do Władysława Króla czeskiego i prosił, by z nich zapłatę otrzymał. "Psy, (rzekł Kazimierz Jagiellończyk) myśliwskie niech odda, a resztę darów niech zatrzyma [...], psy są więcej warte od innych rzeczy".

 

Mięso z ubitych żubrów kazał Jagiełło solić i wysyłał Narwią i Wisłą dla uczonych krakowskich w podarku. Naśladował go w tej mierze i syn Kazimierz. Długosz, naoczny świadek, bo nauczyciel dzieci tegoż Króla, powiadał, że w początkach stycznia 1469 r. monarcha polski, „nabiwszy w puszczach wielką moc zwierzyny, porozsyłał ją w darze biskupom, panom, senatorom, kapitule, wszechnicy naukowej i rajcom krakowskim“. W innem miejscu wspomina Długosz o szubie podbitej sobolami, którą Kazimierz Jagiellończyk nosił w czasie łowów.

Aleksander Jagiellończyk

Aleksander Jagiellończyk (1461-1506) – polski Król z dynastii Jagiellonów. Był czwartym synem Kazimierza IV Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki. Po śmierci ojca w 1492 roku przejął władzę w Wielkim Księstwie Litewskim, podczas gdy jego starsi bracia rządzili na Węgrzech i w Polsce. W 1495 roku poślubił prawosławną księżniczkę moskiewską, Helenę, licząc (zresztą bezskutecznie), że związek ten pozwoli zapobiec dalszym wojnom ze wschodnim sąsiadem.

 

W roku 1501, po śmierci Jana Olbrachta, został koronowany na Króla Polski, co przywróciło unię między dwoma państwami. Zapamiętany ze względu na uchwaloną w 1505 roku konstytucję sejmową „nihil novi”. Zmarł już po pięciu latach rządów, w 1506 roku, nie doczekawszy się żadnego potomka. Polował w Puszczy jesienią 1494 r. Polowanie miało na celu przygotowanie mięsa na zaślubiny z Heleną.

 

Wielkie polowania Jagiellonów przebiegały podobnie, tyle tylko, że teren łowów otaczano ludźmi i zamykano przy pomocy zwalonych drzew. Dla widzów żądnych widoku krwi wznoszono drewniany amfiteatr, z którego można było obserwować zmagania myśliwych.

 

Z takim właśnie polowaniem królewskim wiąże się dramatyczna przygoda żony Aleksandra Jagiellończyka - Heleny. Podobno omal nie straciła życia, stratowana przez rozwścieczone żubry. Kilka zwierząt rzuciło się na amfiteatr, w którym znajdowała się Królowa. Rozwaliły słupy podtrzymujące trybunę, która zawaliła się. Królową z trudem udało się uratować. Dzikość żubrów wykorzystywano podobno także dla karania. Według J.J. Karpińskiego książę Litwy Zygmunt Wielki w ten sposób ukarał przestępcę z grona swoich dworzan. Skazańca ubranego na czerwono wystawiono przed rozwścieczone żubry, które rozszarpały nieszczęśnika na strzępy.

 

W Kalendarium Puszczy Białowieskiej znalazłem taki zapis tyczący Aleksandra Jagielończyka:

 

"Prawdopodobnie dwukrotnie przejeżdża on przez Puszczę Białowieską w sierpniu i wrześniu 1494 roku podczas podróży trasą Wołkowysk-[Puszcza]-Drohiczyn-Brześć Litewski-Kamieniec Litewski-[Puszcza]-Krynki. Możliwe, że zatoczenie przez orszak wielkiego księcia tej pętli ma na celu zgromadzenie dziczyzny na potrzeby wesela z okazji ślubu z cóką Iwana III Heleną, który odbywa się 18 lutego 1495 roku.


W styczniu 1497 roku i w czerwcu 1502 roku Król przebywa w położonym blisko Puszczy Kamieńcu Litewskim, co też może być okazją do wypadu na łowy.


Na przełomie 1505 i 1506 roku być może poluje w Puszczy podczas podróży Bielsk-Grodno-Kołodziczna-[Puszcza]-Brześć.
Według mało wiarygodnych źródeł Aleksander Jagiellończyk poluje w Puszczy Białowieskiej na żubry wraz z żoną Heleną w 1504 roku. Podczas łowów żubry omal nie zrzucają Królowej i dwórek z podestu. Najprawdopodobniej jednak Król cały rok spędza w Koronie, głównie w Krakowie."

Zygmunt I Stary

Zygmunt I Stary (ur. 1 stycznia 1467 w Kozienicach, zm. 1 kwietnia 1548 w Krakowie) – od 1506 roku  Wielki Książę Litewski, od 1507 roku Król Polski. Był przedostatnim z dynastii Jagiellonów. Na tronie polskim zasiadł po śmierci swego brata Aleksandra Jagiellończyka. Był przedostatnim z sześciu synów Kazimierza IV Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki, ojcem m.in. Zygmunta II Augusta. Dwukrotnie żonaty: z Barbarą Zápolyą (1512), a po jej śmierci z Boną z rodu Sforzów (1518).

 

Do ulubionych rozrywek Zygmunta I należały polowania. Brał w nich udział od swej młodości, między innymi w czasie pobytu w Krakowie na dworze Aleksandra Jagiellończyka. W 1504 r. jako młodszy brat Króla uczestniczył w wyprawie na łowy do Puszczy Białowieskiej i  Niepołomickiej.

 

Król Zygmunt I Stary w drodze na koronację z Wilna do Krakowa przebywa w Białowieży, niewykluczone że w nowo zbudowanym zameczku myśliwskim nad rzeką Łętownią (Łutownią) na uroczysku Stara Białowieża. W każdym razie dwór białowieski musiał być wtedy na tyle pojemny, by pomieścić orszak monarchy.


W czerwcu 1507 roku Król być może przejeżdża przez Puszczę w drodze z Kamieńca Litewskiego do Wilna, a w styczniu 1516 roku pokonując trasę Kamieniec Litewski-[Puszcza]-Krynki. W 1522 roku Zygmunt odwiedza Wołkowysk, Nowy Dwór i Kamieniec. W Kamieńcu przebywa również 28 lipca 1535 roku i 26 października 1536 roku. Inną okazją do pobytu Zygmunta I Starego w Puszczy Białowieskiej mogła być też podróż z Brześcia do Wilna w 1540 roku.

 

Wyjazdy z Krakowa na polowania do pobliskich Niepołomic były jedną z ulubionych rozrywek Zygmunta I i jego drugiej żony, Bony Sforzy, którą Król poślubił w 1518 r.

 

Podczas łowów urządzonych w 1519 i 1521 r. podkomorzy Ożarowski zajmował się kosztami wyjazdów na polowania do Niepołomic, które pokrywał z otrzymanych na ten cel pieniędzy od podskarbiego nadwornego. W 1519 r. dostał 10 florenów, a dwa lata później ad Niepolomicze venatum wypłacono mu 12 florenów. Sylwester Ożarowski brał udział w polowaniach u boku pary królewskiej. Uważany był za znakomitego myśliwego.

 

Podkomorzy uczestniczył też w feralnym polowaniu w Puszczy Niepołomickiej w 1527 r., które przeszło do historii w związku z nieszczęśliwym wypadkiem Królowej Bony i przedwczesnym urodzeniem syna Olbrachta. Królowa, będąca wówczas w piątym miesiącu ciąży, upadła z konia zaatakowanego przez rozjuszonego niedźwiedzia. Szczegółowy opis tego zdarzenia zamieścił w swej Kronice Marcin Bielski (zm. 1575). Brzmi on następująco: "Z Krakowa ruszył się Król do Niepołomic z Królową Boną i ze wszystkim dworem na krotofile, gdzie tam miał niedźwiedzia nad obyczaj wielkiego, którego z Litwy przywieziono w skrzyni. Gdy go wypuszczono do gaju blisko Wisły, poszczwano go wielkimi psy najpierwej, które on połamał i pobił, i ranił ich o sto, chłopów było o trzysta z oszczepy, którzy mu nie dali do Wisły. Z przodku był niemętny, ale potem gdy się rozgniewał, oślep bieżał na ludzi. Ożarowskiego herbu Rawicz, podkomorzego królewskiego, przewrócił z koniem. Tarło krajczy pieszo chciał na niego z oszczepem, ale mu wydarł oszczep niedźwiedź, iż padł, ledwie go chłopi z oszczepy przypadłszy ratowali i psy go w nogi wtenczas pokąsali. Puścił się potem tam, gdzie Królowa stała, która uciekając przed nim, potknął się pod nią koń, spadła i uraziła się, bo była brzemienna; tamże porodziła bez czasu syna, któren pochowan zarazem w Niepołomicach. Stańczyka też błazna przewrócił z koniem wtenczas. A tak, by byli nie chłopi z oszczepy ratowali, wiele by był ludzi pomordował". Król się śmiał ze Stańczyka, rzekł mu: "Począłeś sobie nie jako rycerz, ale jako błazen, żeś przed niedźwiedziem uciekał". Rzekł Stańczyk: "Większy to błazen, co mając niedźwiedzia w skrzyni puszcza go na swoją szkodę". Zdarzenie miało poważne konsekwencje, bowiem po narodzinach królewicza Olbrachta Bona Sforza nie mogła rodzić dzieci, wskutek czego jedynym męskim następcą tronu państwa polsko-litewskiego pozostał Zygmunt II August, który zmarł bezpotomnie w 1572 r.

 

W XVI wieku panowie litewscy często wysyłają w ciasnych skrzyniach łowione w Puszczy Białowieskie niedźwiedzie rozdającym przywileje Zygmuntowi Staremu i Bonie. W Puszczy Niepołomnickiej pod Krakowem Król urządza potem dla zagranicznych gości sadystyczne zabawy kończące się śmiercią zwierzęcia. Podczas jednej z nich przerażony niedźwiedź atakuje będącą wtedy w ciąży Bonę. Królowa uchodzi z życiem, ale urodzone przedwcześnie dziecko umiera.

 

Za czasów Zygmunta Starego zbudowano nowy dwór myśliwski, w którym Król przebywał w drodze na koronację z Wilna przez Krynki i Rudnię do Krakowa przez Mielnik w grudniu 1506 roku. Karcow określa jego lokalizację nieopodal Starej Białowieży – 2 km na północ, w miejscu zwanym dzisiaj Zamczyskiem, w późniejszym czasie dom Zygmunta I Starego został przeznaczony na siedzibę łowczego, organizującego polowania królewskie i nadzorującego arsenał.

 

W 1538 Król wydał specjalne prawo dotyczące organizacji polowań królewskich i zabraniające wszelkich innych łowów w Puszczy Białowieskiej. Wchodząc do Puszczy nie wolno było mieć ze sobą psa ani broni. Za zabicie grubej zwierzyny groziła kara śmierci. Zygmunt I Stary, jako pierwszy wprowadził prawną ochronę żubrów. Królowie Polscy nie tylko polowali w Puszczy, ale też chronili jej zasoby min. powołując „służby jej i żubrów strzegące”.

 

Pierwszym, który opisał żubra na ziemiach polskich, był poseł austryjacki Siegmund von Herberstein. W trakcie podróży przez Polskę w latach 1517 i 1526 miał okazję zobaczyć zarówno żubra, jak i tura. Wcześniej oba te gatunki często mylono. Warto również dodać, że Herberstein przyczynił się do małżeństwa Zygmunta I Starego z Boną.

 

Na dworze Zygmunta Starego powstało nawet Towarzystwo Opilców i Ożralców. Do elitarnego klubu przyjmowano przedstawicieli obu płci, więc zabawa była nie tylko przednia, ale i pikantna. Nie wiadomo tylko, czy Król uczestniczył w „obradach”.

Zygmunt II August

Zygmunt II August (ur. 1 sierpnia 1520 w Krakowie, zm. 7 lipca 1572 w Knyszynie) – syn Zygmunta I Starego i Bony Sforzy, od 1529 Wielki Książę Litewski, od 1530 r. Król Polski (do 1548 koregent); ostatni dziedziczny Wielki Książę Litewski, ostatni męski przedstawiciel dynastii Jagiellonów. Za jego inicjatywą Koronę Królestwa Polskiego i Wielkie Księstwo Litewskie na mocy Unii lubelskiej połączono w jedno państwo, Rzeczpospolitą Obojga Narodów.

 

Oto najpełniejszy opis polowania (por. Tomasz Samojlik):

 

Nazajutrz po święcie Trzech Króli 1546 roku z zamku w Wilnie wyruszył długi orszak sań. Młody król Zygmunt August jechał ze swoim dworem na łowy do Puszczy Białowieskiej. Podróżni mieli przed sobą dwanaście dni sanny po zalesionych równinach Wielkiego Księstwa Litewskiego i tyleż nocy spędzonych we dworach królewskich stacji.

 

Gorączka przygotowań zapanowała na długo przed wyjazdem. W wigilię Bożego Narodzenia Zygmunt August wysłał myśliwców Wasilka i Griszę Moskwicina do łowisk białowieskich, aby przygotowali wszystko na jego przybycie. Przed Nowym Rokiem zakupił skrzynie prochu, prochownice, ołów do odlewania kul i opłacił naprawę swego arkebuza, popularnej w owym czasie broni palnej.

 

Nie zapomniano o ciepłym ubiorze. Królewski krawiec szył żupan, cieple spodnie, hazukę - szatę z ciemnej purpury podbitą czarnymi futrami króliczymi, zamszowe rękawiczki na futrze baranim, podbijał futrem delię - długi płaszcz z szerokimi, rozciętymi rękawami. Król wymieni! ostrogi na nowe, a dla ulubionego psa Gryfa kazał zrobić kołdrę z lisich ogonów. Do królewskiego dworu w Białowieży zakupiono cztery skórzane poduszki wypchane puchem, dwie wielkie i dwie małe pierzyny oraz dwa urynały, czyli nocniki.

 

Tuż przed wyjazdem Król posłał przodem dworzanina Wietczyńskiego do przygotowania podwód - zmian koni na trasie podroży, a sześciu innym dworzanom zlecił zwołanie naganiaczy ze wsi wokół Puszczy Białowieskiej. Na końcu szambelanowi Korytce wręczył trzosik z groszami litewskimi do rozdawania ubogim na trasie podroży. Dążąc przez Rudniki, Mścibów i Wołkowysk, 18 stycznia 1546 roku myśliwski orszak przejechał w Rudni zamarzniętą Narew i skierował się do Białowieży.

 

W styczniu 1546 roku na Zygmunta Augusta w Puszczy Białowieskiej czekał już otoczony sieciami ostęp, w którym kilkuset naganiaczy pilnowało spędzonej zwierzyny. We dworze w Białowieży zaś oczekiwali goście - wysłannicy wysokich państwowych urzędników z należnymi daninami oraz słudzy z darami od możnowładców. Pan Kostka przysłał sieci i sforę psów myśliwskich - wlanników. Nie udało się ustalić, o jaką rasę chodziło. W XVI wieku, kiedy puszcze Europy środkowowschodniej zamieszkiwały jeszcze tury, żubry i dzikie konie leśne, w domostwach i gospodarstwach całego kontynentu hodowano tysiące lokalnych ras zwierząt udomowionych. Najstarszy Statut Litewski z 1529 roku wymienia 11 ras psów myśliwskich: naśladniki, nabrzeszniki, bobrowe, obsoczne, charty zwyczajne i pod sokole, kurcze, wyżły, wlanniki zwierzynne, szczuje i psy medelańskie.

 

Od pana Tęczyńskiego przyprowadzono kilka koni fryzyjskich, mocnych zwierząt używanych do ciężkozbrojnej jazdy i zaprzęgów. Po odesłaniu pieniędzy do Wilna w eskorcie sześciu Tatarów, wysłaniu z kancelarii kilku listów i wypłaceniu napiwków posłom darczyńców, królewicz i jego dworzanie przez kilka następnych dni zajmowali się łowami.

 

Polowano wówczas w tradycyjnych kletnach - ostępach o wielkości kilku kilometrów kwadratowych, otoczonych zasiekami z naciętych drzew i sieciami z łyka i konopi. Zygmunt August jako pierwszy z polskich Królów zastosował do polowania broń palną.

Naganiacze wielokrotnie przepędzali zwierzynę przez ostęp, a myśliwi mierzyli do żubrów i jeleni z arkebuzów o długich lufach ustawianych na podpórkach. Każdego popołudnia zabite zwierzęta zwożono saniami do Białowieży, gdzie dziczyznę solono i pakowano do beczek.

 

Dwukrotnie podczas białowieskich łowów wydarzyły się niebezpieczne sytuacje. Kasztelan trocki, Hieronim Chodkiewicz, otrzymał od Zygmunta Augusta nagrodę za narażenie życia w jego obronie. Innym razem huk wystrzałów obudził z zimowego snu i wypłoszył z gawry niedźwiedzia, który zaszarżował na naganiacza. Chłop usiłował wdrapać się na dąb, jednak niedźwiedź, nim go zabito, zdążył biedaka ściągnąć na ziemię i poranić. Królewiczowi, który chciał obdarować nieszczęśnika pieniędzmi, lecz nie miał przy sobie sakiewki, pośpieszył z pożyczką koniuszy jego dworu - Jarosz.

 

Po 25 stycznia goście - każdy obdarowany przez królewicza kilkoma florenami na drogę - zaczęli się rozjeżdżać. Dworzanin Campa, Włoch, i jego przewodnik Mateusz Langk zostali wysłani aż do Krakowa. Mieli zawieźć na Wawel 35 beczek dziczyzny dla rodziców królewicza, Zygmunta Starego i Królowej Bony. Kilka beczek Zygmunt August posłał też w darze kasztelanowi poznańskiemu, a pozostałe przygotowano do transportu saniami do Wilna na potrzeby dworu.

 

Ostatniego dnia w Białowieży - 27 stycznia 1546 roku – Zygmunt August obdarował groszem miejscowych włościan i mnicha kwestarza z tykocińskiego klasztoru bernardynów. Szambelanowi Korytce ponownie wręczył drobne do rozdawania ubogim w czasie podroży. Nazajutrz wyruszono z Białowieży, aby tym razem inną drogą - przez Krynki - wracać do zamku w Wilnie. Królewicz jechał w wymoszczonych saniach wielce zadowolony. Łowy w Puszczy Białowieskiej udały się znakomicie. Jeżeli cokolwiek go gniewało, to zachowanie jego ukochanego psa Gryfa. Tak się rozswawolił w lasach, że władca natychmiast po wyjeździe z Białowieży musiał zamówić naprawę pejcza do dyscyplinowania czworonoga.

 

Inne opisy tego samego polowania:

 

W Puszczy przez 9 dni poluje Zygmunt II August (18 – 27 stycznia 1546 r.). Zostaje ubite tyle zwierzyny, że nie wiadomo co z nią robić. 35 beczek solonej dziczyzny Król przesyła do Krakowa, nieznaną ich liczbę do Poznania. Fakt ten opisano w Dziejach Puszczy:

"Zygmunt August, ostatni z Jagiellonów, polował w Puszczy Białowieskiej w 1546 roku. Królewicz Zygmunt August przebywał w Puszczy Białowieskiej w dniach od 18 do 27 stycznia 1546 r. przyjeżdżając tu z Wilna drogą przez Wołkowysk i Mścibów. Początkowo prowadził w białowieskim dworze ożywioną działalność kancelaryjną, następnie przez kilka dni polował w otoczonych ostępach zwanych kletnami, jako pierwszy z polskich władców używając do polowań broni palnej. Po zakończonych łowach rozkazał wysłać na Wawel w prezencie dla swoich rodziców Króla Zygmunta Starego i Królowej Bony Sforzy trzydzieści pięć beczek solonej dziczyzny. Powrócił do Wilna kierując się przez Rudnię do Krynek drogą Browską".


I jeszcze inny opis tego polowania znaleziony w Internecie:

 

"Na polowanie wyrusza młody Król Zygmunt August. Z zamku w Wilnie wyjeżdża nazajutrz po święcie Trzech Króli w 1546 roku. Do wielkich łowów w Puszczy Białowieskiej starannie się przygotowuje - szyje sobie żupan, ciepłe spodnie, płaszcz i zamszowe rękawiczki na baranim futrze. Król wymienia sobie też ostrogi na nowe, a dla swojego ulubionego psa Gryfa każe zrobić kołdrę z lisich ogonów. Do Białowieży zabiera też cztery skórzane poduszki pchane pierzem, dwie wielkie pierzyny i dwa nocniki.

 

Skoro świt wyrusza na łowy. Zwierzynę osocznicy zaganiają już do tzw. ostępu. To kawał lasu o wielkości kilku kilometrów kwadratowych otoczony słomiano-drewnianym płotem, z którego żaden jeleń czy żubr nie ma prawa uciec. Na dworze tymczasem zostają goście, każdy z jakimś podarkiem dla Króla. Pan Kostka przysłał sieci i sforę psów myśliwskich. Pan Tęczyński przyprowadził kilka koni fryzyjskich. Czekają na Króla. Polowanie trwa dziesięć dni. Każdego popołudnia zabite zwierzęta zwożone są saniami do Białowieży, gdzie dziczyzna jest solona i pakowana do beczek. 25 stycznia jest już po wszystkim. Królewicz Zygmunt August wraca zadowolony saniami do Wilna. Do Krakowa na Wawel wysyła rodzicom 35 beczek solonej dziczyzny".

 

Choć zmieniały się czasy i obyczaje, to zwyczaj urządzania polowań królewskich okazywał się niezmiennie przydatny. Dzięki niemu Zygmunt August mógł długo ukrywać swój romans z Barbarą Radziwiłłówną. Oficjalnie w 1546 roku władca przebywał na łowach w litewskich puszczach przez 223 dni. I nikt się nie doliczył, ile czasu poświęcił na tropienie zwierzyny, a ile na schadzki z ukochaną. Niestety, w przerwach pomiędzy miłosnymi uniesieniami monarcha brał się do polowania, a wówczas działy się rzeczy straszne. Koło Lawaryszek niedźwiedzica o mały włos nie rozszarpała Króla, lecz w ostatniej chwili toporem w łapę ciął ją niejaki Jurgielis, chwilę potem zabity przez rozwścieczone zwierzę. Jako odszkodowanie Zygmunt August wypłacił ojcu swojego obrońcy cztery floreny. Na następnym polowaniu kolejny niedźwiedź zabił pięciu chłopów z nagonki. Potem jeszcze jednego przypadkiem ustrzelono z rusznicy, co kosztowało Króla siedem florenów odszkodowania. Romans z piękną Barbarą miał niewielkie konsekwencje, dopóki trwał w leśnych ostępach. Jednak zakochany Król w końcu poślubił Radziwiłłównę i gdyby nie jej szybka śmierć, Rzeczpospolita znalazłaby się na krawędzi poważnego kryzysu politycznego.

Altana łowiecka

Ze zwierzyńców czyli tzw. ogrodów do polowań, pędzona zwierzyna wybiegała wprost przed altanę łowiecką. Do dziś nie udało się odnaleźć żadnego śladu tych konstrukcji. Przy dzisiejszej drodze Hajnówka-Białowieża (oddziały 392-394 i 420-422) znajdowała się  zagroda do polowań, "Teremiska", wybudowana prawdopodobnie specjalnie z okazji przyjazdu Stanisława Augusta. W ogrodach znajdowały się wewnętrzne przegrody, pozwalające na przeganianie zwierzyny podczas polowania coraz bliżej myśliwych. Aby zwierzyna nie uciekła, "od miejsca do miejsca o kilkadziesiąt kroków stali przy tym parkanie chłopi z kijami dla odganiania zwierza". W ostatniej przegrodzie parkan zwężał się w ten sposób, że pędzona zwierzyna wybiegała wprost przed altanę łowiecką. Jak taka altana wyglądała? Zachował się rysunek nieznanego autora z 1784 roku zatytułowany "Altanka wystawiona w Białowiezkiey Puszczy". Choć słowo "altanka" sugeruje niewielką i tymczasową konstrukcję, był to duży, podpiwniczony budynek z wieloma wyszukanymi ozdobami z "piramidek, wazonów y innych figur z Cyframi Królewskiemi".

 Rys. Lech Z. Nowacki

Zygmunt August w Knyszynie i  innych posiadłościach pobudował okazałe pałace myśliwskie, w których zapewniał uczestnikom swych polowań komfort i bezpieczeństwo. Obok urządzał zwierzyńce, czyli ówczesne zoo, w których trzymał łosie, jelenie, sarny i... wielbłądy. Teoretycznie powinien rezydować w stolicy, ale bardziej ciągnęło go do litewskich lasów. Nad ptaki przedkładał konie. Posłowie udający się w  misje dyplomatyczne mieli obowiązek przywożenia z zagranicy nowych okazów do królewskich stadnin. Zebrał ich ponad 3 tysiące. Jak wielu władców epoki renesansu, Zygmunt August miał liczne pasje. Nuncjusz Bernardo Bongiovanni pisał do papieża, że polski Król „posiada szesnaście szkatuł klejnotów, których wartość przewyższa zasoby Jego Świątobliwości”. Królewska kolekcja obejmowała m.in. 40 złotych pucharów inkrustowanych szlachetnymi kamieniami, dziesiątki pierścieni, medalionów, łańcuchów i  innych bibelotów. W wolnych chwilach monarcha przeglądał swe zbiory, zbierał informacje o cennych precjozach, które są gdzieś do kupienia, i  spadkach pozostawionych przez bogatych krewniaków. Poza tym kolekcjonował arrasy, obrazy, zegary i  książki. Imponująca biblioteka liczyła ponad półtora tysiąca woluminów. Swoje dzieła przysyłali mu Luter, Kalwin, Frycz Modrzewski, Kochanowski.  Ale chociaż Król cenił artystów i pisarzy, sam za rozrywkami umysłowymi nie przepadał. Książki zbierał, żeby je mieć, a nie czytać. Znalazł jednak sprytny sposób na zapoznawanie się z dziełami, których nie wypadało nie znać. Wręczał je sekretarzowi, dawał kilka dni na przeczytanie i kazał sobie opowiadać. Dzięki temu oryginalnemu audiobookowi sprawiał wrażenie oczytanego. Widok Króla pogrążonego w lekturze książki nie należał na polskim dworze do zbyt częstych.


Słynący z wykwintnych manier Zygmunt August potrafił zorganizować turniej, w którym z jego dworzanami pojedynkowała się… prostytutka Zofia Długa. Atrakcyjność tego typu widowisk rosła wprost proporcjonalnie do ilości konsumowanych trunków. Monarchowie za kołnierz nie wylewali, ale do alkoholu mieli różne podejście. Uczty i bale nie odbywały się, rzecz jasna, codziennie, a wieczorną nudę czymś trzeba było wypełnić. Zygmunt August wszędzie woził ze sobą dworską kapelę, lubił też posłuchać śpiewaków wykonujących pieśni ukraińskie.

 

Zygmunt August był trzykrotnie żonaty. Pamiętamy ze znanego serialu o Królowej Bonie, że na padaczkę chorowała pierwsza żona Zygmunta Augusta, Elżbieta. Atak choroby, jakiego doznała podczas nocy poślubnej z Królem, raz na zawsze zraził do niej Zygmunta. Elżbieta niedługo potem zmarła. Kolejna królewska żona, Barbara Radziwiłłówna, która słynęła z temperamentu seksualnego, chorowała i umarła na raka szyjki macicy. Cierpiała bardzo, zwyczajnie gniła za życia. Niezrażony tym Król był przy niej do końca, co utrwalił na swym obrazie Matejko. Zygmunt nie doczekał się potomstwa. O spowodowanie jego niepłodności oskarża się włoską dwórkę Dianę di Cordone, która zaraziła Króla syfilisem przywleczonym przez żeglarzy Kolumba. Zygmunt ożenił się jeszcze trzeci raz w 1553 r., z księżniczką austriacką, młodszą siostrą swej pierwszej żony – Katarzyną Habsburżanką. Zawierając to małżeństwo, miał jeszcze nadzieję na potomka i zależało mu na dziedzicznym tronie litewskim dla ewentualnego syna. Małżeństwo okazało się jednak, jak poprzednie, bezpotomne. Katarzyna wyjechała z Polski do Austrii, jak się okazało już na zawsze, ponieważ zmarła tam kilka miesięcy przed swoim mężem. Zygmunt II August zmarł pod koniec 52. roku życia. Przyczyną jego śmierci była mocznica i niewydolność nerek. Przed śmiercią wydalił trzy kamienie moczowe wielkości bobu.

 

Kilka ogromnych puszcz litewskich, w tym położona najbliżej granicy z Koroną Puszcza Białowieska, były osobistymi dobrami Zygmunta Augusta, dziedziczonymi przez kolejne pokolenia dynastii od czasów Władysława Jagiełły. Taki status wielkoksiążęcych i królewskich puszcz chronił je przed presją „topora i pługa”, czyli wyrębem i kolonizacją. Szczególnie rygorystycznie chroniona była zwierzyna - cel królewskich łowów, które w tamtych czasach miały przede wszystkim znaczenie aprowizacyjne i dyplomatyczne. Ówczesne polowania, trwające zwykle około 10 dni i angażujące setki ludzi, były wielkim wyzwaniem organizacyjnym. Na czele wszystkich służb łowieckich stał łowczy, a wokół każdej puszczy osiedlano królewskich poddanych - osoczników, zobowiązanych do udziału w monarszych łowach w charakterze nagonki oraz do przygotowywania sieci i innych sprzętów łowieckich. Pomiędzy polowaniami osocznicy strzegli ostępów leśnych przed kłusownikami i zobowiązani byli do pilnowania, a w razie potrzeby napraw we dworze królewskim. W Białowieży taki dwór istniał już w czasach Jagiełły. Musiał być obszerny, solidny i ciepły, skoro przez wiele dni, zazwyczaj zimą, służył za mieszkanie rodzinie i towarzyszom króla. Był też zapewne wygodny i elegancki, skoro władcy zapraszali do Białowieży ważnych gości i dostojników. W grudniu 1506 roku we dworze białowieskim zatrzymał się orszak Zygmunta I, zwanego później Starym, który zdążał z Wilna do Krakowa na swoją koronację.

 

Jego syn Zygmunt August nie tylko kontynuował tradycje łowieckie przodków, ale po objęciu tronu miał się szczególnie zasłużyć dla ochrony puszcz Polski i Litwy. W 1559 roku polecił dokonanie „rewizji” puszcz w Wielkim Księstwie Litewskim, a więc spisanie liczby i zakresu wszelkich przywilejów udzielonych szlachcie i duchowieństwu na użytkowanie w tych puszczach drzew bartnych, łąk nadrzecznych do zbioru siana i rzek leśnych do łowienia ryb. W 1567 roku podpisał „Ustawę Króla Imci Leśniczem w Wielkim Księstwie Litewskim”, pierwszy akt prawny ustalający obowiązki leśniczych. Jako główne ich zadanie Król nakazał pilnowanie, by się „puszczy żadna szkoda tak w zwierzu jak i w drzewie bartnem i inszem drzewie wszelakiem nie działa.


Wreszcie, podobnie jak jego przodkowie, Zygmunt August otaczał szczególną opieką królewskie puszcze bogate w zwierzynę. W 1589 roku - za panowania Zygmunta III Wazy - zostały one wydzielone jako dobra osobiste (stołowe) Króla i odróżnione od tych, z których dochody miały odtąd iść do skarbca Rzeczypospolitej. W grupie dóbr stołowych znalazła się także Puszcza Białowieska, co samą Puszczę i żubry ocaliło przed zagładą, która wkrótce pod naporem cywilizacji spotkała sąsiednie puszcze, Kamieniecką i Bielską.

 

We wszystkich opisach polowań mniej więcej od XVI w. pojawiają się pojęcia wymagające wyjaścienia:

 

Ostęp

W nowoczesnej ekologii i ochronie przyrody podnoszona jest konieczność zapewnienia zagrożonym gatunkom dostatecznie dużych płatów środowiska, chronionego przed antropopresją, oraz sieci korytarzy ekologicznych, które umożliwią migracje pomiędzy płatami. Takie samo zrozumienie dla potrzeb życiowych dużych ssaków łownych - oparte na obserwacjach przyrody - kształtowało zasady ochrony żubrów w XV-XVII wieku w puszczach królewskich Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Podstawową praktyką była wówczas ochrona „ostępów zwierzynnych." (zwanych także ostępami gończymi) i „przechodow zwierzynnych". Ochrona miała początkowo cel zachowania tych gatunków dla użytkowania łowieckiego, później także cel prestiżowy - zachowanie ich „ad Jamom Regnt - dla sławy Królestwa.

Ostępy były fragmentami puszcz specjalnie wydzielonymi do odbywania w nich wielkoksiążęcych i królewskich łowów, gdzie niedozwolona była żadna inna działalność: wyrąb lasu, zakładanie barci, wyrów towarów leśnych, czy koszenie łąk. Ostępy chroniono przed ogniem, wydeptywaniem w nich dróg i wypasem bydła. „Rewizja puszcz i przechodów zwierzynnych" z 1559 roku oraz „Ordinatia puscz..." z 1639 roku sugerują, iż ostęp miał zwykle od 10 do około 100 km2. W każdej z puszcz było wiele ostępów, na przykład w Białowieskiej w 1639 roku wymieniono z nazwy 55 ostępów większych i 82 mniejsze.

Przechody zwierzynne były korytarzami leśnymi i bagiennymi, przez które „idzie zwierz z puszcz J. K. Mści hospodarsklcłi'. W XVI rewizorowie puszcz zwrocili uwagę, iż najważniejszy „przechód wielki zwierzynny kolo rzeki Jasiołdy przez Mosty Żołobate” z Puszczy Białowieskiej do Łyskowskiej) został zagrożony, gdyż „ziemianie swoich ludzi posadzili ku szkodzie puszczy”. Ochrona przechodów zwierzynnych już w XVII wieku ustąpiła pod presją wyrębów, kurczenia się puszcz i osadnictwa. Ostępy w królewskich puszczach, zwłaszcza Białowieskiej, były skutecznie chronione do końca XVIII wieku.

 

Osocznik

Najstarszą - istniejącą już w początkach XIV wieku - grupą służb łowieckich w puszczach litewskich byli osacznicy (osocznicy), którzy osaczali zwierzynę podczas łowów wielkiego księcia. „Ordinatia puscz J. K. Mści leśnictwa Blałowieżskiego y Kamienieckiego” z 1639 roku podaje, iż Puszczy Białowieskiej „pilnowało” wówczas: 277 osoczników osiedlonych w 9 wsiach wokół puszczy, 4 starszych osoczników, 2 myśliwców i leśniczy. Do najważniejszych obowiązków tych służb należało: „Pilnować by się w Puszczy żadna szkoda, tak w zwierzu jak i drzewie bartnym i inszem drzewie wszelakim nie działa, pilnować, by nikt nie polował chyba za specjalnym listem hospodarskim. (...) Mosty w puszczy mościć, drogi do ostępów naprawować, podczas rui zwierza pilnować, na łowy kiedy i kędy każą po jednym z pół włoki chodzić, nie wyprawując starych ani małych, ale chłopów hożych i do tego sposobnych". Osocznicy byli ludźmi wolnymi, posiadającymi z nadania królewskiego po pół włoki ziemi wolnej od powinności pańszczyźnianych, czynszów i innych podatków.

 

W XVII wieku obok osoczników pojawiła się nowa kategoria służb puszczańskich - strzelcy, a od początku XVIII wieku - strażnicy. Strzelcy byli zwolnieni z obowiązku służby wojskowej. Z nadanej im ziemi (zwykle jedna włoka) płacili czynsz tylko w latach, w których nie odbywali łowów. Strażnicy rekrutowali się zazwyczaj spośród szlachty, a oprócz wolnej od czynszu ziemi otrzymywali także pensję. W 1764 roku 213 osoczników zamieszkiwało 16 wsi. Wkrótce jednak Antoni Tyzenhauz zmienił status prawny większości osoczników na zwykłych włościan podlegających administracji Puszczy. W roku 1795 Puszczy Białowieskiej strzegło 16 osoczników, 102 strzelców, 13 strażników, 2 oberstrażników 1 leśniczy. Od służb tych oczekiwano, iż „całości puszcz, zachowania zwierza postrzegać będą, nie pozwolą drzewa surowego ze pnia ścinać, kwatery pilno objeżdżać, polowania obcym bronić, pożarów strzec, nade wszystko wierność dla skarbu, trzeźwość i posłuszeństwo winne swemu zwierzchnictwu zachować'. Utrwalonym zwyczajem było przechodzenie stanowisk osockich, strzeleckich i strażnikowskich z ojca na syna. Dobrze zorganizowane i godziwie uposażone służby Puszczy Białowieskiej wielokrotnie wykazywały się wielkim oddaniem dla jej ochrony.

 

Osocznik – zarządca królewski od XVI do XVIII w. Obławnik biorący udział w osaczaniu zwierza, szczwacz, myśliwiec pański, jakich całe gromady na większych łowach, uzbrojone zwykle w oszczepy, służyły do osoczenia czyli osaczenia grubego zwierza w kniei. Zdarzało się, że gdy w noc księżycową stado dzików wyszło z boru żerować w zboże, kilkudziesięciu osoczników starało się dziki otoczyć, a nieraz potężne odyńce padały pod ciosami ich oszczepów. Podobne wypadki zdarzają się jeszcze dotąd w Białowieży.


O bytności osoczników na terenie Puszczy Białowieskiej świadczy ustawa z roku 1529. Wspomina o nich też „Ustawa na wołoki” z 1557 r.
„Rewizor z leśniczym mają osoczników obierać, a nie więcej niż ich trzeba przy Puszczach i łowach naszych ustanowić i to nam hospodarowi, oznajmić, a na służbę dawać im po 2 włóki wolne od czynszu i wszelkich podatków”.


Ordynacja Puszczy JKM-ci leśnictwa Białowieskiego z 1639 roku omawia „powinności osoczników białowieskich”. Ustawa mówi o 277 osocznikach, którzy wraz z dziesiętnikami mają pilnować Puszczy, dokonywać napraw mostów i dróg do ostępów oraz uczestniczyć w łowach. Obowiązani byli (4 osoczników) zaopatrywać dwór królewski w Białowieży, dozorować prac polowych oraz strzeżenia granic tych pól. Ustawa zwalnia osoczników od czynszów i podatków. Osocznicy podobnie jak strażnicy i strzelcy podlegali wyłącznie urzędowi łowieckiemu. W porównaniu z innymi poddanymi byli w znacznym stopniu uprzywilejowani. Utrwalonym zwyczajem było utrzymywanie stanowisk osockich z ojca na syna.  Osocznicy w Puszczy Białowieskiej byli rozmieszczeni nierównomiernie. W kwaterze Orzeszkowskiej było ich – 122, w Dmitrowskiej – 101, Fałowskiej – 54. W 1795 r. Puszczy strzegło 16 osoczników. Pod koniec XVIII w. stopniowo zastępowali ich strzelcy i gajowi dozorujący przyznane im tereny leśne.

 

Ogród do polowań, zwierzyniec, altana myśliwska

 

Ogród do polowań był dużym fragmentem lasu ogrodzonym parkanem ze ściętych i powalonych  drzew, pali wbitych w ziemię z poprzecznymi drągami, podczas łowów uszczelnianym niekiedy sieciami z łyka drzewnego. Ogrod dzielono wewnętrznymi przegrodami na części i budowano w nim altanę. W XV i na początku XVI wieku, kiedy nie używano broni palnej, altana służyła tym, którzy nie uczestniczyli w polowaniu, a jedynie obserwowali jego przebieg – zwykle były to damy. Myśliwi konni i piesi polowali wewnątrz zagrody. W późniejszych wiekach strzelcy z bronią palną mierzyli z altany do zwierząt przepędzanych przez naganiaczy.

Sposób budowania ogrodów do polowań opisał w 1826 roku Juliusz Brincken, relacjonując wspomnienia 80-letnlego mieszkańca Białowieży o łowach Augusta III Sasa, odbytych w 1752 roku: „Nagonka z udziałem tysiąca chłopow i dużej liczby psow zgromadziła zwierzynę w uprzednio do tego przeznaczonej części straży. (...) Następnie otaczano ten teren linami z zawieszonymi na nich płachtami”. Zagroda podzielona była na dwie części, w jednej gromadzono zwierzęta, a w drugiej „stawiano altanę i umieszczano w niej uzbrojonych ludzi. Niedaleko tego budynku otwierano ogrodzenie. Spłoszona przez psy zwierzyna rzucała się w to miejsce, stanowiąc łatwy cel dla myśliwych”.

 W Puszczy Białowieskiej, poza ogrodem przygotowanym dla Augusta III w bliżej nieznanym miejscu straży augustowskiej, znane są dwa ogrody do polowań, ukazane na mapie Michała Połchowskiego z 1784 roku. Pierwszy z nich, w ostępie Kletna (zwanym też Wielką Kletną, dziś na terenie Białowieskiego Parku Narodowego), miejscowa tradycja łączy z łowami Stefana Batorego. Odnowiono ją przed polowaniem Stanisława Augusta Poniatowskiego, przed którym specjalnie zbudowano drugą z zagród, oznaczoną jako Teremiska. W 1860 roku, w zwierzyńcu założonym na miejscu ogrodu Teremlska, polował Car Aleksander II. Zwierzyniec ten aż do wybuchu I Wojny Światowej wykorzystywano do hodowli zagrodowej żubrów, saren, dzików oraz introdukowanych jeleni. W latach 20-tych XX wieku zbudowano na tym miejscu zagrody hodowlane służące restytucji żubra. Ogród Teremiska dał też nazwę jednej z puszczańskich wiosek (Teremiski).

 

Polowania w Puszczy Białowieskiej polskich królów elekcyjnych

 

Stefan Batory

Stefan Batory, a właściwie Báthory István, był Królem Polski Iure uxoris, a więc na mocy związku małżeńskiego z koronowaną na Króla Anną Jagiellonką. Wcześniej był księciem Siedmiogrodu. Urodził się 27 września 1533 w mieście Szilágysomlyó, a zmarł 12 grudnia 1586 roku w Grodnie. Był synem Stefana Batorego oraz Katarzyny Telegdi i pochodził z węgierskiego rodu magnackiego. Prócz łaciny, doskonale posługiwał się włoskim i niemieckim, co pozwala przypuszczać, że jego nauka stała na wysokim poziomie. Studiował także w Padwie.


Po ucieczce z Polski poprzednika Stefana Batorego, Henryka Walezego, panowało bezkrólewie przez prawie półtora roku, jednakże potem wyznaczono następny sejm elekcyjny. Kandydatów do tronu Polski było wielu, m. in. Cesarz Maksymilian II Habsburg, Car Iwan Groźny oraz Anna Jagiellonka, którą wybrano. O tron ubiegał się także sam Batory, którego jednak postanowiono ożenić z Jagiellonką i uczynić faktycznie rządzącym Królem Rzeczpospolitej.


Koronacja Stefana Batorego odbyła się 1 maja 1576 roku. Wówczas nadano mu tytuł: Stefan, z Bożej łaski Król Polski, Wielki Książę Litewski, Ruski, Pruski, Mazowiecki, Żmudzki, Kijowski, Wołyński, Podlaski, Inflancki, a także Książę Siedmiogrodzki. Ślub z Anną Jagiellonką odbył się w tym samym dniu, a udzielał go biskup Stanisław Karnkowski.


Kroniki podają, że Stefan Batory spędził z Anną jedynie trzy noce poślubne, a potem nie zaglądał do jej sypialni. Mawia się także, że Batory bardzo nie lubił swojej żony i często miał dość jej wtrącania się do polityki. Z tego powodu był podejrzewany o impotencję. Czy to prawda? - raczej nie. Trzeba pamiętać, że 40-letni Batory, książę Siedmiogrodu, wstępując na tron, został zobowiązany do poślubienia o 10 lat od siebie starszej siostry Zygmunta Augusta, Anny Jagiellonki, która nie była przesadnie piękna, a w dodatku cierpiała na paradontozę, próchnicę zębów i ropne zapalenie okostnej. I jak się tu dziwić, że Batory większość panowania spędził na polowaniach oraz wojując m.in. z Iwanem Groźnym o Inflanty. Chorował też na padaczkę rozpowszechnioną w jego rodzinie. Tej choroby nie umiano skutecznie leczyć.

 

W literaturze dość powszechnie spotyka się twierdzenie, że Puszcza Białowieska była ulubionym miejscem polowań Stefana Batorego. Król polował tutaj przynajmniej parę razy. Informacja podawana przez niektórych autorów (np. w „Echach Leśnych” Nr 16/1937), jakoby Batory zjeżdżał do puszczy w celach łowieckich aż kilkanaście razy, jest zdecydowanie przesadzona.


Pierwsze znane nam z literatury polowanie Batorego w Puszczy Białowieskiej odbyło się w roku 1579, tuż po zwycięstwie połockim. To wówczas po raz pierwszy (por. Encyklopedia Puszczy Białowieskiej) w historii polowań w Puszczy miały zostać użyte muszkiety - do tego czasu bowiem polowano głównie przy użyciu oszczepów. Następnie Batory polował w Puszczy w dniach 6-10 stycznia 1581 roku, w drodze z Grodna na sejm w Warszawie, przed wyprawą pskowską. W źródłach pisemnych można znaleźć informację o wypadku, jaki zdarzył się wówczas podczas polowania. Wypłoszony z barłogu niedźwiedź poranił chłopca, niejakiego Fedora z Zygmuntowa, któremu Król kazał wypłacić 6 florenów odszkodowania. Znany jest też pobyt Batorego w Białowieży w sierpniu 1584 roku, gdyż wysłał on stąd pismo urzędowe do Ostafiego Wołłowicza w sprawie wchodów na Narewce. Czy wówczas polował? Trudno powiedzieć – szczegółów tego pobytu nie znamy.

 
Gloger w „Encyklopedii staropolskiej” pisze, że dwór królewski Stefana Batorego obozował zazwyczaj „po prawej stronie drogi z Hajnówki do Białowieży, w straży hajnowskiej, na leśnym wzgórzu, które lud okoliczny do dziś „Batorową górą” nazywa”. O wzgórzu tym wspomina także Aleksander Połujański w „Opisaniu lasów Królestwa Polskiego i gubernij zachodnich Cesarstwa Rossyjskiego pod względem historycznym, statystycznym i gospodarczym (T. II, Warszawa 1854). Natomiast liczni autorzy podają, że dla Batorego zbudowano dwór myśliwski, który znajdował się niedaleko od dzisiejszego uroczyska Stara Białowieża, gdzie kiedyś stał dwór Zygmunta Starego. Król zatem miał gdzie się zatrzymać. Wspomniana góra i jej okolice mogły być natomiast ulubionym miejscem łowów.


Batory założył pierwszy w Puszczy zwierzyniec pod nazwą Wielkiej Kletni. Znajdował się on w okolicach źródeł Orłówki (dawniej nazywaną Jelanką).


Zachowały się źródła, które wskazują, że Stefan Batory wydawał osobom zasłużonym zezwolenia na polowanie na żubry w Puszczy Białowieskiej. W 1577 roku Król wydał z Malborka dwa takie zezwolenia. Jedno otrzymał marszałek Mikołaj Radziwiłł (4 żubry), drugie podkanclerz koronny Jan Zamoyski (4 żubry, prócz nich 4 łosie). Na polecenie Batorego, w 1583 roku, po raz pierwszy w Puszczy, złowiono także dwa żubry dla polskich zwierzyńców – jednego z nich przewieziono do Warszawy, drugiego – do Krakowa.


Polowanie Batorego w białowieskich ostępach stało się tematem kilku obrazów. Jeden z nich namalował w 1902 roku rosyjski malarz Wasilij I. Nawozow. Obraz, przedstawiający Batorego podczas polowania w Puszczy, trafił następnie do monumentalnego dzieła Gieorgija Karcowa pt. „Biełowieżskaja puszcza”, które ukazało się w 1903 roku w Petersburgu.


Podobny obraz namalował też Stefana Dauksza. Nosił on tytuł „Stefan Batory polujący na żubra” i był zamówiony na wystawę w polskim pawilonie Wystawy Łowieckiej w Berlinie w 1937 roku. Jednakże z powodu braku miejsca, pracę tę przekazano do Białowieży.


W starym muzeum w Białowieży, na jednej ze ścian muzealnych białostocki artysta-malarz Antoni Szymaniuk namalował panneau, przedstawiające polowanie Stefana Batorego na żubry w Białowieży. W trakcie rozbiórki w latach siedemdziesiątych budynku muzeum, panneau zostało zniszczone. (oprac. Piotr Bajko, Encyklopedia Puszczy Białowieskiej).


Za Stefana Batorego ukazało się niewielkie dziełko, które w literaturze polskiej tak pięknie zdobi oddział ornitologii krajowej, a które ogłoszone gdzie indziej, byłoby za prawdziwą perłę poczytane. Jest to „Myśliwstwo Ptasze Mateusza Cygańskiego, szlachcica mazowieckiego, wydane w Krakowie 1584 r.


Henryk Walezy, przybywając do Krakowa, przywiózł z sobą z Francyi ułożone jastrzębie. Kazimierz Wodzicki przypuszcza, że musiało być niemałe zdziwienie tego Króla, kiedy ujrzał w kraju nieskończoną ilość sokołów i jastrzębi wybornie „unoszonych“ (czyli wytresowanych), a w sokolarniach królewskich nierównie lepsze, niż przywiezione z sobą, łowne ptaki. Atoli dwuletnia zawierucha polityczna po ucieczce Walezego wszystko to rozproszyła. Batory nie zastał ani sokolników, ani sokołów, ani nawet psów legawych. Tyle zaś miał spraw krajowych niesłychanie ważnych na głowie, tyle potrzebował czasu dla zapoznania się z rozległym krajem, prawodawstwem Rzplitej, narodem, i tyle miał trudów z upokorzeniem gdańszczan, iż pomimo namiętnej żyłki myśliwskiej potrzebował lat kilku do zorganizowania łowiectwa na wielką skalę. W pierwszych latach panowania tego wielkiego Króla zwiększają się szeregi myśliwców królewskich, tworzą się szkoły układania sokołów, mnożą się psiarnie różnych gatunków, przybywają z zagranicy sieciarze, którzy wielomilowe sieci przyrządzają i dopiero po ukończeniu pomyślnem wojny z Carem Iwanem oddaje się Batory z całą swobodą w chwilach wolnych swojej ulubionej rozrywce, korzystając z owoców kilkoletniej zabiegliwości. Za sześć samic sokołów dobrze „unoszonych“ zapłacił raz Król po złp. 30, a za samca, który bywał zwykle tańszy, złp. 20. Była to cena dość wysoka, bo równała wartość jednej sokolicy ze 120-tu korcami żyta lub parą koni powozowych albo trzema karmnymi wołami w owych czasach. Stąd też pewien gatunek przednich a rzadkich sokołów otrzymał nazwę królewskich zwanych po francusku faucons royaux a po polsku białozorami. Przysyłali też Batoremu często w darze psy legawe (wyżły) to różni panowie polscy, to książę kurlandzki, to różni książęta zagraniczni. Książęta śląscy wielokrotnie obdarzali naszego króla psami myśliwskimi: to książę opolski, to lignicki, to książę na Brzegu, to wreszcie książę austrjacki Ferdynand. Sprowadzano dla Batorego psy z Toskanii i medjolańskie, a kiedy w 1582 r. jeden z nadwornych komorników czyli dworzan wiózł listy do królowej angielskiej Elżbiety, dał mu Batory złp. 30 na kupno psów angielskich, może t. zw. brytanów. Pomimo namiętnej żyłki myśliwskiej umiał Król trzymać się w mierze i, jak twierdzi Pawiński, nie zaniedbał nigdy obowiązku dla ulubionej rozrywki. Nieraz o świcie wymykał się do lasu i wracał, gdy inni dopiero ze snu wstawali. W chwilach wolniejszych popuszczał wodze swojej namiętności wśród Puszczy Białowieskiej, Jaktorowskiej, Niepołomickiej, borów mazowieckich i podlaskich. Kiedy na początku 1581 r. ma się odbyć przed wyprawą pskowską ważny sejm w Warszawie, Król, pośpieszając z Grodna, znajduje swobodnych dni kilka od 7 do 10 stycznia na łowy w Białowieży. Dwór królewski obozował zazwyczaj po prawej stronie drogi z Hajnówki do Białowieży, w straży Hajnowskiej, na leśnem wzgórzu, które lud okoliczny do dziś „Batorową górą“ nazywa. Łowczy nadworny Jan Krzysztoporski, który po Chybickim nastąpił na tę godność, utrzymywał wszędzie ład i porządek. Oddziałem sokolników sprawiał Łukasz Biedrzycki, ptasznik zawołany, wierny sługa królewski. Feliks Nowicki miał 16 chartów na swej sforze; inną sforę prowadził Sikora. Koniuszym nadwornym był Kacper Maciejowski, podkoniuszym — Jakób Podlodowski (nieszczęsnym wypadkiem zabity w Turcyi r. 1583). Idąc w 1581 r. z Wilna ku Połockowi i pod Psków, Król codzień — powiada towarzysz tej podróży — nim na wóz wsiądzie, mszy św. słucha; gdy zatrzymano się na dwa tygodnie w Dziśnie, pracuje z wielkiem wytężeniem, sam kierując ruchami swych wojsk, a jednak „Jegomość o wschodzie słońca na zające wyjeżdża codzień“ (Dniewnik, wyd. Kojałowicza, str. 18. 21). Na dzielnym Królu sprawdziło się, niestety, orzeczenie Pisma św.: jakim mieczem wojujesz, od takiego zginiesz. Jeden z jego przybocznych lekarzy, Szymon Simonius, który miał Batorego w swej opiece podczas ostatniej jego choroby, twierdzi stanowczo, że zbytnia namiętność myśliwska stała się przyczyną jego śmierci (Refutatio scripti Simonis Simonii Lucensis etc. Cracoviae, 1588). Król polował w okolicach Grodna zapalczywie, nie zważając na ciężką zimę, jaka nawiedziła Polskę już w listopadzie 1586 r. Mrozy były silne, wiatry przejmujące, ciągłe zawieruchy. Lekko ubrany wracał niekiedy z kniei przeziębnięty do szpiku kości, tak że rąk i nóg nie mógł odrazu dogrzać przy większym nawet ogniu. W dniu 2 grudnia — opowiada Simonius — puścił się Król na dziki ze znacznym pocztem dworzan, w których liczbie był i Simonius. Zatrzymano się w Kudzyniu pod Sokółką, o 5 czy 6 mil od Grodna, w ekonomii królewskiej. Stał na kudzyńskim folwarku dwór drewniany. Mimo dolegające cierpienia, które z powodu otwartej rany na nodze trapiły Batorego od dni kilku, puścił się jednak w bory kudzyńskie. Nazajutrz uczynił to samo, ale trzeciego dnia, a było to 4-go grudnia, przerażony postępami choroby i dolegliwości, wrócił już pod wieczór do Grodna. Gorączka zwiększała się codzień, aż 12 grudnia, jak wiadomo, śmierć przedwcześnie, bo w 53-im roku, przecięła pasmo życia wielkiego Króla, po 10-ciu zaledwie latach jego panowania w Polsce. Właśnie 4 grudnia 1586 r. Stefan Batory własnoręcznie miał położyć 20 dzików. Po polowaniu złapał go jednak silny ból w piersiach. Następnego dnia powtórzył się. Pojechał jednak konno do kościoła w Grodnie. Po powrocie stracił przytomność. Przez kolejnych kilka dni męki starał się koić winem węgierskim. Nie pomogło. 12 grudnia ponownie zemdlał. Gdy się ocknął, miał powiedzieć: „In manus Tuas, commendo spiritum meum” („W ręce Twoje, Boże, oddaję ducha mego”). I skonał. Podejrzewano, że został otruty. Dziś historycy taki scenariusz uważają za bardzo mało prawdopodobny. Pisano też, że przyczyną zgonu był atak serca, syfilis lub ciężka niewydolność nerek. Nieprzyjaciel Simoniusa, drugi lekarz Batorego, Buccella, po śmierci monarszej wszczął z nim spór zacięty, zarzucając pierwszemu nieuctwo jako przyczynę śpieszniejszego zgonu Króla. Z tej ich kłótni wysnuli sobie potem plotkarze podejrzenia o truciźnie jakoby użytej w chorobie, a potwarz ta powtarzana była lekkomyślnie do naszych czasów. (por. Encyklopedia staropolska). Z chwilą śmierci Batorego nastąpiła przerwa w tradycyjnych łowach puszczańskich.


Jeszcze za życia Stefan Batory zrywał się przed świtem, wsiadał na konia i pędząc przez Puszczę na złamanie karku, wykrzykiwał do towarzyszących mu dworaków: „Czy może być coś piękniejszego?”. Batory pewnego razu tak się zagalopował, że wpadł do rzeki i omal nie utonął. Stefan Batory traktował swoich muzyków jak radio – kazał im grać do śniadania, obiadu i kolacji. Stefan Batory wskazywał alternatywę dla kart, nawet na wyprawy wojenne zabierając warcaby (zawsze grywał białymi pionami, oznaczonymi jego znakiem herbowym).

 

Ciekawostkę podaje w swojej książce „Puszcza Białowieska 1382-1902”, Georgy Kartsov. Pisze, że „w 1583 r. z rozkazu Króla Stefana Batorego w Puszczy Białowieskiej złowiono dwa żubry, z których jeden wysłano do Krakowa, a drugi do Warszawy, w celu zapoznania ludności z bestią, która najwyraźniej stawała się wówczas rzadkością. To był pierwszy przypadek złapania żubra na przesiedlenie ”.

Stefan Batory podczas łowów w Puszczy Białowieskiej (XIX-wieczna ilustracja)

Przez wielu historyków Batory określany jest jako jeden z najzdolniejszych elekcyjnych władców Polski. To właśnie Stefan Batory przywrócił dawną świetność polskiemu łowiectwu. Na mocy jego rozkazu powołano ponownie służbę łowiecką, dokonano zakupu ptaków łowczych i psów myśliwskich. Wprowadził  zmiany w prawie łowieckim, łagodząc obowiązujące w Koronie i na Litwie kary za kłusownictwo. Z jego inicjatyw powstała w Grodnie w 1581 roku szkoła sokołów. Łowiectwo było dla niego sposobnością do wypoczynku i kontaktu z przyrodą chętnie polował na terenie całego kraju. Według relacji sekretarza królewskiego Reinholda Heidensteina Król poświęcał temu zajęciu każdą wolną chwilę pracowitego żywota. Pasji tej oddawał się nawet podczas wypraw wojennych, wyjeżdżając na łowy rankiem. Łowy Batorego nie należały do wystawnych i krwawych. W okresie jego panowania upowszechnił się zwyczaj stosowania broni palnej do celów myśliwskich. Bodaj jako ostatni władca Polski Batory polował na tury w Puszczy Jaktorowskiej, czasem też na żubry, jelenie i dziki, łowiąc je niekiedy przy użyciu sieci myśliwskich. – Za czasów Króla Stefana Batorego, przy końcu XVI wieku, Niepołomice dość często gościły na zamku dwór królewski, głównie dla polowań w Puszczy – wspomina wydana w 2005 roku Kronika Niepołomic. Wiadomo, że Król polował w Puszczy Niepołomickiej w dniach od 15 do 17 czerwca 1583 roku, tuż po zakończeniu uroczystości weselnych bratanicy baronówny Gryzeldy z kanclerzem Janem Zamojskim, które odbywały się w Niepołomicach. Był też tutaj na łowach do 15 września tegoż roku. Pomiędzy 28 marca a 26 września 1585 roku Niepołomice gościły Króla, który spędzał czas na łowach, czasem tylko na dzień wymykając się do Krakowa. W Kronice opisana jest legenda, jak to pewnego dnia Król, rezydując na zamku w Niepołomicach, z racji licznych polowań odbywających się w Puszczy Niepołomickiej, znudzony kilkudniową bezczynnością i zachęcony wizją przygody oraz spodziewanymi trofeami w postaci licznie zamieszkującego te nieprzebyte podówczas bory dzikiego zwierza, wybrał się na łowy. Z czasów panowania Stefana Batorego pochodzi podanie o wypadku, jaki miał zdarzyć się Królowi na uroczysku Sitowiec: Króla miał tu zaatakować ranny tur. Młoda dziewczyna, leśniczanka Justyna, ocaliła życie Króla, zabijając tura. Na pamiątkę tego wydarzenia dąb, pod którym odpoczywał Batory, nazwano jego imieniem: „Dąb Batorego”. Zbeletryzowaną wersję tej legendy podaje Zofia Wiśniewska w swej książce zatytułowanej Żubrowe uroczysko:

 

„Stefan Batory uwielbiał dalekie wyprawy myśliwskie do serca puszczy, do odległych uroczysk, gdzie można było znaleźć rozmaitość wszelkiego zwierza, gdzie żył król kniei tur. Tur to zwierz ogromny, mądry i przezorny  toteż niełatwo go upolować. Król jednak postanowił tego dokonać. Wraz z drużyną myśliwską, oszczepnikami i psiarnią wytrwale tropił ślady tych zwierząt prowadzące na uroczysko Sitowiec. Początkowo spotykano tylko stada jeleni, dzikich świń, drobną zwierzynę leśną. Mozolne naprowadzenie nagonki nie dawało żadnych rezultatów. Łowcy byli zmęczeni, a Król rozdrażniony, gdy nagle rozległ się trzask łamanych gałęzi i z leśnej głuszy wyszedł on – król puszczy tur. Król ludzi i król puszczy zmierzyli się wzrokiem. Po chwilowym oszołomieniu Stefan Batory posłał do zwierza złowieszcze strzały. Ranny tur ratował się ucieczką.    Przedzierał się przez leśny gąszcz i parł naprzód. Za nim podążał na koniu król. Drużyna królewska, początkowo zdezorientowana, ruszyła za swym władcą, lecz nie mogła nadążyć. Nagle tur wypadł na niewielką polankę zarośniętą wysoką trawą i padł. Kiedy uradowany król rzucił się do zwierza, by zadać mu ostateczny cios oszczepem, ranny tur zerwał się i z ogromną furią natarł na przeciwnika. Spotkanie dwóch mocarzy mogło skończyć się tragicznie dla Stefana Batorego. Nagle rozległ się syczący świst strzały i tur zwalił się na ziemię. To młoda dziewczyna, puszczańskie dziecko, córka leśniczego Justyna wypuściła z kuszy celny strzał i ocaliła życie królowi. Kiedy drużyna myśliwska wpadła na polanę, niebezpieczeństwo minęło. Utrudzony monarcha usiadł pod dębem, by nieco odpocząć".

 

Na pamiątkę tego wydarzenia dąb, pod którym spoczywał Król, nazwano „Batorym”.  Legenda nie wspomina, jak Król nagrodził dzielną córkę leśniczego za uratowanie życia, ale można spodziewać się, że iście po królewsku, skoro do dzisiaj pamięta się w Niepołomicach o imieniu i uwiecznionym w legendzie bohaterstwie młodej dziewczyny.


Pod „Dębem Batorego” około stu lat później podczas polowania miał odpoczywać także Król Jan III Sobieski. Dąb ten znajdował się na terenie dzisiejszego leśnictwa Sitowiec, w pobliżu cmentarza żołnierzy z 1914 roku. Jego wiek określany był na około 600 lat, należał do najstarszych dębów w Puszczy. W okresie międzywojennym poddany został pierwszym zabiegom konserwatorskim. Pod naporem ciężaru swojej korony „Dąb Batorego” runął na ziemię 28 maja 2003 roku. W jego miejscu 7 listopada 2003 roku, w obecności władz Niepołomic, dyrekcji Lasów Państwowych i Nadleśnictwa Niepołomice, dokonano uroczystego posadzenia nowego dębu.


Znane jest także inne podanie o łowach Batorego w Puszczy Niepołomickiej w lutym 1586 roku. Podczas łowów nagle załamał się lód pod saniami królewskimi. Wówczas to król krzyknął na dworzan, aby nikt nie śmiał iść mu z pomocą i narażać życia. Sam dopełzł do brzegu, nurzając się w lodowatej wodzie. Podczas swego pobytu w Grodnie w 1586 roku Stefan Batory, dając wyraz swej wielkiej namiętności do polowań, pomimo silnych mrozów i zaleceń medyków nie zaprzestał łowów, przyczyniając się tym samym do swojej śmierci.


[...] czy to były łowy na zwierza, myślistwo ptasze, czy wreszcie rybołówstwo, nie było temu końca, bez względu na upał czy chłód przejmujący, gwałtowny wiatr czy gołoledź, w śniegu czy brudzie i kurzu, w mgłę, deszcz czy pogodę, dzień w dzień bez mała – nie opuszczano żadnej sposobności w wiecznej pogoni za zwierzem, czyniąc zadość niepohamowanej namiętności, z wyraźną szkodą dla zdrowia – czytamy w opisie Symoniusza (Simoniusa), jednego z lekarzy królewskich. Nie rezygnując z wypraw łowieckich, Batory polował jeszcze 4 grudnia. 12 grudnia zmarł, wycieńczony chorobą. W elegii na śmierć króla napisano: W świątyni był więcej niż kapłanem. W Rzeczypospolitej – więcej niż królem. W poskramianiu zwierząt – więcej niż lwem...(por. Piotr Trzos).

 

Rozpoczęty przez Batorego model polowania w zwierzyńcach był w późniejszych okresach kontynuowany przez polujących w Puszczy: Jana Kazimierza, Augusta III Sasa i Stanisława Augusta Poniatowskiego.

Władysław IV Waza

Władysław IV Waza - (ur. 9 czerwca 1595 r. w Łobzowie, zm. 20 maja 1648 r.w Mereczu) – syn Zygmunta III Wazy i Anny Habsburżanki, Król Polski i Wielki Książę Litewski w latach 1632–1648.


Z powodu nękających go od młodości chorób, pierwszą połowę dnia spędzał zazwyczaj w łożu. Leżąc wysłuchiwał porannej mszy świętej. Wstawał dopiero po obiedzie, wtedy załatwiał sprawy publiczne lub wyjeżdżał na polowanie. Wieczerza była jedynym posiłkiem, do którego zasiadał ubrany, zjadał ją pospiesznie i zabierał się do pracy, gdy inni już spali. Lubił życie swobodne, niezależne.


Ulubioną rozrywką Króla było myślistwo. Woził ze sobą maleńki domek na kółkach (prototyp współczesnej przyczepy), który kazał ustawiać niczym namiot w miejscach, które szczególnie mu się spodobały i tam spędzał noc. Król łowił ryby i polował z łodzi na napędzoną zwierzynę.

 

W „Ordynacji Puszczy J. K. Mci leśnictwa białowieskiego” z czasów Władysława IV Wazy pojawia się pierwsza wzmianka o dworze „w Białowieżach dla przyjazdu J.K. Mości i łowów” zbudowanym niedaleko Kniehiniego Błota i o innych budowlach będących zalążkiem dzisiejszej Białowieży.


1640 r. - Król Władysław IV Waza zakazuje wyrębu żywych drzew.
1641 r.- Ordynacja puszcz królewskich z tego roku wydana za panowania Władysława IV wprowadza ścisłą ochronę puszcz koronnych, a zwłaszcza Puszczy Białowieskiej. Wjazd do Puszczy jest możliwy tylko za pisemnym zezwoleniem Króla (jak i użytkowanie), leśniczy królewski zostaje upoważniony do bezpośredniego porozumiewania się z Królem o każdej porze.
1643 r. - W Puszczy poluje Władysław IV Waza, zatrzymuje się prawdopodobnie w dworze myśliwskim.

Eksploatacja lasów stała na tyle duża, że zaniepokoiło to Króla Władysława IV. Pisał on w jednym z listów: „Wielkie szkody i spustoszenie tak w zwierzu jako i drzewach przez różne osoby, które w pobliżu siedzą, w sąsiedztwie z Puszczą mieszkają , dzieją się, dlaczego i My wielką niewygodę w łowach naszych ponieść musieliśmy”. Nowe polany powstające w środku Puszczy były szybko zasiedlane. Dla króla i możnych starano się jednak zachować najdziksze ostępy leśne - ostoje zwierzyny. Jeszcze w 1559 roku naliczono około sześćdziesięciu ostępów, gdzie żyły żubry, ale nie było już w Puszczy turów. Największe szkody powstawały wokół rudni i smolarni. Wykorzystywano w nich ogromne ilości drewna w celu wytopu żelaza z miejscowej rudy darniowej oraz do bezpośredniej produkcji węgla drzewnego, potażu i dziegciu.

Władysław IV na polowaniu - litografia F. Sypniewskiego

W 1635 roku Król Władysław IV Waza wydał uniwersał, w którym polecił ustalenie granic lasów Wielkiego Księstwa Litewskiego, nowy podział na leśnictwa, kwatery i ostępy oraz zaprowadzenie porządku w służbie leśnej. Wydana za jego rządów (w roku 1641) „Ordynacja puszcz królewskich” wprowadziła ścisłą ochronę puszcz koronnych, a zwłaszcza Puszczy Białowieskiej. Użytkowanie Puszczy a nawet wjazd do niej był dopuszczalny tylko na podstawie pisemnego zezwolenia Króla. Ordynacja polecała również ochronę myśliwskiego dworu królewskiego, pobudowanego w Białowieży. Zamieszkały w majątku Jamno królewski leśniczy miał prawo każdego czasu porozumiewać się z królem bezpośrednio w sprawach puszczańskich.


Za panowania Władysława IV Wazy, Piotr Pociej w 1633 roku sporządził „Opisanie wchodów szlacheckich do Puszczy Białowieskiej”. Znany też jest dokument królewski, w którym monarcha wydaje polecenie leśniczemu białowieskiemu Gerardowo Donhoffowi, by nie zabraniał Czarnawczycom wchodów do Puszczy Białowieskiej. W 1639 roku Król zezwolił Walentemu Wydrze na założenie rudni na rzece Narewce.


Wprawdzie źródła pisemne nie wspominają, aby Władysław IV Waza polował w Puszczy Białowieskiej, niemniej Król na pewno był namiętnym myśliwym. Najbardziej lubił łowy na grubego zwierza oraz z sokołami na białe czaple. Polował zwykle w pobliżu stolicy, a niekiedy także w okolicy Tykocina i Grodna. Stanisław Albrecht Radziwiłł w swoich pamiętnikach pisał o monarsze: „Polując Król oddalał troski rządzenia wielkim i potężnym państwem, zmartwienia natury bardzo osobistej oraz dolegliwości spowodowane przewlekłą chorobą”. Można domniemywać, że te dolegliwości były powodem, że Król nie mógł sobie pozwolić na trudne łowy w odległej od stolicy Puszczy. Niektórzy autorzy (m.in. Aleksander Połujański, Władysław Grzegorzewski) twierdzą, że przywiązanie Króla do lasów i łowów doprowadziło go do utraty życia. Polując bowiem w Puszczy Mereckiej przeziębił się i w rezultacie zmarł (20 maja 1648 roku w Mereczu). Inne źródła podają, że Król zmarł prawdopodobnie z przedawkowania środków na przeczyszczenie (w trakcie powrotu z Wilna do Warszawy). (oprac. Piotr Bajko).

 

Władysław jeszcze jako królewicz prawie cały swój wolny czas poświęcał owej pasji łowiectwu – o niczym nie wspomina się w zachowanych źródłach tak często, jak właśnie o owym nałogu. Gdy na jesieni 1619 roku przyszły władca przybył do Polski wspólnie z wujem Karolem Habsburgiem, przez prawie jedenaście miesięcy głównie polowali i ucztowali. Owe hobby, zgodne z oczekiwaniami ogółu szlachty, stanowiło sposób na odreagowanie niezadowolenia i gniewu, panaceum na dworskie intrygi oraz polityczny harmider. Namiętność tę można było również wykorzystać w dyplomacji: obietnicami związanymi z łowami można było Władysława do różnych rzeczy zobowiązać oraz pod tym pretekstem utrzymywać z nim stałą korespondencję. Jeśli królewicz zwracał się do innych książąt, prosił zazwyczaj o akcesoria związane ze swoim „konikiem” (takie jak płótna myśliwskie, specjalna waga etc.). W 1619 roku upraszał kurfirsta o przesłanie specjalnie wytresowanych psów do polowań na borsuka i lisa; parę lat później otrzymał psa pasterskiego i myśliwskiego. Nieraz wypraszał strzelby z Grazu, specjalistów sztuki łowieckiej oraz psy z Saksonii i Brandenburgii. W listopadzie 1632 r. z ukontentowaniem przyjął tego typu podarek od króla angielskiego. W ten sposób zaopatrzony, udawał się w knieje, zazwyczaj w towarzystwie niewielu osób (w młodości także ojca, zaś po jego śmierci braci). „Zaraz po objedzie jedzie na polowanie i nie ma wstrętu wstępować do chat wieśniaków” – pisał w relacji do Rzymu nuncjusz Visconti. Na dłuższe wyprawy zabierał ze sobą rodzaj przyczepy campingowej. Zdarzało mu się bawić łowieniem pstrągów, karpi (i innych ryb) czy ostryg, w borach litewskich szukał jednak większego zwierza, które to stanowiło także ozdobę monarszych zwierzyńców przy warszawskiej Villa Regia, a zwłaszcza Zamku Ujazdowskim.

 

W 1636 roku Władysław IV Waza wysłał trzech komisarzy do jedenastu puszcz litewskich pozostających w dobrach królewskich z poleceniem uczynienia w nich „Ordinatia”, czyli porządku w stanie posiadania, ochrony i zarządzania. W październiku 1639 roku komisarze przybyli do Puszczy Białowieskiej. Starannie opisali jej granice oraz podział na 3 kwatery zawierające łącznie 137 ostępów. Uporządkowali rozrośnięte - przez dziedziczenie stanowisk – służby ochrony puszczy, zostawiając przy obowiązkach i uprzywilejowanych formach posiadania ziemi jednego leśniczego, 2 myśliwców, 4 starszych osoczników i 277 osoczników mieszkających w dziewięciu wioskach na obwodzie Puszczy. Komisarze spisali także szlacheckie, kościelne i cerkiewne wchody do Puszczy (sianożęcia, barcie, rudnie) oraz włości Leśnictwa Białowieskiego. Pierwszą wymienioną pozycją łych włości jest: „dwór białowieskf - w innym miejscu określony ściślej jako „dwór w Białowieżach” - „dla przyjazdu i łowow Jego Królewskiej Miłości zbudowany”.

 

Następnie wśrod zabudowań dworskich „Ordinatia pusczy J. K. Mści leśnictwa Białowieżskiego y Kamienieckiego” ogolnie wspomina „domy wszystkie insze”, jako że były one opisane szczegołowo w osobnym inwentarzu oraz wylicza „staw pode dworem J. K. Mści białowieskim i młyn na rzece Narewce”. Obydwa były dzierżawione przez kilku młynarzy, ktorzy „z dawna mają pode dworem morgow 4, ktore i teraz trzymają wolne od płaty”. Młynarze w razie potrzeby pracowali na rzecz dworu, zapewne dostarczając prowiant - mąkę i kasze.

 

Obowiązek opieki nad królewskim dworem w Białowieży miały służby leśne. I tak „imć pan leśniczy lubo substytut onego” powinien był białowieski dwór i pozostałe dworskie budynki „w osobliwym opatrzeniu mieć, postrzegając pilno, aby tak budowanie w cale [całości] było (...) i co potrzeba naprawiono”. Osocznicy zaś mieli „dwór J. K. Mści białowieski i insze domy tam ostające naprawować, drzewo wozić i za dodaniem cieśli od pana dzierżawcy budować, na straż do tego dworu po cztery osoczniki zawsze koleją chodzić, postrzegając szkody od wiatru i ognia”. Jeśli przyjąć dyżury tygodniowe, każdy osocznik odbywał stróżowanie przy białowieskim dworze raz w roku. W owym czasie dzierżawcą leśnictwa białowieskiego był Gerard Donhoff, starosta kościerzyński i ekonom malborski. To on miał przysyłać cieślę, gdyby zaistniała potrzeba napraw we dworze. Dwor dzierżawcy znajdował się w Jamnie, przy południowowschodniej granicy Puszczy.


Nie wiadomo dotychczas, kiedy i czy w ogóle Władysław IV był w białowieskim dworze. Znamienna jest jednak troska komisarzy o niepowiększanie wylesienia wokół Białowieży, aby dogodne do polowań ostępy zwierzynne leżały niedaleko od dworu. Zapisali oni nakaz dla leśniczego, by „dla zachowania zwierza w bliższych dworu ostępach (...) pola więcej z lasów nie wyrabiano koło dworu, którego i teraz cokolwiek jest wyrobionego w zarośl zapuścić i więcej nie pozwalać wyrabiać”. W samym dworze ze względu na „bezpieczeństwo od ognia (...) nikt nie ważył mieszkać oprócz straży osoczników”.

 

Leśnictwo białowieskie, które poza Puszczą obejmowało 103 włoki (około 19 km) włości rolnych wokół niej, przynosiło znaczne dochody do królewskiego skarbu. Część z nich Władysław IV przeznaczył na pensję swego nadwornego lekarza Macieja Vorbek-Lettowa. Medycy byli nieodłącznymi towarzyszami schorowanego krola przez cały okres jego panowania. W 1636 roku Król nadał niedawno przyjętemu na służbę Lettowowi, poza innymi wynagrodzeniami w pieniądzu i naturze, jurgielt, czyli roczną pensję w wysokości 1400 złotych uzyskiwanych z leśnictwa białowieskiego. (źródło: Tomasz Samojlik, Ochrona i łowy. Puszcza Białowieska w czasach królewskich).


Pod koniec życia drugi Waza miał kłopoty z utrzymaniem się na nogach, do końca życia jeździł jednak konno. Topos monarchy-jeźdźca, wpisujący się w szerszy kontekst mitu rycerskiej elity, wiązał się z przekonaniem, że dopóki prowadzi on konia, dopóty może sterować nawą państwową. W szczególności portret konny wpisywał się w odwieczny etos arystokratyczny. Stąd maniakalne przywiązanie monarchy do psów, stojących w hierarchii ważności tuż za końmi.


W 1644 roku Władysław IV sprawił sobie zielony kostium wraz z płaszczem tworzący „suknię do polia” – zapewne na potrzeby polowań. Krawiec Jan nie żałował nań srebrnych koronek, zielonych guzików i srebrnych pometek. Niebawem po przybyciu orszaku Królowej Ludwiki Marii desrobée wybrał się na łowy. Uniform na tą okazję miał charakter mniej oficjalny, nie mógł krępować ruchów. Ważką rolę pełniły bardzo mocno dopasowane i przywiązane do nogi buty, wreszcie odpowiednie nakrycie głowy. W czasie wyprawy na Moskwę w latach 1617-1619 królewiczowi służył myśliwiec Trojan, a potem m.in. Szymon Finstelwader. Stroje służb łowieckich które im podlegały, charakteryzowały się daleko idącą odrębnością. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku ubioru służby pokojowej (tzw. służba domowa) niemiały tak reprezentacyjnego charakteru, jak uniformy mastelarzy i forysiów. Zieleń spełniała oczywiście funkcję maskującą – nawet pończochy były poddane dyktatowi tej barwy. Z okazji krwawych walk zwierząt po weselu Króla i Cecylii Renaty psy królewskie prowadzili królewscy łowczy wystrojeni w nowe liberie w wersji paradnej, lamowane srebrnymi galonami, w koletach z łosia i zielonych pończochach właśnie. Odrębne modusy krawieckie obowiązywały łowczych oraz tzw. „myśliwców od psów”. Służby łowieckie często wyróżniały się krojem węgiersko-polskim, choć bywały wyjątki – podczas krwawego pokazu w Wilnie w sierpniu 1636 r. wystąpili łowczy w szatach angielskich – i cacciatori co’togha d’Inghliterra, jak to określił nuncjusz apostolski Mario Filonardi w swej relacji do Rzymu. (por. Jacek Żukowski)

 

Naukowe zainteresowania Władysław IV Waza odzedziczył po ojcu. Gdy Galileusz przesłał mu skonstruowaną przez siebie lunetę, Król z zapałem obserwował niebo i uczył się szlifowania soczewek. Ze wszystkich dziedzin wiedzy najbardziej pasjonowała go jednak medycyna. Miał ku temu osobiste powody, gdyż dręczyły go napady ostrego bólu powodowanego przez chorobę nerek. Kiedy dowiedział się, że w Prusach pewien chłop wynalazł znieczulający balsam, kazał go odnaleźć, przywieźć do Warszawy, po czym za ogromną sumę 6 tys. zł kupił recepturę. Nie pomogła, więc eksperymentował dalej, okładając się wywarami, maściami, a nawet… ludzkimi kośćmi. Wytchnienie od pracy i kuracji Władysław IV znajdował w pracowniach rzeźbiarzy. Lubił obserwować ich pracę, znał się na niej, dyplomatów wyjeżdżających za granicę zobowiązywał do przywożenia ciekawych posągów i popiersi. Tej jego artystycznej pasji zawdzięczamy warszawską kolumnę Zygmunta, którą upamiętnił swego ojca.

 

Władysław IV zmarł w Mereczu w maju 1648 w trakcie powrotu z Wilna do Warszawy, wskutek (przypuszczalnie) przedawkowania środków na przeczyszczenie, ponadto cierpiał też na silne zapalenie stawów na tle dny moczanowej. Został pochowany w katedrze na Wawelu, natomiast jego serce spoczęło w katedrze wileńskiej. Po jego śmierci, pod Warszawą odbył się sejm elekcyjny, na którym obrany został na Króla jego młodszy przyrodni brat, Jan II Kazimierz.

Jan II Kazimierz

Jan II Kazimierz Waza (ur. 22 marca 1609 w Krakowie, zm. 16 grudnia 1672 w Nevers) – Król Polski i Wielki Książę Litewski w latach 1648–1668, tytularny Król Szwecji do 1660 r. z dynastii Wazów, kardynał w latach 1646–1648. Syn Króla Polski i Szwecji Zygmunta III Wazy i Konstancji Habsburżanki, arcyksiężniczki austriackiej. Przyrodni brat Władysława IV Wazy.

 

Słabego zdrowia, rozpieszczony  przez matkę, o chwiejnym charakterze. Wychowywał się na Zamku Królewskim w Warszawie pod opieką ochmistrzyni królowej Urszuli Gienger (około 1570 - 1635), zwanej Meierin i jezuitów. Jednak pomimo tego nie posiadł gruntownego wykształcenia, jak opisał w 1636 roku nuncjusz papieski arcybiskup Honorat Visconti: W pierwszych latach za życia ojca uczył się nauk wyzwolonych pod przewodnictwem jezuitów, lecz po jego śmierci do żadnej się nie przykładał, przepędzając czas na próżnowaniu. Mówią, że często udaje się na samotność do swego pokoju, gdzie niczem nie zajęty myśli o niebieskich migdałach (…). Zdołał opanować język niemiecki, włoski, francuski oraz łacinę, jego wielkimi pasjami były polowanie, taniec, szermierka oraz jazda konna. Praktycznie już od śmierci żony Ludwiki Marii Gonzaga (zm. 10 maja 1667 r.) Król przestał interesować się sprawami państwa i jego bezpieczeństwa. Bynajmniej nie rozpacz po zmarłej małżonce była tego przyczyną, tylko jego wyniosła buta i niechęć do narodu, którym rządził. Przecież szybko pocieszył się wdziękami Katarzyny Denhoffowej, podkomorzyny koronnej. Abdykował w 1668 roku, przerywając ciągłość dynastyczną. Był ostatnim członkiem rodu Wazów, po kądzieli spokrewnionym z Jagiellonami. Po śmierci brata, Władysława IV Wazy, Jan II Kazimierz Waza został obrany władcą Rzeczypospolitej 20 listopada 1648, po sześciu miesiącach trwającej wolnej elekcji. Jan II Kazimierz Waza zrzekł się korony 16 września 1668 roku, a 30 kwietnia 1669 r. wyjechał do Francji, gdzie uzyskał niezwykle dochodowe opactwo Saint-Germain-des-Prés, którego został 76. opatem. Zmarł cztery lata po abdykacji – 16 grudnia 1672. Podobno przyczyną zgonu był atak apopleksji, jakiego doznał po otrzymaniu wiadomości o upadku Kamieńca Podolskiego.


Jan Kazimierz byt wzrostu wysokiego, dość kształtnego, i byłby przystojniejszy, gdyby nie kolor twarzy mocno wpadający w śniady. Rysy jego na pierwszy rzut oka nie bardzo przyjemne jeszcze bardziej zeszpetniały, gdy doznał we Lwowie ciężkiej ospy. Zanim wybrano go na króla Rzeczypospolitej, stał się bohaterem nieudanych przedsięwzięć i skandali na Zachodzie Europy.


Jan Kazimierz nie czuł się specjalnie odpowiedzialny za losy Polski i zdecydowanie przedkładał nad jej interesy własną rodzinę i swój jaśnie uparty majestat. Jeden z dziewiętnastowiecznych rodzimych historyków nie miał dla niego w tej sprawie litości. Tadeusz Korzon w swojej pracy pt. „Dola i niedola Jana Sobieskiego” stwierdzał wprost:
„Jan Kazimierz nie żywił nigdy uczuć patriotycznych; nie był nawet Polakiem. Krew jagiellońska babki jego Katarzyny znikła w mieszaninie krwi szwedzkiej i niemieckiej, a wychowanie na dworze ojca dokonało scudzoziemczenia natury jego. […] myśleć logiką narodową i kochać ojczyzny sercem polskim nie był w stanie”.


Kiedy Jan Kazimierz pojął za żonę wdowę po swoim bracie Ludwikę Marię Gonzagę, panna młoda miała nieco ponad trzydzieści lat i była niebrzydką, inteligentną kobietą. Króla i królową połączyła co prawda nie wielka miłość, a czyste wyrachowanie, jednak wypadało przynajmniej zachowywać pozory. Jan Kazimierz niezbyt się tym jednak kłopotał. W tamtej epoce romansy władców i dostojników nikogo nie szokowały. Jeden z magnatów, Jan Sobiepan Zamoyski utrzymywał nawet swój niewielki harem. By romanse uchodziły na sucho, wystarczyło zachowywać umiar. Jan Kazimierz tego nie potrafił.

 

Z kolei o Janie Kazimierzu przebywający na jego dworze francuski prawnik Pierre des Noyers napisał: „Król żadnej książki nie przeczytał do końca”. I dodawał z przekąsem: „W jego komnacie nie mówią o niczym innym, tylko o rozpuście”. Jan Kazimierz nie zmienił się nawet po abdykacji, gdy postanowił osiąść w klasztorze. Załatwił sobie wtedy papieską dyspensę, umożliwiającą objęcie funkcji opata bez składania ślubów zakonnych. Dzięki temu do ostatnich chwil mógł „cieszyć się życiem” i dorobił się nieślubnej córki Katarzyny.


W 1651 roku, kiedy wraz z wojskiem wyruszył przeciw Kozakom, jeden z magnatów oskarżył go o romans z jego żoną, która przebywała w obozie wojskowym wraz z mężem. Spór zaczął się z wysokiego „C”, bo rogi przyprawiono podkanclerzemu koronnemu. W dużej części Jan Kazimierz Waza koronę polską zawdzięczał Ludwice Marii. Wdowa po jego bracie w zamian za obietnicę małżeństwa pomogła mu wygrać elekcję. Król nie do końca wiedział, w co się pakuje wiążąc się z neverską księżniczką. Ludwika Maria była wytrawnym politykiem z ugruntowaną pozycją. Najpotężniejszych ludzi w państwie przywiązywała do siebie wydając za nich swoje francuskie dwórki zawdzięczające jej wszystko. Kiedy Jan Kazimierz sobie nie radził, do akcji wkraczała królowa. W czasie potopu szwedzkiego uciekł z kraju.


Nie znalazłem obszerniejszych opisów jego polowań w Puszy. Jedynie krótkie wzmianki: "W latach 1650 i 1657 w Puszczy poluje Jan Kazimierz. We wrześniu 1650 roku król „rozkoszował się łowami zabijając wiele żubrów, łosi i jeleni".
 
Za czasów Jana Kazimierza, z powodu toczących się wojen nastąpiło osłabienie ochrony puszczy i znacznie nasiliło się kłusownictwo. W 1663 roku doszło do starcia grupy kłusowników i służb leśnych, w wyniku czego zginął jeden z osoczników Nazar Hołoskowicz. Najazdy wojsk, głód i epidemia dżumy doprowadziły do wyludnienia okolicznych wsi i zarastania lasem pół uprawnych. Zniszczono również w tym okresie znajdujący się w Białowieży dwór myśliwski Wazów.

 

Z dworku w Nieporęcie korzystał nie tylko Zygmunt III Waza, lecz również jego następcy, Władysław IV Waza i Jan II Kazimierz Waza. Monarchowie polowali na jelenie, łosie, sarny, dziki oraz ptactwo łowne, w tym zwłaszcza bażanty, kaczki i kuropatwy. Nad zwierzyną żyjącą w puszczy otaczającej Nieporęt czuwali leśnicy i królewski łowczy. Jako wotum po zwycięstwie nad Szwedami w 1660 roku, Król Jan II Kazimierz nakazał wybudować kościół w Nieporęcie, we wnętrzu którego widniał dynastyczny herb Wazów. W dworze myśliwskim w Nieporęcie często chronili się członkowie rodziny Wazów wraz z dworem przed kolejnymi epidemiami nawiedzającymi Warszawę. Właśnie w tej rezydencji Jan Kazimierz Waza dowiedział się o fakcie obrania go Królem Polski.

August II Mocny

August II Mocny (niem. August II der Starke), in. August II Sas (ur. 12 maja 1670 w Dreźnie (według kalendarza juliańskiego), zm. 1 lutego 1733 w Warszawie) – syn Jana Jerzego III Wettyna i Anny Zofii Oldenburg, od 1694 elektor Saksonii jako Fryderyk August I (Friedrich August I.), w latach 1697–1706 i 1709–1733 elekcyjny Król Polski; pierwszy Król Polski z saskiej dynastii Wettynów. Jego przydomek jest zazwyczaj wiązany z jego nieprzeciętną siłą, dzięki której potrafił podobno zginać podkowy gołymi rękoma.


Był on miłośnikiem łowów w Puszczy Białowieskiej, które zostały wznowione. Za jego czasów następuje likwidacja założonych w połowie XVII wieku fabryk żelaza (rudni), potażu i smoły, a przy tym nastąpiło wysiedlenie wielu ludzi wybijających zwierzynę. Za panowania Augusta II Sasa zostaje zwiększona również straż łowiecka.


1700 r. - Z tego roku pochodzi najstarszy znany zapis o dokarmianiu żubrów. Królewska komisja wizytująca Puszczę Białowieską zaleca wyznaczenie w niektórych ostępach dodatkowych sianożęci, przy czym część z nich ma być wydzierżawiona na czynsze, a reszta pozostawiona na „przekarmienie zwierzyny”. Ta sama komisja ogranicza również wypasanie bydła w Puszczy dla ochrony zwierzyny, ptactwa i roślinności. Zaleca, żeby więcej niż na ćwierć mili w głąb lasu go nie pędzono, zakazuje pasterzom używania psów oraz rozniecania ognia.
1705 r. - Wyginięcie jelenia w Puszczy.
Listopad 1705 r.- August II Sas z trudem przeżywa spotkanie z puszczańskim niedźwiedziem. August II, 3 grudnia 1705 roku wybrał się sam, z włócznią i kordelasem, na niedźwiedzia. Niedźwiedź w pewnym momencie wziął Króla pod siebie. Po dłuższej walce, Augustowi II udało się wyrwać z łap drapieżnika. Swoje ocalenie zawdzięczał tylko niezwykłej sile i zręczności, z których to przymiotów słynął.
1710 r. - Do Białowieży dociera z Gdańska dżuma. Mieszkańcy palą domy i zakładają nowe osady. Ci którym udało się uniknąć zarażenia , postanowili spalić swe domostwa oraz myśliwski dwór królewski (ocalal jedynie dzwon z cerkiewki). Mieszkańcy Białowieży, nazywanej wówczas Krysztapowo przeprowadzili się na nowe miejsce. O spalonej wsi przypomina prawoslawny drewniany krzyż, który jest ustawiony przy Drodze Browskiej (wielokrotnie zmieniany). Według jednej z wersji krzyż ten oznaczał miejsce gdzie stała dawniej cerkiewka. Druga zaś mówi iż krzyż ten oznaczał koniec wsi.
1728 r. - Ostatnie polskie tarpany żyją jeszcze tylko w Puszczy Białowieskiej. Na Litwie ostatni pada w 1788 roku, na Ukrainie w 1879 roku.


Do tradycji wielkich królewskich polowań i ochrony Puszczy powrócono w czasach saskich. W 1701 roku August II Mocny ponownie objął Puszcze ochroną wyłączając ja całkowicie z użytkowania gospodarczego oraz czynił starania aby unieważnić przywileje wchodowe, w szczególności te umożliwiające wycinkę drzew. W Puszczy zakazano wypasu bydła, tworzenia nowych koloni, palenia ognia i ścinania żywych drzew. Zwiększono również kompetencje służb leśnych walczących z kłusownictwem oraz odbudowano dwór myśliwski w Jamnie. Z okresu panowania Augusta II pochodzą pierwsze wzmianki o przeznaczeniu części łąk puszczański na produkcję paszy zimowej dla żubrów. Legenda głosi, że August II chadzał w pojedynkę na niedźwiedzia i w 1705 roku omal nie zginął podczas takiej „przechadzki” po lesie.

 

August, zapalony myśliwy, przyjechał do Białowieży 3 grudnia 1705 r., kilka lat po spotkaniu z Carem Piotrem I w Birżach na Litwie, gdzie wspólnie oddawali się kilkudniowej pijatyce i zawodom w strzelaniu z armat. Można więc przypuszczać, że zatrzymując się w Puszczy Białowieskiej Król korzystał z uciech i podziwiał pierwotny charakter Puszczy, bo już w 1701 roku wydał wskazówki i podpisał zalecenia, by ta Puszcza, podobnie jak Nowodworska i Sokólska były przeznaczone do ochrony puszczańskiego charakteru i dzikich zwierząt. Zabroniono ścinania żywych drzew, bo Król i jego otoczenie zachwycali się naturalnym charakterem lasu, wyraźnie oddzielając Puszczę od lasów służących wycinaniu drzew i wypalaniu potażu.

 

Za panowania Augusta II odbywały się wspaniałe i wielkie polowania, a największe z nich zostało zorganizowane 23 sierpnia 1724 roku pod Warszawą. Łowieckie zamiłowania Króla najlepsze swoje odzwierciedlenie znalazły w przeprowadzonych przez niego w 1717 roku reformach dotyczących łowiectwa. Były one jedynie częścią nowego programu rządów Króla, jednak fakt, iż w zwrotnym punkcie polityki władcy znalazło się miejsce na regulacje dotyczące łowiectwa, stanowi najlepszy dowód na to, jak ta dziedzina życia była dla niego ważna. Z drugiej jednak strony ten Król, a za jego przykładem również możnowładcy, dopuszczali się wypaczania idei łowiectwa, co przejawiało się np. w strzelaniu przy dźwiękach muzyki do zwierzyny wypuszczanej z klatek.

 

Przydomek Mocny zawdzięczał Król swej wielkiej sile, zapewne także demonizowanej i urastającej w opowieściach do potęgi Wyrwidęba albo Herkulesa. O władcy mówiono, że własnoręcznie, bez pomocy niczyjej przeciągał na poligonie wielkie armaty, którym konie dać rady nie mogły. Mniejsze działo zwane falkonetem uniósł na oczach gawiedzi podczas wizyty w Gdańsku, a w trakcie spotkania z Carem Piotrem I jednym cięciem pozbawił głowy byka. Podkowy zginał w ręku i potrafił je zawiązać na szyjach wartownikom, choć w tej materii przebił go rzekomo kowal Marcin Cieński z Sieradzkiego. Ten ostatni, widząc pokaz królewski, owe podkowy na powrót odgiął i szyje wystraszonych wojaków oswobodził - wspomina o tym Zygmunt Gloger w "Encyklopedii staropolskiej".


August II Mocny był największym amantem wśród polskich władców. W jego przypadku można wręcz mówić o chorobliwym uzależnieniu od seksu. Uwodził chłopki, mieszczki, szlachcianki i arystokratki, a liczbę jego nieślubnych dzieci szacowano na ponad 300 (oficjalnie uznał tylko 11 nielegalnych potomków). Jako pierwszy polski Król wprowadził na dworze funkcję oficjalnej metresy, a przydomek Mocny otrzymał również w uznaniu swoich nieprzeciętnych możliwości erotycznych. Żadnych wątpliwości nie budzi natomiast przynależność Augusta II Mocnego do Towarzystwa Okrągłego Stołu, któremu przyświecały podobne cele zabaw, uciech wszelakich suto zakrapianych alkoholem.

 

Żelazo i proch podniecały go nadzwyczajnie, z tego też powodu August Mocny uwielbiał parady, musztry, poligony i wszelkie strzelaniny. Kiedy z Piotrem I, z którym zbratał się w walce ze Szwedami i ich Królem Karolem XII, strzelali ze świeżo odlanych armat do czego popadnie. Miało to miejsce w 1701 roku w Birżach na Litwie, a obaj władcy... byli kompletnie pijani.


Na obraz pijaństwa saskich czasów olbrzymi wpływ miał właśnie sam Król August, który rzeczywiście do wylewających za kołnierz się nie zaliczał. Niektóre z orgii pijaństwa organizowanych przez niego na dworze przeszły do historii, bowiem Król August miał w zwyczaju za każdym razem popisywać się swoją mocną głową i odpornością nawet na spore ilości wódki, która w tamtych czasach była potrójnie destylowana i osiągała 35 procent alkoholu. Wódkę, jeden z najmłodszych polskich trunków (znano ją jako akwawitę, czyli "życiodajną wodę"). Dopiero od XV wieku, kiedy to przybyła z Niemiec m.in. przez Poznań, jako medykament na wągry i inne przypadłości, zdobyła popularność na dworach kosztem piwa, używanego wówczas powszechnie niemal jako zamiennik dla wody.

 

Pito do każdego posiłku i w oczekiwaniu na gości. A kiedy goście przybyli, odpadali od stołu, bo wstać im nie wypadało. Wybaczano każde zachowanie, które na trzeźwo byłoby gorszące, np. sikanie na stół, obnażanie się czy umizgi do zwierząt. Pijackie ekscesy nie ominęły otoczenia królów. Do historii przeszedł wybryk starosty Michała Potockiego, który po pijanemu z przyrodzeniem w garści gonił damy na dworze Augusta II Mocnego.


Kobiety,  jeśli w ogóle uczestniczyły w zakrapianych ucztach, opuszczały towarzystwo, zanim pierwszy biesiadnik "zaklął szpetnie i dobył szabli dla walki z majakami". Damy upijały się samotnie, dla zabicia czasu. W XVII i XVIII wieku jednym z kryteriów doboru żony była m.in. abstynencja. Przyszła małżonka nie mogła być "jędzą y pijaczką".


Jerzy Besala w "Alkoholowych dziejach Polski" wspomina o tym, że August Mocny przebijał pod względem spożycia nawet swego sojusznika, Cara Piotra I, a ten przecież wypijał dziennie średnio 40 kielichów (co daje kilka do kilkunastu litrów wina). Właściwie można powiedzieć, że Król całe swe panowanie w Polsce od 1697 do 1733 roku (z trzyletnią abdykacją na rzecz protegowanego Szwedów Stanisława Leszczyńskiego w latach 1706-1709) przeżył na bani. Słynął przy tym z najdziwniejszych pomysłów, na jakie wpadał po pijaku, nierzadko sprośnych i obrazoburczych - jak chociażby wieszanie podarowanego przez papieża krzyża na szyi psa. Wojnę ze Szwedami zaplanował z Carem Piotrem I po wypiciu w Rawie Ruskiej trzech beczek węgierskiego tokaju.


Z czasem zapadł na chorobę, z powodu której zasypiał w przeróżnych krępujących sytuacjach, nawet publicznie, a rany na nogach nie chciały mu się goić. Dzisiaj bez trudu zdiagnozowalibyśmy ją jako cukrzycę. Owo pijaństwo przyczyniło się też do utraty tego, co stanowiło jego słabość, a może kolejną moc - względów kobiet.

 

Tu także o Auguście Mocnym krąży wiele mitów. Jeden z nich powiada o 300 nieślubnych dzieciach, jakie zostawił. Liczba niewiast, które przewinęły się przez królewskie komnaty, była tak nieprawdopodobna, że żadnemu z historyków nie udało się dotąd ich zliczyć i wymienić. A zrodzone stąd dzieci porachować równie trudno. Wiadomo, że był wśród nich pradziad George Sand (tej od Fryderyka Chopina) czy zdobywca Pragi, feldmarszałek Fryderyk August Rutowski, którego Król Polski spłodził z turecką niewolnicą imieniem Fatima, porzuconą potem z nudy. Ostatnią kochanką monarchy była Krystyna Edmunda Henrietta von Osterhausen, która wylądowała w jego łożu w 1720 roku. Związek trwał kilka miesięcy, hrabina trafiła potem do klasztoru urszulanek, ale wedle kronik spędzała w nim jedynie noce. Za dnia prowadziła wystawne życie. Król August nie smalił cholewek wyłącznie do królewien, hrabianek i córek możnie urodzonych, ale także do zwykłych kobiet z ludu, jeśli tylko jakowaś wpadła mu w oko. W myśl niepotwierdzonych informacji Król miał w przebraniu wychodzić nocami na ulice Drezna czy Warszawy - zapewne też Poznania, gdy tu bawił - by skosztować uciech. Poprzednim polskim władcą, któremu zarzucano podobne praktyki, był Jan Olbracht, syn Kazimierza Jagiellończyka i Król Polski w latach 1492-1501.

 

W archiwum drezdeńskim znajdują sie pokwitowania, na co wydawał kieszonkowe młody August Mocny. Jest tego kilkanaście zeszytów i tak: 16 maja za świnię (domową) zastrzeloną w E. 3 talary 9 groszy; 5 czerwca 1694  r. za dwa zastrzelone woły 36 talarów 2 grosze, dziesięć dni później: 2 guldeny 8 groszy za osiem zastrzelonych gęsi; 23 czerwca dwóm chłopom w Moritzburgu 6 talarów 18 groszy za dwie zastrzelone świnie.


Młody August walił - prawdopodobnie nie wysiadając z karety do wszystkiego co sie ruszało. Pasje widać miał nieprzeciętną. Niekiedy z podróży po włościach młodego elektora przychodziły tylko rachunki ogólne: 70 talarów za zastrzelone przez Jego Wysokość bydło w Döbeln; za 6 krów i barany, które Jego Wysokość miał ochotę strzelić kolo Wittenbergii.


Nie tylko w Saksonii przyszły król polski lubił sobie popolować, lecz również za granicą. Z Wiednia pochodzi rachunek za zastrzelone świnie (domowe naturalnie) w wysokości 40 talarów.


Jak nie było "zwierzyny" to jego wysokość trenował – jak wykazują pokwitowania - inaczej: za przestrzelony kapelusz, trzy dni później: za kapelusz i laskę, kapelusze, laski, szpady, sygnałówki , itd. itd. itd.


Należy przypuszczać, ze jego wysokość August pozwalał dostarczycielom celów zdjąć kapelusz i powiesić go gdzieś na płocie zanim do niego strzelał. Przeważnie, ale nie zawsze - na co wskazuje m. in. suma 24 talarów jaka zapłacono jednemu ze służących na leczenie zranionej reki, od czasu do czasu jego Wysokość wymagał widocznie, żeby ów cel ktoś ze świty trzymał w wyciągniętej ręce. Źródła nie podają czy młody August Mocny był wtedy trzeźwy. Myśliwym był jednak na pewno dobrym.

 

Według jednej z plotek August Mocny hołdował opinii, że w ramach dyplomacji na przyjęciach należy się pokazywać zawsze z kilkoma kochankami ze wszystkich ościennych krajów. I tak miał czynić, bez zbędnej krępacji. To jednak tylko plotka, podobnie jak iście karkołomna historia, która miała się zdarzyć w Poznaniu.

 

Kiedy August Mocny organizował balangę, należało się spodziewać, że może się ona wymknąć spod kontroli. W całej historii skrapianych alkoholem i kobiecymi perfumami rządów tego Króla nie miał miejsca jednak równie spektakularny przypadek, jaki przydarzył mu się w Poznaniu. Omal nie stracił wówczas życia, a uratował go jedynie cud i nader wytrzymały, płócienny daszek. To znaczy ... bądźmy precyzyjni, prawdopodobnie tak było. Jak niemal we wszystkim, co dotyczy rozrywkowej części życia polsko-saskiego monarchy, więcej w tej historii mitów i powiastek niż faktów. Mówią one o tym, że podczas pobytu w Poznaniu Król August Mocny zorganizował bardzo ostrą libację. Na tyle ostrą, że uczestnicy mieli problemy z równowagą i rozeznaniem się, gdzie są. Polski władca miał jakoby nie zorientować się, że z kolejnym pucharkiem podszedł za blisko okna i ostatecznie przez nie wypadł. Jak było naprawdę, trudno dzisiaj ustalić. Jeżeli wypadek przydarzył się jednak Augustowi Mocnemu, to jest wielce prawdopodobne, że nie był wtedy trzeźwy, gdyż zbyt rzadko bywał widywany w tym stanie.


Mniej więcej od 1719 roku królewskie otoczenie zauważyło niepokojące oznaki w zachowaniu Augusta II: monarcha coraz częściej zasypiał w ciągu dnia i był na tyle osłabiony, że długo pozostawał w łożu, nawet rezygnując z alkoholu. Stan taki wskazywał na objawy cukrzycy (początkowo o łagodnym przebiegu), której przyboczni medycy nie byli oczywiście w stanie rozpoznać, a cóż dopiero leczyć, gdyż, pomimo istnienia starych opisów, szerzej tej choroby nie znano.


Po kilkunastu latach jej trwania u Wettyna pojawiły się bóle lewej kończyny dolnej, największe w obrębie palucha. W 1726 r. wytworzyła się tam rana. Złożono ją wówczas na karb wcześniejszych urazów (upadek z konia w młodości i zdarzenie w Wenecji, kiedy monarsze na nogi spadła ciężka marmurowa płyta), lecz prawdziwą przyczyną były przewlekłe powikłania cukrzycowe (tzw. angiopatia).


W grudniu 1726 r. pod podeszwą lewej nogi zaczęła gromadzić się ropa, pojawiła się też nieduża gorączka, a bóle to nasilały się, to malały. Czuwający nad królem medycy (Geyer, Heucher i Neid) stwierdzili zgorzel lewej nogi, duże bóle i bolesne skurcze łydki. Na szczęście treść ropna uszła sama przez otwory na stopie i August II poczuł się lepiej. Mimo zabiegów lekarskich drugi palec lewej stopy uległ jednak zgorzeli, toteż dwaj nadworni cyrulicy, Weis i Stentzl, w styczniu 1727 r. dokonali jego pomyślnej amputacji, poddając pacjentowi opium. W latach następnych Wettyn miał kłopoty z chodzeniem (utykał), dlatego na publicznych wystąpieniach kroczył powoli, wsparty o ramię któregoś z szambelanów. Natomiast u siebie w Saksonii poruszał się w specjalnie dlań skonstruowanym wózku inwalidzkim na kołach, dzięki czemu samodzielnie przemieszczał się po komnatach. O tańcach mógł zapomnieć, a podczas jazdy konnej chorą nogę okrywał specjalnie uszytym, usztywnionym butem, chroniącym palce.


Fatalny okazał się styczeń 1733 r., kiedy to August II wyruszył z Drezna na sejm do Warszawy; po drodze, w Krośnie Odrzańskim, spotkał się z pruskim ministrem Grumbkowem. W trakcie podróży, wsiadając do karety, zawadził chorą nogą o framugę. Rana otworzyła się, a upływu krwi nie dało się zatamować. Do stolicy władca dojechał wieczorem 16 stycznia. Był tak chory, że – wg współczesnej relacji, „Go pachoły wynieśli z karety i do łóżka zanieśli”, w którym pozostawał przez najbliższe dni. Między 22 a 23 stycznia stan zdrowia Wettyna nieco się poprawił, lecz 29.go nastąpiły silne bóle głowy, wzrost gorączki i jątrzenie się rany. 31 stycznia stwierdzono zgorzel całej lewej nogi. Król, po dokonanej spowiedzi, nie był w stanie przyjąć komunii (chcąc uklęknąć, przewrócił się). W nocy z 1 na 2 lutego zasłabł, odzyskał przytomność po półtorej godzinie i o 5-ej nad ranem zmarł w Pałacu Saskim. Gwardziści, pełniący wartę przy trumnie z zabalsamowanym ciałem (8 – 9 lutego), zauważyli, że zwłoki czernieją.


Pijaństwo i hulaszcze życie złamało organizm Augusta II Mocnego. Zmarł na Zamku Królewskim w Warszawie w nocy z 31 stycznia na 1 lutego 1733 roku wśród wielkich cierpień, przeklinając Polskę i doradców, którzy go do niej sprowadzili, oraz żebrząc o litość. Ostatnie jego słowa to: „Całe moje życie było jednym nieprzerwanym grzechem, Boże zlituj się nade mną”. U Króla wystąpiła tzw. stopa cukrzycowa. W wyniku przeprowadzonej amputacji w ranę wdała się gangrena, która spowodowała prawdopodobnie infekcję i sepsę].


August został pochowany w katedrze wawelskiej, wnętrzności Króla złożono w kościele Kapucynów w Warszawie, natomiast jego serce spoczęło w kościele dworskim w Dreźnie.

August III Sas

August III Sas - (ur. 17 października 1696 r. w Dreźnie, zm. 5 października 1763 r. tamże) – w latach 1733–1763 Król Polski oraz jako Fryderyk August II elektor saski; syn Augusta II z saskiej dynastii Wettynów i Krystyny Eberhardyny Bayreuckiej. 20 sierpnia 1719 r. w Dreźnie poślubił arcyksiężniczkę austriacką Marię Józefę Habsburg, córkę Cesarza Józefa I i Wilhelminy Amalii Welf. Drezdeńskie wesele cieszyło się opinią jednej z najwspanialszych barokowych imprez Europy. Maria Józefa urodziła 14 dzieci.


Władca nie troszczył się zbytnio o siłę militarną Rzeczypospolitej, więcej uwagi poświęcając własnemu wystawnemu życiu i powiększaniu bogactwa swego drezdeńskiego dworu. August III Sas, gdyby mógł, nie wychodziłby z lasu. Ale nie pozwalały mu na to obowiązki, stan zdrowia i pustki w skarbcu. Z pasji jednak nie zrezygnował. W ogrodzie przy Pałacu Saskim urządził strzelnicę. Czasem, ku uciesze warszawiaków, kazał ustawiać tarcze na murach Starówki i tam organizował zawody. Z maniakalną dokładnością spisywał potem wyniki, obliczał średnią. Dworacy musieli bardzo uważać, by przypadkiem nie trafiać celniej.

Białowieża - rysunek Jakuba Sokołowskiego z 1821 roku przedstawiający dwór Króla Augusta III Sasa z dwoma pawilonami dobudowanymi za Stanisława Augusta Poniatowskiego.

W połowie XVIII w. August III Sas zbudował nowy pałacyk myśliwski, który znajdował się na wzgórzu w obecnym Parku Pałacowym. Pierwszy opis pałacu przedstawia inwentarz z 1773 r. ,,Pałac zbudowany z drewna, obity heblowanymi deskami mierzy 11 sążni długości  i 5 szerokości. Wewnątrz znajdują się 4 pokoje, 3 kredensy, gabinet wybity płótnem i pomalowany. Sala (z posadzką). W 1784 r. podskarbi wielki litewski Stanisław Poniatowski dobudował do pałacu 2 oficyny – gościnną i kuchenną oraz budynek mieszkalny dla auditora leśnictwa. Inwentarz z 1796 r. dodaje do tego opisu jeszcze kancelarię łowiecką, młyn, psiarnię i skład na sieci.

 

Tak oto w ówczesnym czasie opisywano stan budynków Białowieży i sposób spędzania czasu po polowaniu (pisownia oryginalna):


 „Przeciąg czasu od tamtej daty nadpsował mocno budynek drewniany na wzgórku stojący. Książę podskarbi litewski teraźniejszy, rządny w całym swoim gospodarstwie, kazał zreparować z gruntu te stare gmaszysko, przydawszy mu dwa spore pawilony drewniane wygodne, dobrze podzielone i zdolne do pomieszkania asystujących Królowi w tej podróży i gości przybyłych. Jakoż roztropna przezorność tego pana uczyniła to odludne mieszkanie miejsce wygodnym, pięknym, i poniekąd wspaniałym. Pomieścili się w nim wszyscy, bądź w samym dworze, bądź na wyznaczonych każdemu kwaterach na wsi, folwarku i pod namiotami kilkunastu. W tym nacisku kilkuset ludzi, nie było zamieszania, bieganiny i troskliwości o stanowisko, każdemu stanowniczy z ordynacji na piśmie podanej mieszkanie przyzwoite wyznaczył. Spół przywitali Króla książęta podkomorzy koronny i [Stanisław Poniatowski] podskarbi wielki litewski i do przygotowanego apartamentu zaprowadzili. Oglądał potym najjaśniejszy pan wewnątrz wszystkie pokoje pryncypalnego budynku, potym pawilony dla ludzi swoich i gości destynowane, z ukontentowaniem i pochwałą. Wkrótce nastąpił obiad u dwóch stołów, u pierwszego z KJM było do 30. osób, u drugiego pod namiotem więcej osób 50. Liczba i wybór potraw tudzież win rozmaitych, porządek w służeniu, ochędostwo, atencja, ochota i uprzejmość gospodarza dała nam poznać jego wspaniałość w przyjęciu tak wielkiego gościa i jego wiernej czeladzi. Na końcu stołu nie zapomniano też staropolskim zwyczajem wielkiego kielicha, który prawdziwie mógł się nazwać VITRUM GLORIORUM dla wielkości i różnych na sobie rysunków. Po obiedzie i kawie spocząwszy nieco KJM w swoich apartamentach słuchał śpiewania na dziedzińcu kilkunastu kozaków ukraińskich, z dóbr książęcych. Przejeżdżali potym konie swoje rotmistrz Aleksander Oxenty i chorąży Zuk tych kozaków nadwornych, ludzie mężni, zawołani i sposobem milicji swojej ubrani. Dalej wprowadzono konie książęce, a na koniec oglądał król młode niedźwiedzie w klatkach i młode dwa żubryki, chowane od kilku miesięcy, a od kóz kilku przyuczonych karmione. W czasie tych zabaw przybyli goście najprzód z Suraża starostwa swojego, JM pan [Piotr] Ożarowski, kasztelan wojnicki, potym JW hetmanowa i kasztelanowa podlaska, wszystkim dano wygodne stancje. Prawdziwie nikomu na niczym nie zbywało. Pod wieczór były gry w wista, na trzech stolikach, a około ósmej roznosiła liberia różne potrawy suche, wina, rynfroszki, aby każdy jadł co chce bez subiekcji i etykiety stołowej. Najjaśniejszy pan pokazawszy się w sali i zabawiwszy się trochę, poszedł na spoczynek w dobrym zdrowiu i humorze”.

 

Wzniesione w 1784 r. budynki te i dwór zniszczyła jazda francuska gen. Latour-Mauborga. Potem zostały one wyremontowane, aby ponownie ulec zniszczeniu, tym razem całkowitemu, w 1831 r. w czasie walk powstańczych.

 

1733 – 1763 - W tym okresie polowania odbywają się ze szczególnym przepychem. Następuje wzmocnienie straży łowieckiej, dla której zostają zbudowane mieszkania wokół Puszczy. Polowania królewskie odbywają się zwykle w zagrodach zwanych Altaną, powstałych w miejscu znacznie obszerniejszego zwierzyńca Wielka Kletnia z czasów Stefana Batorego. Po polowaniu z 1752 roku w odniesieniu do tego nowego miejsca kaźni zwierzyny zaczyna się używać nazwy Augustowy Sad. Nad Narewką na miejscu dworu Władysława IV Wazy powstaje nowy oraz oddzielne budynki dla sprowadzonych z Saksonii jegrów.


1738 r. - August III Sas ustanawia order św. Huberta dla najszlachetniej urodzonych za najwyższe zasługi łowieckie, a następnie sam się nim odznacza.

Wyjazd Augusta III z dworem na polowanie

Najgłośniejsze polowanie odbyło się w Puszczy Białowieskiej 27 września 1752 r., na które przybył Król do Białowieży August III wraz z Królową, Królewiczami Ksawerym i Karolem, z całym swoim dworem saskim oraz kilku panami polskimi, pomiędzy którymi znajdował się uważany wówczas za największego myśliwca w Polsce cześnik koronny Jan Wielopolski. Ubito wtedy 42 żubry (z których sama Królowa, zdradzając instynkt łowiecki, położyła trupem z broni palnej 20 sztuk napędzanych pod jej altanę),  zastrzelono 13 łosi, 2 sarny oraz mnóstwo innej zwierzyny (jeleni wówczas już w Puszczy nie było). Sama Królowa od niechcenia trafiła bez pudła, w przerwach między strzałami znudzona czytała francuskie romansidło

Maria Józefa Habsburżanka (ur. 8 grudnia 1699 w Wiedniu, zm. 17 listopada 1757 w Dreźnie) – Królowa Polski, żona Króla Polskiego Augusta III Sasa

Na pamiątkę tak świetnego polowania Król polecił postawić w Nowej Białowieży nad Narewką obelisk kamienny, na którym wyryto w dwóch językach, polskim i niemieckim, wszystkie nazwiska obecnych gości, starszej służby myśliwskiej, liczbę upolowanej zwierzyny i wagę sztuk największych. Najcięższy żubr ważył 14 centnarów i 50 funtów, a najcięższy łoś 9 centnarów i 75 funtów. Juljusz baron Brinken w dziele swojem p. n. Mémoire descriptive sur la forêt Impériale de Białowieża (Warszawa, 1826 r.) opisał to polowanie.


August III Sas przyjeżdżał na łowy do Puszczy Białowieskiej wraz z dużą świtą i gośćmi z zagranicy. Rozbudował dwór myśliwski na terenie dzisiejszego Parku Pałacowego i założony przez Stefana Batorego zwierzyniec. Kontynuował on też politykę ochrony Puszczy – utworzył pięć nowych wsi osockich oraz sprowadził do niej strzelców. Ponadto w czasach Augusta III próbowano dokonać w Saksonii reintrodukcji żubrów na bazie osobników z Puszczy Białowieskiej.


Na kilka tygodni przed przyjazdem Króla, do Białowieży zjechali cudzoziemscy myśliwi z psami. Zarząd leśny w Białowieży wskazał im, gdzie w Puszczy przebywa największa liczba żubrów. Kierując się tymi informacjami, myśliwi na miejsce polowania wybrali "część obrębu Augustowskiego o milę od Białowieży". Rozpoczęły się przygotowania do łowów. Ogromna liczba okolicznych mieszkańców wzięła udział w nagance. Według Karpińskiego było ich tysiąc. Ludzie ci zagonili zwierzęta do wskazanego obszaru, a następnie teren ten ogrodzono, na tyłach zaś zrobiono zaporę z drewna, aby zatrzymać żubry. Miejsce polowania podzielone było na dwie części - jedna dla zwierzyny, a druga dla myśliwych - tu zbudowano dla nich pawilon. Opodal pawilonu pozostawiano wąskie przejście dla zwierzyny, która uciekając tędy, miała wystawiać się na strzał i być niezwykle łatwym celem.

W wigilię polowania przyjechała rodzina królewska ze świtą dworską. Podobno przybyłych było tak wielu, że z trudem zdołali pomieścić się we wsi. Polowanie rozpoczęło się następnego dnia. Król z Królową zajęli miejsce w pawilonie. Wraz z nimi byli tam książęta i myśliwi. Królowa również brała czynny udział w łowach i położyła 20 żubrów, " zajmując się w wolnych chwilach lekturą". Równie celnym okiem wykazał się Król August III. Gdy tylko żubr padał pod strzałami, dojeżdżacze trąbili fanfarę. Po zakończeniu polowania para królewska udawała się na przegląd trofeów. Upolowane zwierzęta rozkładano uporządkowane, a następnie były one ważone i rozdawane chłopom.

Pomnik na pamiątkę polowania królewskiego w Białowieży r. 1752

Świadectwem jednego z wielkich polowań tego okresu jest obelisk z 1752 r. Dzięki nimu wiemy, że poza Królem, Królową (Marią Józefiną) i ich dziećmi Ksawerym i Karolem, na polowaniu byli obecni m.in. hetman wielki koronny Jan Klemens Branicki, minister i doradca królewski Heinrich von Brühl, cześnik koronny Jan Wielopolski (uchodzący w owym czasie za największego myśliwego w Polsce), koniuszy najwyższy hrabia Alojzy Fryderyk de Brühl, generał poczty koronnej marszałek Karol de Bieberstein, marszałek nadworny Schönberg, łowczy de Wolfersdorff i inni. Łącznie wymienia się 29 osób. Jest to najstarszy zachowany zabytek w Białowieży.


Wielu współczesnych autorów określa owe łowy mianem „ohydnej rzezi”. Podobnie zresztą wypowiadają się sami myśliwi. Tysięczna „armia” naganiaczy, złożona z miejscowych chłopów i dowodzona przez saksońskich jegrów, uczestniczyła w napędzaniu puszczańskiej zwierzyny w sieci. Złapane zwierzęta wpuszczano następnie do zwierzyńca, założonego jeszcze przez króla Stefana Batorego. Na polecenie Augusta III, zwierzyniec odnowiono, rozszerzono i zmodyfikowano. Z ogrodzonej powierzchni wybiegał korytarz, u wylotu którego znajdowała się myśliwska altana.


 „Polowano” w następujący sposób: służba leśna napędzała zwierzęta do korytarza i gdy pojedyncze sztuki, widząc przed sobą otwartą przestrzeń przyśpieszały biegu, padały od strzałów Króla i jego żony Marii Józefy, siedzących wygodnie w altanie. Strzelano z broni gwintowanej, która była naówczas nowością. Każdemu celnemu strzałowi towarzyszyły dźwięki fanfar. Zaproszeni na to polowanie goście nie mogli strzelać, zezwolono im tylko przyglądać się i głośno wyrażać swój podziw dla refleksu królewskiej pary. Królowa w trakcie łowów umilała czas... czytaniem książki - ponoć jakiegoś francuskiego romansidła. Rękę po strzelbę wyciągała tylko wtedy, gdy u wylotu korytarza pojawiło się zwierzę.

Obelisk ustawiony został na niewielkim ziemnym nasypie, na prawym brzegu rzeki Narewka, mniej więcej pośrodku osady Białowieża. Mierzył 6 łokci wysokości. W późniejszym czasie ogrodzono go drewnianym parkanikiem, który został rozebrany po wybudowaniu w latach 1889-1894 pałacu carów rosyjskich, usytuowanego na wzgórzu za obeliskiem. W 1895 roku, po rozpoczęciu zakładania parku wokół pałacu, obelisk począł wyznaczać jego południową granicę. Przekroczenie tej granicy możliwe było tylko po uzyskaniu zezwolenia od zarządzającego obiektem. Do obelisku dochodziło się po grobli wiodącej początkowo przez zabagnioną dolinę rzeczną, a później przez stawy, powstałe poprzez wybranie gleby, którą przeznaczono na kwietniki zakładane przy pałacu. W czasach carskich pomnik był nadzwyczaj pieczołowicie chroniony. Zimą nakładano nań specjalny pokrowiec, zabezpieczający przed niekorzystnym wpływem czynników atmosferycznych. Latem, dla ozdoby, urządzano przy nim kwietnik.

Rysunek: Michaly Zichy 1861 r.

Lata 80. XIX w.

Rosyjska pocztówka - początek XX w.

W sierpniu 1915 roku obelisk został wywieziony przez wojsko rosyjskie w głąb Rosji. W 1921 roku, w drodze rewindykacji, powrócił do Polski. Rozłamany był na dwie części i mocno poobijany. Przez wiele lat przechowywano go w Warszawie. Do Białowieży przywieziono dopiero w 1938 roku, po dokonaniu renowacji. W okresie powojennym, a dokładnie – 27 kwietnia 1973 roku,  Wojewódzki Konserwator Zabytków w Białymstoku wpisał pomnik na listę obiektów zabytkowych. Napis w języku polskim brzmi:


„Dnia 27 Septembra 1752 Najaśniejsze Państwo August III Król Polski Elektor Saski, z Królową Jeymością i Królewiczem ichmościem Xawerem i Karolem tu mieli polowanie żubrów i zabili:
42 żubry, to jest
11 wielkich, z których nayważniejszy ważył 14 cetnarów 50 funtów
7 mniejszych
18 żubrzyców
6 młodych
13 łosiów, to jest 6, z których nayważniejszy ważył 9 cetnarów 75 funtów
5 samic
2 młodych
2 sarn
Suma 57 sztuk”
Dalej wymieniani są dostojnicy uczestniczący w polowaniu.

 

Stanisław August Poniatowski, który jako młody człowiek uczestniczył w królewskich łowach Augusta III, tak opisał to wydarzenie w swoich pamiętnikach: „Więcej niż trzy tysiące wieśniaków udział brało w nagonce w lesie rozległym na mil wiele. Wpędzili całe stado owych bestii, ze czterdzieści sztuk liczące, w zagrodę z płótna uczynioną, która jakieś czterysta stóp miała średnicy, a pośrodku niej stał wyniosły namiot służący królowi za schronienie, aby strzelać mógł do nich bezpiecznie. Król, królowa, tudzież ich synowie Ksawery i Karol używali strzelb gwintowanych tak wielkiego kalibru, żem widział u jednego z żubrów obie łopatki przeszyte od jednego strzału. Wiele atoli łosi, co wówczas też były osaczone i z tejże samej broni ubite, zdało mi się - mimo niesłychanej siły, jaką dzikim bykom przypisują - twardsze od nich posiadać życie; był wśród nich jeden, którego jedenaście kul z owych groźnych strzelb przeszyło, a przeżyć zdołał jeszcze dwie godziny, podczas gdy byki umierały o wiele szybciej i częstokroć od pierwszego strzału. Zadziwiło mnie, że tak niewiele waleczności jest w tych zwierzętach - większość dała się przepędzić od wejścia do owej zagrody ludziom uzbrojonym tylko w długie tyki, którzy gonili je tam, gdzie po bokach opuszczono płótna i gdzie król do nich strzelał, bo ludzi tam nie było. Bohaterem dnia stał się jeden z łosi, co wpadł do zagrody wraz ze swą samicą i tam małżeńskiej jej honory poczynił w obecności króla i królowej, którzy wzrokswój odwrócili, a potem cały i zdrowy do puszczy powrócił pośród tysiąca widzów, których sąsiedztwa wcale nie unikał, co sprawiło, że król do niego nie mógł strzelić"


W wielkich polowaniach organizowanych przez dwór, nigdy nie mogło zabraknąć miejsca dla dam. W 1719 roku polującym damom zaczęła przewodzić Maria Józefa Habsburżanka - żona Augusta III Sasa. Słynęła z wielkiej zręczności w posługiwaniu się bronią myśliwską, a także doskonale jeździła konno. Jednak swój zapał do łowów przypłaciła wielkimi wyrzutami sumienia, które dręczyły ją do końca życia z powodu kalectwa najstarszego syna. Królewicz Fryderyk cierpiał na bezwład nóg, będący skutkiem groźnego upadku Królowej z konia podczas polowania. Szczęśliwie Marii Józefie udało się ciążę donosić i nie powtórzyła się tragedia Królowej Bony z dynastii Jagiellonów, która przez upadek z konia w czasie polowania poroniła.

 

Według anegdotycznych pomówień spopularyzowanych szczególnie przez Władysława Konopczyńskiego, August III miał z upodobaniem strzelać do psów i kotów z okna Pałacu Saskiego w Warszawie oraz całymi dniami wycinać figurki żołnierzy z papieru.


Gdy ta namiastka polowania nużyła monarchę, a na dalekie wyprawy nie był już w stanie wyruszyć, udawał się do pobliskiej Puszczy Kampinoskiej lub do Młocin. Tam jednak brakowało zwierzyny. Ale i ten problem rozwiązano. Zamiast fatygować Króla wyjazdem za miasto, grodzono któryś z placów, rozstawiano na nim krzaki, a w centrum wznoszono platformę strzelecką. Król gramolił się na nią, dawał znak, że jest gotów, i z klatek wypuszczano mnóstwo schwytanych wcześniej saren, zajęcy, jeleni. Takie łowy musiały się udać. August zgodnie ze swą pedantyczną naturą na bieżąco uzupełniał statystyki i sporządzał wykazy trofeów. Chociaż przeszedł do historii jako władca niezbyt przykładający się do obowiązków, w rzeczywistości był bardzo pracowity. Wstawał nad ranem, sumiennie przeglądał dokumenty, uczestniczył w niezliczonych spotkaniach. Po południu był już tak zmęczony, że musiał się odprężyć. W teatrze, za którym nie przepadał, przysypiał. Książek nie czytał. Pozostawało strzelanie. Kiedy ze względu na wiek i chorobę nie był już w stanie wspiąć się na platformę, strzelał więc z okien pałacu do bezpańskich psów. By zwabić ich jak najwięcej, podwładni podrzucali w Ogrodzie Saskim kości i padlinę. Za czasów świetności Rzeczypospolitej takie zachowanie uznano by za godne hycla, nie monarchy. Polowanie nie miało być jatką, lecz zastrzykiem adrenaliny.


Jeden z najwybitniejszych polskich historyków nowożytności Władysław Konopczyński, a w ślad za nim wielu kolejnych badaczy, widziało w ostatnim Sasie na polskim tronie postać pozbawioną talentu politycznego, gnuśną; osobę, która spędzała godziny na obżarstwie. To za jego czasów powstało powiedzenie „Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”. Barszo lubił różnego rodzaju rozrywkach, a przez 30 lat rządów nad Polską nie potrafiła nauczyć się języka swych poddanych. Od chwili starań o polski tron został August III  uwikłany w zespół okoliczności tworzących się poza możliwością ingerowania przez Króla i odwrócenia biegu spraw zdążających do fatalnego końca” – tłumaczył Staszewski. Jak dodał, z prywatnej korespondencji Króla wyłania się wizerunek Augusta III jako osoby nie tylko głęboko przejętej losem swej rodziny, ale także dobrze przygotowanej do rządzenia, orientującej się w bieżącej polityce.


Wiele cytatów pozostało po nim do dnia dzisiejszego:


•    August III był istotnie głupi jak stołowe nogi, ale miał dobre serce i tłuste swe ręce wszystkim podawał do pocałowania. Polska go ubóstwiała. Powtarzam: ubóstwiała.
o    Autor: Stanisław Cat-Mackiewicz, Stanisław Poniatowski, Universitas, Kraków 2012, s. 85.
•    Był August co do ciała wzrostu wielkiego, a przy tym kształtnego, nicht go z panów nie dosięgał wzrostem, tylko jeden Chodkiewicz, starosta żmudzki, lecz jak był wysoki, tak był chudy, gdy przeciwnie August był tuszy do wzrostu proporcjonalnej. Minę miał wspaniałą i zawsze wesołą, wzrok i chód powolny.
o    Autor: Jędrzej Kitowicz, Pamiętniki czyli historia polska, wstęp i oprac.P. Matuszewska
•    Król August III pięćdziesiąt przeszło lat liczy, czerstwy i silny, wspaniałej postawy, głowę wysoko nosi. Brwi wielkie, pierś szeroka, otyły. Chodzi powoli, wyraz twarzy poważny.
o    Autor: W. Schemüller, Diariusz podróży na sejm grodzieński 1752, w: Cudzoziemcy o Polsce. Relacje i opinie, wybrał i opracował J. Gintel, t. 2: wiek XVIII-XIX.
•    Sympatycznie pulchny młodzieniec.
o    Autor: Michał Fryderyk Czartoryski
•    Wśród współczesnych mu władców europejskich był August monarchą cieszącym się autentycznym szacunkiem. Zapracował nań sobie zarówno własnym sposobem życia, jak i wiernością zasadom, które znajdując się w opozycji do postępowania jego ojca miały wysoką cenę: był sojusznikiem solidnym i uczciwym, przestrzegającym norm w stosunkach międzynarodowych i w odniesieniu do swych polskich i saskich poddanych. Stał się nawet ich ofiarą w tym sensie, że obstając przy tych zasadach nie był w stanie przeciwstawić się generalnemu naruszeniu wszelkich norm przez Fryderyka II.
o    Autor: Jacek Staszewski, August III Sas.


„Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa” to szlacheckie przysłowie opiewające beztroskę i dobrobyt czasów, gdy w Rzeczypospolitej panowali królowie z saskiej dynastii Wettynów. Występuje w licznych postaciach: „Za króla Sasa było chleba do pasa”, „… było chleba i miasa” lub też … łyżką była kiełbasa”. Niewątpliwie pokój, jakim z krótkimi przerwami cieszyła się Rzeczpospolita po 1717 roku, oraz dekadencja życia politycznego sprzyjały osobom ceniącym suto zastawiony stół. Jędrzej Kitowicz w swym Opisie obyczajów za panowania Augusta III przekazuje wiele informacji na temat sarmackiej sztuki kulinarnej oraz roli jedzenia w kształtowaniu i utrzymywaniu więzi społecznych. Uczty, zawsze stanowiące okazję do manifestacji zamożności i pozycji społecznej osoby je wydającej, w dobie demokracji szlacheckiej odgrywały pewną rolę także w życiu politycznym. „Gdy August pił, cała Polska była pijana” – brzmiało popularne powiedzenie, odnoszone do czasów Augusta II oraz Augusta III Sasa). Zło czasów saskich polegało nie tyle na wzroście spożycia alkoholu, ile na będącym świadectwem kryzysu wyjściu obyczajowości pijackiej z zamkniętego kręgu kultury ludycznej, na swoistej nobilitacji pijaństwa.


August III nosił przydomek "Otyły". Słynął z niepohamowanego obżarstwa. Na jego dworze bawiono się świetnie, tyle że brakowało pieniędzy na wojsko, co doprowadziło do upadku Polski. Wracając do Króla, ambasador Francji nazwał go złośliwie bryłą mięsa. Do otyłości dołączyła się niedoczynność tarczycy w ekstremalnej postaci obrzęku śluzowatego. Bezpośrednią przyczyną śmierci Króla była apopleksja, czyli wylew krwi do mózgu. August III Sas zmarł 5 października 1763 roku w Dreźnie.


         

Stanisław August Poniatowski

Stanisław August Poniatowski, przed koronacją Stanisław Antoni Poniatowski herbu Ciołek (ur. 17 stycznia 1732 r. w Wołczynie, zm. 12 lutego 1798 r. w Petersburgu) – Król Polski w latach 1764–1795 jako Stanisław II August, ostatni władca Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Jego panowanie pozostaje przedmiotem licznych sporów. Doceniany jako inicjator, stanowczy zwolennik i współautor reform ustrojowych przeprowadzonych przez Sejm Czteroletni oraz jako mecenas nauki i sztuki, Stanisław August jest równocześnie krytykowany za to, że nie zdołał zapobiec rozbiorom i w konsekwencji upadkowi Rzeczypospolitej, oraz że został wybrany na tron polski wskutek wojskowej interwencji Imperium Rosyjskiego i osobistemu poparciu Carycy Katarzyny II. W wieku 23 lat został sekretarzem posła angielskiego w Petersburgu. Tam też, na uroczystym obiedzie, poznał wielką księżnę Katarzynę. Zrobiła ona na nim wielkie wrażenie, zresztą nawzajem przypadli sobie do gustu. Rozpoczął się ich romans (rok 1755) trwający kilka lat. Doświadczona Katarzyna była pierwszą kobietą i miłością Stanisława. Mieli ze sobą córeczkę, ale zmarła ona w wieku dwóch lat. Romansu Stanisława i Katarzyny nie udało się utrzymać w tajemnicy. Wybuchł skandal (Katarzyna była mężatką), który z trudem udało się załagodzić.


Za czasów Stanisława Poniatowskiego, w latach 1765–1780, administratorem Puszczy Białowieskiej był słynny Antoni Tyzenhauz. Znacznie rozwinął on przemysł puszczański i zwiększył ilość spławianych towarów, m.in. wybudował on kanał łączący Narew i Narewkę. Ścinano wtedy w Puszczy i spławiano do Gdańska drzewa, produkowano węgiel drzewny, potaż, dziegieć i smołę. Sprowadzono z Mazowsza robotników leśnych – budników i osadzono ich w wioskach zakładanych wewnątrz Puszczy. Zmniejszono też liczbę wsi osockich kierując ich mieszkańców do prac leśnych oraz przywrócono pańszczyznę w należących do króla dobrach. Tyzenhauz został odwołany ze stanowiska zarządcy dóbr królewskich w 1780 roku, m.in. z powodu nierentowności niektórych z jego przedsięwzięć.


Ostatnim polskim Królem, który polował w Puszczy Białowieskiej, był Stanisław August Poniatowski. Ostatni raz latem 1784 roku. W dniach od 30 sierpnia do 2 września 1784 roku w dworze w Białowieży przybywał Król Stanisław August Poniatowski. Przybycie Króla poprzedzone było starannymi przygotowaniami, a jego bratanek podskarbi wielki litewski Stanisław Poniatowski wyremontował z tej okazji istniejący dwór i dobudował dwie oficyny. Do Białowieży poza orszakiem królewskim przybyli liczni goście, w tym siostra Króla Izabela Branicka, książę Stanisław Poniatowski i arcybiskup Giovanni Archetti. Łowy odbyły się 31 sierpnia i 1 września, w obu przypadkach w odgrodzonych kletnach. Myśliwy rozlokowani w specjalnie w tym celu wybudowanych altanach położyli łącznie cztery żubry, dwa niedźwiedzie i jednego łosia. Było to ostatnie królewskie polowanie w Puszczy Białowieskiej.

Altana łowiecka Stanisława Augusta Poniatowskiego

Uroczysko na terenie Białowieskiego Parku Narodowego, u źródeł rzeki Orłówki (dawniej nazywanej Jelarką). Swą nazwę wzięło od istniejącego tutaj w drugiej połowie XVI wieku pierwszego znanego nam w Puszczy Białowieskiej ogrodzonego zwierzyńca (ogród do polowania), założonego za czasów Króla Stefana Batorego (panował w latach 1576-1586). Zwierzyniec nazywał się Wielka Kletna (Wielkie Kletno) i znajdował się w oddziałach 374 i 375 – na północ od Drogi Browskiej. Istniała też Mała Kletna (Małe Kletno), która z kolei znajdowała się w oddziale 402 – na południe od Drogi Browskiej. W XVI wieku na terenie Puszczy Białowieskiej znajdowała się jeszcze jedna zagroda – Teremiska (dziś na tym obszarze znajduje się Ośrodek Hodowli Żubrów BPN).


O pierwszym zwierzyńcu w Puszczy tak wspomina Aleksander Połujański w drugim tomie „Opisania lasów Królestwa Polskiego i gubernij zachodnich Cesarstwa Rossyjskiego pod względem historycznym, statystycznym i gospodarczym” (Warszawa 1854): „W każdej puszczy wybierano dogodne miejsce na przesmyk zwierząt, ogradzano je parkanem i płotem aby zwierz uciec nie mógł, zewnątrz zaś tego parkanu naokoło budowano dla dostojnych myśliwych ozdobne altany, z których do zwierząt bezpiecznie strzelać mogli. Taki zwierzyniec był w puszczy Białowiezkiej, w dawnej straży Browskiej, blisko źródeł rzeki Jelarki, gdzie część pięknego lasu dębowego, otoczona niegdyś parkanem i płotami, zowie się dotąd zwierzyńcem królewskim albo wielką kletnią. Oprócz tego było kilka innych zwierzyńców (m.in. w Knyszynie i Olicie)”.


Z kolei Michał Baliński i Tymoteusz Lipiński w trzecim tomie „Starożytnej Polski pod względem historycznym, jeograficznym i statystycznym opisanej” (Warszawa 1846) podają taką oto informację o białowieskim zwierzyńcu: „(...) w straży zaś Browskiej, blisko źródeł rzeki Jelarki, część pięknego lasu zowie się Zwierzyniec Królewski, albo Wielką Kletną. Jest to wielki i suchy ostęp zarosły odwiecznymi dębami, które najwdzięczniej bluszcz obwija; otaczają go parkany i płoty, bo tam spędzano zwierzęta, które królowie ubijali z altan umyślnie w tym celu zbudowanych”.


W XVIII wieku, za panowania Królów Augusta II i Augusta III, zwierzyniec Wielka Kletna został ponownie odnowiony i najpewniej poszerzony. Zaczęto go nazywać Augustowym Sadem, Augustowskim Sadem lub Ogrodem Królewskim. Na współczesnych mapach zaznacza się to uroczysko w oddziałach 345 i 346. Nietrudno zauważyć, że graniczy ono od północy z Wielką Kletną.

Mapa z XVIII wieku

W 1784 roku w Augustowym Sadzie polował Król Stanisław August Poniatowski. Na tę okazję wybudowano dla niego duży, 3-kondygnacyjny drewniany pawilon. Parter w nim zajmowała służba, pierwsze piętro mieściło dużą izbę przeznaczoną dla króla, wysłaną kobiercami i dywanami, zaś najwyższe piętro było odkrytym balkonem, skąd można było oglądać polowanie. Pawilon znajdował się od północnej strony zagrody, przy zbiegu płotów (szyi matni). Sama zagroda miała kształt wieloboku przypominającego nieco elipsę podzieloną na 5 wewnętrznych zagród. Podobno ślady pawilonu i płotu  widoczne były jeszcze w XIX w. Dzisiaj śladów zwierzyńca nie ma.                                                                                                                                      

Za panowania ostatniego Króla Polski, Stanisława Augusta, również nawiązywano do dawnych polowań dworskich i organizowano wystawne łowy, choć sam władca - intelektualista nie był pasjonatem łowiectwa. W polowaniach organizowanych przez Króla Augusta Poniatowskiego często uczestniczył Książę Karol Radziwiłł, który od lat młodości pochłonięty był łowiecką pasją. Książę w ramach rewanżu również zapraszał Króla z jego świtą na wystawne łowy. W owych czasach pojawiły się specjalne altany, w których myśliwi i zaproszeni goście czekali na zwierzynę naganianą z pobliskich ostępów.


Na przyjazd Króla Stanisława Augusta Poniatowskiego trzeba było zamówić 260 butelek piwa angielskiego, 30 butelek araku i 20 likieru. Król zjeżdża do Białowieży z dworem, oficerami; towarzyszy mu 100 ułanów i 50 kozaków. Jest w trakcie podróży z Warszawy do Grodna, gdzie jesienią ma się odbyć posiedzenie Sejmu; w drodze spędził już ponad miesiąc. Jest zmęczony. Na przyjazd Króla wyremontowano dwór w Białowieży i dobudowano do niego dwie oficyny. Wszystko pachnie nowością. 31 sierpnia 1784 roku o godz. 10|:00 Stanisław August dosiada gniadego konia i jedzie razem z gośćmi do altany strzeleckiej. Przygotowano tam już zimne mięsiwa. Koło obiadu jest już po wszystkim, można wracać do dworu. Na podwórzu stoją pieśniarze, są też klatki z małymi niedźwiedziami. Kolację przewidziano na godz. 20:00 - będą suche potrawy, owoce, poncz i wina. W dniu wyjazdu o godz. 6:00 rano Król wzywa do siebie wszystkich zasłużonych w czasie polowania. Rozdaje brylantowy pierścień, złotą tabakierę i zegarek.


„Zastawiono stół, nim zaczęło się polowanie, różnym na zimno mięsiwem. Wkrótce nadjechał ze Stołowacza ks. nuncjusz ze swoim audytorem i Jaśnie Oświecona pani krakowska. Pierwszy myśliwiec Berens dał znak w trąbkę myśliwską na zaczęcie obławy. Ukazał się najprzód wielki niedźwiedź na strzelanie, ale wnet wpadłszy w krzaki, zniknął z oczu. Po niejakim czasie ujrzeliśmy drugiego. Król JMć strzelił szczęśliwie do niego i zranił, że bestyja lubo dalej w las poszła, jednak ja potem opodal znaleziono zabitą. Znowu potem napędzono trzeciego niedźwiedzia. Król Jegomość do niego strzelił, a za Królem do niego wystrzelono z kilkunastu karabinów i zabito przy samym parkanie. Gdy nie można było żadną miara przybliżyć żubrów, na których powtórna obława poszła bez psów, Król JMć rozkazał, aby ich w ostępie szukano, i tak dwóch samców bardzo wielkich zabito, mianowicie tego, który rzuciwszy się na przebój, uderzył na myśliwca Berensa i konia mu zranił, że ledwo jeździec, uwiesiwszy się na gałęzi schwytanej, niebezpieczeństwa uszedł. Tak tego dnia ubito dwa niedźwiedzie i dwa żubrów. Król JMć chłopca jednego, którego niedźwiedź lekko zranił, uchwyciwszy go zębami za bok, pieniędzmi udarował. Około godziny 6 wieczornej powróciliśmy do Białowieży, gdzie nastąpił obiad wieczorny”.


Stanisław August Poniatowski urządza dość dziwne łowy w Puszczy Białowieskiej. Są one w większym stopniu wydarzeniem kulturalnym epoki Oświecenia niż polowaniem. Nie mają one charakteru aprowizacyjnego jak za Jagiełły, ani też czysto rozrywkowego, charakterystycznego dla Augusta III Sasa. Powstają wtedy album kartograficzny, altany w zagrodach do polowań, zostaje rozbudowany pochodzący z czasów saskich dwór myśliwski w Białowieży oraz ulepszona droga ze Straży Leśniańskiej (obecnie w Hajnówce) do Białowieży. Podczas polowania odbywają się występy chóru i pokazy ułożenia koni, a po jego zakończeniu powstaje Diariusz oraz co najmniej jedna ilustracja dokumentalna.

Dwór jest drewniany, posiada 4 pokoje, 3 kredensy, jedną salę i gabinet. Bratanek Króla podskarbi wielki litewski Stanisław Poniatowski z okazji polowania dobudowuje do niego dwie oficyny – kuchenną i gościnną. Jest tam też budynek mieszkalny dla audytora leśnictwa, kancelaria łowiecka, młyn, psiarnia i skład sieci.


Polowanie na zwierzynę odbywa się w dwóch zagrodach (zwierzyńcach), zwanych wtedy „ogrodami”. Najoględniej mówiąc są to dwie strzelnice do wygodnego mordowania zwierzyny. Pierwszego dnia Król poluje w ogrodzie Kletna powstałym na bazie kletni założonej jeszcze przez Stefana Batorego i używanej przez Augusta III Sasa (stąd nazwa Augustowy Sad). Drugiego dnia polowanie odbywa się w ogrodzie Teremiska. Zostają ubite łącznie co najmniej 2 niedźwiedzie, 4 żubry i 1 łoś.

Źródło: Królewskie łowy w Puszczy Białowieskiej - Tomasz Samojlik -

I jeszcze jeden opis słynnego polowania pochodzący z dzieła pt. Ekonomie królewskie za panowania Stanisława Augusta, autor: Stanisław Zawadzki:


"Nie wiadomo zbyt wiele o sposobach gospodarowania księcia Stanisława Poniatowskiego w ekonomiach litewskich. Należy jednak wspomnieć o jego poczynaniach w 1784 r. W drodze na sejm grodzieński tego roku Stanisław August przejeżdżał przez ekonomię brzeską, a jego bratanek zgodnie z życzeniem monarszym zorganizował mu w należącej do tej ekonomii Puszczy Białowieskiej łowy na żubry. Wymagało to przebicia odpowiedniej drogi przez dziewicze lasy oraz wycięcia placu i zbudowania na nim ogrodu do polowania. Remontu wymagał także zaniedbany dwór królewski w Białowieży, do którego dobudowano dwie oficyny. Z okazji królewskiej podróży podskarbi wielki litewski podarował wujowi album dziesięciu map ekonomii brzeskiej z Puszczą Białowieską oraz trasami przejazdu monarchy, wykonanych przez geometrę królewskiego Michała Połchowskiego. Wszystkie te przygotowania kosztowały księcia Poniatowskiego 30 tysięcy dukatów.


Królewskie łowy w Puszczy Białowieskiej odbyły się 31 sierpnia i 1 września 1784 r. Według zapisu w diariuszu biskupa Adama Naruszewicza, polowanie zostało zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Odbywało się w dwóch specjalnie przygotowanych ogrodach - Wielkiej Kletnej i Teremiskach. Za strzelnice służyły specjalnie wzniesione piętrowe i zdobione altany do polowań, które zajęli Król, jego dwór i goście. Łowy rozpoczęła nagonka osoczników i chłopów. Zwierzyna była przepędzana przez kolejne przegrody aż do ostatniej, która była zdecydowanie węższa i pozwalała na podprowadzenie zwierząt w bezpośrednie sąsiedztwo altany, by umożliwić myśliwym oddanie strzałów. Pierwszego dnia ustrzelono dwa niedźwiedzie i dwa żubry, drugiego zaś łosia i dwa żubry”.


Puszcza Białowieska była kompleksem leśnym znajdującym się pod szczególną ochroną, ponieważ od początków XVIII wieku tylko tam w Rzeczypospolitej żyły żubry".

 

Warto zacytować jeszcze jeden opis powyższego polowania, chyba najpełniejszy - źródło: Tomasz Samojlik, Ochrona i łowy. Puszcza Białowieska w czasach królewskich.

 

"W czasach Stanisława Augusta Poniatowskiego kuchnie zamku królewskiego w Warszawie nie potrzebowały już dostaw dziczyzny z puszcz królestwa, a sam Król nie pasjonował się łowami. Mimo to Stanisław August odwiedził Puszczę Białowieską i polował w niej na żubry. Wizyta Króla była znakomicie przygotowanym wydarzeniem kulturalnym epoki oświecenia, a samo polowanie zamknęło 400-letnią historię królewskich łowów w Puszczy Białowieskiej.

 

W końcu sierpnia 1784 roku Król wyruszył z Warszawy do Grodna, gdzie jesienią miało się odbyć posiedzenie Sejmu. Nie była to zwyczajna podróż, bo i czasy były niezwykłe. Po pierwszym rozbiorze Polski, w obliczu zagrożenia bytu państwowego, nie tylko Król i elity kraju, ale i wielu zwykłych obywateli zaangażowało się w walkę „o naprawę Rzeczypospolitej” poprzez rozwój gospodarki, reformę szkolnictwa, wspieranie kultury i sztuki. Długa i okrężna trasa królewskiej podróży wiodła przez najsłabiej rozwinięte i mało zaludnione obszary Podlasia i Polesia. Przejazd Króla z orszakiem – ze stolicy przez Sokołów Podlaski, Białowieżę, Kobryń, Pińsk, Telechany, Słonim, Nieśwież, Nowogrodek do Grodna - oraz jego postoje i zajęcia zaplanowano i ogłoszono dużo wcześniej. Trwająca cały miesiąc królewska peregrynacja zmobilizowała więc niezwykłą oddolną aktywność społeczeństwa. Wszędzie reperowano i na nowo budowano drogi, sypano groble, odnawiano dwory, porządkowano parki i ogrody. Orszak złożony z królewskiej landary oraz kilku mniejszych karet i kolasek wiozących osoby towarzyszące, w tym królewskiego sekretarza biskupa Adama Naruszewicza, zatrzymywał się na posiłki i noclegi w magnackich pałacach, szlacheckich dworkach a niekiedy zwykłych karczmach. W każdej miejscowości przejazd i pobyt Króla stawały się lokalnym świętem. Wzdłuż dróg tłumnie gromadzili się poddani. Chlebem i solą witali Stanisława Augusta chłopi i mieszczanie, uczniowie i żacy. Z chorągwiami czekały konne poczty szlachty, duchowieństwo kościołów i cerkwi. Z hałaśliwą muzyką i darami oczekiwały delegacje żydowskich kahałów. Przez specjalnie zbudowane umajone bramy, przy biciu armat, odgłosach dzwonów i niezliczonych powitalnych oracjach tłumy wprowadzały orszak królewski do miasteczek. Na cześć Króla pisano wiersze, przygotowywano koncerty i operetki, popisy wojskowe na błoniach i parady łodzi na rzekach. Natarczywy entuzjazm ludności irytował czasem królewskiego sekretarza, który notował wówczas uwagi o powitalnych „wrzaskach”, pomieszaniu Króla z „bóstwem zgubionym”, lub uroczystym wręczaniu mu kluczy do mieściny, w której nie tylko bram i murów, ale „nawet dobrego parkanu nie masz”.

 

Sam Stanisław August w każdym miejscu żywo interesował się stanem kraju. Z ciekawością i uznaniem oglądał zarówno dworską pasiekę, jak i wielką budowę kanału Pina-Muchawiec, stado doborowego bydła i nową fabrykę czółen rzecznych. Odwiedzał klasztorne szkoły i prywatne biblioteki, rozdawał jałmużnę ubogim i chwalił taneczne popisy dzieci. Mniejszą ochotę miał na korzystanie z rozrywek. Z balu zdarzało się Królowi wyjść wcześnie, przygotowane iluminacje i fajerwerki przespać, z uroczystych obiadów wymówić koniecznością pracy, a zaproszenia na polowanie nie przyjąć. W czasie tej „podroży królewskiej obywatelom i krajowi użytecznej” - jak w mowie powitalnej nazwał ją jeden z duchownych - Stanisław August tylko dwukrotnie skorzystał z kilkudniowego odpoczynku. Na przełomie sierpnia i września zatrzymał się w swoich dobrach stołowych w Puszczy Białowieskiej, a w połowie września gościł u księcia Radziwiłła w Nieświeżu.

 

Zawczasu, zdecydowawszy o dłuższym popasie w Białowieży, wysłano tam z Warszawy konie wierzchowe. Znacznie więcej pracy w przygotowanie pobytu Króla w Puszczy musiał włożyć zarządca królewskich dóbr ekonomicznych, podskarbi Wielkiego Księstwa Litewskiego. Od ostatniego królewskiego polowania w Puszczy minęły 32 lata. Obelisk z piaskowca wystawiony na jego pamiątkę na grobli nad rzeką Narewką nadal wyraźnym napisem po polsku i niemiecku informował, iż 27 września 1752 roku król August III z królową i dwoma synami odbyli tu polowanie, na którym ubito 42 żubry, 13 łosi i 2 samy.

Drewniany dwór myśliwski zbudowany wówczas na białowieskim wzgórzu podupadł, a jego nieliczne pokoje nie mogły pomieścić tak wielkiej liczby spodziewanych gości. Antoni Tyzenhauz, który w latach 1765-1780 energicznie zarządzał królewskimi puszczami, bardziej dbał o przynoszące dochody smolarnie i spław drewna, niż o budynki królewskich folwarków. Toteż następca Tyzenhauza na stanowisku podskarbiego litewskiego, książę Stanisław Poniatowski, bratanek Króla, zarządził szeroko zakrojone prace budowlane i remontowe. Przeprowadzono kapitalny remont dworu w Białowieży i dobudowano do niego dwie oficyny: gościnną z czternastoma pokojami i gospodarczą, z wielką kuchnią, piekarnią, cukiernią, spiżarnią i czterema pomieszczeniami dla służby. Biskup Naruszewicz po przybyciu na miejsce zapisał, że to białowieskie „odludne mieszkanie” stało się „miejscem wygodnym, pięknym i poniekąd wspaniałym”, a król obejrzał każdy kąt z ukontentowaniem i pochwałą.

 

Odnowienia wymagała także Kletna, duża zagroda do polowań pochodząca prawdopodobnie jeszcze z czasów Stefana Batorego. Założono również nową, umiejscowioną na zachód od Białowieży, zagrodę Teremiska. W obu ogrodach do polowań książę podskarbi kazał przygotować drewniane, ciekawe architektonicznie i suto zdobione altany łowieckie. Specjalnie też na przyjazd króla poszerzono istniejącą drogę graniczną między strażami leśniańską i hajnowską, oczyszczając ją z pni i korzeni, a miejsca podmokłe i bagniste zabezpieczając groblami i mostami. Zbudowano w ten sposób „dobry gościniec w tej Puszczy głuchej, ciemnej i gęsto zarosłej drzewem czarnym (...) osobliwej wielkości”.

 

Z inicjatywy podskarbiego geometra królewski Michał Połchowski sporządził nieduży atlasik zatytułowany „Mappa Geometryczna Traktu J. K. Mci ... Augusti 1784 deliniowana” i zawierający 10 map trasy przejazdu króla przez ekonomię brzeską, w tym kilka map Puszczy Białowieskiej. Stanisław August otrzymał atlas przed wyjazdem, a w czasie podroży przez Puszczę przeglądał go z zainteresowaniem.

 

Ściana Puszczy Białowieskiej, którą Król ujrzał jadąc od strony Bielska, była zarazem granicą Wielkiego Księstwa Litewskiego. Cały orszak królewski, jadący w cztero i sześciokonnych karetach i kolaskach, wraz ze sznurem ciągnących się z tyłu wozów (między innymi z garderobą krolewską) przekroczył ją 30 sierpnia 1784 roku, w poniedziałek. U schyłku lata Puszcza witała Króla w swej najbujniejszej postaci. Tu też zmienił się konwój, kawaleria narodowa z Korony została zamieniona przez Konną Gwardię Litewską–setkę jeźdźcow pod dowodztwem generała Michała Grabowskiego. 

 

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                            Osada Białowieża okazała się na tyle pojemna, że pomieściła cały orszak królewski, a także kilkunastu znamienitych gości, którzy z okolicznych miast i miasteczek przybyli do Białowieży 30 sierpnia wieczorem lub nazajutrz rano. Byli to między innymi: były nuncjusz papieski w Rzeczypospolitej, arcybiskup Giovanni Archetti, książę Stanisław Poniatowski, Hetmanowa Litewska Tyszkiewiczowa, Kasztelanowa Podlaska Alexandrowieżowa, siostra króla Izabela z Poniatowskich Branicka z Białegostoku, starostowie mielnicki i suraski oraz generałowie i oficerowie wojska koronnego i litewskiego. Znaczniejszych gości zakwaterowano we dworze, pozostałych na kwaterach na wsi, folwarku, a kilkanaście osób pod namiotami. Naruszewicz wspomina, że zawczasu sporządzono listę, przypisującą każdego z gości do miejsca noclegu.

                                                                                                                                                                                                     

Dwa polowania króla w Puszczy, 31 sierpnia i 1 września 1784 roku, były - podobnie jak jego cała podroż - zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Pierwsze z nich - nazajutrz po przyjeździe - odbyło się w ogrodzie do polowań Wielka Kletna. O godzinie 10 rano wyruszono z Białowieży. Król dosiadł gniadego konia, tuż obok konno jechały najważniejsze osoby z orszaku, za nimi zaś oficerowie, dworzanie i szlachta, 100 ułanów, 50 kozaków, a jeszcze dalej karety z gośćmi niegustującymi w jeździe w siodle (między innymi z samym Naruszewiczem). Miejsce do polowania otoczone było „parkanem długim i szerokim na dobrą ćwierć mili, były to słupy bite w ziemię, oddalone od siebie w pewnej dystancji, przedziurawione po kilka razy, przez które przewlekały się mocne i długie dyle, a te dyle gęsto się przeplatały młodą brzeziną”. Co kilkadziesiąt kroków przy ogrodzeniu rozstawieni byli chłopi z kijami, którymi mieli odganiać zwierzęta próbujące wydostać się z zagrody. Altana „czyli strzelnica prawdziwie wspaniała i wielce wygodna” miała dwa piętra i niski parter. Najwyższe piętro zajmowały tylko ozdoby z piramidek, wazonów i innych figur z królewskimi inicjałami. Pierwsze piętro - o wielkości sali balowej - było obudowane ścianą z oknami-otworami do oddawania strzałów. Stały tam dwa stoły z muszkietami i fuzjami oraz rożnej wielkości nabojami, na ścianach także wisiała broń myśliwska. Poniżej znajdowały się pomieszczenia dla służby. Król i jego goście posilili się „rożnym na zimno mięsiwem” podanym w altanie, po czym pierwszy myśliwiec Berens odegrał sygnał do rozpoczęcia polowania. Osocznicy i chłopi rozpoczęli nagonkę. Zwierzynę przepędzano przez kolejne przegrody aż do ostatniej, która zwężała się w kierunku altany łowieckiej.

 

Najpierw z głębi zagrody wychynęły trzy niedźwiedzie. Pierwszemu udało się umknąć na powrót w zarośla, dwa następne król wespół z innymi myśliwymi położyli kilkunastoma strzałami. Jeden z naganiaczy został przy tym lekko zraniony w bok przez niedźwiedzia. Król obdarował za to pechowego obławnika pieniędzmi.

 

Stanisławowi Augustowi zależało jednak bardziej na ustrzeleniu najcenniejszej białowieskiej zwierany, toteż posłał obławę na poszukiwanie żubrów poza zagrodę, do ostępu. Myśliwym udało się znaleźć i upolować - z niemałym trudem - dwa wielkie samce. Omal nie postradał przy tym życia Berens. Szarżujący żubr zranił jego konia, a sam myśliwiec ocalał, gdyż uchwycił się konaru drzewa.

Przełom, sierpnia i września jest okresem rui u żubrów, byki bywają wówczas agresywne. Co więcej, żubry znane są z „niechęci” do koni – udokumentowano niemałą liczbę ataków na te zwierzęta. Kiedy pierwszy myśliwiec Berens i jego konni towarzysze znaleźli w ostępie dwa wielkie żubry, nie zdawali sobie być może sprawy z niebezpieczeństwa. Wypadek Berensa po wielu latach zilustrował Michaly Zichy, węgierski malarz i rysownik, w latach 1847-1874 nadworny malarz Carów Rosji. (Reprodukcja z: Gundiizer R. i Zichy M. 1861. Okhota v Belovezhskoi Pushche. Sankt Petersburg) (źródło: Tomasz Samojlik, Ochrona i łowy. Puszcza Białowieska w czasach królewskich).

 

Drugie polowanie odbyło się nazajutrz, we środę 1 września. Z Białowieży wyruszono w południe. Król tym razem podróżował w karecie, za nim zaś podążała, podobnie jak pierwszego dnia, liczna kawalkada. Celem była druga zagroda do polowań - Teremiska. „Ostęp - zanotował biskup Naruszewicz - był podobny do wczorajszego, taż altana nieco mniejsza w kolumny z galerią na górze a rez-de-chaussee [dolna kondygnacja] na dole. Późne śniadanie złożone z wędlin, serow i zimnych pieczeni podano także w altanie, a po nim myśliwiec Berens zatrąbił sygnał do rozpoczęcia obławy. Tym razem obławnicy mieli mniej szczęścia i w czasie pierwszej godziny nie zdołali nagonić przed altanę żadnego zwierzęcia. Stanisław August z kilkoma osobami ze swojego dworu zdecydował się przejść w głąb zagrody, do mniejszej altanki. Ubezpieczany był przez kilku strzelców i oszczepników. Obławę skierowano na małą altanę. Wkrótce z lasu wyłoniły się dwa żubry. Król pierwszego z nich zranił, drugiego położył. Zraniony żubr oddalił się w kierunku dużej altany, gdzie został zastrzelony przez pozostałych w niej uczestników łowów. Zanim polowanie się zakończyło, strzelcy dołożyli do pokotu jeszcze jednego przedstawiciela - zwierzyny królewskiej - łosia. „I tak z tym troistym plonem - raportował sekretarz – powróciliśmy do Białej Wieży o godzinie siódmej.

 

Doskonałej logistyce polowań i zakwaterowania towarzyszyły specjalnie przygotowane rozrywki oraz sprawna obsługa stołu. „Porządek w służeniu, ochędostwo, atencja, ochota i uprzejmość Gospodarza”, podskarbiego Stanisława Poniatowskiego sprawiały jak najlepsze wrażenie na gościach. W dniu przyjazdu króla do Białowieży podano obiad na dwóch stołach pod wielkimi namiotami. Do posiłku zasiadło łącznie ponad 80 osób. W kuchni dworu królewskiego przygotowano potrawy w wielkiej liczbie i wyborze, jakie jednak - Naruszewicz nie ujawnił. Nie omieszkał natomiast opisać, iż pierwszemu posiłkowi króla towarzyszyła obfitość rozmaitych win, zaś na końcu stołu stał wielki kielich zdobiony wzorami i rysunkami, przeznaczony do spełniania toastów - tak zwane uitrum gloriosum - chwalebne szkło.

 

Trunki dostarczył wcześniej do Białowieży kupiec z Brześcia, Hercel Dawidowicz. Dwa przywiezione przez niego do białowieskiego magazynu kosze zawierały 260 butelek piwa angielskiego, 30 butelek araku i 20 butelek likieru. W archiwach zachowały się akta świadczące o tym, że podczas pobytu Stanisława Augusta zapasy alkoholu nie zostały jednak wyczerpane, a części trunków nawet nie spróbowano. Kupiec oskarżył łowczego białowieskiego Jana Klawę o to, że po wyjeździe króla, zamiast zwrócić kosze, „wespół z małżonką swoją, klucz mając, kosze odpieczętowawszy” trunki obrócił na własne potrzeby.

 

Po obiedzie król wypił kawę w swych apartamentach, a na dziedzińcu przed dworem koncertował w tym czasie chór kilkunastu kozaków przybyłych z dóbr księcia podskarbiego z Ukrainy. Kiedy przebrzmiały śpiewy, rotmistrz Oksenty i chorąży Żuk dali przed królem popisy ułożenia koni. Następnie na dziedzińcu prezentowano najdorodniejsze konie książęce. Stanisławowi Augustowi pokazano jeszcze schwytane przez strzelców w Puszczy młode niedźwiedzie w klatkach oraz dwa żubrzęta karmione przez mamki - kozy.

 

Wieczorem w dużym salonie przy trzech stołach grano w karty, które w owym okresie miały status ulubionej gry towarzyskiej nie tylko przy monarszym czy szlacheckim, ale też mieszczańskim i chłopskim stole. Około ósmej służba roznosiła kolację, a były to rożne suche potrawy, owoce, poncze i wina.

 

W dniu wyjazdu król wstał o godzinie 6 rano. Wezwał do siebie wszystkich zasłużonych podczas pobytu w Białowieży i obdarował ich prezentami: pana Popiela, starostę tuczapskiego – brylantowym pierścieniem ze swoimi inicjałami, Jagmina, wice administratora ekonomii brzeskiej - złotą tabakierką zdobioną perłami i emalią, geometrę Połchowskiego - złotym zegarkiem. Nakazał też rozdanie pieniędzy uczestniczącym w łowach strzelcom, obławnikom i naganiaczom.

 

Wyszedłszy przed dwór, obejrzał rozwieszoną zwierzynę z ostatniego polowania, po czym udał się na śniadanie. Tuż przed wyjazdem zorganizowano jeszcze jedno widowisko - „szczwanie” czterech niedźwiedzi na polu za dworem białowieskim. Zwierzęta wypuszczano pojedynczo z klatki i szczuto psami myśliwskimi. Dookoła tej „areny” rozlokowano dla bezpieczeństwa strzelców na koniach, a króla ubezpieczało kilkunastu pieszych oszczepników. Król obejrzał pokazy, jednak tym razem o jakimkolwiek jego ukontentowaniu Naruszewicz nie wspomina. Gdy wszystko było już gotowe do wyjazdu, Stanisław August z orszakiem - nadal konwojowany przez Konną Gwardię Litewską - wyruszył do Szereszewa przez Krynicę, zajmując się w czasie podroży czytaniem listów i raportów odebranych z Warszawy.

 

Podczas peregrynacji na sejm grodzieński król jeszcze dwukrotnie brał udział w polowaniach i kładł różną zwierzynę, od zajęcy i dzikich kaczek po sarny, łosie i niedźwiedzie. Jednak mimo wielkiego wysiłku gospodarzy - Radziwiłłów w Nieświeżu i Kurzenieckich w Brodnicy, żadne z tych polowań nie dorównało łowom białowieskim. Bo też w owych czasach w żadnej z puszcz Rzeczypospolitej poza Białowieską nie żyły już prawdziwie królewskie zwierzęta - żubry.


Podróże królewskie dawały znakomitą okazję do łowów. Najwięcej polowań odbyło się podczas drogi grodzieńskiej. Stanisław August zatrzymał się przez trzy dni w Białowieży. Polował na niedźwiedzie, żubry, jelenie i łosie. Chociaż Puszcza Białowieska obfitowała w zwierzynę, szczególnie żubry, Stanisław August zarządził, „aby tylko samców bito i w ostępie od liczniejszego stada oddzielonych, ponieważ - mając świadomość wyjątkowości tego gatunku - chciał „i na dalszy  czasy oszczędzić ten rodzaj mieszkańców leśnych".


Priorytetem podczas polowań było bezpieczeństwo Króla. Dlatego zwykle budowano specjalne altany, z których strzelano do zwierzyny płoszonej i naganianej przez chłopów. Jeśli zaś Król postanowił wyjść z budynku, asystowali mu strzelcy i oszczepnicy. Podobnie dbano o bezpieczeństwo monarchy, gdy przyglądał się walkom zwierząt.


Po polowaniach w Białowieży kolejne miały miejsce w okolicach Duboi i Pińska. Poniatowski polował wtedy na rysie, wilki i lisy, a także łosie. Liczne łowy odbyły się w Nieświeżu. To właśnie tutaj Król zachwycił myśliwych zręcznością, zabijając „zająca w biegu". Podczas tego samego polowania zabił dziewięć łosi i siedem dzików. Następnego dnia polowano na niedźwiedzie. Nie były to jednak prawdziwe łowy w kniei. Zwierzęta przywożono w klatkach lub przyprowadzano na powrozach, następnie wypuszczano i naganiano ku altanie, w której byli strzelcy. W ten sposób przygotowywano wszystkie królewskie polowania, a mimo to nie obyło się bez incy¬dentów. Jeden z przywiezionych niedźwiedzi zerwał się z łańcucha. Generał Szydłowski pobiegł za nim z oszczepem, ale zwierzę rzuciło się na niego, stając na tylnych łapach. Gdyby nie wysłany przez Króla Judycki, strażnik litewski, generał Szydłowski zapłaciłby życiem za swoją brawurę.


W sytuacji, w której polowania były aranżowane, trudno chyba określać je mianem prawdziwych łowów. Bardziej przypominało to zwyczajne strzelanie do bezbronnych zwierząt. Okrutna była jednak również kolejna forma rozrywki królewskiej, odsłaniająca nieznane oblicze Poniatowskiego. Król - mecenas, wytrawny znawca literatury, muzyki, teatru, malarstwa - miał też inne upodobania: lubił walki zwierząt. W Białowieży obserwował zmagania psów z niedźwiedziami, które przywieziono w klatkach i wypuszczano po jednym. Każdy niedźwiedź miał do pokonania kilkanaście psów. Wedle słów Naruszewicza „dwaj pierwsi rycerze niedługo się opierali kilkunastu psom wysforowanym. Inni dwaj bronili się mężnie, mianowicie ostatni, największy, który długo dostawał na placu, aż też został pokonany. W Duboi przygotowano Królowi podobną rozrywkę. Jednak tutaj psy nie mogły poradzić sobie z rozjuszonym zwierzem. Monarcha kazał podać sobie muszkiet i powalił niedźwiedzia pierwszym strzałem. Inni go dobili. Anonimowy autor opisu pobytu Króla u Kurzenieckich dodał, że „pasowanie" się zwierząt „miły Najjaśniejszemu Panu sprawiły widok". Walkę innych przeciwników - łosia i dwóch niedźwiedzi  obejrzał Stanisław August w Nieświeżu. Kiedy trwała już zbyt długo, nieco znudzony Poniatowski zabił niedźwiedzie, a łosiowi „życie darował". Inaczej zrobił w czasie polowania w Telechanach, gdy zraniony przez niego łoś jeszcze żył, „zbliżywszy się do leżącego, kilka razy w łeb wypalił".


Król lubił także zabawiać się strzelaniem do kaczek, ale i do szlachetniejszych ptaków. W Siedlcach, Aleksandra Ogińska urządziła strzelanie do orła, „którego dla liczby strzelających po trzykroć odmieniano”.


Polowania były istotnym elementem urozmaicającym wizyty królewskie. Monarcha lubił łowy, więc organizowano je chętnie i z dużym rozmachem. Choć należy przyznać, że w czasie obu podróży ukraińskich: do Wiśniowca (1781) i do Kaniowa (1787), polowania nie odgrywały istotnej roli. Autorzy relacji nadmieniają jedynie, że takie miały miejsce, nie podając jednakże szczegółów. ( tekst pochodzi z „Adventus" Stanisława Augusta. Blaski i cienie wojaży monarchy”, autor: Magdalena Bober-Jankowska).

 

Pikantne tematy podejmowano także za czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego na dystyngowanych obiadach czwartkowych, które kończyły się prezentacją tzw. wierszy deserowych. Służba wnosiła je na tacach wraz z ostatnim daniem lub kładła dyskretnie pod talerze. Dotyczyły niemal wyłącznie spraw męsko-damskich i z pewnością nie wzbudziłyby zachwytu moralistów. Toast „Wiwat słodki kątek, skąd życia początek” to jeden z bardziej przyzwoitych przykładów tej twórczości. Poza tym Stanisław August jako koneser sztuki regularnie bywał na spektaklach teatralnych, po których najbardziej urodziwe aktorki i baletnice zapraszał do swych apartamentów. W oknach Zamku Królewskiego do późnej nocy paliły się światła. Poddani zasypiali w przeświadczeniu, że władca pracuje. Tymczasem baraszkował z ówczesnymi gwiazdami.


„Król nie jest sprawcą pożaru i nie jego to wina, że ogień się rozprzestrzenia – Stanisław August objaśniał sytuację w Polsce wielkiej damie francuskiego oświecenia Madame Goeffrin. Król musi natomiast rozważać wszelkie możliwości ugaszenia ognia. Musi zatem zachować cierpliwość i zimną krew, a do tego konieczne są rozrywki”. Poniatowski faktycznie był człowiekiem rozrywkowym. Znakomicie tańczył i  flirtował, wydawał fortunę na stroje i kosmetyki, miał wszelkie atrybuty celebryty. Nie nimi chwalił się jednak swej uczonej rozmówczyni: „Pociechy szukam w moich budowlach, moich obrazach, moich rycinach i innych rzeczach tego rodzaju”. Chociaż nie mówił całej prawdy – nie kłamał. Po godzinach, a  nierzadko również w  czasie pracy, „pocieszał się kolekcją ponad 2 tys. obrazów, obejmującą m.in. dzieła Rembrandta, Rubensa, van Dycka i  Tycjana. Zgromadził około 700 rzeźb, 1800 rysunków, kilkanaście tysięcy rycin, 15 tys. książek, setki cennych map, zegarów, przyrządów naukowych. Miał ogromne ambicje artystyczne, a przekonany o  swym nadzwyczajnym guście nieustannie pouczał pracujących na Zamku i w Łazienkach architektów, rzeźbiarzy, malarzy. Sam jednak niczego nie tworzył. Podobnie jak większość poprzedników przedkładał konsumowanie sztuki nad paranie się nią.


Kiedy został zaprzysiężony na Króla, powierzchnia jego państwa wynosiła 733 tysięcy kilometrów kwadratowych. Kiedy abdykował, zaledwie 70 hektarów. Długi były dla większości monarchów codziennością, do której musieli szybko przywyknąć. Wśród wielu koronowanych dłużników najbardziej patologicznym przypadkiem był prawdopodobnie ostatni elekcyjny Król Polski, Stanisław August Poniatowski. Prawdziwe problemy zaczęły się po trzecim rozbiorze Polski. Kiedy świat rozpadał się Polakom na kawałki, obalony Król zamartwiał się, czy zaborcy pokryją jego zobowiązania majątkowe! Osiągnęły one astronomiczną kwotę 40 milionów złotych polskich. Skąd wzięła się tak wielka kwota? Według Jana Wróbla, autora książki „Polak, Rusek i Niemiec, czyli jak psuliśmy plany naszym sąsiadom”, Poniatowski nie przepadał za alkoholem, nie palił, a imprezy w typowo szlacheckim stylu go nudziły, nie lubił bowiem obżarstwa. Nie chodziło również o hazard. Były Król Polski wciąć wypłacał członkom swojej rodziny po kilkaset dukatów rocznie. Utrzymywał pałac marmurowy w Petersburgu, gdzie wyprawiał imprezy na cześć Cara, opłacał najlepszego w Petersburgu lekarza, wybitnego włoskiego dentystę oraz słynnego kucharza Paula Tremo. Do picia sprowadzał sobie wodę z Bristolu, a chleb pieczono mu z warszawskiej mąki. Wszystko to kosztowało krocie. Fortunę pochłaniało utrzymanie rodziny, Król bowiem nigdy nie był w stanie odmówić czegokolwiek najbliższym. Sporo pieniędzy szło także na opłacanie awanturników i szantażystów. Wpierw pozyskiwali od łatwowiernego Króla cenne sekrety, a następnie grozili ich ujawnieniem. Jednak największym problemem było zamiłowanie Króla do pięknych ubrań, dzieł sztuki i bibelotów. Nawet po abdykacji chodził po galeriach i antykwariatach Petersburga, skupując co piękniejsze zabytki i dzieła. Jego skarbnicy, załatwiający jeszcze interesy w Warszawie, tylko załamywali ręce. Przyszły Król rozpoczął swój niezdrowy związek ze światem finansjery już w czasie młodzieńczej podróży po Europie. Choć rodzina zagwarantowała mu niemałe sumy na wszelkie wydatki, szybko znalazł się w paryskim więzieniu – właśnie za długi. Jedynie powiązania familii Czartoryskich sprawiły, że odzyskał wolność. Późniejsze brylowanie na salonach oraz liczne romanse również nie wpływały pozytywnie na finanse Stanisława Augusta. Jeszcze bardziej kosztowna była ambitna polityka (przede wszystkim kulturalna) nowego Króla Polski. Poniatowski zdawał się nie przejmować faktem, że jego przychody nie pozwalały na zaspokojenie wybujałych marzeń. W końcu zawsze mógł przyjąć prezenty od zagranicznych dygnitarzy reprezentujących przyszłych zaborców…


Zmarł 12 lutego 1798 roku w Petersburgu, nie pozostawiając po sobie jakże niewygodnego dla potencjalnych sukcesorów – testamentu. Dawny monarcha chciał przynajmniej oszczędzić problemów rodzinie. W szufladzie biurka zmarłego znaleziono jedynie 123 dukaty i 55 rubli.


Po rozbiorach Caryca Katarzyna II i jej następca Paweł I zaczęli rozdawać dobra puszczańskie dygnitarzom, którzy eksploatowali je rabunkowo. Ale następni Carowie, uświadomiwszy sobie rozmiar strat spowodowany paroletnim rosyjskim zarządem, w 1802 r. zaczęli odnawiać służbę osoczniczą. W 1820 r. wydano zakaz polowań na żubry i wstrzymano wyręby. W 1811 r. znaczną część lasu zniszczył szalejący przez cztery miesiące pożar. Katastrofy dopełnił przemarsz wojsk napoleońskich, podczas którego rozgrabiono dwory królów polskich.

 

Przy opisie Stanisława Augusta Poniatowskiego należy wspomnieć jego bratanka Księcia Józefa Poniatowskiego, który także polował w Puszczy Białowieskiej.

Książę Józef Poniatowski

Józef Antoni Poniatowski - książę herbu Ciołek (ur. 7 maja 1763 r. w Wiedniu, zm. 19 października 1813 r. pod Lipskiem) – polski generał, minister wojny i naczelny wódz Wojsk Polskich Księstwa Warszawskiego, marszałek Francji, członek Rady Stanu Księstwa Warszawskiego. Bratanek Króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.


Książę Józef Poniatowski   polował w Puszczy Białowieskiej 10 października 1791 r. Nie mam opisu tego polowania i książę nie był władcą Polski ale był naszym bohaterem narodowym, dowodził Księstwem Warszawskim i tragicznie zginął osłaniając odwrót armii Napoleona.

 

W biografii księcia Józefa poważne miejsce zajmują kobiety. Przez całe życie otoczony był pięknymi paniami, lecz nigdy się nie ożenił. Miał dwóch synów z dwóch nieformalnych związków: pierworodnego Józefa Szczęsnego Maurycego Chmielnickiego (ur. 1791) z Zelją Sitańską, drugiego zaś z Zofią Czosnowską, z domu Potocką - Józefa Poniatyckiego (ur. 1809, występującego w źródłach także pod nazwiskiem ojca). Kiedy w sierpniową noc 1794 r. Prusacy przypuścili atak na Warszawę, a konkretnie na odcinek, którym dowodził ks. Józef, jego samego nie było przy żołnierzach, ponieważ spędzał wtedy noc u śpiewaczki Małgorzaty Sitańskiej, a być może jej siostry - tancerki - Doroty Sitańskiej. Był bowiem wtedy kochankiem obu. Kiedy rano wrócił na służbę, zebrał swój korpus i jeszcze tego samego dnia odebrał Prusakom to, co zdobyli. Otaczał się kobietami od wczesnych lat młodzieńczych. Pierwszą jego miłością była Karolina Thun, młodsza o 6 lat. Wydaje się, że miał wobec niej poważne zamiary. W liście do siostry pisał, że marzy o poślubieniu "kobiety miłej, której charakter byłby mi doskonale znany, która mogłaby mi być przyjaciółką, której zawdzięczałbym szczęście i którą sam mógłbym uczynić szczęśliwą. Karolina zdaje mi się posiadać większą część tych zalet". Wkrótce jednak panna Thun została żoną lorda Richarda Guilforda. Niektórzy historycy przypuszczają, że na drodze do małżeństwa Józefa z Karoliną stanął Król Stanisław August Poniatowski, który szukał dla bratanka jeszcze lepszej partii. Nie wiemy, jak silne uczucie żywił Józef do Karoliny, lecz nie przeszkadzało mu ono solidnie pracować na opinię zdobywcy serc niewieścich. Miał zresztą przez całe życie słabość do kobiet.

 

"Do wysokich dojdziesz godności, lecz sroka będzie przyczyną twojej śmierci" - tak miała wróżyć pewna Cyganka młodemu księciu Józefowi Poniatowskiemu. Po niemiecku sroka to właśnie "die Elster". Na marginesie dodajmy, że jeden z największych polskich bohaterów miał kłopoty z polszczyzną. 19 lutego 1784 r., po swojej wizycie na Uniwersytecie Jagiellońskim do księgi gości wpisał się: "Jusef xiążę Poniatowski". Śmierć poniósł w nurtach Elstery, po bitwie narodów pod Lipskiem. Umierał jako marszałek Francji, którym został na 3 dni przed śmiercią. Błagany przez sztab, by poddał się, odpowiedział, cały we krwi: "Trzeba umierać mężnie".


Wraz z upadkiem Rzeczypospolitej przeminęła epoka wielkich staropolskich łowów.

 

Następuje III i ostateczny rozbiór Polski. Jednym z jego skutków jest włączenie Puszczy Białowieskiej do Rosji. Jest ona bardzo dobrze zachowana, na co zwraca uwagę nawet kamerjunkier późniejszego Cara Mikołaja II i dziejopis Puszczy Białowieskiej Georgij Karcow:


„W roku 1794 Polska upadła. Przyglądając się bezustannie 400-letniemu panowaniu polskiemu, musi jednak myśliwy złożyć Polakom szczere podziękowanie. Zniszczona i zubożała w las i zwierzynę Puszcza bądź co bądź ocalała, ocalał też i żubr, którego nigdzie w Europie nie zdołali ustrzec. Zawdzięcza to Puszcza swym Królom".

 

Polowania w Puszczy Białowieskiej rosyjskich Carów

 

Pierwsze trzy lata gospodarki rosyjskiej zadały Puszczy Białowieskiej krzywdę większą, niż poprzednie trzy stulecia gospodarki polskiej. (źródło: Otton Hedemann, „Dzieje Puszczy Białowieskiej w Polsce przedrozbiorowej (do 1798 roku)”, Warszawa, 1939.).

 

Wydarzenia z kilku pierwszych lat po III rozbiorze Rzeczypospolitej w 1795 roku mogły doprowadzić Puszczę Białowieską do całkowitego zniszczenia. Nowe władze odłączyły od niej niemal wszystkie dawne wsie osockie. Pozbawione ochrony i osłony lasy padały ofiarą nielegalnych wyrębów, a żubry - masowego kłusownictwa. Ratunek przyszedł ze strony miejscowych służb i zarządców, którzy mimo panującego chaosu starali się wypełniać swoje obowiązki „wedle dawnego zwyczaju”, a Rosjan przekonać do przywrócenia ochrony, jaką puszcza była objęta „za rządu polskiego".

 

W 1796 roku Jan Szczepanowski, naczelnik ekonomii brzeskiej, obchodził kolejno zabudowania dawnego dworu królewskiego w Białowieży. Ze stanowiska łowczego Puszczy Białowieskiej odszedł niedawno Tomasz Klawa. Rosyjskie władze nowym zarządcą Puszczy mianowały Krzysztofa Engelghardta, który wkrótce miał zamieszkać w Białowieży. Dlatego naczelnik ekonomii, w skład której wchodziła Puszcza - już nie królewska, a należąca do skarbu rosyjskiego - sporządzał inwentarz wszystkich budynków białowieskiego folwarku.

 

Na dużych, niebieskich kartach opisywał zabudowania, notując liczbę pieców, szyb w oknach i zamków w drzwiach. „Ida na goru k’domu gospodskomu” - napisał Szczepanowski - mija się dwa wjazdy, wzdłuż których ustawiono po 12 słupów stolarskiej roboty. Na słupach zawieszano niegdyś latarnie, tworząc oświetlony podjazd pod sam dwór zbudowany z drewna sosnowego i pokryty gontem, z lukarnami w dachu. Wewnątrz znajdowały się: sypialnia z ozdobnym, choć nieco już zniszczonym królewskim łożem z szarfami, trzy pokoje kredensowe, wszystkie z podłogą z sosnowych desek oraz salon i gabinet wybite płótnem i malowane, z posadzką. Drzwi we dworze było jedenaście par, w tym jedne wyjątkowe - podwójne, do połowy przeszklone. Ciepło zapewniały trzy piece z białych kafli i pięć kominków, obok których stały dwa żelazne koziołki, cztery kosze na smolinę do rozpałki i skrzynia z piaskiem. Z królewskiego wyposażenia ostał się jeszcze rozkładany na cztery części lipowy stół.

 

Ze starego dworu naczelnik przeszedł do gościnnej oficyny z sosnowego drewna, krytej gontem, z jedną lukarną. Miała ona dwie sieni z podłogą wyłożoną cegłami i szesnaście pomieszczeń rożnej wielkości. Osiem pokoi posiadało płócienne obicia ścian, pozostałe były jedynie wybielone. W oficynie stało osiem pieców z zielonych kafli. Po przeciwnej stronie znajdowała się oficyna kuchenna z murowaną piwnicą. Posiadała, tak jak pierwsza, dwie sieni, a wewnątrz podzielona była na pięć pokoi, kuchnię, cukiernię, piekarnię i spiżarnię. Do ogrzewania służyły trzy piece kaflowe, a do gotowania i pieczenia - trzy ceglane kuchnie oraz mniejszy piecyk żelazny. Szczepanowski zanotował, że w oficynie znajdują się jeszcze stoły, po sześć lipowych i sosnowych, ławy do spania i 27 prostych stołków. Wśród zniszczonych budynków związanych z łowiectwem odnotował: lodownię umiejscowioną wśród dębów za dworem i przeznaczoną do dłuższego przechowywania dziczyzny uzyskanej z polowań, „magazin (...) dla składki raźnych (...) instrumientow ochotniczich [myśliwskich]”, określany w późniejszych opisach jako sietamia, oraz wozownię i „korduszniu gostinnąju” (stajnię dla gości). Dom zarządcy i kancelaria łowiecka przypominały o niedawnej funkcji Białowieży jako królewskiego łowiska. Warsztat i mieszkanie miał też tam sukiennik.

 

Pozostałe budynki opisane w inwentarzu Szczepanowskiego posiadały funkcje gospodarcze. Były to stodoły na siano, szopy do składu drewna, spichlerze, stajnie, kilka chlewów, świniarnia, wołownia i kurnik. Dwór posiadał trzy ogrody warzywne otoczone ostrokołami lub płotami z żerdzi oraz pola i łąki. Nad Narewką stał młyn konny z dwoma kamieniami, zbudowany przez Tomasza Klawę, oraz binduga do spławu drewna. U podstawy wzgórza znajdowała się „winokurriia” czyli browar, a za groblą słodownia i karczma. Opisanie zabudowań dworskich zakończyło wydzielenie z ziemi dworskiej 156 prętów, czyli 31 arów „pod cerkow” unicką, której „Akt funduszu” naczelnik Szczepanowski miał wydać w następnym roku (1797). Akt ten nadawał dodatkowo z gruntów skarbowych: plebanowi 3 włoki na zasiewy i 10 mórg łąk, a diakonowi pół włóki pól i 2 morgi łąk.

 

Podupadły dwor i folwark białowieski nie były jednak największą troską naczelnika ekonomii brzeskiej. Od 1792 roku okolice Puszczy kilkakrotnie pustoszyły wojska rosyjskie, grabiąc dobytek, paląc osady i zabijając ludzi. Największych zniszczeń dokonały wojska feldmarszałka Aleksandra Suworowa, ktore w 1794 roku tłumiły powstanie kościuszkowskie dowodzone na Litwie przez Jakuba Jasińskiego. Wojsko rosyjskie, ulokowane w kwaterach zimowych wokoł Puszczy, przez całą zimę rekwirowało we wsiach żywność, a w Puszczy drewno. Oficerowie rosyjscy polowali, a raczej kłusowali, kiedy i na co mieli ochotę.

 

Bezsilny wobec bezprawia łowczy Tomasz Klawa kazał w tym czasie podleśniczym przynajmniej rejestrować „tak liczbę wywiezionego materiału, jak ubitego zwierza”. Franciszek Karpiński, poeta, który lata wieku dojrzałego i starości spędzał w Kraśniku, dzierżawionej królewszczyźnie położonej na wschodnim skraju Puszczy Białowieskiej, wspominał ten straszny rok w pamiętnikach: „Ratując życie, uciekać z domu mojego musiałem, do którego nazajutrz nielitościwy wpadłszy nieprzyjaciel, wszystko zabrał, bydło zaś jedno na użytek swoj dwudniowy wyrżnął, drugie (...) pałaszami pokaleczył, że w kilku dniach wszystko zginęło W 1795 roku III rozbiór dokonany przez Rosję, Prusy i Austrię unicestwił państwowość Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

 

Puszcza Białowieska znalazła się w zaborze rosyjskim, a jako dawna ekonomia krolewska przeszła na własność skarbu Rosji, podlegając odtąd Departamentowi Ekonomicznemu. Nowe władze rozpoczęły gospodarowanie w zajętym kraju od hojnego rozdawnictwa dobr osobom zasłużonym w podboju tych ziem. Rosyjscy dygnitarze nie zdawali sobie sprawy ani z przyrodniczej unikalności tego miejsca ani niezwykłego, wypracowanego przez cztery stulecia systemu jego ochrony. W mieszkańcach dawnych osockich wsi widzieli jedynie chłopów pańszczyźnianych, a w samej Puszczy – nieograniczony zasób cennego drewna.

 

Kiedy marszałek szlachty kobryńskiej Jagmin w 1795 roku dostarczył generał-gubenatorowi Litwy Nikołajowi W. Repninowi zboże przeznaczone dla głodujących wskutek zniszczeń wojennych chłopów ekonomii brzeskiej, Repnin zapłacił mu... 18 tysiącami sosen na pniu w Puszczy Białowieskiej. Feldmarszałka Piotra Rumiancewa nie zadowolił darowany mu prużański klucz folwarków z 5700 włościanami.


Wskutek pośpiesznego rozdawnictwa dóbr, z 20 dawnych wiosek osockich i czynszowych przy skarbowej Puszczy pozostały już tylko dwie. Nie miał kto pilnować lasów. Nikt nie sprzątał siana z puszczańskich łąk i nie ustawiał go na zimę w stogi dla żubrów. Nikt nie był w stanie opanować szalejącego kłusownictwa. Nigdy przedtem populacja żubrów nie była tak mało liczebna - pozostało około 200 zwierząt. Co gorsza, w 1797 roku z Petersburga przyszedł nakaz wybicia wszystkich łosi zamieszkujących Puszczę - Car Paweł I Holstein-Gottorp-Romanow chciał ubrać armię w spodnie z ich skory. Patrząc na to, co działo się w Puszczy Białowieskiej w końcu XVIII wieku, naczelnik Szczepanowski obawiał się, iż nie tylko – jak napisał - „wiele ta Puszcza na swej straci nadziei”. Bał się całkowitego „unikczernnienia” Puszczy i zagłady żubrów. Wysyłał do władz rosyjskich raporty o nielegalnych wyrębach lasu, którymi nowi właściciele folwarków powiększają przyznane im obszary rolne „i co wieś według inwentarza kilkadziesiąt włok mieć powinna, nieprawnie teraz włok kilkaset bezpłatnie posiada”.

 

W 1796 roku sporządził „Plan urządzenia puszcz ekonomii brzeskiej”, w którym wskazywał, iż „objitość jaką ma puszcza Białowieska w rożnym gatunku zwierza, a mianowicie rzadki rodzaj żubrów, potrzebuje koniecznej do trwałego jego utrzymania wewnętrznej spokojności”. Sprawą ochrony Puszczy i żubrów naczelnik usiłował zainteresować księcia Nikołaja W. Repnina, który przyjeżdżał do Puszczy na polowania. Po raz pierwszy był tu zimą 1796/97, upolował wówczas łosia i oglądał żubry. Przejął się ich losem i próbował dokonać odmiany straży kraśniczańskiej darowanej Rumiancewowi - na inny fragment lasu poza Puszczą - jednak bezskutecznie.

 

Apele słane do Petersburga nie odnosiły żadnego skutku dopóki na tronie Rosji - po śmierci Katarzyny II w 1797 roku - zasiadał syn Paweł I. Za jego panowania zarządcom Puszczy przyszło jeszcze ratować skóry białowieskich łosi przed zamianą na spodnie dla armii. Raport Engelghardta zauważono w Petersburgu dopiero w 1802 roku, kiedy po zamordowaniu Pawła I tron objął jego syn Aleksander I. Prowadził znacznie łagodniejszą, niż jego poprzednicy, politykę wobec zagarniętych ziem Polski i Litwy. Po zapoznaniu się z sytuacją za pośrednictwem nowego generał-gubernatora Litwy barona Leontija Benningsena, Aleksander I we wrześniu 1802 roku wydał ukaz o odebraniu 4 wiosek osockich jednemu z nowych właścicieli, generałowi Titowowi i całkowitym zaprzestaniu polowań na żubry. Kolejnym zaś ukazem - z lutego 1803 roku – zniósł obowiązki poddańcze włościan w tych wsiach, a same wsie oddał pod administrację Puszczy Białowieskiej. Carski ukaz nie przywracał włościanom uprzywilejowanego statusu osoczników, ale oznaczał, iż wszyscy mieszkańcy - 489 „dusz” - stali się poddanymi skarbu monarszego i znów mogli przystąpić do różnorodnych prac i ochrony Puszczy. Mimo, iż następne dziesięciolecia, obfitujące w wojny i powstania narodowe, niejednokrotnie jeszcze zaburzały porządek w Puszczy, dekret Aleksandra I na ponad 100 lat przywrócił jej wyjątkowy status, a żubry objął ochroną. Sam Aleksander I chyba nie był zamiłowanym myśliwym. Nie ma mowy o takim hobby Cara, w żadnych źródłach pisanych.

 

Nie wiadomo, jak długo Jan Szczepanowski piastował funkcję naczelnika ekonomii brzeskiej. Wiemy natomiast, że nie wszystkie zalecenia, jakie zawarł w „Planie urządzenia puszcz ekonomii brzeskiej” udało się zrealizować. Niektóre z nich wydają się wręcz szkodliwe, na przykład propozycja podzielenia puszczy na 50 części, aby corocznie wycinać jedną część. Należy jednak pamiętać, że to, co dziś byłoby receptą na zniszczenie puszczy w ciągu zaledwie półwiecza, wówczas, wobec jej znikania w ilości jedna straż na kilka-kilkanaście lat, mogło się wydawać rozsądnym pohamowaniem szaleństwa wyrębów. Największe przedsięwzięcie Jana Szczepanowskiego - wzmocnienie i ponowne określenie powinności służb wywodzący się jeszcze z czasów królewskich, aż do czasu powstania listopadowego. Krzysztof Engelghardt gospodarował w Białowieży do 1816 roku. Rozbudował folwark, stawiając tu między innymi nowy młyn i duży spichlerz. Istniejące przy Białowieży wioski - Stoczek i Poddany - wzbogacił o nową osadę, wydzielając dla niej ziemie na wschód od Stoczka. Wioska powstała na początku XIX wieku i od imienia założyciela dostała miano Krzysztofowo, przez mieszkańców zaś była potocznie nazywana Kiysztapowem. W 1816 roku liczyła zaledwie 5 młodych rodzin - wszystkie wywodzące się ze Stoczka.

 

Kiedy rodzina Engelghardtow opuściła Białowieżę, sporządzono kolejny inwentarz zabudowań dworskich. W 1816 roku stary dwór był już ogołocony ze wszystkich sprzętów. Pułapy i podłogi były „częścią nadgniłe”, zaś okna i okiennice „częścią z żelastwa odarte i powyjmowane”. W oficynie gościnnej ze ścian zniknęło płótno, zaś pieców pozostało tylko pięć. W części kuchennej stały jeszcze dwa duże stoły, za to „komin i kuchnia rozwalona, pieców zupełnie niemasz”. W podobnym stanie znajdowała się część zabudowań - „sietamia stara, reperacji potrzebująca (...) była niegdyś słomą krytą lecz teraz zupełnie pokrycie zgniło”, a drzwi w niej „zupełnie zgniłe i połamane”. W budynku sukiennika podłoga była „po większej części zgniła i reperacji potrzebująca”, zaś w chlewie starym „nakrycie przez zgniłość większą częścią uwaliło się”.

 

Dwór został zniszczony w 1831 roku, podczas powstania listopadowego. Przystąpili do niego niemal wszyscy strzelcy i strażnicy Puszczy Białowieskiej. To właśnie upadek powstania był prawdziwym końcem epoki. Zanim jednak epigonów królewskich czasów zmiótł wicher dziejów, dwaj nieprzeciętni ludzie - Jan Szczepanowski i Krzysztof Engelghardt - zdołali się przebić przez niewiedzę i arogancję władzy, poruszyć biurokratyczną machinę imperium, aby ratować Puszczę i żubry.

 

 W 1795 roku, na mocy traktatu rozbiorowego Puszcza Białowieska weszła w skład Cesarstwa Rosyjskiego. W pradawnym lesie, chronionym przez polskich królów Katarzyna II  organizuje niczym nie skrępowane polowania, ogromne obszary oddaje w prywatne ręce. Przeprowadzono wówczas wielki karczunek – wycięto ok. 40 000 ha lasu czyli niemal 1/4 ówczesnej Puszczy. 

 

W 1844 roku zastrzelono w Puszczy ogromnego i bardzo silnego niedźwiedzia, który zabił starego wielkiego żubra. Obszar, na którym rozegrał się w pojedynek tych zwierząt wynosił 100 sążni kwadratowych (ok. 450 mkw) co świadczy o zaciętości stoczonego boju; według relacji świadków żubr potrafił nieść niedźwiedzia na sobie. (...). W 1846 roku upolowano w Puszczy niedźwiedzia, który w ciągu tylko jednego lata zabił pięć żubrów".

Grafika pochodzi z książki Karcova "Bieławieżskaja Puszcza" z 1903 roku

Galeryjka myśliwska. Rycina z 1878 r.

Katarzyna II chętnie udzielała zgody na strzelanie do żubrów tylko po to by wypchane, uatrakcyjniły liczne muzea w Europie. W 1797 roku Car Paweł I rozkazał wybić wszystkie łosie, aby z ich skóry sporządzić spodnie dla żołnierzy. Ta wyniszczająca gospodarka doprowadziła do gwałtownego zmniejszenia się liczby zwierząt a wg niektórych źródeł w tym okresie całkowicie zniknęły z puszczy niedźwiedzie i bobry.

 

M.in. w 1847 r. polował tu na żubry hrabia Paweł Kisielow, minister dóbr państwowych (brak opisu tego polowania).   Niedźwiedzie wybito w Puszczy między rokiem 1873 a 1878. Potem były nieudane próby reintrodukcji.

Minister Mienia Państwowego Hrabia P.D. Kisielov polował w Puszczy Białowieskiej w 1847 roku 1847 r. - obraz nieznanego arysty

Po trzecim rozbiorze Polski Puszczę Białowieską wraz z innymi dobrami stołowymi przekazano na rzecz Skarbu Carskiego, a w 1888 r. Car Aleksander II włączył ją do domen carskich oddając w zamian inne obszary leśne.

Rosyjski Car Aleksander II

Aleksander II Nikołajewicz, ros. Александр II Николаевич (ur. 17 kwietnia 1818 r. w Moskwie, zm. 13 marca 1881 r. w Petersburgu) – Cesarz Wszechrusi, Król Polski i Wielki Książę Finlandii w latach 1855–1881. Twórca wielu liberalnych reform, m.in. uwłaszczenia chłopów w Rosji i Królestwie Polskim. W 1867 r. sprzedał Alaskę Stanom Zjednoczonym za 7,2 mln dolarów.

 

Był synem Mikołaja I (1796 – 1855) z dynastii Romanowów i Charlotty Hohenzollern (1798 – 1860), księżniczki pruskiej, która po przejściu na prawosławie przyjęła imię Aleksandra Fiodorowna.

Rodzice Aleksandra II - Aleksandra Fiodorowwna i Mikołaj I

W kwietniu 1841 roku poślubił piętnastoletnią Księżniczkę Marię z Hesji-Darmstadt, która po przejściu na prawosławie przyjęła imię Marii Aleksandrowny.

 

Caryca Maria Aleksandrowna

W 1838 roku, Carewicz Aleksander Mikołajewicz podróżował po Europie poszukując małżonki. Wówczas zakochał się w 14-letniej Marii. Ślub pary odbył się w 1841 roku. Mimo różnicy wieku i dezaprobaty matki, Aleksandry Fiodorownej, Aleksander uparł się na ślub z heską księżniczką.

 

Tak jak była nieśmiała, tak traktowana była surowo, sztywno i bezdusznie. Nie miała gustu w ubiorach, nie była rozmowna jak i również nie posiadała zbyt dużego uroku osobistego. Wilgotny klimat Sankt Petersburga negatywnie wpływał na jej delikatną klatkę piersiową, którą Maria prawdopodobnie odziedziczyła po swojej matce. Przyszła Carowa miewała dręczący kaszel oraz nawracającą gorączkę. Mimo wszystko urodziła Carowi ośmioro dzieci. Te ciążę wraz ze słabym zdrowiem, były pokusą dla jej męża.

 

Była matką ośmiorga jego dzieci:


•    Aleksandry Aleksandrowny (1842–1849),
•    Mikołaja (1843–1865),
•    Aleksandra III (1845–1894),
•    Włodzimierza Aleksandrowicza (1847–1909), męża Marii, księżniczki z Maria z Meklemburgii-Schwerinu,
•    Aleksego Aleksandrowicza (1850–1908), męża Aleksandry, hrabiny Żukowskiej,
•    Marii Aleksandrowny (1853–1920), żony Alfreda, księcia Edynburga,
•    Sergiusza Aleksandrowicza (1857–1905), męża Elżbiety, księżniczki Hesji,
•    Pawła Aleksandrowicza (1860–1919), męża najpierw Aleksandry, księżniczki Grecji, a potem Olgi Walerianownej Paley.


Chociaż mąż dobrze traktował Marię, ta dobrze wiedziała, że Aleksander był niewierny i miał wiele kochanek. W późniejszym czasie nieślubne dzieci Cara i ich matka mieszkali tylko piętro wyżej od partamentów Carowej. Już w tym czasie Aleksander miał trójkę dzieci ze swoją ulubioną metresą, Księżniczką Katarzyną Dołgorukają, którą przeniósł do cesarskiego pałacu. W niecały miesiąc po śmierci Marii z powodu gruźlicy, 6 lipca 1880 roku, Katarzyna i Aleksander zawarli związek morganatyczny.

Pierwsze lata małżeństwa Cara i Carycy były szczęśliwe. Później Aleksander coraz częściej znajdował pocieszenie w ramionach innych kobiet. Jedną z nich była Katarzyna Dołgorukowa, córka Księcia Michaiła Dołgorukowa i Wiery Wiszniewskiej. Katarzyna w chwili poznania miała 17, a Aleksander 46 lat. Romans, wówczas już Cara, z Katarzyną stał się publiczną tajemnicą.

Katarzyna Dołgorukowa (ur. 2 listopada/14 listopada 1847 r.., zm. 15 lutego 1922) r.

Katarzyna była córką Księcia Michaiła Dołgorukowa i Wiery Wiszniewskiej. Była wieloletnią kochanką Cara Aleksandra II (starszego od niej o 29 lat), a później jego morganatyczną żoną, z tytułem Księżnej Juriewskiej.


Aleksander był starszy od Katarzyny o trzydzieści lat. Kiedy po raz pierwszy się zobaczyli ona miała lat jedenaście, on czterdzieści jeden. Uczucie jednak wybuchło osiem lat później. W latach 60. XIX wieku Cesarz odsunął się od swojej małżonki, która zachorowała na gruźlicę.


Aleksander i Katarzyna mieli już przed zawarciem małżeństwa trójkę dzieci. Czwarte zmarło tuż po porodzie.  Związek ich trwał od 1865 roku. Ślub wzięli w cerkwi pałacowej w Carskim Siole 6 lipca 1880 roku, niecały miesiąc po śmierci Carycy Marii Aleksandrownej, która zmarła 8 czerwca 1880 r. Katarzyna została wdową w wyniku zamachu na Aleksandra II 13 marca 1881 r. dokonanego przez organizację rewolucyjną Narodnaja Wola. Po śmierci Cara Katarzyna udała się wraz z dziećmi do Francji. Dzieci Katarzyny i Aleksandra II: Dzieci Katarzyny Dołgorukowej z Aleksandrem II:

 

1. Georgij Aleksandrowicz Juriewski (ur. 12 maja 1872 w Petersburgu, zm. 13 września 1913 w Marburgu, Niemcy)
2. Olga Aleksandrowna Juriewska (ur. 7 listopada 1874, zm. 10 sierpnia 1925)
3. Borys Aleksandrowicz Juriewski (ur. i zm. 1876)
4. Katarzyna Aleksandrowna Juriewska (ur. 9 lutego 1878, zm. 22 grudnia 1959)

Katarzyna długo opierała się Carowi, nie chciała być zwykłą kochanką władcy, gdyż pochodziła ze starego i szanowanego rodu. W końcu jednak uległa, gdy Car obiecał jej status niemal równy z Carycą (m. in. zamieszkanie w pałacu cesarskim). Unikała zajmowania się kwestiami politycznymi i szczerze kochała Cara. Do końca życia wspominała go z miłością, a osoby z jej otoczenia przekazały, że zachowała wszystkie jego rzeczy, które traktowała niemal jak relikwie.

 

„Aleksander II od najmłodszych lat przejawiał nadzwyczajne zainteresowanie łowiectwem. W wieku 13 lat polował na kaczki i zające. Rok później uczestniczył już w polowaniu na wilki, a w wieku 19 lat upolował swojego pierwszego niedźwiedzia. W 1872 r. podczas jednego z polowań tylko dzięki pomocy jednego  z podleśnych prawie cudem uniknął śmierci ze strony rannego niedźwiedzia. Aleksander II szczególnie wysoko cenił polowanie na żubry w białowieskiej puszczy w 1860 r. Miało ono wyjątkowo podniosły charakter, gdyż gośćmi Cara byli pruscy i niemieccy książęta. Polowanie miało stanowić preludium do ważnych rozmów politycznych, które postanowiono odbyć następnie w Warszawie, bezpośrednio po zakończeniu polowania. Zaplanowane przez rosyjskiego imperatora łowy przyniosły pozytywne następstwa w postaci konieczności zwrócenia bacznej uwagi carskich urzędników na katastrofalny stan ówczesnej Puszczy Białowieskiej, zarówno w zakresie liczebności populacji dzikich zwierząt, jak  i drzewostanu.” (źródło: Michał Słoniewski, „Aktywność fizyczna i sport w życiu carskiej dynastii Romanowów (od dworskiej zabawy do uczestnictwa w igrzyskach)” http://dx.doi.org/10.16926/sit.2018.01.01).


Po III Rozbiorze Polski następne polowanie władcy miało miejsce dopiero w 1860 roku, kiedy to na polowanie do Puszczy przybył Car Rosji Aleksander II. Było to polowanie dyplomatyczne. Car Aleksander II wstrzymuje polowania na żubry. Rozpoczyna się odbudowywanie i zwiększanie składu gatunkowego zwierzyny leśnej. Od 1864 r. do Białowieży przywozi się na przykład … jelenie z Niemiec. Sam Aleksander II, będąc namiętnym myśliwym, polował w Puszczy Białowieskiej tylko jeden raz.

Car Aleksander II w stroju myśliwskim

Pierwsze polowanie carskie w Puszczy Białowieskiej


Polowanie urządzono w Puszczy 6 i 7 października 1860 roku (wg starego stylu), przed ważnymi dyplomatycznymi rozmowami Rosji z Prusami i Austrią. Rozmowy te odbyły się w Warszawie. Rosja starała się wtedy różnymi sposobami odbudować swą potęgę i wpływy. Jednym z takich dyplomatycznych zabiegów było wspólne polowanie. Car zaprosił na do Białowieży wszystkich uczestników warszawskiego spotkania. Polowanie i rozmowy wyznaczono początkowo na wrzesień, ale ze względu na narodziny wielkiego księcia Pawła Aleksandrowicza i ciężki stan Carycy, przesunięto je na październik.


Ministerstwo Dóbr Państwowych zleciło przygotowanie łowów radcy Andrejowi Kożewnikowowi - kierownikowi Grodzieńskiej Izby Dóbr Państwowych. Bezpośredni nadzór nad polowaniem powierzono generałowi-majorowi Aleksandrowi Zielenojowi - zastępcy ministra dóbr państwowych i nadwornemu łowczemu, hr Pawłowi Ferzenowi. Przygotowania rozpoczęły się już pod koniec września. Każdego dnia około 2 tysięcy okolicznych chłopów spędzało z lasu do specjalnego zwierzyńca zwierzynę. Trafiały tam żubry, łosie, daniele, sarny, dziki, lisy, wilki, borsuki, zające. Odławianie przebiegała sprawnie, a chłopi każdego wieczora dostawali pieniądze i kieliszek wódki. "Przez trzy tygodnie leśnicy pod nadzorem porucznika von Strahlborna i przybyłego z Petersburga unter-jagiermajstra Iwana Iwanowa z 14 oficerami korpusu leśniczych, 10 nadzorcami, 90 strażnikami leśnymi, 120 podleśnymi, strzelcami i naganiaczami oraz 2000 chłopami, nie wychodząc z Puszczy, zaganiali żubry i wszystkie napotkane zwierzęta do przygotowanego wcześniej, ogrodzonego parkanem uroczyska Grabowiec w centralnej części Puszczy, o powierzchni 550 dziesięcin." (por. Pałac i ludzie, M. Słoniewski, S. Czestnych).  W Stoczku i Zastawie zaczęto remontować i meblować pośpiesznie wytypowane chłopskie chaty - dla pomniejszych rangą uczestników łowów. Dla Cara przygotowywano świeżo zbudowaną leśniczówkę. Okazały dom berlińskiego kupca Samuela Siemunda przeznaczono dla gości zagranicznych, a wybudowany w 1845 roku pawilon dla wyższej administracji rządowej i świty carskiej. Pierwsi goście, książęta Karl i Albert von Preussen, August von Württemberg, Friedrich von Hessen-Kassel, przybyli do Białowieży w nocy z 4 na 5 października. Car zjechał do Białowieży następnej nocy, w towarzystwie wielkiego księcia Karla Sachsen-Weimar. Drogę przez Puszczę oświetlały im ogniska rozpalone na poboczach. W chwili zbliżania się gości do mostu, łączącego w Białowieży brzegi Narewki, całą miejscowość i tak już obficie iluminowaną, rozjaśniły bengalskie ognie. W ślad za Carem przybyli pozostali uczestnicy polowania.

 

Do dnia polowania w zwierzyńcu stłoczono 117 żubrów, 3 łosie, 14 danieli, 23 dziki, 36 saren, 17 wilków, 15 lisów i 14 borsuków. W sumie 339 szt. zwierząt, wliczając w to jeszcze 100 zajęcy. Przetrzymywano tam różne gatunki zwierząt, które na wolności unikają się wzajemnie. Razem tworzyło to jedno wystraszone stado. Były też i straty podczas odłowów. Dotyczyły one szczególnie żubrów, które nie były przystosowane do szybkiego i ciągłego biegu podczas przeganiania i do dnia polowania padło ich około 100 sztuk.

 

Dnia 6 października z rana imperator zwiedził Białowieżę i przywitał się z gośćmi. Po śniadaniu wszyscy udali się w powozach do zwierzyńca, oddalonego od wsi o około 9 km. W jego wewnętrznej części wygrodzono parkanem obszar o powierzchni dwóch kwadratowych wiorst, w którym planowano przeprowadzenie samego polowania. Wyrąbano tam przesiekę o długości 300 sążni i przygotowano tutaj 12 małych stanowisk strzeleckich w postaci galeryjek, zadaszonych i zamaskowano je gałęziami tak, że z daleka sprawiały wrażenie drzew. Pierwsza galeryjka z niemieckiego zwana sztandem (stand)  od wejścia była przeznaczona dla Cara, pięć następnych dla zaproszonych gości, a sześć ostatnich dla carskiej świty. Dla publiczności zbudowano podium za ogrodzeniem zwierzyńca. Po sygnale oznaczającym początek polowania, nagonka podpędziła zwierzęta w pobliże linii strzału i zatrzymała się. W tym czasie spuszczono ze smyczy 80 psów gończych, które zajęły się wpędzaniem zwierzyny pod ambony. Pierwszy wystrzelił Car, trafiając potężnego żubra. Obliczono później, że od celu dzieliło go 275 kroków. Drugiego żubra imperator powalił już z odległości 75 kroków. Strzelanina trwała przez dwie godziny, po czym ogłoszono półgodzinną przerwę na posiłek. W tym czasie straż leśna zajęła się ściąganiem upolowanych sztuk pod stanowiska strzelnicze. Polowanie zakończyło się o godzinie 16:00. Ubito 44 sztuki: 16 żubrów, 4 dziki, daniela, 2 łosie, 6 saren, 8 wilków, 5 lisów, borsuka i zająca. Sam Car ustrzelił 22 sztuki, w tym 4 żubry.

Upolowana zwierzyna przed galeryjką (rys. Michalya Zichego)

 Późny obiad w Białowieży uprzyjemniła orkiestra wielkołuckiego pułku piechoty, ściągnięta z Białegostoku. Książę Karl von Preussen podarował Carowi piękny rzeźbiony puchar z kości. Zebrana za rzeką okoliczna ludność, poczęstowana wódką, piwem i pierogami, wiwatowała, tańczyła i śpiewała. Na drugi dzień, Car najpierw zwiedził miejscową cerkiew i miejsce, na którym niegdyś znajdował się dwór myśliwski Augusta III. Polowano krócej, niż poprzedniego dnia, ale z lepszym efektem. Upolowano 52 sztuki, w tym: 12 żubrów, 9 danieli, 7 dzików, 8 wilków, 10 saren, 2 lisy, 3 borsuki i zająca. Na Cara przypadło 21 sztuk, w tym 6 żubrów. Ogółem w obu dniach polowań myśliwi ustrzelili 96 zwierząt. Zaraz po polowaniu Aleksander II i jego goście posadzili przy zwierzyńcu drzewka na pamiątkę.

Car Aleksander II sadzi, w otoczeniu uczestników polowania, pamiątkowe drzewko w Zwierzyńcu (akwarela M. Zichego z 1861 roku)

Car wyraził też życzenie, by zwierzyniec, w którym polowano, utrzymywać w dalszym ciągu i żeby znajdowali się w nim przedstawiciele większej zwierzyny, która bytuje w Puszczy. Dom z 1845 roku miał od tego czasu pełnić rolę imperatorskiego pawilonu myśliwskiego (dzisiaj mieści się w nim Ośrodek Edukacji Przyrodniczej Białowieskiego Parku Narodowego).

W Białowieży odbył się uroczysty obiad, podczas którego Aleksander II zrewanżował się księciu Karlowi prezentem - pucharem wykonanym z rogu żubrzego. Przed opuszczeniem Białowieży Car i jego goście złożyli wpisy do księgi pamiątkowej. Miejscowa wyższa służba leśna, biorąca udział w przygotowaniu i prowadzeniu polowania, została nagrodzona przez Cara brylantowymi pierścieniami, a niektórzy jej funkcjonariusze nawet złotymi zegarkami z łańcuszkami. Straż leśna i rządowi chłopi otrzymali pieniądze. Całe polowanie kosztowało 18 tysięcy rubli. W 1862 roku, w połowie drogi pomiędzy Białowieżą a Hajnówką, ustawiono na pamiątkę pierwszego carskiego polowania w Puszczy Białowieskiej żeliwny odlew żubra na postumencie, który został wykonany w Sankt-Petersburgu. Statua ta w 1928 roku trafiła do Spały i tam się teraz znajduje. W 1862 roku wydano także ekskluzywną książkę poświęconą białowieskiemu polowaniu. Nosi ona tytuł "Ochota w Biełowieżskoj Puszczie" (Polowanie w Puszczy Białowieskiej) i jest dzisiaj antykwarycznym białym krukiem. Wydano ją w niewielkim nakładzie, w dwóch wersjach językowych: po rosyjsku i po francusku. (autor:Piotr Bajko).

Aleksander II podczas polowania w 1860 r. - akwarela M. Zichy

Jeszcze jeden opis tego samego polowania, który ukazał się w Magazynie Białostockim, 11 marca 2016 r., autor: Monika Żmijewska Imperator w Puszczy Białowieskiej. Raport urzędnika:

 

Pewnej nocy, w październiku 1860 roku, w malutkiej Białowieży rozbłysły ognie bengalskie. Przyjechał Car. Co z jego wizyty wynikło, a wynikło wiele, w następnym roku opisał pewien autor nieznany. Książkę w Sankt Petersburgu wydano w ledwie 50 egzemplarzach. A teraz, po latach można przeczytać ją w polskim przekładzie.

"Polowanie zorganizowane w październiku 1860 roku w Białowieży, nie było takim sobie "wypadem myśliwskim", ale przy okazji niezłym piarowym zabiegiem. Ministerstwo Dóbr Państwowych, które dostało rozkaz zorganizowania polowania, dostało też dyrektywę, by przyćmiło ono swą różnorodnością, organizacją i rozmachem nie tylko polowania urządzone w pobliżu Wilna przez hrabiego Tyszkiewicza ledwie dwa lata wcześniej, ale też te, jakie król Polski August III Sas urządził w Puszczy Białowieskiej ponad sto lat wcześniej - w 1752 roku. Car miał wiedzę, jaki rozmach miało to ostatnie - urzędnicy posiadali takie informacje z różnych dzieł historycznych, m.in. Brinckena. Historyk spisał opowieści 80-latka, który podczas polowania z Sasem miał 10 lat (o czym również można przeczytać w tej publikacji).

Istotne było to, że od ostatniego dużego polowania władców w Puszczy minęło 70 lat. Dźwięk myśliwskich rogów i wystrzały strzelb przez długi czas rzadko więc naruszały spokój Puszczy (I tu ciekawostka: Wcześniej, poprzedni Car - Aleksander I, chcąc chronić żubry żyjące w Puszczy Białowieskiej - ustanowił ją rezerwatem, co oznaczało, że od tamtej pory polować na nie można było tylko po udzieleniu zezwolenia przez najwyższą władzę. A jeszcze wcześniej, a nawet dużo wcześniej Zygmunt August, za zabicie żubra wprowadził karę śmierci. Już prawie 200 lat temu rozumiano też jak ważna jest puszcza - w 1820 roku w rezerwacie całkowicie zakazano tam wyrębu).

Skala rozmachu pierwszego takiego carskiego polowania po kilku dekadach miała więc też wymiar dyplomatyczny - Rosja po wojnie krymskiej zaczęła właśnie odzyskiwać utracone wpływy i prestiż w Europie. Że tak się dzieje wskazywało też przybycie do Puszczy głów niektórych europejskich państw. I tak zjawili się tu książęta: Saksońsko - Weimarski, Karol i Albert Pruscy, August Wirtemberski, Fryderyk Heski, ich liczna świta, a także książę Radziwiłł.

Paździerze, kaganki, ognie

Jak musiało być to ogromne przedsięwzięcie niech świadczy fakt, że przy odłowach brało udział nawet dwa tysiące włościan. Odłowy zorganizowano już pod koniec września, gdy do Puszczy przybył zastępca ministra Dóbr Państwowych generał-major Zelenoj, który objął bezpośredni nadzór nad przygotowaniami. Jak relacjonuje nasz "autor nieznany" - każdego dnia pod nadzorem miejscowego leśniczego porucznika von Strahlborna i podłowczego Iwanowa urządzano obławy, by zapędzić zwierzynę do zbudowanej w tym celu zagrody.

"Dla jego Imperatorskiej Mości przeznaczono nowy dom, właśnie co wybudowany dla miejscowego leśniczego, świta jego Królewskiej Mości została zakwaterowana w pawilonie myśliwskim wybudowanym na wypadek odwiedzin naczelnika kraju, generałom i fligeladiutantom przypadły zwykłe wioskowe domy, które wszystkie zostały przebudowane i na nowo umeblowane".

Dworek Imperatora

Przed 1860 r. przebudowano budynek stojący nad stawem u stóp wzniesienia, wybudowany jeszcze w 1845 r. na carski dwór myśliwski. Warto przypomnieć historię tego dworku, tym bardziej, że oparł się wichrom historii i istnieje do dnia dzisiejszego.


Budynek znajduje się na terenie Parku Pałacowego w Białowieży. Swym wyglądem przyciąga wzrok chyba każdego turysty odwiedzającego tę miejscowość. Jest też chętnie fotografowany, filmowany oraz uwieczniany na obrazach przez artystów plastyków.

Zbudowany został w 1845 roku na potrzeby namiestnika tzw. Północno-Zachodniego Kraju, czyli terenów dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Brak jest informacji o pobycie namiestnika w Białowieży, natomiast na pewno w budynku tym zatrzymywali się przedstawiciele wyższej administracji państwowej. Jako pierwszy zatrzymał się w tym budynku generał-gubernator Fiodor J. Mirkowicz. Przybył on do Puszczy w związku z przeprowadzaną - na polecenie Cara - obławą na żubry.


W tym czasie budynek nie wyróżniał się tak atrakcyjnym wyglądem, jak dzisiaj. Jego koszarowy styl nie wzbudzał zachwytu. Głównie z tego powodu przybyłego w 1860 roku na polowanie w Puszczy Białowieskiej Cara Aleksandra II umieszczono w świeżo wykończonej leśniczówce, znajdującej się po sąsiedzku (niestety, leśniczówka ta od dawna już nie istnieje!). W tym samym czasie zapadła decyzja o zmianie architektury budynku. Od strony południowej dobudowano jedno skrzydło, a nad całością – piętro. Z zewnątrz obiekt otrzymał liczne architektoniczne ozdoby. Od tego momentu zaczęto mówić o nim jako carskim pawilonie myśliwskim. Do chwili wzniesienia w pobliżu pałacu carskiego (w latach 1889-1894), zatrzymywali się w nim wielcy książęta rosyjscy, przyjeżdżający do Puszczy na łowy.

Po wybudowaniu pałacu, w pawilonie urządzono muzeum pamiątek po polowaniach Carów rosyjskich, książąt oraz ich gości. Przechowywano tutaj m.in. łopatę, którą Car posadził drzewko w Zwierzyńcu, puchar podarowany Carowi przez księcia pruskiego, księgę z wpisami uczestników polowań oraz odwiedzających Puszczę uczonych, pisarzy i podróżników. W 1894 roku do muzeum przekazano album zdjęć z polowania Cara Aleksandra III. Wszystkie te eksponaty zostały w sierpniu 1915 roku wywiezione do Rosji, skąd już nie powróciły.


W 1899 roku pawilon poddano kapitalnemu remontowi. Wykonano nowe kominy, ściany wewnętrzne, ganek od strony południowej. Zmieniono część dachu nad wschodnim skrzydłem. Od tej strony dobudowano także kryte wejście.

Podczas I Wojny Światowej, w budynku umieszczono początkowo etapowy szpital polowy, później urządzono w nim kasyno oficerskie. Kasyno, tyle że prowadzone przez Przysposobienie Wojskowe Leśników, funkcjonowało tutaj także w okresie międzywojennym. Jednocześnie w budynku swą siedzibę miało biuro turystyczne Sekcji Towarzystwa Urzędników Państwowych, kierujące lokalnym ruchem turystycznym. Funkcjonował też kiosk z pamiątkami. W tym okresie obiekt zmienił nieco wygląd. Od strony zachodniej dobudowano skrzydło, zaś w części północnej skrzydła wschodniego – nowe okna. Pojawił się także taras od strony południowej i częściowo zachodniej.

Kasyno w okresie I Wojny Światowej

Podczas II Wojny Światowej Niemcy dalej prowadzili kasyno oficerskie. Wspomniał o nim w swej powieści szpiegowskiej „Duch Białowieży” Aleksander Omiljanowicz. Po wyzwoleniu w budynku urządzono gospodę „Turystyczną”. Później funkcjonowała ona jako jadłodajnia i na końcu – restauracja, która w latach sześćdziesiątych obsługiwała w sezonie około 600 osób dziennie. Na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych dobudowano korytarz łączący skrzydło wschodnie z zachodnim. W 1960 roku przeprowadzono kolejny remont kapitalny. Dobudowano wówczas taras, zrobiono nowe przejścia wewnątrz obiektu i dokończono zabudowę podwórza.

Po pożarze w dniu 13 stycznia 1980 roku  do zabytkowego obiektu przenieśli się na kilka lat przedszkolacy. Powrócili oni do własnego, odbudowanego lokum w 1985 roku. Przez ten krótki okres część pomieszczeń zajmowało biuro Północnopodlaskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków.

W 1986 roku zespół architektów pod kierunkiem mgr inż. Kazimierza L. Wasilewskiego opracował projekt modernizacji całego obiektu na potrzeby Ośrodka Edukacji Przyrodniczej BPN. Prace te przeprowadzono w latach 1991-1994. Zlikwidowano wówczas część kuchenną, tzw. klamrę łączącą skrzydło wschodnie z zachodnim oraz taras. Przy okazji odkryto, że budynek nie posiada fundamentów. Posadowiony został na kamieniach ułożonych w węgłach, przy czym w jednym miejscu zamiast głazu położono koło od żaren. Koszt wykonanych prac pokryto głównie z dotacji Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.

Ośrodek Edukacji Przyrodniczej BPN, który nieco później za swego patrona obrał prof. Jana Jerzego Karpińskiego, rozpoczął działalność z początkiem 1996 roku. Jego oficjalne otwarcie nastąpiło 12 października 1996 roku. Po ponad dziesięciu latach istnienia placówka ta zdobyła rozgłos nie tylko w kraju, ale i za granicą. Pierwszym kierownikiem placówki była białowieżanka, dr Małgorzata Buszko-Briggs. (oprac. Piotr Bajko)

 

Wracamy jednak do Cara Aleksandra II.

Najpierw do Białowieży, w nocy z 4 na 5 października, przybył książę Prus Karol i Albert oraz książę Wirtembergii August. Następnej nocy nadjechał już sam Car z wielkim Księciem Saksońsko-Weimarskim.
Cóż to była za noc!

"Przejazd oświetlały paździerze i beczki ze smołą, a samą wioskę - kaganki; liczne budynki, a szczególnie dom zajęty przez cudzoziemskich arystokratów były pięknie iluminowane. W momencie gdy pojazd Imperatora wjechał na most przerzucony nad przepływającą przez wieś rzeką Narewką, pawilon myśliwski przygotowany dla jego Cesarskiej Mości, znajdujący się na przeciwległym wysokim brzegu rzeki, jak również pagórki z różnymi znajdującymi się na nich ozdobami, a także cerkiew i zagajnik - naraz rozbłysły różnokolorowymi ogniami bengalskimi. Wziąwszy pod uwagę malowniczość samego otoczenia - wszystko to zaznaczyło się bardzo efektownie".

Wystraszone zające

Następnego dnia zaraz po śniadaniu goście rozjechali się wcześniej przygotowane stanowiska. Było ich 12, wyglądem przypominały małe kryte galeryjki, zamaskowane gałęziami, a to po to, by wtapiały się w tło lasu. Pierwsze stanowisko zajął Aleksander II. Dalszych 5 stanowisk zajęli książęta, a pozostałe 6 świta Jego Cesarskiej Mości. Można było strzelać we wszystkich kierunkach, zabroniony był jednak strzał po linii. Z polecenia imperatora za ścianą zwierzyńca zbudowano także widownię w formie amfiteatru z przeznaczeniem dla zainteresowanej publiczności.

Oszczędźmy już samego długiego i ekspresyjnego opisu polowania, i samych jego zasad, naganiania itp. Dość powiedzieć, że opisowi biegnącej zwierzyny nie brakło malarskości: "Za żubrami ukazała się inna zwierzyna. Obraz powstał niezwykle barwny i ożywiony. A to smukły daniel śmignął jak strzała podle myśliwych, a to sarna jak wicher przemknęła pośród drzew. Wystraszone zające błąkają się między chruściakami i daremnie szukają drogi ucieczki. Nieruchawe dziki co sił uciekają w gąszcz, nie próbując przebić się przez środek linii myśliwych i tym samym stanowiąc cel dla niezliczonych strzałów".

Choć, jak zaznacza autor - "żubr nie pada tak łatwo łupem myśliwego, jego silna konstytucja wytrzyma i dziesiątek kul, jeśli nie ma między nimi jednej dobrzej ulokowanej", po pierwszym dniu łowów leżały 44 sztuki wszelakiej zwierzyny, w tym 16 żubrów. Car ustrzelił tego dnia 22 sztuk zwierzyny, w tym cztery żubry i dzika.
Po polowaniu goście udali się na uroczysty obiad wydany przez Cara. Obiadującym towarzyszyła muzyka wojskowa w wykonaniu orkiestry pułku piechoty z Białegostoku, jedzenie wydano też mieszkańcom Białowieży - darmowe pierogi, piwo i wódka.

Następnego dnia, nim o godz. 11 zaczęło się polowanie, Imperator obejrzał najpierw białowieską cerkiew. A sam efekt łowów? W publikacji mamy bardzo szczegółowy raport, stąd wiadomo, że w ciągu dwóch dni polowania odstrzelono: 28 żubrów (18 byków i 10 krów), 2 łosie, 10 danieli, 11 dzików, 16 wilków, 16 saren, 7 lisów, 4 borsuki, 2 zające. Razem 96 sztuk zwierzyny. Wiadomo też dokładnie kto, co i ile ustrzelił.

Monarsze lico i szczęście poddanych

Autor kończy rozdział o polowaniu jak przystało na porządnego urzędnika: "Pobyt monarchy w Puszczy 6-7 października 1860 roku zapadnie również w pamięć tamtejszej ludności. Prócz szczęścia płynącego z oglądania monarszego oblicza wartość cesarskiego pobytu zasadza się także na tym, że przyniósł on chłopom znaczny zarobek i stanowił źródło niekłamanej radości, która tak rzadko gości pośród zapracowanych przedstawicieli włościańskiego stanu. Rzeczone polowanie wyróżnia się ponadto tym, że nie nastąpił w czasie jego trwania żaden nieszczęśliwy wypadek, a w porównaniu z innymi podobnymi łowami kosztowało wcale niedrogo (18 tys. rubli srebrem), mimo że jego koszt powinien przewyższyć koszty wszelkich innych polowań, choćby dlatego, że w Białowieży w celu przyjęcia dostojnych gości z ich liczną świtą trzeba było wszystko ku temu przygotować, a ponadto dlatego, że Białowieża znajduje się w odległych rejonach guberni grodzieńskiej - 150 wiorst od jej stolicy, 80 wiorst od Białegostoku i 70 wiorst od Brześcia Litewskiego".

 

I ponad 150 lat temu lubiano pamiątki - poza postawieniem pomnika żubra upamiętniającego to wydarzenie, Car kazał również odlać z brązu 7 miniaturowych kopii pomnika, które otrzymali: główny organizator polowania - generał-major Zielonoj, łowczy Fersten oraz piątka niemieckich książąt, którzy brali udział w polowaniu".

Na marmurowym cokole napis: „Pamięci polowania w Puszczy Białowieskiej w najwyższej obecności Cesarza Aleksandra II w dniach 6 i 7 października 1860 r.”. Zawiera również nazwiska uczestników polowania i wskazuje ilość upolowanej zwierzyny.

 

Statua, która zaprojektował Mihal’y A. Zichy - nadworny artysta malarz Cara Aleksandra II, została odlana z żeliwa przez fabrykę Ogariowa w Petersburgu. Ważący 4 tony pomnik z wysokim, również żeliwnym postumentem, opatrzonym opisem głośnego polowania, stanął w Zwierzyńcu (pomiędzy Białowieżą i Hajnówką) w 1862 roku.

Wykonano również kilkanaście miniaturowych kopii pomnika ze srebra i brązu, z myślą o znamienitszych uczestnikach polowania. Jedną z tych figurek eksponuje obecnie muzeum Puszczy Białowieskiej w Kamieniukach na Białorusi.

W sierpniu 1915 roku statuę żubra wraz z postumentem zdemontowano i ewakuowano przed nadciągającą ofensywą armii niemieckiej, wywożąc go koleją do Moskwy. W 1924 roku pomnik ten na mocy Traktatu Ryskiego został zwrócony stronie polskiej przez władze sowieckiej Rosji w drodze rewindykacji zagrabionych pamiątek historycznych. Pomnik żubra  obecnie stoi w Spale - postumentu nie zwrócono.

 

W miejscu wielkiej zagrody łowieckiej „Teremiska”, przy drodze do Białowieży powstała w XIX wieku mała kolonia dla obsługi polowań. W 1862 roku wystawiono tam pomnik żubra na postumencie, dla upamiętnienia pierwszego polowania carskiego Aleksandra II. Pomnik zaprojektował Michaly Zichy, węgierski malarz, grafik i ilustrator, znany też ze śmiałych szkiców erotycznych, towarzyszący przez wiele lat carskiemu dworowi. W 1915 roku pomnik został wywieziony do Moskwy, a w 1928, już bez oryginalnego postumentu upamiętniającego cara, przewieziono go do Spały, gdzie stoi do dzisiaj. Pod koniec XIX wieku łowczy Hans Auer wybudował w Zwierzyńcu na potrzeby carskich polowań bogaty, eklektyczny, drewniany pawilon myśliwski w fantazyjnym stylu starogermańskim.

Dziś już nieistniejący - wzniesiony w 1891r. przez leśniczego H.Auera pawilon myśliwski

W 1891 roku starszy leśniczy Hans Auer na miejscu starej siedziby dozorcy zwierzyńca wzniósł nowy, okazały piętrowy pawilon myśliwski (nazywany często pałacykiem), przeznaczony na siedzibę zarządzającego polowaniami w Puszczy Białowieskiej. Pomieszczenia na parterze przeznaczone były na komnaty do odpoczynku dla uczestników polowań. Tutaj mieściła się także jadalnia. Karol Karpowicz, który odwiedził Puszczę Białowieską w 1899 roku, tak opisał pałacyk: „Ujechawszy kilkadziesiąt kroków znowu się zatrzymujemy, by rzucić okiem na śliczny, myśliwski domek. W stylu jakimś staro-germańskim, cały z niemalowanego drzewa, z łamanym dachem, weneckimi oknami. Masą balkoników na piętrze i werend na dole, robi nadzwyczaj miłe wrażenie. Szczyty dachu i okna, upiększone jeleniemi rogami, takież rogi nad bramką, wiodącą do tego domku, odrazu mówią o roli jego - w głębi lasu. Koło domu są zabudowania gospodarskie, jakieś chlewiki, kurniki, wszystko otoczone parkanem, by żadne stworzenie swojskie nie mogło się wymknąć z wizytą do dzikich mieszkańców Zwierzyńca”.


Igor Newerly z kolei tak zapamiętał pałacyk oraz gabinet swego dziadka: „A ten pałacyk myśliwski był naprawdę ładny, z modrzewia, w takim jakimś leśno-ażurowym stylu, w naturalnym ciepłym kolorze miodowym drewna z pokostem, poprzecinany balkonami, galeryjkami, opuszczony dzikim winem od dołu po gonciany siwy dach – fantazyjne domostwo, a swojskie przy tym, borowe, jakby tu rosło sobie i wyrosło razem ze strzelistymi świerkami dokoła, z kudłatymi dębami i całą dżunglą leszczyny. (...) Gabinet dziadka – tu się brało lanie i dobre rady i tu się dopiero czuło mężczyzną, w tym zapachu cygar i skóry, między rzędami flint i sztucerów za szkłem a wiązką kordelasów i trąbek na ścianie, w obecności wielkich ksiąg z obrazami w najżywszych kolorach o wszyściutkich zwierzętach i ptakach, o każdym drzewie i każdej roślinie. Poza tym w gabinecie dziadka można było wywołać głosy ludzi i zwierząt, bo na biurku stało dębowe pudełko telefonu z korbką, a na półeczce leżały różne waby, wabiki, odzywające się rykiem jelenia albo popiskiwaniem sarny, albo zającem, który kniazi żałośnie z bólu i przerażenia...”

Po lewej pawilon myśliwski, na pierwszym planie zwierzyniecka dąbrowa (pocz.XX w.)

Popiersie Aleksandra II, ustawione w 1912 roku przy cerkwi, stało zaledwie przez trzy lata. W sierpniu 1915 roku, wraz z obeliskiem upamiętniającym polowanie Augusta III w 1752 roku oraz żeliwnym posągiem żubra ze Zwierzyńca, pomnik Cara został wywieziony do Moskwy. O ile pierwsze dwa po wojnie wróciły do Polski, o tyle ślad po popiersiu zaginął. Zresztą, o jego zwrot - z wiadomych powodów - nikt nie występował. Popiersie Cara Aleksandra II zostało odlane z cynku w fabryce metalurgiczno-odlewniczej Edwarda Nowickiego w Sankt-Petersburgu. Pociągnięte było brązem. Przedstawiało Cara w mundurze z pagonami. Na postumencie umieszczono napis po rosyjsku: "Miłościwy Imperator Samodzierżawca Całej Rosji Aleksander-Wyzwoliciel panował od 1855 do 1881 roku". Pod napisem znajdował się herbowy dwugłowy orzeł. Drugi napis zawierał ostatnie wersy manifestu z 1861 roku o zniesieniu pańszczyzny.

   

Car Aleksander II na polowaniu na niedźwiedzie - 1858 r.

Polowanie na niedźwiedzie Jego Królewskiej Mości Cesarza Aleksandra Nikołajewicza. Koniec polowania. Szkic z obrazu G. Teichela.

Car Aleksander II na polowaniu w rozmowie z chłopami

Aleksander II uwielbiał organizować polowania na cześć swoich zagranicznych gości i wymieniać się z nimi zwierzętami: „W 1857 r. Jego Królewska Mość Król Prus wysłał w prezencie Cesarzowi cztery jelenie niemieckie, które na życzenie Jego Królewskiej Mości zostały umieszczone w menażerii Gatchina, skąd zabrano cztery jelenie syberyjskie i wysłano do Berlina”. W Pałacu Gatchina Sala Arsenałowa i Klatka Niedźwiedziowa zostały ozdobione licznymi trofeami myśliwskimi Cesarza.

 

I jeszcze jedna ciekawostka. W maju 1865 r. pierwsze cztery żubry przyjechały do Pszczyny jako dar Cara rosyjskiego Aleksandra II, w zamian za co dostał od księcia pszczyńskiego 20 dorodnych jeleni, które w Puszczy Białowieskiej były podówczas rzadkością.

 

W trakcie poszukiwania materiałów natknąłem się na rosyjskich stronach internetowych na tekst Włodzimierza Michajłowa pt. "Sprawa na najwyższym polowaniu. Niedźwiedź padł u buta Cesarza", który po przetłumaczeniu z języka rosyjskiego w całości cytuję. Autor prawdopodobnie był świadkiem carskich polowań.

 

Sprawa na najwyższym polowaniu. Niedźwiedź padł martwy u buta Cesarza
 
"W carskiej Rosji były nagrody państwowe, których właścicielami było kilka osób. Jedna z tych niezwykłych nagród - medal „Dziękuję” została ustanowiona przez Cara Aleksandra II, dnia 4 stycznia 1872 r. podczas Cesarskiego Polowania na Nowogrodzie.

 

Medal Cara Aleksandra II

Taka odznaka była noszona w Puszczy przez służbę leśną w czasach Cara Aleksandra II

Aleksander II od dzieciństwa był zapalonym myśliwym, lubił polować na słonki w jasne wiosenne noce, jelenie, lisy, zające i inne zwierzęta w bezpośrednim sąsiedztwie Sankt Petersburga. Ale szczególnie uwielbiał odległe polowania na niedźwiedzie w zaspach gęstego lasu.

Za Cara Aleksandra II fotografia jeszcze nie była zbyt rozpowszechniona i carskie polowania dokumentowali liczni artyści, często nadworni malarze, poprzez obrazy, grafiki, itp.

Co roku w miesiącach zimowych, mniej więcej raz w tygodniu, władca odbywał długie wyprawy na polowanie, głównie na niedźwiedzie, a czasem także na łosie. Najwyższe polowania prowadzono w okolicach stacji kolejki Nikolaev, zarówno najbliżej Petersburga, Sablino, Tosno, Pomeranye, jak i bardziej odległych: Malaya Vishera, Borovenka i Okulovka. W latach 1860, 1861 i 1870 organizowano polowania na niedźwiedzie w okolicach Nowogrodu i Spasskaya Polist (Спасская Полист - wieś w gminie Chudovsky w obwodzie nowogrodzkim, należąca do osady Tregubovsky, położona 125 km na południe od Petersburga). Jednak najczęściej Aleksander II podczas tak długich polowań w latach 1868 -1874 wolał zatrzymywać się na stacji Malaya Vishera.

Ма́лая Ви́шера (Malaya Vishera) to miasto (od 1921 r.) w Rosji, centrum administracyjne okręgu miejskiego Malovishersky w obwodzie nowogrodzkim. Na fotografii stacja Malaya Vishera. Na Malaya Vishera Aleksander II nocował na dworcu, a następnego dnia polował albo niedaleko dworca, albo w okolicach wsi Torbino.

 

Gdy tylko biuro Jägermeistera otrzymało wiadomość o niedźwiedziach, natychmiast wysłało na miejsce doświadczonego gajowego, aby sprawdził wiadomości i obserwował bestię aż do Najwyższego Polowania. W dniu polowania wynajmowali tzw. wrzaski - naganiacze, w roli których byli chłopi z okolicznych wiosek. Jeśli nie było mężczyzn, rekrutowano kobiety i dzieci. Działali oni pod nadzorem sług Imperial Hunt.

 

Próbowano dobierać silnych i zręcznych myśliwych podczas Imperialnych Łowów. Byli uzbrojeni w dwulufowe strzelby amerykańskiej firmy „E. Remington and Son ”(„ E. Remington i syn ”), niektórzy gajowi mieli włócznie. Działając zręcznie i odważnie, leśnicy prawie zawsze podprowadzali  niedźwiedzia pod stanowisko władcy. "Niedźwiedź - powiedział jeden z uczestników Imperialnej - chodził jak posłuszne zwierzę domowe, pobudzany krzykiem i ruchem gajowych ”.

Wczesnym rankiem kuchnia z mistrzem kucharskim – szefem kuchni wyruszyła na łowisko. Niedaleko niedźwiedzia, w miarę możliwości wybierano otwarte miejsce, które odśnieżano. Na uboczu rozpalano ogień w piecyku, nakrywano do stołu i podawano śniadanie. Władca podchodził do stołu i gestem zapraszał gości na śniadanie. Śniadanie jedzono na stojąco; nie było krzeseł.


Oprócz stałych towarzyszy polowań zaproszono szlachciców z innych krajów, którzy przybyli do Rosji. Na przykład, gdy Cesarz austriacki Franciszek Józef odwiedził Rosję w 1874 r., Aleksander II, chcąc zaznajomić gościa z polowaniem na niedźwiedzie, odwiedził z nim Malaya Vishera. Przybyli tu wieczorem 5 lutego 1874 r. i nocowali na dworcu. W lesie niedaleko stacji osaczono dwa niedźwiedzie, z których jeden został zabity następnego dnia przez Cesarza austriackiego. Franciszek Józef był bardzo zadowolony z nowej zabawy specjalnie dla niego zorganizowanej.

Śniadanie podczas polowania na niedźwiedzie

„Cesarz austriacki Franciszek Józef wywarł na nas wszystkich bardzo pozytywne wrażenie. Po pierwsze, swoją postacią, nieco przypominającą naszego uwielbianego Cesarza, zachował tę samą prostolinijną, majestatyczną manierę, a po drugie, dzięki swej wielkoduszności” - wspomina A. I. Michajłow. – „Polowanie zakończyło się sukcesem, zabił niedźwiedzia”.


W austriackich lasach nie ma niedźwiedzi. Po polowaniu, w tym samym miejscu zapytał, ilu gajowych i ile stopni jest z nim na polowaniu. Nakazał myśliwym wydać 500 talarów, a nam – specjalne podziękowania w formie ryngrafu. Na przykład otrzymałem na szyi  ryngraf rycerski z jego imieniem ”.

 

Często na śniadanie zbierali się chłopi z okolicznych wiosek, zwłaszcza emerytowani żołnierze z krzyżami św. Jerzego i medalami na wierzchu wojskowej kurtki. Aleksander II podszedł do nich i rozmawiał, pytając, w którym pułku służył, a jednocześnie mając doskonałą pamięć, sam często przypominał imiona dowódców. Następnie, odwracając się  w stronę, gdzie stał urzędnik z pieniędzmi, powiedział: „Rozdaj je za rubla, a trzy za rycerzy Georgiewskich”.

 

Pewnego razu podczas śniadania wieśniaczka odważnie podeszła do władcy i kłaniając się nisko, w prostym drewnianym kubku wręczyła mu plastry miodu ze swojej pasieki. Cesarz podziękował jej z uśmiechem i polecił ją przyjąć i dać jej 25 rubli.

 

Ale w przypadku Malaya Vishera były również dwa bardzo nieprzyjemne epizody podczas polowań. Na przykład 29 grudnia 1870 roku, podczas polowania, 24 wiorsty od stacji, szef polowania cesarskiego, hrabia P.K. Fersen, zabił Jägermeistera V. Ya. Skaryatina. Oto jak to było. Kiedy myśliwy, zwracając się do hrabiego, krzyknął: „Wasza Ekscelencjo, strzelać, wytrzymać! ”, Fersen, pośpiesznie zabrał broń myśliwemu i nie podnosząc jej na wysokość celowania drugą ręką chwycił spust. Broń wystrzeliła, co okazało się fatalne dla Skariatina.

 

Następnie przeprowadzono dokładne dochodzenie. W sprawozdaniu komisji, opublikowanym w Dzienniku Urzędowym 27 stycznia 1871 roku, Aleksander II nałożył karę na niefortunnego strzelca: „Świadomość, mając na uwadze jego ponad pięćdziesięcioletnią służbę, przypisuję mu faktyczne zwolnienie ze służby jako karę. Następnie uważam, że sprawa jest zakończona”.


Inna historia wydarzyła się 4 stycznia 1872 roku. Najwyższe polowania na niedźwiedzie odbywały się zwykle bezpiecznie, gdyż Aleksander II był zręcznym strzelcem, ponadto myśliwi wokół władcy równie bacznie obserwowali, aby  w razie chybienia bestia nie rzuciła się na niego. Obok Cesarza po prawej stronie stał podoficer jagermeister Iwanow, który trzymał w pogotowiu karabin z napiętym zamkiem. Trzymał go gołymi rękami, pomimo mrozu. Jego usługi przez 20 lat nie były potrzebne. Ale podczas tego polowania Iwanow w pełni uzasadnił zaufanie, jakim pokładał w nim Aleksander II.

Pismo „Magazyn Kameralny” z 1872 r. donosiło: „3 stycznia, poniedziałek. Petersburg. 45 minut o ósmej godzinie (wieczorem).


Majestat miał wyjście na stację kolei Nikolaev i dlatego był nieobecny, wraz z zaproszonymi osobami, na polowanie na Malaya Vishera. Zaproszeni na polowanie: Wielki Książę Władimir Aleksandrowicz, Wielki Książę Nikołaj Konstantinowicz, pruski ambasador Książę Reiss, adiutant generalny Książę Suworow, adiutant generalny baron Lieven, adiutant generalny Totleben, adiutant generalny Merder, adiutant generał hrabia Perovsky, Jägermeister Gerzdorf, Jägermeister Prince Trubetskoy, pruski generał Werder, generał dywizji hrabia Vorontsov-Dashkov, austriacki agent wojskowy Bechtolsheim, emerytowany generał Książę Prozorovsky. Podczas podróży Jego Królewska Mość wraz z zaproszonymi osobami pił herbatę w powozie i jadł przy wieczornym stole. 55 minut po godzinie 12 miał przybyć na stację Malaya Vishera.


Pomimo tego, że Aleksander II często rozmawiał z myśliwymi długo po północy, niemniej jednak prowadził interesy. Siedząc przy biurku, słuchał raportów sekretarza i otrzymywał komunikaty. Raporty czasami trwały do drugiej w nocy. Następnie, po złożeniu sprawozdań, sekretarz wyszedł, a Car modlił się długo i żarliwie. Potem o drugiej lub trzeciej zasnął, przykryty cienkim wojskowym płaszczem. Ten sen nie trwał długo: o piątej lub szóstej rano trzeba było już iść na polowanie.

 

Tak więc następnego dnia, po porannym spacerze, Cesarz udał się na miejsce polowań o wpół do dziesiątej. Osaczony niedźwiedź okazał się bardzo okrutny: zranił dwóch naganiaczy, zanim dotarł do linii strzału, na której stał Cesarz. Teren łowiecki był nieco zarośnięty krzewami i gęstym lasem świerkowym, który przez przeoczenie nie został wcześniej wycięty.

 

„Władca” - powiedział jeden z uczestników polowania - „zobaczył niedźwiedzia kilka kroków dalej, gdy wyskoczył zza krzaka. Władca strzelił, zranił bestię, ale nie zabił, a niedźwiedź rzucił się szybko na władcę. Cesarz nie zdążył oddać kolejnego strzału; niebezpieczeństwo był blisko i nieuniknione. Iwanow nie zagubił się jednak, zawołał: „Władco po lewej, róg do przodu!” i w tej samej chwili strzela, a pomocnik wbił włócznię w pierś bestii i bestia padła martwa u buta władcy. Należy zauważyć, że Aleksander II nie cofnął się o krok: Cesarz rosyjski nie miał prawa okazywać słabości i wycofywać się.

 

Orszak otoczył Aleksandra, który był wesoły i śmiał się serdecznie. Zobaczył zręczne, śmiałe i szybkie pchnięcie niedźwiedzia włócznią przez Nikonowa, który stał obok niego,  i natychmiast nakazał szefowi Jägermeistera baronowi Lievenowi przyznanie mu medalu  z napisem „Za zbawienie” na wstążce Vladimira.


Ale potem usłyszałem za sobą cichą dyskusję między Iwanowem a dzioborożcem Nikonowem o tym, kto zabił niedźwiedzia, z którego nastąpiła śmierć: z kuli lub z włóczni. Dowiedziawszy się, o co chodzi, Aleksander, jako prawdziwy myśliwy, zrozumiał spór  i nakazał wysłać zabitego niedźwiedzia do laboratorium anatomicznego na sekcję zwłok.

 

Później ustalono, że niedźwiedź zginął od kuli, która trafiła w lewe oko i utknęła w mózgu, ale włócznia nie dosięgła serca i płuc; aby niedźwiedź mógł się nadal opierać. Kiedy zostało to zgłoszone władcy, aby nie urazić dumy każdego, kazał wybić dwa medale: jeden złoty, a drugi srebrny, z jednej strony portretem, z drugiej słowem „dziękuję”, a na kolejnym polowaniu sam wręczył nagrody: złotą myśliwemu Iwanowowi, a srebrną Nikonowowi.”

 

Ostatnie polowanie na niedźwiedzie władcy w okolicach Malaya Vishera miało miejsce 2 marca 1877 roku. Cesarz zastrzelił bardzo dużego niedźwiedzia. Tym razem nie było żadnych incydentów.

Владимир МИХАЙЛОВ

M. Zichy. Aleksander II celuje w niedźwiedzia - 1869 r.

13 marca 1881 Aleksander II zginął w zamachu bombowym dokonanym przez działacza organizacji Narodnaja Wola, Polaka, Ignacego Hryniewieckiego. Śmierć Cesarza przekreśliła plany wprowadzenia ważnej reformy społeczno-ustrojowej, ograniczającej samodzierżawie. Wywołała skrajne reakcje zarówno w Rosji, jak i na świecie. Jedni wyrażali oburzenie i przerażenie na myśl o zamachowcach, inni cieszyli się, że Opatrzność uratowała Rosję od terroru i innych jeszcze większych nieszczęść.

 

Warto poświęcić kilka słów zabójcy Cara Aleksandra II Ignacemu Hryniewieckiemu, którego różne źródła mienią Polakiem. Tymczasem uważam że był on na tyle zrusyfikowany, że dawno przestał być Polakiem i na pewno nie walczył z caratem o sprawy polskie.

Ignacy Hryniewiecki ps. „Kotek” (ur. 1855, zm. 13 marca 1881 w Sankt Petersburgu) – konspirator polskiego pochodzenia i rewolucjonista, działacz terrorystycznej organizacji Narodnaja Wola, zabójca Cara Aleksandra II.


Pochodził on ze zubożałej szlachty z terenów obecnej Białorusi. W trakcie studiów na politechnice w Petersburgu, będąc już praktycznie zrusyfikowany, przystąpił do rosyjskiej organizacji rewolucyjnej „Narodnaja Wola”. Hryniewiecki stał się jednym z jej przywódców i m.in. powołał do życia organizacyjną gazetę. W lutym 1881 r. zawiązał spisek w celu zamordowania Cara, będącego już niejeden raz celem zamachów.


13 marca 1881 r. Aleksander II przyjął projekt konstytucji (projekt Łoris-Mielikowa), który później miał być zatwierdzony przez Radę Ministrów. Aleksander podpisując projekt złożył oświadczenie: „Mam nadzieję, że on wywrze dobre wrażenie i będzie dla Rosji nowym świadectwem tego, iż pragnę dać jej, co tylko można”. Świadek tego zdarzenia pisał o nieskrywanej radości Cesarza:  „Już bardzo dawno nie widziałem gosudaria w takim dobrym nastroju, a także o tak doskonałym, zdrowym wyglądzie”.


Po śniadaniu Cesarz udał się na odprawę wojskową, a później do Zamku Michajłowskiego. W drodze powrotnej do Pałacu Zimowego, czekała na niego zastawiano pułapka. Przejeżdżając wzdłuż Kanału Jekateryńskiego (dziś Kanał Gribojedowa) pierwszy zamachowiec Nikołaj Rysakow wrzucił bombę do karety władcy. Bomba raniła kilka osób, ale Aleksander ocalał. Zamachowca natychmiast schwytano. Cesarz ruszył w stronę Mostu Teatralnego, kiedy rozległ się drugi wybuch. Tym razem był to polski (zruszczony) anarchista Ignacy Hryniewiecki.

Bomba oderwała Carowi jedną nogę, a drugą zmiażdżyła. Wybuch zabił dwóch członków carskiej ochrony, a kilkadziesiąt osób było rannych. Na miejscu zamachu leżały kawałki szczątków ludzkich, zakrwawionej odzieży, szable, kawałki naramienników, lamp ulicznych. Na bruku leżał również śmiertelnie ranny Hryniewiecki.

Przez długi czas nie wiedziano, kim był terrorysta. Kadeci Akademii Wojenno-Morskiej złożyli Aleksandra na nosze i zawieziono go do pałacu. W pałacu położono Cesarza w jego gabinecie, gdzie zebrała się rodzina umierającego. Próbowano tamować wylew krwi, ale bezskutecznie, było już za późno. Aleksander II zmarł o godzinie 15:35.


Ignacy Hryniewiecki, zamachowiec, który rzucił bombę, która uśmierciła Cara, został bardzo poważnie ranny w wyniku eksplozji i niedługo umarł. Natomiast śledztwo dało rezultaty, aż nadto szybkie, bo młody Rysakow zdradził wszystkie znane mu nazwiska osób powiązanych z zamachem i organizacją Narodnaja Wola, myśląc że w ten sposób uratuje sobie życie. Niebawem aresztowano takie osoby jak: Sofja Pierowska, Nikołaj Kibalczicz, Andriej Żelabow, Timofiej Michajłow, Hesia Helfman. Wszyscy oni, wraz z Rysakowem zostali skazani na powieszenie. Wyroki wykonano z wyjątkiem Hesii Helfman, z uwagi na jej ciążę, jednak wkrótce zmarła w więzieniu.

Nikołaj Rusakow, ros. Николай Иванович Рысаков (ur. 2 maja/14 maja 1861 w miejscowości Kurdjug, zm. 3 kwietnia/15 kwietnia 1881 w Petersburgu) – rosyjski rewolucjonista, członek organizacji Narodnaja Wola, uczestnik zamachu na Aleksandra II

 

Legenda, zrestą oparta na faktach,  powstała po udanym zamachu na życie Cara opisana jest w artykule pt. "Do siedmiu razy sztuka", który cytuję w całości:

 

Do siedmiu razy sztuka! Krótka historia zamachów na Aleksandra II Wielkiego – (05.06.2011, autor: Paweł Łyziński).


"Próby zamachu czy skrytobójstwa były nieodłączną klątwą panujących. Wiele z takich inicjatyw przeszło wręcz do historii. Często zamachowcy okazywali się bardzo zdeterminowani, co doskonale widać na przykładzie jednego z największych władców Rosji – Aleksandra II Romanowa, którego dziś zwie się Wielkim.


W  1867 roku  Aleksander  II postanowił udać się do Paryża na otwarcie Wystawy Światowej, gdzie miały zjawić się licznie koronowane głowy całej monarszej Europy. Była to oczywiście doskonała sposobność, by omówić ważne kwestie związane z polityką zagraniczną. My jednak zajmiemy się pewną legendą, która narodziła się wśród współczesnych Carowi.


Pewnego dnia Aleksander II, przechadzając się po ogrodzie Tuileries, napotkał na swej drodze słynną w całym Paryżu Cygankę. Kobieta, wróżąc mu z ręki, przepowiedziała siedem zamachów na jego życie. Sześć razy miał wychodzić z nich obronną ręką, ale siódma próba miała okazać się dla niego ostatnią. Podobno w każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy. Nawet jeśli słowa Cyganki to tylko wymysł charakterystyczny dla tamtej epoki, to wszystkie próby zabicia samowładcy całej Rosji były jak najbardziej realne. Jedne przyprawiają o gęsią skórkę, podczas gdy inne sięgają wprost granic absurdu.

Dmytryj Karakozov

Pierwsza próba miała miejsce jeszcze przed wyprawą Cara do Francji. W dniu 4 kwietnia 1866  roku (wszystkie daty według kalendarza juliańskiego) człowiek nazwiskiem Karakozow wymierzył w Aleksandra II lufę swej broni i wystrzelił.


Zrządzeniem losu pocisk minął się z celem, ponieważ jak pisały gazety:  "Człowiek stojący obok złoczyńcy w chwili, gdy ten strzelał, odtrącił jego rękę. Sam Bóg nim kierował”. W momencie ujęcia, sprawca miał ponoć krzyczeć do bijących go policjanta i żandarma: „Chłopcy, ja strzelałem za was!”.

 

Druga próba zgładzenia Cara miała miejsce w samym Paryżu. Nawet Aleksander II nie mógł przewidzieć, że słowa Cyganki tak szybko się ziszczą. W dniu 25 maja 1867 roku, w czasie przejazdu przez Lasek Buloński otwartym powozem, w miejscu zwanym Grande Cascade pojawił się polski szlachcic, powstaniec styczniowy – Antoni Berezowski. Podobnie jak w poprzednim przypadku, strzelec pomimo bliskiej odległości chybił. (Ponieważ był to pierwszy Polak, który dybał na życie Cara z pobudek ideowych, czysto polskich, poświęćmy mu chwilę uwagi - dop. autora).

Antoni Berezowski

Antoni Berezowski - były powstaniec styczniowy na pierwszy rzut oka niczym szczególnym się nie wyróżniał. Co prawda ma pod dobrze skrojonym tużurkiem pistolet, ale przecież skrzętnie ukryty. Na wieść o przyjeździe Cara do francuskiej stolicy rzucił pracę w jednej z miejscowych fabryk. Oszczędności wydał na zakup broni i prochu. Wszystko wskazuje na to, że zamach na Aleksandra traktował jako misję.


Trzeba dodać, że rosyjski Car, który zasłynął m.in. sprzedaniem Alaski Amerykanom, kojarzył się Polakom jak najgorzej. – "Żadnych marzeń, panowie" – odparł Polakom niegdyś Car. Dał się poznać jako wyjątkowy despota. Represje, zsyłki na Syberię, konsekwentne rugowanie polskości - to miała być kara za powstanie styczniowe.

 

Mało brakowało, a to Polak, który walczył w tym zrywie, ukarałby Cara. Kiedy Aleksander w otwartym powozie jechał przez Lasek Buloński, rozległ się strzał. Berezowski chybi, kula trafia konia, którego dosiadł francuski żołnierz. Widzów ogarnia panika, ale Polak podejmuje jeszcze jedną próbą. Tym razem zawodzi broń. Eksplozja lufy rani zamachowca i stojące przy nim osoby postronne. Natychmiastowa reakcja tłumu nie pozwala na ucieczkę. Zakrwawiony eks-powstaniec zostałby niechybnie zlinczowany, gdyby nie zdecydowana reakcja francuskich żandarmów.


Antoni Berezowski w czasie śledztwa mówi: „Pragnąłem świat i Cara uwolnić od wyrzutów sumienia, które go męczą. (...) Zostawiając Cara przy życiu, byłbym mu zgotował piekło po śmierci. Gdyby tymczasem zginął z mojej ręki, byłby odpokutował grzechy i winę swoją, byłby na tamtym świecie szczęśliwszy”.

 

Przez jakiś czas Francuzi byli przekonani, że niewdzięczny Polak chciał pozbawić życia ich Cesarza. Dopiero w czasie śledztwa wyjawił, że celował do Cara. Karą, o dziwo, nie była natychmiastowa egzekucja, a dożywotnie zesłanie. Niedoszły carobójca zmarł w 1916 roku (albo 1917) w należącej do Francji Nowej Kaledonii. Umierał w zapomnieniu i obłędzie.

Zamach Antoniego Berezowskiego na ilustracji z „Ilustriere Zeitung”

Na kolejne (niedoszłe) spotkanie z kostuchą Aleksandrowi II przyszło poczekać aż dwanaście lat. Swym codziennym zwyczajem, rankiem 2 kwietnia 1879 roku władca przechadzał się w okolicach Pałacu Zimowego. W drodze powrotnej napotkał młodego człowieka, który na widok Cara przystanął i zasalutował.


Samodzierżawca Wszechrusi odwrócił się w jego kierunku… i zobaczył rewolwer wymierzony prosto w niego. I tym razem żadna z kul nie dosięgnęła Aleksandra, chociaż pierwszy strzał został oddany z odległości zaledwie dwóch kroków.  Imperator salwował się ucieczką, którą eufemistycznie nazwano potem „uchyleniem się”.


Zamachowiec (a był nim niejaki Aleksander Sołowjow) nie poddał się wszakże i zaczął gonić ratującego skórę władcę. Wypalił w jego kierunku jeszcze kilka razy nim go obezwładniono. Efekty? Żadne. Car znowu wyszedł z opresji bez większego szwanku.


Jeszcze w tym samym roku, ale kilka miesięcy później – w dniach 18 i 19 listopada 1879 roku – przeprowadzono następny nieudany zamach na Aleksandra, tym razem w dwóch aktach. „Terroryści” wykazali się pomysłowością i zamiast strzelać, postanowili wysadzić carski pociąg.


Pierwsza próba spaliła na panewce, gdyż jeden z zamachowców źle podłączył przewody i nie doszło do eksplozji. Następnego dnia wszystko poszło już zgodnie z planem, a skład wyleciał w powietrze! Radość skończyła się w momencie, gdy zamachowcy dowiedzieli się, że zamiast Cara wysadzili w powietrze… transport owoców z Krymu. Aleksander II tymczasem bezpiecznie dotarł do Moskwy.


Mijały kolejne miesiące, aż do 5 lutego 1880 roku, kiedy to nastąpił dzień, który wstrząsnął Rosją. Niejaki Stiepan Chałturin, członek Narodnej Woli w październiku 1879 roku został zatrudniony jako stolarz w Pałacu Zimowym. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że na jego barki spadła od tej chwili misja zabicia Cara.


Przez kilka miesięcy przemycał do pałacu materiały wybuchowe, które miały posłużyć mu do stworzenia bomby. I to jakiej bomby! Gdy uzbierało się niemal siedem pudów dynamitu (prawie 115 kilogramów!) Chałturin postanowił przystąpić do dzieła. Na tamten świat pragnął odprawić nie tylko Cara, ale całą jego rodzinę. Zamach ciągle odkładano, aż do 5 lutego.

Carski pałac po nieudanym zamachu Chałturina

Wówczas to na pomoc Carowi przyszła… pogoda, a konkretnie potężna zamieć, która zasypała drogi, uniemożliwiając gościowi Aleksandra II przybycie na czas. Kolacja zaplanowana na godzinę szóstą nie odbyła się zgodnie z planem. Zebrani udali się w kierunku jadalni dopiero po godzinie siódmej wieczorem. Wówczas nastąpił wybuch, ale Cara oczywiście nie było wtedy w pomieszczeniu. Jak zwykle przy tego rodzaju „okazjach” rozbrzmiały wszystkie cerkiewne dzwony w podzięce za cudowne ocalenie.


Szósty zamach dokonał się (lub też raczej nie) w dniu 17 sierpnia 1880 roku. Jedna z dróg do Pałacu Zimowego prowadziła przez most Kamienny. Była to stała trasa, jaką Car pokonywał swoją karetą. Stąd też miejsce wydało się wprost idealne dla przeprowadzenia kolejnego zamachu.


W tym czasie często pod mostem na łodziach pływało trzech młodych ludzi – Michajłow, Zelabow, a także niejaki Kibalycz, specjalista od dynamitu. W wodoszczelnych poduszkach z gutaperii zatopili cały ładunek dynamitu na dnie rzeki, przewody doprowadzając do drewnianego pomostu. Teraz wystarczyło czekać na ukochanego władzę.


Rankiem 17 sierpnia w okolicy mostu pojawił się jak zawsze carski powóz, wjechał na przeprawę i jak gdyby nigdy nic spokojnie potoczył się dalej! Nie nastąpiła żadna eksplozja. Jak się później okazało jeden z uczestników zamachu nie posiadał zegarka i po prostu zaspał. Gdy przybył na miejsce nikogo już tam nie zastał.


W końcu nastał feralny dzień 13 marca 1881 roku – dzień śmierci Aleksandra II.  Plan był prosty.  Car w każdą niedzielę poruszał się pewną niezmienną trasą. Nad Kanałem Jekatierińskim miała usadowić się czwórka miotaczy, każdy z nich z bombą za pazuchą. Mieli stać na obu krańcach ulicy, ukryci wśród przechodniów. Tak  wyglądała teoria…

 

W praktyce miotaczy było tylko trzech. Jeden z nich, robotnik Timofiej Michajłow: „Poczuł, że nie potrafi rzucić bomby i wrócił do domu, nie dochodząc nawet na miejsce”. Na pierwszego miotacza „awansował” niejaki Rysakow. Ruszył więc od strony Mostu Koniuszego na spotkanie z karetą, dzierżąc bombę w białym zawiniątku.

 

Rzucił pocisk pod końskie kopyta, po czym nastąpiła ogłuszająca eksplozja. Carska kareta zdążyła jednak przejechać i ładunek wybuchł za nią, uszkadzając jedynie jej tylną część.


Wszystko jakby zatrzymało się na chwilę w miejscu… ludzie, zamachowcy, kareta i sam Car, ale trwało to zaledwie ułamki sekund. Rysakow rzucił się do ucieczki, by już w chwilę później zostać pochwyconym. Car podszedł do niego i pogroził palcem.


W chwili, gdy już wracał do swojej karety, pod nogi władcy rzucono drugi ładunek. Rozległ się huk! Car padł na ziemię jak ścięty! Tym, który rzucił bombę był Ignacy Hryniewiecki, którego dość często nazywa się „pierwszym polskim terrorystą”. Według relacji świadka: „Wybuch był tak silny, że na latarni gazowej wszystkie szybki poznikały, a sam słup latarni był wygięty”.

Car doznał ciężkich obrażeń (pogruchotane nogi, bardzo silny krwotok), które groziły szybką śmiercią. Wszelkich szans na przeżycie pozbawiły go błędne, być może podjęte bez zastanowienia decyzje jego otoczenia. Czemu zdecydowano się jechać do rezydencji Cara? Przecież w pobliżu był szpital. Jedno jest pewne, wróżba Cyganki ziściła się nad Kanałem Jekatierińskim." (źródło:Edward Radziński, Aleksander II. Ostatni Wielki Car, Warszawa 2005).

Ignacy Hryniewiecki

Narzeczona Ignacego Hryniewieckiego Sofja Muller

Historia tajemnicza całego zamachu Ignacego Hryniewieckiego zdołała jednak uchylić rąbka tajemnicy i znamy imię oraz w jakiejś części niesłychaną historię narzeczonej zabójcy Cara. Była Rosjanką, nazywała się Sofja Miller (Софья Мюллер).

 

Pochodziła z Kriestców (miejscowości położonej pomiędzy Moskwą a Petersburgiem). Chwilowo zbliżyła się do koła propagatorów rewolucyjnych idei, można przypuszczać, iż w tym czasie poznała Ignacego Hryniewieckiego. Potem, wydawało się, że sprawy te stały się dla niej czymś odległym i obcym, co należy jednak zrewidować wobec dramatycznego kryzysu po śmierci jej ukochanego.

 

Sofja była zatrudniona w charakterze wychowawczyni i damy do towarzystwa w jednym z moskiewskich instytutów zajmujących się kształceniem panien z zamożnych domów. Gdy dowiedziała się o zamachu zebrała swoje podopieczne i zaczęła wychwalać królobójstwo. Te widząc ją odmienioną i nienaturalnie wzburzoną próbowały ją uspokoić. Nie pozwalała się dotknąć. Wypowiedziała znamienne słowa:  „Nie dotykajcie mnie! Wy jesteście czyste, ja jestem przestępczynią”.


Przeobrażenie damy cieszącej się uznaniem przełożonych i wychowanek miało wygląd szaleństwa, tak też zostało potraktowane przez księżną prowadzącą instytut. Nie zawiadomiła policji, tylko wezwała brata Sofji, Jurija. Ten zabrał ja do rodzinnej miejscowości. Po czterech latach Sofja otruła się arszenikiem.

 

I jeszcze jedna historia, która zamyka zamach na Cara Aleksandra II. W miejscu tragicznego wydarzenia syn Aleksandra II, Aleksander III, wzniósł wspaniały kościół Spas-na-Krowi (Chrystusa na Krwi).

Rysunek przyszłej świątyni, wykonany przez archimandrytę Ignacego, przed korektą projektu przez architekta Alfreda Parlanda, 1883

Sobór Zmartwychwstania Pańskiego, Cerkiew na Krwi (ros. храм Воскресения Христова, Храм Спаса на Крови) – sobór wzniesiony w Sankt Petersburgu nad Kanałem Gribojedowa.

Budowla została wzniesiona na miejscu, gdzie w 1881 roku został śmiertelnie ranny w wyniku zamachu Car Aleksander II i stąd właśnie pochodzi popularna nazwa cerkwi – na Krwi. Prace rozpoczął w 1883 r. Aleksander III dla upamiętnienia swojego ojca i trwały one do 1907 r. Sobór wzniesiono według projektu Alfreda Parlanda i Ignatija Małyszewa. W 1930 r. świątynia została zamknięta i planowano ją zburzyć, 26 lat później uzyskała status zabytku. Ponownie otwarto ją w 1997 r. po niemal 30-letnich pracach konserwatorskich. Dziś jest jedną z głównych atrakcji turystycznych Petersburga.

Współczesny widok na cerkiew

Zamordowanego Cesarza ubrano w mundur pułku Preobrażenskiego, ale bez insygniów i medali, jak prostego żołnierza. Księżna Jekaterina Jurjewska włożyła do trumny kępkę swoich włosów. Pochowano go w Soborze Pietropawłowskim.


Tron po Aleksandrze II przejął jego syn Aleksander III (1881–1894), który wrócił do polityki despotyzmu, cofając część reform demokratycznych ojca i właściwie nie powinno nikogo dziwić, że nie lubił polaków, chociaż korzystał z ich usług w kwestii polowań.

Aleksander II na łożu śmierci. Portret z 1881 r. Autor: Konstantin Makovsky

Warto jeszcze poświęcić kilka słów węgierskiemu akwareliście Mihaly Zichy, który dokumentował dwór i  carskie łowy począwszy od Cara Mikołaja I, poprzez Aleksandra II i Aleksandra III, aż do Cara Mikołaja II.

Mihaly Zichy

Węgierski rysownik i akwarelista Mihály Zichy (ur. 15 października 1827 r., Zala, Węgry, zm. 28 lutego 1906 r., Petersburg) – węgierski malarz i ilustrator. popularny szczególnie w XIX wieku. Malował na dworze czterech ostatnich carów rosyjskich. Spędził wiele czasu w Puszczy Białowieskiej, którą uwiecznił w swojej twórczości.


Mihaly Zichy kilka razy odwiedził Puszczę Białowieską oraz Spałę (woj. łódzkie). Po pobytach tych pozostawił ślad w swojej twórczości. W Białowieży gościł na pewno w 1860 i 1897 roku. Niewykluczone też, że towarzyszył Carowi Aleksandrowi III w 1894 roku podczas jego pierwszego i ostatniego zarazem polowania w białowieskich lasach.


Mihály Zichy wywodził się ze znanego od XIII wieku na Węgrzech szlacheckiego rodu, który w XVIII wieku podniesiony został do godności książęcej. Artysta urodził się 15 października 1827 roku w rodowym majątku w miejscowości Zala.


Po ukończeniu gimnazjum w Veszprémie, podjął studia prawnicze w Peszcie. Później uczył się rysunku i malarstwa u włoskiego artysty Jacopo Marastoni. Następnie studiował w Akademii Sztuk w Wiedniu. W latach 1844-1846 zaczął wystawiać swoje prace w Wiedniu.


W styczniu 1848 roku Zichy został nauczycielem rysunku i malarstwa wielkiej księżnej Katarzyny Michajłowny w Sankt-Petersburgu. Dawał też lekcje petersburskim arystokratom.


Ówczesny Car Mikołaj I zamówił u Mihálya Zichego rysunki ilustrujące przebieg działań wojennych podczas kampanii węgierskiej 1848/1849. Później Zichy otrzymał kolejne zamówienie na album rysunków z życia Sankt-Petersburga.


Po roku pobytu na dworze carskim Mihály Zichy porzucił go na znak protestu przeciwko zduszeniu przez Rosję wyzwoleńczej walki Węgier z Habsburgami.  Nadal jednak pozostawał w Sankt-Petersburgu, wykonując rysunki na sprzedaż oraz retuszując portrety ważnych osobistości, wykonanych techniką światłodruku. W tym czasie się ożenił. Wykonywane zajęcia dawały jednak Zichemu niewiele pieniędzy i rodzina artysty cierpiała niedostatek.


Po dwóch latach Mihály Zichy wrócił na dwór carski. W 1853 roku wykonał cztery rysunki do słynnej epopei staroruskiej z końca XII wieku "Słowo o pułku Igora", a w trzy lata później serię akwarel z koronacji nowego władcy Rosji, Aleksandra II.

Koronacja Aleksandra II i Marii Aleksandrownej (akwarela M. Zichy)

Orszak koronacyjny Aleksandra II - akwarela M. Zichy

Carski bal. W drugim planie siedzi Car Aleksander II. M. Zichy

Aleksander II preferował francuskie wina. Według raportu z 7 lutego 1871 roku na stół trafiło 458 butelek różnych napojów alkoholowych i bezalkoholowych. Wśród nich najwięcej było szampana, aż 219 butelek. Oprócz wykwintnych napoi można było znaleźć tego dnia na stole napoje bezalkoholowe, wodę mineralną, miód pitny, wódkę i kwas chlebowy. Istniały niepisane zasady wśród starej arystokracji. W czasie bali pili wytrawne wina i francuskie szampany.

Petersburska Akademia Sztuk przyjęła go w poczet swych członków.  W 1859 roku Car Aleksander II nadał Mihály Zichemu tytuł nadwornego malarza, wiążąc go jednocześnie z Imperatorskim Ermitażem. Stanowisko to Zichy piastował do 1873 roku.  W tym czasie wykonał około 500 rysunków przedstawiających różne wydarzenia z życia dworu, sceny z imperatorskich polowań, karykatury osób zbliżonych do dworu itp.

Mihály Zichy towarzyszył Carowi we wszystkich jego podróżach po kraju i na polowaniach. Był też uczestnikiem pierwszego carskiego polowania w Puszczy Białowieskiej w 1860 roku. Malarz wykonał wówczas sporo interesujących rysunków i akwarel, z których dziewięć trafiło do ekskluzywnego albumu pt. "Ochota w Biełowieżskoj Puszcze", poświęconego temu polowaniu.

Car Aleksander II z Carycą (akwarela M. Zichy)

Album ukazał się w 1862 roku, w niewielkim nakładzie, w dwóch językach (rosyjskim i francuskim). Był przeznaczony dla uczestników polowania. Na akwarelach i rysunkach Zichy przedstawił: Cara Aleksandra II sadzącego pamiątkowe drzewko w Zwierzyńcu, przybycie monarchy do Białowieży, upolowaną zwierzynę, wilki atakujące żubry, walkę żubrów, scenę z dawnego polowania na żubry, obelisk z 1752 roku, Aleksandra II na stanowisku strzeleckim oraz projekt pomnika żubra na pamiątkę tego polowania, który w 1862 roku został wystawiony w Zwierzyńcu.

Walczące żybry - Rysynek M. Zichy

Okres 1860-1880 należy uznać za najbardziej twórczy w życiu Mihálya Zichego.  Artysta cieszył się wówczas największą popularnością wśród petersburżan. Jego akwarele i rysunki sprzedawane były w dużej ilości. W 1869 roku odbyła się duża wystawa prac Zichego. Despotyczna atmosfera panująca na carskim dworze oraz prześladowanie czołowych przedstawicieli rosyjskiej inteligencji, skłoniły Mihály Zichego do opuszczenia dworu wraz z rodziną w 1874 roku.


Malarz wyjechał do Paryża, jednakże w 1880 roku wrócił do Rosji. Tak jak poprzednio pełnił rolę rysownika-kronikarza różnych ceremonii, teatralnych przedstawień, parad wojskowych, życia koszarowego, polowań, zabaw i innych zdarzeń na dworze carskim. W marcu 1881 roku Car Aleksander II zmarł, na tronie zasiadł Aleksander III. Przedostatni władca Rosji był wielkim wielbicielem twórczości Mihály Zichego. Kolekcjonował jego prace.

Akwarela M. Zichy

W 1894 roku na tronie rosyjskim zasiadł Mikołaj II.  M. Zichy towarzyszył mu w podróżach i na polowaniach. W 1897 roku był na polowaniu w Puszczy Białowieskiej oraz w Spale. Wykonał wówczas szereg akwarel.

Akwarela M. Zichy - Wilki atakujące żubry

W kremlowskim Muzeum w Moskwie przechowywany jest album składający się z 25 akwarel, oprawiony w skórę żółtego koloru, zatytułowany "Ochota impieratora Nikołaja II w Biełowieże i Spali 28 awgusta, 18 sientjabrja 1897 goda". O detalach tego jesiennego polowania opowiadają komentarze do akwarel, podane w językach: rosyjskim, niemieckim i francuskim. Na Kremlu ponoć zachowały się jeszcze dwa inne albumiki Zichego poświęcone polowaniom w Puszczy Białowieskiej i Spale.


W 1898 roku Mihály Zichy uhonorowany został tytułem członka Rosyjskiej Akademii Sztuk W 1903 roku ukazało się monumentalne dzieło Gieorgija Karcowa pt. "Biełowieżskaja Puszcza". Wykorzystano w nim m.in. pięć akwarel Zichego, które wcześniej ozdobiły album "Ochota w Biełowieżskoj Puszcze". Z obu tych pozycji książkowych po ponad stu latach "skrojono" luksusowy album pt. "Ochota w Biełowieżskoj Puszcze", z akwarelami i rysunkami M. Zichego. Wydano go w Moskwie w 2005 roku.

 

M. Zichy zmarł w Sankt-Petersburgu 15 (28) lutego 1906 roku. Został pochowany na cmentarzu w Łachcie (ok. 15 km od centrum Sankt Petersburga), później rodzina przeniosła jego prochy na cmentarz Kerepesi w Budapeszcie. W rodzinnym Zale utworzone zostało muzeum Mihály Zichego.

Aleksander III, podobnie jak jego ojciec, był zapalonym łowcą. Dołączył do  królewskich polowań wcześnie. Jako chłopiec polował na ptaki, a jako młody człowiek polował na poważniejszą zwierzynę. Jako 20-letni chłopiec polował na niedźwiedzie. W latach 60. XIX w. Aleksander II chętnie zabierał ze sobą swoich dorosłych synów na polowanie. W kwietniu 1865 r., podczas jednego z „największych polowań” Wielcy Książęta Aleksander (późniejszy Car Aleksander III) i Władimir Aleksandrowicz upolowali pierwszego niedźwiedzia.

 

Za Aleksandra III do Białowieży sprowadzono żubry z Kaukazu. W latach siedemdziesiątych XIX wieku stan żubrów w Białowieży liczył 400 – 500 sztuk. Zwierzęta były karmione zimą, należy zaznaczyć, że zarówno dla samego Cara, jak i dla jego świty obowiązywały dość surowe niepisane zasady polowania. Zabroniono więc strzelania do żubrów, łosi, dzikich kóz, jeleni i królowych danieli.

 

Oczywiście były błędy. Kiedy minister dworu cesarskiego i bliski sojusznik Aleksandra III, hrabia I. I. Woroncow - Daszkow przez pomyłkę zastrzelił żubra, Aleksander III uznał za swój obowiązek udzielić mu ostrą reprymendę. Obawiając się gniewu Cara, myśliwi, mimo oczywistego ryzyka, starali się dopuścić żubra jak najbliżej, aby uniknąć pomyłek „z płcią” zwierzęcia.

 

Niemniej konsekwentna praca hodowlana i dość surowe zasady łowiectwa doprowadziły do końca XIX wieku. że liczba żubrów w Puszczy Białowieskiej osiągnęła już 1400 - 1600 sztuk. I to pomimo dość imponujących wyników każdego z królewskich polowań. Na przykład ostatniej jesieni Cesarza Aleksandra III w 1894 r. w Białowieży ubito 36 żubrów, 37 łosi, 25 jeleni, 69 kóz. Za Mikołaja II całkowicie zachowano zakres królewskiego polowania. Tak więc jesienią 1897 roku w Puszczy Białowieskiej królewscy myśliwi i ich goście (łącznie 15 osób) upolowali ponad 100 żubrów.

                                                                                                              

Rosyjski Car Aleksander III

Aleksander III Aleksandrowicz, ros. Александр III Александрович (ur. 26 lutego 1845 r. w Petersburgu, zm. 20 października 1894 r. w Liwadii) – Car Rosji, Król Polski i Wielki Książę Finlandii od 1881, syn Aleksandra II Romanowa i Marii Aleksandrownej. W życiu osobistym był osobą niezwykle rodzinną i ciepłą, a swojej ukochanej małżonce, Królewnie duńskiej Dagmarze (po przejściu na prawosławie jako Cesarzowa Maria Fiodorowna), pozwalał silną ręką trzymać ich dzieci, których mieli sześcioro.

W 1885 roku duński artysta Laurits Regner Tuxen otrzymał zlecenie na malowanie rodziny Króla Christiana IX i Królowej Danii Ludwiki. Scenerią obrazu jest Pałac Fredensborg w Danii, w którym znajdują się członkowie brytyjskich, duńskich i rosyjskich rodzin królewskich zebranych na 65 urodziny Królowej Luizy.

Maria Fiodorowna Romanowa z domu Glücksburg, urodzona jako Maria Zofia Fryderyka Dagmara Glücksburg, Księżniczka Danii (ur. 26 listopada 1847 r. w Kopenhadze, zm. 13 października 1928 r. w Klampenborgu) – Cesarzowa Rosji (ros. императрица) jako żona Cesarza Aleksandra III.

 

W wieku 16 lat została najpierw  zaręczona ze starszym synem Cara Aleksandra II Mikołajem Mikołajewiczem (1866 r.) miała zostać przyszłą Carycą Rosji.

Carewicz Mikołaj Mikołejewicz

Mikołaj Aleksandrowicz Romanow (ur. 20 września 1843 r., Carskie Sioło – zm. 24 kwietnia 1865 r., Nicea) – Wielki Książę Rosji, od 2 marca 1855 do śmierci Cesarzewicz i następca tronu rosyjskiego. Mikołaj  zaręczył się księżniczką Dagmar.  Cieszył się dotychczas dobrym zdrowiem i tężyzną fizyczną, lecz niespodziewanie zapadł na gruźlicę. W celu podjęcia kuracji wyjechał do Nicei, gdzie spędził dwa lata i 24 kwietnia 1865 r. zmarł (podaje się, że właśnie na gruźlicę lub na zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych). Uważa się, że na łożu śmierci, Nicholas wyraził życzenie, aby jego narzeczona miała stać się oblubienicą swego młodszego brata i następcy  Carewicza, Aleksandra.

Portret zarączynowy Księżniczki Dagmar i Carewicza Mikołaja z 1864 r.

Dagmar była zrozpaczona po śmierci swojego młodego narzeczonego. Była tak załamana, gdy wróciła do ojczyzny, że jej krewni poważnie martwili się o jej zdrowie. Już emocjonalnie przywiązała się do Rosji i często myślała o ogromnym, odległym kraju, który miał być jej domem. Została jednak Carycą, ale jako żona młodszego syna Cara Aleksandra II zwanego "Saszą".

Dagmar i Sasza

Przyjęła powtórne zaręczyny z Carewiczem Aleksandrem (późniejszy Car Aleksander III) i w 1866 roku para była już małżeństwem.


Była czwartym dzieckiem Króla Danii Chrystiana IX i jego żony Królowej Luizy Heskiej. Przeszła na wiarę prawosławną, otrzymując imię „Maria”, 24 października 1866 r. poślubiła Wielkiego Księcia Aleksandra Aleksandrowicza, przyszłego Cesarza Rosji, Aleksandra III.

 

Rodzice Carycy: Król Christian IX i Królowa Luiza Heska

Aleksander III i Maria Fiodorowna mieli sześcioro dzieci:


1.    Mikołaja II (1868–1918), Cesarza Rosji, zamordowanego w lipcu 1918 r. przez bolszewików, o którym piszemy obszernie w innym miejscu.

2.   Wielkiego Księcia Aleksandra Aleksandrowicza (1869–1870).

Zdjęcie pośmierne

Wielki Książę Aleksander Aleksandrowicz był drugim dzieckiem Cara Aleksandra III i Carycy Marii Fiodorowej. Urodził się 7 czerwca 1869 roku i zmarł na zapalenie opon mózgowych 2 maja 1870 roku w wieku zaledwie jedenastu miesięcy. Jego babcia, Królowa Danii, napisała: "Lekarze utrzymują, że nie cierpiał, ale strasznie my cierpieliśmy, aby go zobaczyć i usłyszeć". Aleksander i Maria sfotografowali go po jego śmierci i dlatego jest to jedyne znane zdjęcie z nim.

3.    Wielkiego Księcia Jerzego Aleksandrowicza (1871–1899).

Był trzecim synem Cara Aleksandra III i jego żony Marii Fiodorowny. Był słabego zdrowia, chorował na gruźlicę. Wiele lat przebywał w gruzińskim uzdrowisku Abbas-Tuman (dziś: Bordżomi). Stan zdrowia nie pozwalał mu nawet na podróże na uroczystości rodzinne, nie wstąpił również w związek małżeński. Zmarł 9 sierpnia 1899 roku w wieku 28 lat.

4.    Wielkiego Księcia Michała (1878–1918)

Michał Aleksandrowicz Romanow, ros. Михаил Александрович (ur. 22 listopada/4 grudnia 1878 r., zm. 13 czerwca 1918 r.) – Wielki Książę Rosji, czwarty syn Cesarza Aleksandra III i Marii Fiodorowny.  Był teoretycznie ostatnim Cesarzem Rosji, acz uznanie go za rzeczywistego Cesarza bywa dyskutowane choćby z tego powodu że, poślubił Natalię Szeremietjewską. Był ulubionym synem Cesarza Aleksandra III ze względu na swoje poczucie humoru.

Natalia Szeremietjewska, Natalia Brasowa, Natalia Romanowska-Brasowa, ros. Княгиня Наталья Брасова (ur. 27 czerwca 1880, zm. 26 stycznia 1952 w Paryżu) – księżna, morganatyczna żona niedoszłego Cara Rosji - Michała II Romanowa.


Urodziła się jako Natalia Siergiejewna Szeremietjewska - córka moskiewskiego adwokata, nie pochodziła z arystokracji. W wieku 16 lat poślubiła Siergieja Mamontowa, dyrektora teatru, z którym miała córkę, również o imieniu Natalia (nazywaną Tata). Natalia szybko rozwiodła się i wyszła ponownie za mąż. Jej drugim mężem został kapitan Wulffert (ros. Вульферт), oficer służący w regimencie pod dowództwem Wielkiego Księcia Michała Aleksandrowicza Romanowa (1878–1918), brata Cara Mikołaja II.


Natalia miała 28 lat, kiedy poznała Wielkiego Księcia Michała, i podobno oboje zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Wkrótce stali się kochankami i byli nierozłączni. Wielki Książę napisał list do swojego brata-cara (jak było to wtedy w zwyczaju), w którym prosił o zgodę na poślubienie Natalii. Zgody tej jednak nie otrzymał, ponieważ Natalia była dwukrotną rozwódką, a w jej żyłach nie płynęła królewska krew. Michał, który w razie śmierci chorowitego następcy tronu - Księcia Aleksego, zostałby kolejnym następcą tronu, straciłby wszelkie prawa do korony, żeniąc się bez carskiego pozwolenia. Michał i Natalia przez jakiś czas żyli więc ze sobą bez ślubu. 24 lipca 1910 urodził się ich syn - Jerzy (nazwany tak na cześć Jerzego Aleksandrowicza, starszego, zmarłego brata Michała).


Ostatecznie Michał zignorował zakaz Cara i 15 października 1911 r. w Wiedniu poślubił w sekrecie Natalię. W efekcie oboje popadli w niełaskę i zostali wygnani do Wielkiej Brytanii.

Po wybuchu I Wojny Światowej Michał zwrócił się do brata o pozwolenie powrotu do ojczyzny (z żoną i synem) i wstąpienia do rosyjskiej armii. Mianowany rosyjskim generałem poprowadził dywizję złożoną z Czeczenów i Dagestańczyków. Przyznanie mu niskiego jak dla wielkiego księcia stopnia generalskiego było karą za jego nieposłuszeństwo. Michał jednak wsławił się podczas walk i otrzymał najwyższe wojskowe odznaczenie - krzyż św. Jerzego. W przeciwieństwie do Mikołaja II Michał był bardzo popularnym dowódcą.


W marcu 1917 r. Mikołaj II abdykował na korzyść Michała, ale ten odmówił przyjęcia korony, dopóki nie pozna woli swoich poddanych. Po rewolucji Michał razem z rodziną został umieszczony w areszcie domowym w Gatczynie, następnie przeniesiono go do miasta Perm. Udało mu się wysłać Jerzego i Tatę do rodziny swojej matki, do Danii. Natalia również opuściła Rosję na rozkaz męża i udała się do Londynu, używając duńskiego paszportu. W lipcu 1918 w Permie Michał został zamordowany przez CzeKa.


Początkowo żyła z dziećmi w Wielkiej Brytanii, potem przeniosła się do Francji. Na emigracji w 1928 r. uzyskała tytuł Księżnej Romanowskiej-Brasowej. W latach 20. i 30. XX wieku Natalia próbowała sądownie dochodzić swoich praw do dawnego majątku Romanowów w Polsce, m.in. wystąpiła z roszczeniem dotyczącym tzw. Domu Księcia i „willi generalskiej” w Częstochowie. Do procesu jednak nie doszło, bo nie było jej stać na wpłacenie wadium.


Natalia zmarła na raka w Paryżu 26 stycznia 1952 r. w strasznej biedzie. Została pochowana na Cimetière de Passy, obok syna Jerzego, który zginął w wypadku samochodowym 22 lipca 1931 r. w wieku 20 lat.


Jej córka Tata (1903-1969), podobnie jak sama Natalia wychodziła za mąż kilka razy. W roku 1921, w wieku 18 lat mimo sprzeciwu matki poślubiła Vala Gielguda, przyszłego dziennikarza BBC. Rozwiodła się z nim w 1923, a w 1929 wyszła za mąż za Cecila Graya, kompozytora i krytyka muzycznego, któremu urodziła córkę Paulinę. Po kolejnym rozwodzie jej trzecim mężem został Michael Majolier, z którym miała drugą córkę - Aleksandrę (ur. 1934).

 

2 marca/15 marca 1917 r. Michał przyjął telegram od starszego brata Mikołaja II, który tytułował go "Cesarzem wszechrosyjskim Michałem II". Jak się bowiem okazało, Mikołaj II zrezygnował z tronu w imieniu własnym i swojego syna Aleksego, otwierając Michałowi drogę do tronu i błogosławiąc go na jego wstąpienie na tron Cesarstwa Rosyjskiego. Panowanie Michała II trwało jednak zaledwie jedną noc, gdyż wskutek ciężkiej sytuacji w kraju, po naradzie, już następnego dnia odmówił przyjęcia tronu i oświadczył, że przyjmie koronę tylko wtedy, gdy przekaże mu ją Konstytuanta.


Do tego czasu przekazał władzę na rzecz Rządu Tymczasowego z księciem Gieorgijem Lwowem na czele i akt ten podpisał posługując się tytułem Wielkiego Księcia. Tak więc opinie, czy należy zaliczać go do Cesarzy rosyjskich, są podzielone: nie został koronowany, formalnie odmówił przyjęcia tronu, nie posługiwał się tytułem cesarskim, ani też nie sprawował rzeczywistej władzy. Z drugiej strony, to na jego rzecz abdykował Mikołaj II i to on wydał ostatni akt o znaczeniu państwowym sygnowany przez dom Romanowów. Dopiero jego abdykacja ostatecznie położyła kres rosyjskiej Monarchii po tym, jak Rząd Tymczasowy rozwiązał Dumę Państwową, przekształcając kraj praktycznie w republikę (formalnie nastąpiło to 1/14 września 1917 r.).


Wkrótce po abdykacji został aresztowany i w lutym 1918 roku wywieziony z Gatczyny do Permu. Tam 13 czerwca 1918 roku został rozstrzelany przez czekistów; ciało spalono zacierając ślad po zbrodni. Na zachód udało się uciec małżonce Michała. Hrabina wraz z dzieckiem, urodzonym w 1910 roku Jurijem Brassowem, przedostała się do Francji, gdzie w latach 20. XX w. utrzymywała się z prowadzonej pracowni krawieckiej. Syn zginął w 1931 roku w wypadku samochodowym.

5.    Wielką Księżną Ksenię Aleksandrowną (1875–1960)

Ksenia Aleksandrowna Romanowa, ros. Великая Княгиня Ксения Александровна (ur. 6 kwietnia 1875 r. w St. Petersburgu, zm. 20 kwietnia 1960 r., w Hampton Court w Anglii) – rosyjska Wielka Księżna, córka Cara Aleksandra III i Carycy Marii Fiodorowny).


Ksenia została ochrzczona w dniu urodzin jej dziadka – 17 kwietnia 1875 r., w kaplicy Pałacu Zimowego, w sercu Petersburga. Jej rodzicami chrzestnymi byli: Caryca Maria Aleksandrowna, Król Chrystian IX Duński, Wielki Książę Władimir Aleksandrowicz, Księżniczka Thyra Duńska (późniejsza Księżna Cumberland).


Ksenia przyjaźniła się bardzo z Wielką Księżną Marią Gieorgiewną, urodzoną jako księżniczka grecka i duńska, żoną Jerzego Michajłowicza Romanowa. Ksenia i Maria poznały się podczas jednej z wizyt Kseni w Danii, u rodziny jej matki.

Maria Gieorgiewna

6 sierpnia 1894 Ksenia poślubiła swojego ukochanego od czasów dzieciństwa – Wielkiego Księcia Aleksandra Michajłowicza, zwanego Sandro (wnuka Cara Mikołaja I).

Aleksander Michajłowicz Romanow (ros. Алекса́ндр Миха́йлович Романов; ur. 1 kwietnia (13 kwietnia) 1866 r. w Tbilisi, zm. 26 lutego 1933 r. w Roquebrune-Cap-Martin, Francja) – Wielki Książę Imperium Rosyjskiego. Był wnukiem Cesarza Mikołaja I, czwartym synem Wielkiego Księcia Michała Mikołajewicza i jego żony Olgi Fiodorowny (Cecylii Augusty Badeńskiej), córki Leopolda Badeńskiego.

 

W dzień po narodzinach 2 kwietnia 1866 roku został pułkownikiem 73 Pułku Piechoty, oficerem 4 batalionu strzelców Rodziny Cesarskiej, oficerem Brygady Artylerii Gwardii i oficerem Kaukaskiej Dywizji Grenadierów. Ojciec Aleksandra, Michał Mikołajewicz Romanow, był generalnym inspektorem rosyjskiej artylerii i namiestnikiem Kaukazu Południowego.

 

Wielki Książę był wychowywany w duchu wojskowym, surowej dyscyplinie i poczuciu obowiązku. W wieku siedmiu lat został wraz z braćmi, Mikołajem (1859–1919) i Jerzym (1863–1919), oddany pod opiekę nauczycieli. Wstawał wcześnie rano, odmawiał modlitwę, jadł śniadanie. Po śniadaniu miał lekcje gimnastyki i fechtunku,a następnie pod surowym okiem preceptorów uczył się religii, historii Cerkwi prawosławnej, rosyjskiej gramatyki i literatury, historii Rosji, Europy, Azji, geografii, matematyki, języka francuskiego, angielskiego i niemieckiego oraz muzyki.

 

W 1878 roku wyraził gotowość do wstąpienia na służbę do marynarki wojennej. Rozpoczął przygotowania do tej służby pod nadzorem nauczyciela specjalisty. Przyswajał sobie astronomię, oceanografię, teorię i praktykę artylerii, teorię budowy okrętów, teorię nawigacji, ekonomię polityczną oraz historię marynarki rosyjskiej. Trzy miesiące każdego lata w ramach zajęć praktycznych spędzał na krążowniku. We wrześniu 1885 roku został awansowany do stopnia miczmana. 1 kwietnia 1886 roku został ogłoszony pełnoletnim. W obecności Cesarza Aleksandra III (1845–1894) złożył tekst przysięgi na wierność i posłuszeństwo prawom zasadniczym Imperium.

Od 1886 roku odbywał rejsy ćwiczebne i szkoleniowe. Między innymi do Brazylii, południowej Afryki, Chin, Archipelagu Filipińskiego, Indii czy Australii. Widział Moluki, wyspę Fidżi, Cejlon i Dardżyling w Himalajach. W 1889 roku był już ponownie w Europie. Odwiedzał siostrę w Monte Carlo. W 1893 roku uczestniczył w paradzie morskiej w porcie nowojorskim. Podziwiał flotę Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Włoch, Austro-Węgier i Argentyny.

 

W 1896 roku uczestniczył w koronacji nowego Cara Mikołaja II. Był świadkiem tragedii na Chodynce w czasie festynu ludowego towarzyszącego koronacji, strajków generalnych w Petersburgu, Moskwie i na prowincji w latach 1897–1901, zabójstwa ministra spraw wewnętrznych Sipiagina (1853–1902)[8] oraz wielu innych wydarzeń z lat 1914–1917, z rewolucją włącznie.

 

Swój czas poza służbą dzielił na życie rodzinne i spotkania z przyjaciółmi. Rozbudowywał posiadłość Aj-Todor położoną w pobliżu Pałacu Liwadyjskiego. Sadził nowe drzewa, pracował w winnicy. Nadzorował sprzedaż wyhodowanych owoców, win i kwiatów.

 

W 1900 roku został awansowany do stopnia kapitana I rangi i mianowany dowódcą pancernika Floty Czarnomorskiej „Rościsław”. Decyzją Mikołaja II został mianowany naczelnikiem Głównego Zarządu Żeglugi Handlowej w randze ministra. 6 grudnia 1902 roku został awansowany do stopnia kontradmirała. Brał udział w wojnie rosyjsko-japońskiej 1904–1905 roku z zadaniem zorganizowania tzw. wojny krążowniczej, której celem było ściganie kontrabandy dostarczanej do Japonii. Wojna krążownicza została oprotestowana przez mocarstwa europejskie. Mikołaj II wydał rozkaz o zaprzestaniu jej stosowania.

 

Z żoną Wielką Księżną Ksenią

Lato 1914 roku spędzał z rodziną w Londynie. W chwili wybuchu wojny przedostał się do Sewastopola, a następnie został skierowany przez Wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza do sztabu IV Armii w charakterze zastępcy dowódcy. Walczył przeciwko Austriakom. Wielokrotnie na przestrzeni lat 1914–1915 zmieniał miejsce postoju. Z nastaniem 1916 roku przeniósł się do Kijowa i przygotowywał się do współdziałania z dowódcą Frontu Południowo-Zachodniego, generałem Brusiłowem (1853–1926). Na początku lutego 1917 roku otrzymał propozycję pracy w komisji z udziałem przedstawicieli mocarstw sojuszniczych, która rozwiązać miała problemy zaopatrzeniowe armii rosyjskiej. Po wybuchu rewolucji lutowej zostaje zmuszony do złożenia przysięgi na wierność Rządowi Tymczasowemu. W przeciwieństwie do braci Mikołaja (1859–1919) i Jerzego (1863–1919), którzy zginęli rozstrzelani przez bolszewików w twierdzy Pietropawłowskiej, ocalił życie. Przebywał w areszcie domowym w swojej posiadłości Aj-Todor. W marcu 1919 r. na pokładzie krążownika HMS Foresight przedostał się do Anglii, a potem do Francji.

Wielki Książę po ucieczce z Rosji mieszkał we Francji, w Anglii i Stanach Zjednoczonych. Podróżował po świecie. Dużo pisał. W 1932 roku wydał w Nowym Jorku książkę pod tytułem "Once a Grand Duke", w której opisał między innymi świat petersburskiej arystokracji, wpływ demonicznego Rasputina, germanofilię Protopopowa czy domniemaną zdradę Strümera. Zmarł 26 lutego 1933 roku w Roquebrune-Cap-Martin, w departamencie Alpy Nadmorskie i został pochowany na miejscowym cmentarzu.

 

Para miała 7. dzieci, które nie nosiły tytułu Wielkich Książąt Rosji, tylko Książąt Rosji (nie Ich Cesarskich Wysokości, tylko Ich Wysokości):


•    Irina (1895–1970), żona Feliksa Jusupowa od 1914 roku;
•    Andrzej (1897–1981), ożenił się w 1918 roku z Księżniczką Elżbietą Ruffo-Sasso. Po raz drugi ożenił się w 1942 roku z Nadine McDougall;
•    Fiodor (1898–1968), ożenił się w 1923 z Księżniczką Ireną Paley, córką Wielkiego Księcia Pawła Aleksandrowicza i Olgi Karnowicz;
•    Nikita (1900–1974), ożenił się z Marią Woroncow-Daszkow w 1922 roku;
•    Dymitr (1901–1980), był dwukrotnie żonaty, jego pierwszą żoną była Marina Goleniszczew-Kutuzow-Tołstoj (1931 rok), drugą zaś Sheila McKellar-Chisholm (1954);
•    Rostislaw (1902–1978), jego pierwszą żoną była Księżniczka Aleksandra Galicyn (1928 rok), drugą Alice Baker (1945 rok), a trzecią Hedwiga von Chappuis (1954 rok);
•    Wasili (1907–1989), w 1930 roku ożenił się z Natalią, Księżniczką Galicyn.


Potomkowie synów Kseni byliby dzisiaj pretendentami do tronu Rosji, ale wszyscy synowie Kseni zawarli małżeństwa morganatyczne czyli małżeństwa zawarte przez członka rodu arystokratycznego lub dynastii z osobą uznawaną za będącą niższego stanu, która poprzez związek ten nie zmienia swego stanu, tj. nie uzyskuje awansu społecznego, a potomstwo z tego związku nie ma praw do tytułów, funkcji i dóbr dziedziczonych w rodzinie małżonka wyższego stanem.

Ksenia w 1925 r.

Po rewolucji Ksenia, podobnie jak jej matka i siostra, przeniosła się do Danii. Po pewnym czasie Wielka Księżna Ksenia porzuciła męża i przeprowadziła się do Londynu, gdzie zamieszkała w niewielkim pałacyku należącym do Korony Brytyjskiej, który nazwała Wilderness House.

6.    Wielką Księżną Olgę Aleksandrowną (1882–1960)

Olga Aleksandrowna Romanowa (ur. 13 czerwca 1882 r. w Peterhofie, zm. 24 listopada 1960 r. w Toronto, Kanada) – Wielka Księżna, córka Cara rosyjskiego Aleksandra III i Carycy Marii Fiodorowny).

Olga Romanowa wyszła za mąż za Księcia Piotra Aleksandrowicza Oldenburskiego (1868–1924). Ślub odbył się 27 lipca 1901 roku. Małżeństwo nie było jednak szczęśliwe. Mąż Olgi przejawiał zdecydowane skłonności homoseksualne i nie interesował się kobietami. Nieskonsumowane małżeństwo zostało anulowane 16 października 1916 roku.

Olga z mężem w dniu ślubu -  1901 r.

Wielka Księżna wyszła ponownie za mąż 14 grudnia 1916 roku w Kijowie za pułkownika Mikołaja Aleksandrowicza Kulikowskiego. Para doczekała się dwójki dzieci: Tichona i Guriego.

 

Wielka Księżna Olga Aleksandrowna, najmłodsza siostra Cara Mikołaja II, spotkała swojego drugiego męża Mikołaja Kulikowskiego po raz pierwszy w 1903 roku podczas rewizji wojsk przed Pałacem w Pawłowsku. Poprosiła swojego starszego brata – Wielkiego Księcia Michała, aby podczas najbliższego spotkania posadził ją obok Mikołaja Kulikowskiego. Ich związek jednak nie był możliwy, po pierwsze ze względu na pochodzenie mężczyzny (nie był Romanowem ani nie pochodził z żadnej dynastii panującej), a także dlatego, że Olga była wtedy żoną Księcia Piotra Oldenburskiego.


Po kilku dniach od spotkania z Kulikowskim, Wielka Księżna poprosiła męża o rozwód. Ten jednak nie zgodził się, obiecał jednak, że rozważy swoją decyzję a odpowiedź otrzyma za siedem lat. Tymczasem Kulikowski został mianowany kapitanem Niebieskich Kirasjerów i wysłany na prowincję. Przez cały 1906 rok Olga regularnie odwiedzała Kulikowskiego i wymieniała z nim listy.


Niebawem, ku jej wielkiej radości, jej pierwszy mąż mianował mężczyznę swoim adiutantem. Zaczęto plotkować o romansie między Wielką Księżną a zwykłym kapitanem.  Wielka Księżna, kiedy jej starszy brat – Michał ożenił się z Natalią (kobietą z ludu, dwukrotną rozwódkę) mimo, że była zgorszona jego postawą, zaczęła prosić Mikołaja II o zgodę na rozwód. Ten jednak tłumaczył się religijnymi i dynastycznymi podstawami. Uważał, że małżeństwo powinno być do śmierci, a Mikołaj Oldenburski nadal żył. Decyzja o rozwodzie była więc bardzo odległa.


I Wojna Światowa rozdzieliła Kulikowskiego i Olgę, on został wysłany na front, ona udzielała się jako siostra miłosierdzia. Jednak Wielka Księżna nie przestała wysyłać próśb do brata o rozwód.

Wielka Księżna Olga jako siostra miłosierdzia - pielęgniarka

Kiedy Rosja zaczęła przegrywać, przestraszona Olga próbował ściągnąć ukochanego do Kijowa gdzie służyła w wojskowym szpitalu. W 1916 roku Car odwiedził ją i ku jej wielkiej radości unieważnił małżeństwo. 16 listopada 1916 roku poślubiła kapitana Kulikowskiego.

Fotografia ślubna

Na ślubie obecni byli Cesarzowa Wdowa Maria Fiodorowna, Wielki Książę Aleksander Michaiłowicz (szwagier Olgi), dwie pielęgniarki ze szpitala, w którym pracowała Wielka Księżna oraz czterej oficerowie z pułku, którego była honorowym dowódcą. W podróż poślubną małżonkowie pojechali na dwa tygodnie do miejscowości Podgórny w której znajdował się majątek należący do przyjaciół Kulikowskiego.

Kiedy monarchia upadła Kulikowski został zwolniony z armii w randzie podpułkownika. Cesarzowa Wdowa, Wielki Książę Aleksander i państwo Kulikowscy wyjechali na Krym, jednak długo nie cieszyli się wolnością. Zostali osadzeni w areszcie domowym jak pozostali członkowie byłej dynastii panującej. Na szczęście podpułkownik Kulikowski miał większą swobodę, pochodził z ludu. Dzięki temu zdobywał jedzenie, a także mógł wiedzieć co dzieje się poza „więzieniem”.


12 sierpnia urodził się ich pierwszy syn – Tichon. Rodzina wyjechała dzięki pomocy brytyjskiego rządu, jednak państwo Kulikowscy zostali. Wyjechali na Kaukaz gdzie Kulikowski pracował na roli i chciał powrócić do służby przy białym generale Antonie Denikinie, ale ten nie chciał być kojarzony z Romanowymi i odmówił. W wynajętym domku przy dużej kozackiej wsi  Nowomińsko urodził się 23 kwietnia 1919 roku drugi syn  Olgi i Mikołaja – Gurij.

Kiedy białe wojsko zostało odparte przez Armię Czerwoną, rodzina wyruszyła pociągiem do Rostowa nad Donem, a następnie do Noworosyjska, gdzie skontaktowali się z ambasadorem duńskim. Dzięki ingerencji Cesarzowej Wdowy rodzina bezpiecznie wyruszyła w drogę do Danii. Po drodze mieszkali w obozie dla uchodźców w Stambule, gdzie przebywali w koszmarnych warunkach – mieszkali z jedenastoma osobami w jednym pokoju. Stamtąd wyruszyli do Belgradu w Królestwie Jugosławii. Król Jugosławii chciał zapewnić Wielkiej Księżnej dom i bezpieczeństwo, jednak Cesarzowa Wdowa chciała mieć ukochane dziecko obok siebie. Rodzina przybyła do Kopenhagi w Wielki Piątek 1920 roku. Na początku rodzina mieszkała w Danii, następnie po wojnie w 1948 roku, bojąc się porwania lub zabójstwa przez Związek Radziecki, Kulikowscy wyjechali do Kanady i zamieszkali w Toronto. Mikołaj Kulikowski zmarł w 1958 roku, Wielka Księżna w roku 1960. Zostali pochowani razem na York Cementary w Toronto.

Po wybuchu Rewolucji Październikowej udała się wraz z swoim mężem do Danii, ojczystego kraju swojej matki. Tu zajęła się malarstwem. Mieszkała razem z Marią Fiodorowną aż do jej śmierci w 1928 roku.

Obrazy namalowane przez Wielką Księżną Olgę na emigracji

Olga miała niewątpliwy talent malarski

W 1948 roku przeniosła się wraz z mężem do Kanady, gdzie ten prowadził farmę. Po śmierci męża Olga zamieszkała wraz z rosyjską rodziną w mieszkaniu nad salonem fryzjerskim w Toronto do swojej śmierci w 1960 r. Pochowana wraz z mężem na cmentarzu w Toronto w Kanadzie.

Nagrobek WielkiejKsiężny Olgi i jej męża Michała Kulikowskiego

 

Powracamy jednak do Carycy. Matka ostatniego Cara Rosji Mikołaja II, Caryca Maria Fiodorowna, powszechnie szanowana i światła władczyni była świadkiem wydarzeń, które wstrząsnęły światem i na zawsze zmieniły bieg historii.

 

Dziewiętnastoletnia Maria Zofia Fryderyka Dagmara, duńska księżniczka, została wydana za rosyjskiego następcę tronu, późniejszego Aleksandra III. Po śmierci męża nie mogła pogodzić się ze statusem odsuniętej od władzy wdowy. Uważała, że syn, Mikołaj II, nie dość energicznie dąży do reform, które przekształciłyby Rosje w nowoczesne państwo. Była w wiecznym konflikcie z synową Aleksandrą, która znalazła się pod całkowitym wpływem demonicznego Rasputina.

 

Warto szczegółowo opisać losy tej niezwykłej, pięknej i mądrej kobiety zwanej Dagmar, która do dzisiaj wzbudza sympatię w przeciwieństwie do jej synowej, żony Cara Mikołaja II zwanej Alix:

 

Była żoną i matką Carów, krewną połowy monarchów Europy. Zmarła w rodzinnej Danii, ale w 2006 r. jej szczątki uroczyście przeniesiono do petersburskiego Soboru Pietropawłowskiego.


Urodziła się 26 listopada 1847 r. jako druga córka księcia Chrystiana z linii Schleswig-Holstein-Sonderburg-Glücksburg i jego kuzynki Luizy z Hesji-Kassel. Miała cztery lata, gdy stało się jasne, że jej ojciec obejmie tron Danii po Fryderyku VII. Piętnaście, gdy jej siostra Aleksandra poślubiła księcia Walii, a brat objął tron Grecji. Szesnaście, gdy ich ojciec został Królem jako Chrystian IX.


1 lutego 1864 r. wojska pruskie i austriackie przekroczyły granicę Danii, która w wyniku wojny utraciła Holsztyn i Szlezwik, co nie przeszkodziło Carowi Aleksandrowi II poprosić o rękę Dagmar dla swego najstarszego syna Mikołaja. Duńska księżniczka miała 16 lat, kiedy w 1864 roku poznała Carewicza Mikołaja, syna Aleksandra II. "Niks", jak go nazywali najbliżsi i przyjaciele rodziny, pisał zachwycony do matki: "Jest tak piękna, bezpośrednia, inteligenta i wesoła, a zarazem nieśmiała. W rzeczywistości jest jeszcze piękniejsza niż na portretach, które do tej pory oglądaliśmy. Najlepiej wyrażają ją jej oczy - są tak miłe, inteligentne, pełne życia". Młodzi natychmiast przypadli sobie do gustu, ale kilka miesięcy po zaręczynach Mikołaj zmarł, 12 kwietnia 1865 roku.

Dagmar w wieku 16 lat

Car postanowił, że z uroczą duńską królewną ożeni się jego kolejny syn, Aleksander, zwany Saszą, a czasami przezywany wołem dla swej potężnej postury i niewielkiej lotności umysłu. Dagmar współczuto powszechnie, gdy wyjeżdżała do dalekiej Rosji, aby po stracie ukochanego poślubić jego mniej udanego brata. Kiedy 18-letnia Dagmar opuszczała Danię na zawsze, w tłumie ludzi na nabrzeżu stał Hans Christian Andersen. Księżniczka dostrzegła go, podeszła, uścisnęła dłoń, a wielki bajkopisarz uronił łzę. "To moje serce płakało na myśl o naszej młodej księżniczce. Wszystko zdaje się wieścić jej powodzenie: rodzina, do której dołącza, dorównuje wspaniałością tej, którą opuszcza"

 

Niepotrzebnie się martwiono. Była szczęśliwa z tym zwalistym mrukiem, którego 28 października/9 listopada 1866 r. poślubiła, przyjąwszy wraz z prawosławiem imię Marii Fiodorowny. Dagmar od rodziny narzeczonego dostała prezenty warte ponoć półtora miliona rubli. Kiedy zgodnie z tradycją carskiej Rosji i dynastii w Sankt Petersburgu przyszła Caryca wyrzekała się swojej protestanckiej wiary i przyjmowała prawosławie i nowe imię - Maria Fiodorowna - wyglądała wprost uroczo.

Na obrazie Heinricha von Angeli

 

Obrazy Ivana Nikolaevicha Kramskoja

Równie zachwycająca była 28 października 1866 roku, kiedy w kaplicy Pałacu Zimowego wchodziła w sakramentalny związek z przyszłym Aleksandrem III. Niechęć i niezrozumienie iście bizantyjskich ceremoniałów obowiązujących na dworze carskim dało o sobie znać w jednym, ale jakże istotnym momencie - zgodnie z etykietą w noc poślubną Sasza przyszedł do swojej młodej żony, którą szybko zaczęto nazywać "Minnie', ubrany w workowatą srebrną koszulę nocną i dobrane kolorystycznie pantofle z długimi czubami. "Minnie" na jego widok dostała ataku śmiechu kompletnie nielicującego z napięciem i powagą chwili.

 

On ją uwielbiał i gotów był spełnić każde jej życzenie – do tego stopnia, że uchodził w rodzinie za pantoflarza. Palił stojąc w otwartym oknie, bo nie życzyła sobie dymu w pokojach. Podczas wizyty w Finlandii, gdy śpiewano hymn Wielkiego Księstwa Finlandii, zamiast „Boże, zachowaj cara”, niechętnie zdjął kapelusz – na żądanie swej skandynawskiej małżonki. A gdy się rozstawali – nie zawsze mógł jej towarzyszyć, gdy spędzała lato u rodziców w Danii – siedział ponury i milczący w prywatnych apartamentach i pisał do niej listy, uskarżając się na swą samotność w małżeńskim łożu. Nigdy nie zainteresował się żadną inną kobietą. I nigdy żony nie zdradził.


Inaczej niż jego własny ojciec. Gdy Dagmar przybyła do Rosji, Aleksander II właśnie rozpoczął wielki romans z młodziutką księżniczką Katarzyną Dołgoruką, którą poślubił zaraz po śmierci Carycy latem 1880 r. Wkrótce potem zaczął dawać do zrozumienia, że chce zapewnić ich synowi – prawdziwemu Rosjaninowi, jak podkreślał ku irytacji urodzonego z Niemki Saszy – przyszłość godną carskiego syna. W zasadzie mógł zmienić porządek sukcesji. Od lat zresztą szeptano, że cara-reformatora nie zachwycała perspektywa objęcia tronu przez skrajnego konserwatystę Saszę, że o wiele lepiej rozumiał się on z kolejnym ze swych synów, ambitnym Włodzimierzem, którego energiczna żona Maria z Meklemburgii-Schwerinu prowadziła najwspanialszy salon w stolicy. Jednak 13 marca 1881 r. bomba ciśnięta przez Ignacego Hryniewieckiego zakończyła jednocześnie życie Aleksandra II, spekulacje co do osoby jego następcy i nadzieje na dalsze reformy.

 

Panowanie Aleksandra III rozpoczęło się od sądu i publicznej egzekucji zamachowców-carobójców. Później władza zaczęła ograniczać uprawnienia samorządów i niezawisłość sądów, zniosła autonomię uniwersytetów i uznała za szkodliwe kształcenie plebejuszy i kobiet, wznowiła urzędowe prześladowania Żydów, po raz pierwszy w historii carskiej Rosji niechęć władz odczuli też lojalni poddani niemieckiego pochodzenia. Zwielokrotniła wysiłki cenzura, policja, tajne służby i donosiciele. Wywrotowe organizacje zostały zgniecione. Inteligencja i mniejszości religijne i etniczne, których Car postanowił trzymać krótko jako elementy niepewne – uciszone. Prości Rosjanie kochali Aleksandra III, atletycznie zbudowanego brodacza w prostym mundurze, wzorowego ojca rodziny, który nie tracąc czasu na zbyteczne refleksje, zaprowadził w państwie spokój – i konsekwentnie unikał wojen.

 

A Dagmar cieszyła się autentyczną popularnością. Rolę Carycy, co do tego wszyscy byli zgodni, wypełniała znakomicie: działalność charytatywną prowadziła z właściwą sobie energią, funkcje reprezentacyjne pełniła z wdziękiem i majestatem. Zadbała, aby życie dworu nabrało blasku i znów wydawano wielkie bale, choć Aleksander III nie cierpiał takich imprez – ale kochał żonę, która uwielbiała tańczyć.


Kochał też ich dzieci, których w momencie wstąpienia na tron było czworo: Mikołaja zwanego Nicky, urodzonego w 1868 r., słabowitego Jerzego (ur. 1871), uderzająco podobną do matki Ksenię (ur. 1875) i rozpieszczanego beniaminka Michała (ur. 1879). W 1882 r. przyszło na świat najmłodsze z nich, Olga, której zawdzięczamy wspomnienia o Aleksandrze III, dla rozrywki dzieci zginającym podkowy – po upewnieniu się, że w pobliżu nie ma żony, która nie pochwalała takich popisów.


Dzień Dagmar rozpoczynał się od zjedzenia śniadania – zwykle jajek i chleba – razem z mężem, który wstawał wcześniej od niej, aby zrobiwszy sobie kawy zasiąść nad dokumentami; kończył się także u jego boku. Mogła cieszyć się zwykłym rodzinnym szczęściem, zmąconym jedynie przez świadomość, że choremu na gruźlicę Jerzemu nie zostało wiele życia (zmarł w 1899 r.). W państwie panował spokój – nawet w czasie głodu 1891 r. Europa wydawała się niemal posiadłością rodzinną. Bracia Dagmar zasiedli na tronach Danii i Grecji, siostra miała zostać Królową Anglii. Siostra Aleksandra III poślubiła drugiego syna Królowej Wiktorii, brat – jej wnuczkę, księżniczkę heską Elżbietę.

 

W młodszej siostrze Elżbiety, Alix (Alicji), zakochał się Mikołaj II. Przez kilka lat przekonywał ją do przyjęcia prawosławia, zaś rodziców do zgody na niemiecką synową. Dagmar nienawidziła Niemców od czasów wojny o Szlezwik i Holsztyn, zaś Alix uważała za zamkniętą w sobie i skłonną do histerii, ale w końcu poparła Mikołaja II i wyraziła radość, gdy młodzi zaręczyli się w kwietniu 1894 r.

Pół roku później 49-letniego Aleksandra III zabiła niewydolność nerek, a na tron wstąpił jego najstarszy syn jako Mikołaj II. Ku rozczarowaniu ojca, nie odziedziczył on wysokiego wzrostu ani siły woli niezbędnej absolutnemu władcy imperium. Odziedziczył reakcyjne poglądy i skłonność do uległości wobec kobiety swego życia, którą poślubił jeszcze w okresie żałoby po ojcu.


Dagmar była zdruzgotana. Straciła kochanego i kochającego ją męża, a jej synowa, z którą od początku stosunki układały się źle, błyskawicznie uzyskała dominujący wpływ na Mikołaja – ze wszech miar szkodliwy, biorąc pod uwagę całkowicie mylne wyobrażenia Alix o ludziach i polityce. Zresztą wszystkie małżeństwa jej dzieci przyniosły jej sporo zgryzoty. Zaczęło się od Kseni, która w 1894 r. poślubiła kuzyna Saszy, Aleksandra Sandro Michajłowicza, na co Dagmar długo nie wyrażała zgody, pragnąc ulubioną córkę jak najdłużej zatrzymać przy sobie. Nieładną, introwertywną Olgę zmusiła Dagmar do poślubienia dalekiego kuzyna, który wolał spędzać noce przy karcianym stoliku niż przy żonie. Michał uganiał się za kolejnymi nieodpowiednimi kandydatkami na żony, nie przejmując się faktem, że jest następcą tronu po swym bracie, póki nie ma on syna. Alix zaś rodziła kolejne córki, a kiedy w 1904 r. doczekała się syna – natychmiast okazało się, że mały jest hemofilitykiem. To z kolei umożliwiło karierę Rasputina, którego zażyłość z carską parą fatalnie wpłynęła na prestiż Mikołaja II.

 

Ta znajomość budziła w Dagmar zgrozę, ale nie miała już na syna wystarczającego wpływu, aby przekonać go do oddalenia kontrowersyjnego uzdrowiciela. Co prawda, wciąż okazywał jej czułość i szacunek, prosił o ułożenie listy gości przed balami (Alix nie potrafiła tego zrobić, nie obrażając większości arystokracji), pozwolił odprawić do Hesji przywiezione przez Alix damy dworu i wyznaczyć nowe – ale i z dworem, i z matką spędzał coraz mniej czasu, izolując się z żoną i dziećmi od reszty świata.


Bezskutecznie protestowała Dagmar przeciwko synowskim planom rusyfikacji Finlandii, w efekcie których spokojna dotąd prowincja stała się areną zamachów na carskich urzędników. Mikołaj nie miał też najmniejszego zamiaru liczyć się z Dumą ani opinią publiczną, co martwiło wychowaną w monarchii konstytucyjnej Dagmar. „Nie da się rządzić wielkim państwem bez poparcia światłych ludzi i wbrew opinii publicznej”, mówiła, ale już w chwili wstąpienia na tron Mikołaj oświadczył, że nadzieje postępowych środowisk na reformy uważa za nierealne mrzonki. Alix, która w przeciwieństwie do teściowej nawet nie zauważała potrzeby starania się o sympatię poddanych, wzywała męża, aby był jak Iwan Groźny. Mikołaj II wierzył w samodzierżawie, ale był władcą nieudolnym; za jego rządów zamachy bombowe zabiły dziesiątki urzędników i policjantów, a także jego stryja Sergiusza. Imperium przegrało sromotnie wojnę z Japonią, a w 1914 r. przystąpiło do kolejnej wojny, której pomimo nieograniczonych, jak się wydawało, zasobów ludzkich nie było w stanie wygrać.

W 1914 r. Dagmar wykorzystała swą popularność, zbierając fundusze dla Czerwonego Krzyża. Gdy Mikołaj II, wbrew jej opinii, przejął dowodzenie armią i przeniósł się do kwatery sztabu w Mohylewie, ona zamieszkała w Kijowie i zajęła się pracą na rzecz tamtejszego szpitala. Była przy niej Olga, pracująca jako pielęgniarka. W październiku 1915 r. powiedziała matce, że poprosi Cara o unieważnienie jej małżeństwa, bo chce poślubić pułkownika Nikołaja Kulikowskiego. Dagmar okazała córce zrozumienie, choć plebejusza w roli zięcia ledwie tolerowała. Zresztą inne sprawy były ważniejsze; armia ponosiła horrendalne straty, niedostatek żywności i opału wraz z szalejącą inflacją czyniły codzienne życie udręką, kursowały skandaliczne opowieści o roli Rasputina w carskiej rodzinie, coraz głośniej złorzeczono Niemce, czyli Alix. „Gdyby nie ona, Nicky byłby dwa razy bardziej popularny, niż jest”, mówiła Dagmar. W listopadzie 1916 r. wykorzystała wizytę syna, aby wraz z Sandrem i szwagrem Pawłem spróbować uświadomić go co do konieczności zmiany polityki, zanim będzie za późno. Bezskutecznie. 3–16 marca Sandro przyniósł jej wiadomość: poprzedniego dnia Mikołaj II abdykował w imieniu swoim i syna, a Michał nie przyjął tronu.

 

Pojechali razem do Mohylewa, gdzie Dagmar po raz ostatni spotkała się z synem. Spędzili razem trzy dni. Kiedy wróciła do Kijowa, jej szpital zamknął przed nią drzwi, a władze miasta zakomunikowały, że jest persona non grata. Sandro wywiózł ją pociągiem na Krym.

 

Następne dwa lata spędziła wraz córkami i ich rodzinami w krymskich posiadłościach Romanowów, głównie należącym do Sandra Aj-Todor i zameczku Dulberg, należącym do kuzyna Aleksandra III Piotra Mikołajewicza, który też tam zamieszkał wraz żoną, bratem i bratową. Żyli wśród narastających trudności materialnych, w areszcie domowym, pilnowani przez ludzi towarzysza Zadorożnego, przysłanego przez sewastopolski sowiet. Byli oni dalecy od monarchicznych sentymentów, o czym Dagmar najlepiej przekonała się, gdy pewnej nocy wtargnęli do jej sypialni i przetrząsnąwszy pokój, zabrali – z braku lepszych łupów – duńską Biblię, którą miała przy sobie od młodości. Kiedy jednak sowiet jałtański postanowił rodzinę eksterminować, Zadorożny ze swymi ludźmi do tego nie dopuścił. Gdy wiosną 1918 r. na Krym weszły wojska Wilhelma II i w Dulbergu pojawił się niemiecki oficer z zadaniem wyrwania Romanowów z rąk bolszewików, zdziwił się niezmiernie, bo Sandro poprosił o pozostawienie Zadorożnego z ekipą jako ochrony, a Caryca wdowa w ogóle nie chciała widzieć Niemca na oczy.


W listopadzie niemieckie wojska opuściły Krym. Dagmar z rodziną i najwierniejszymi sługami opuściła go dopiero w kwietniu 1919 r., gdy kapitan przysłanego przez Jerzego V HMS „Marlborough” przekonał ją, że to ostatni moment, aby uciec z pogrążonej w wojnie domowej Rosji.

 

Popłynęli do Anglii, gdzie Dagmar zamieszkała u swej siostry, z którą zawsze była bardzo zżyta. Nie czuła się tam jednak swobodnie – ona, niegdyś żona i matka cesarzy, obecnie uboga krewna. Nie mogła zamieszkać w Grecji: jej brat Król Jerzy I został zamordowany w 1913 r. po pięćdziesięcioletnim panowaniu. Przeniosła się więc do Danii, gdzie panował jej bratanek Chrystian X. Oddał jej do dyspozycji część pałacu Amalienborg, ale i tu nie czuła się komfortowo. Król miał nadzieję, że ciotka będzie pokrywać koszty swego utrzymania – co prawda, miliony na zagranicznych kontach Romanowów były już tylko wspomnieniem, ale posiadała bezcenne klejnoty – pełną szkatułkę, której jakimś cudem nie znaleźli ludzie Zadorożnego. Teraz Dagmar trzymała ją pod łóżkiem i nie chciała słyszeć o rozstaniu z pamiątkami po szczęśliwszych czasach.


Nie ułożyła sobie dobrych stosunków z bratankiem – ona, ceniona dawniej w Rosji za swój takt i miłe usposobienie. Wyjechała do Rosji jako wesoła i energiczna dziewczyna; wróciła jako zgorzkniała staruszka nielicząca się z otoczeniem. Chrystian X zaś nie wykazywał się wyrozumiałością. Pewnego wieczoru Król przysłał do jej apartamentów służącego z prośbą o wyłączenie części świateł, aby uniknąć marnowania prądu – kazała służbie zapalić je wszystkie, z poddaszem włącznie. Wszyscy byli zadowoleni, gdy Król Anglii wyznaczył w końcu ciotce roczną rentę, co umożliwiło jej rozpoczęcie samodzielnego życia w willi Hvidřre, którą kupiła wraz z siostrami przed wojną.

Caryca z córkami: Ksenią i Olgą

W 1920 r. do Danii dotarła jej młodsza córka Olga z mężem i dwoma synami. Zajmowała się matką przez resztę jej życia. Nigdy nie miały ze sobą dobrego kontaktu – Olga w dzieciństwie była mocniej związana emocjonalnie ze swą angielską nianią niż z matką, po której odziedziczyła jedynie talent malarski. Ale teraz Dagmar domagała się stałej obecności córki, choć męczyła ją obecność jej kipiących energią dzieci, a jej drugiego męża nie życzyła sobie nawet widzieć w Hvidřre jako człowieka niskiego stanu. Kulikowski za to dawał dowody niezmierzonej cierpliwości i współczucia wobec teściowej, nieszczęśliwej wdowy usiłującej wbrew wszystkiemu żywić nadzieję, że jej synowie i wnuczki jednak żyją, i pomimo ograniczonych środków nigdy nie odmawiającej pomocy, o jaką zwracali się do niej uchodźcy z Rosji.

 

Caryca wdowa u schyłku życia

Maria Fiodorowna (z lewej) z siostrą Aleksandrą księżną Walii

Śmierć Aleksandry – ukochanej siostry, na którą zawsze mogła liczyć – w listopadzie 1925 r. była ostatnim wielkim ciosem, jaki musiała znieść Dagmar. Zmarła 13 października 1928 r. Pochowano ją w katedrze Roskilde, gdzie od stuleci grzebano władców Danii. We wrześniu 2006 r. szczątki uroczyście przeniesiono do petersburskiego Soboru Pietropawłowskiego. Po wielu latach spełniło się jej życzenie, aby spocząć obok męża.

 

We wrześniu 2006 trumna z jej zwłokami została przewieziona z Roskilde do Petersburga i wystawiona na łożu paradnym 26 tego miesiąca, dokładnie 140 lat po przybyciu cesarzowej do Rosji, po czym złożona 28 września w krypcie cesarskiej w soborze Świętych Piotra i Pawła u boku męża Aleksandra III. Udział w pogrzebie wzięli członkowie wielu dynastii europejskich, m.in. Fryderyk, następca tronu Danii, syn Małgorzaty II, były Król Grecji Konstantyn II z małżonką Anną Marią, i Michał ks. Kentu. Wszyscy z nich pochodzą, tak jak Maria Fiodorowna, od „ojca Europy”, Króla Danii Chrystiana IX.

Małżeństwo Marii i Aleksandra okazało się bardzo udane, pomimo odmiennych charakterów obojga małżonków. Maria była osobą bardzo energiczną i towarzyską. W przeciwieństwie do męża lubiła wystawność i przepych, uwielbiała bale i uroczystości. Carowa łagodziła despotyzm swego męża i starała się łagodzić represje męża w stosunku do Polaków. Mimo to Maria raczej nie mieszała się w sprawy polityczne. Faworyzowała swoich synów Mikołaja i Michała. Z córkami obchodziła się nieco gorzej. Zmusiła swoją córkę Olgę do poślubienia Piotra, księcia oldenburskiego, który był homoseksualistą.

Caryca Maria pomimo urodzenia sześciorga dzieci wyglądała młodo i pięknie

Aleksander III pod wielu względami nie był podobny do ojca Cara Aleksandra II, człowieka o wyjątkowych talentach towarzyskich, miłego, wesołego, czarującego kobiety, uosobienia elegancji i dystynkcji. Aleksander III, olbrzymiego wzrostu, był niezgrabny w ruchach i miał skłonność raczej ku abnegacji. Wykształcenie jego było zaniedbane, gdyż cesarzem miał być jego starszy brat, wielce popularny Mikołaj, który umarł, nie doczekawszy się korony. Aleksander III wykazał jednak trzy cechy:

 

1) umiejętność wysuwania zdolnych ludzi,

2) umiejętność wzięcia cugli w rękę w tym sensie, że za czasów jego panowania nie nim rządzili, ale niewątpliwie on sam rządził,

3) umiejętność konsekwentnego utrzymywania raz postanowionej linii.

 

Dodać do tego trzeba niewątpliwą prawość charakteru, a stwierdzimy obecność wielu elementów pożądanych u każdego władcy. Cechy umysłu i charakteru czyniły z Aleksandra Aleksandrowicza całkowite przeciwieństwo starszego brata. Nie miał on zewnętrznej ogłady, umiejętności szybkiego zapamiętywania i przyswajania wiedzy, lecz w zamian charakteryzował się światłym i wyraźnym zdrowym rozsądkiem.  Aleksander III był uczciwym i zdecydowanym człowiekiem, którego konserwatywne skłonności wzmacniał jasny umysł i szczególna pewność siebie. Rosły Aleksander, który często zabawiał swojego syna i bratanków, robiąc pętle z pogrzebaczy.

 

Aleksander III słynął z pracoholizmu. Siedzący tryb życia wpłynął na jego ogromną tuszę, co z kolei pogłębiło wrodzone, choć ukryte, choroby serca i nerek. Aleksander III zmarł nagle 20 października (2 listopada) 1894 roku, w wieku czterdziestu dziewięciu lat.


Mniej więcej od połowy XIX wieku w Puszczy Białowieskiej rozpoczął się okres nowoczesnej gospodarki leśnej, wznowiono wyręby. W latach 1843–1846 cały las podzielono na regularne kwadratowe oddziały leśne o długości 1 wiorsty (1066,8 m) rozdzielone później przecinkami (pododdziałami). Wtedy też puszczą ponownie zainteresowali się Carowie Rosji.


W lipcu 1886 roku Car Aleksander III wyraził życzenie, by państwowe Puszcze - Białowieska i Świsłocka zostały przekazane do dóbr apanażowych. W zamian Car zgodził się przekazać do dóbr państwowych prawie tyle samo ziemi apanażowej w guberniach orłowskiej i symbirskiej. Wymiana trwała prawie 2 lata. Oficjalnie Puszczę Białowieską i Świsłocką włączono do prywatnych dóbr carskich i przekazano pod zarząd domen rodziny carskiej (udielnoje wiedomstwo) 18 września 1888 roku. Obszar obu Puszcz podzielony został na 3 okręgi.

 

"Car Aleksander III (1845–1894) był znany nie tylko ze swoich myśliwskich pasji, ale również z całkowicie innego, bardziej nowoczesnego  i humanitarnego podejścia do całej gospodarki łowieckiej. Wiele osób z jego otoczenia określało Cara jako wielkiego miłośnika przyrody i jej naturalnego piękna, a nie tylko jako myśliwego ukierunkowanego na zdobycie jak największej liczby trofeów. Aleksander III, realizując swoją pasję, wsławił się dodatkowo zbudowaniem dwóch nowych myśliwskich rezydencji na ziemiach polskich – w Spale i w Białowieży." (źródło: Michał Słoniewski, „Aktywność fizyczna i sport w życiu carskiej dynastii Romanowów (od dworskiej zabawy do uczestnictwa w igrzyskach)” http://dx.doi.org/10.16926/sit.2018.01.01). 


Car Aleksander III decyzję o rozpoczęciu budowy pałacu myśliwskiego w Białowieży podjął po 1888 roku, kiedy włączył Puszczę do prywatnych dóbr. Przekazał swojemu architektowi życzenie, aby nowy pałac był pozbawiony przepychu, jego elementy wykończeniowe nie miały nadmiernej pompatyczności - miały nie zawierać ozdób ze złota, srebra, brązu i jedwabiu. Projekt pałacu opracował hrabia Mikołaj de Rochefort.

Hrabia Nikołaj De Rochefort (ur. 1846, Paryż - zm. 4 lutego 1905) - rosyjski architekt, inżynier i teoronista architektury

Najbardziej znanym projektem hrabiego Rocheforta jest Pałac Białowieski, cesarska rezydencja myśliwska, która została zbudowana w latach 1889-1894. Między innymi w pałacu urządzono łazienkę z basenem, który w 1896 roku został odtworzony w Pałacu Aleksandra dla Mikołaja II. Prace hrabiego Rocheforta uważane są za pierwsze przykłady rosyjskiej secesji. Zmarł 4 lutego 1905 r. w Petersburgu. Został pochowany na cmentarzu Nikolskoye w Ławrze Aleksandra Newskiego.

 

Pod budowę wybrano miejsce najwyżej położone, nad doliną rzeki. U podnóża pałacu wykopano dwa stawy, między którymi usypano szeroką groblę. Budowa ruszyła w 1889 roku. Cegłę wyrabiano na miejscu. Budowa rozpoczęła się od założenia cegielni. Znajdowała się ona mniej więcej w miejscu zajmowanym dzisiaj przez budynki Zakładu Badania Ssaków. Najlepsze cegły wkładano do specjalnych skrzyń, do których później wlewano oliwę i trzymano w nich całą dobę. Tak przygotowaną cegłę używano do budowy ścian zewnętrznych. Do pomocy w budowie zgłosili sie dobrowolnie mieszkańcy całej Białowieży, w tym kobiety i dzieci. Cement i wapno sprowadzano z głębi Rosji. Drzewo było miejscowe. Drewno użyte przy dekorowaniu poszczególnych sal i pokojów było ciemnego koloru, gotowano je przez dłuższy czas w wodzie, a potem suszono. Budowę zakończono w sierpniu 1894 roku. Jej ogólny koszt, wliczając wystrój i umeblowanie komnat, wyniósł 542.000 rubli. Podczas budowy pałacu powstały, kosztem 780.000 rubli, liczne obiekty towarzyszące. Pałac był eklektyczny. Miał dwie kondygnacje oraz rozbudowane podpiwniczenia i mansardy. Nakryty był dachem dwuspadowym. Od strony wschodniej i zachodniej stały dwie wieże: mała i duża.

Pałac tuż po oddaniu do użytku. Brak jeszcze drzew porastających otoczenie pałacu

Miniatura pałacu

Park Miniatur Zabytków Podlasia zlokalizowany jest w Hajnówce, nieopodal serca Puszczy Białowieskiej (20 km od Białowieży). Powstał z myślą ukazania piękna zabytkowej architektury województwa podlaskiego. W Parku podziwiać można tak charakterystyczną dla tego regionu kolorową architekturę drewnianą, obiekty sakralne, pałace, itp.

 

Wszystkie miniatury zostały wykonane w skali 1:25, standardowej skali dla większości parków miniatur w Europie, przez co łatwo można porównać różnice w wielkości poszczególnych zabytków. Dzięki informacjom umieszczonym przy miniaturach, można również pokrótce zapoznać się z historią danej budowli. Pałac Carski usytuowany niegdyś w Białowieży niedlugo cieszył rosyjskich Carów. Aleksander III zmarł jeszcze tego samego roku jak go oddano do użytku a jego następcę Mikołaja II zamordowali bolszewicy 24 lata póżniej.

 

Pałac od strony Domu Świckiego

Dom Świcki

Dom Świcki znajdował się na terenie Parku Pałacowego w Białowieży, w jego północno-zachodniej części (ok. 100 m na północ od Domu Marszałkowskiego). Zbudowany został mniej więcej w tym samym okresie, kiedy wznoszony był pałac carski, czyli w pierwszej połowie lat 90-tych XIX wieku. Razem z innymi budynkami towarzyszącymi głównej budowli, wchodził w skład tzw. osady pałacowej, wokół której założono Park Pałacowy. Nie wiadomo, kto był projektantem Domu Świckiego. Okres budowy i pewne analogie architektoniczne z pałacem, mogą wskazywać na projektanta pałacu – hr. Mikołaja de Rocheforta.


Dwukondygnacyjny Dom Świcki został zbudowany na rzucie litery „L”. Część środkowa budynku była murowana, obydwa zaś skrzydła drewniane, szalowane. Budynek miał ścięty narożnik, na jego osi znajdowało się główne wejście. Dom posiadał 18 osobnych, komfortowo urządzonych pokoi (27 miejsc) z rozkładem korytarzowym. Znajdowały się tutaj także pokoje kąpielowe, wspólna sala jadalna, sala bilardowa. Z obiektu korzystała świta carska, która towarzyszyła Carowi podczas jego przyjazdów do Białowieży na polowania. Stałym gościem Domu był wielki książę rosyjski Mikołaj Mikołajewicz, który bardzo często zaglądał do Puszczy Białowieskiej w porze rykowiska jeleni.

Dom Marszałkowski

Dom Marszałkowski wymurowano w 1904 roku. Projektantem był architekt Józef Iwanowicz Nosalewicz. Obiekt przeznaczony był dla służby dworskiej, mieszkali tu marszałkowie dworu carskiego. Sporadycznie pełnił funkcje gościnne.


W czasie I Wojny Światowej umieszczono tutaj klub żołnierski. Tuż po wojnie w Domu Marszałkowskim przez krótki czas działał przytułek dla dzieci. Od 1922 roku, była tu Państwowa Szkoła Przemysłu Drzewnego.


W roku 1930 roku powstało tu Laboratorium Biologiczne, związane z hodowlą żubra i zwierzyny łownej. Po wojnie, do 1951 roku, placówka funkcjonowała pod nazwą Stacji Rozpoznawczej Chorób Zwierzyny Łownej jako Filia Instytutu Badawczego Leśnictwa w Białowieży.


Od 1962 roku miała tu siedzibę dyrekcja Białowieskiego Parku Narodowego. Obecnie w budynku znajduje się część biur dyrekcji BPN oraz pomieszczenia mieszkalne.

Dom Marszałkowski dzisiaj

Dom Marszałkowski znajduje się na terenie Parku Pałacowego w Białowieży.  Zbudowany został nieco później, niż pozostałe obiekty wchodzące w skład tzw. osady pałacowej, bo dopiero w 1904 roku - razem z Domem Jegerskim, w którym obecnie mieści się m.in. poczta.

Dom Jegerski - widok współczesny

Projektantem obu budynków był architekt Józef Iwanowicz Nosalewicz. Dom Marszałkowski zbudowany jest z czerwonej cegły na cokole z ciosów granitowych. W części zachodniej posiada trzy kondygnacje, w części wschodniej - dwie. W rzucie ma kształt litery „L”. Charakteryzuje się m.in. ciekawymi gzymsami, prostokątnymi płycinami z cegieł ułożonych ukośnie na sztorc czy facjatkami nakrytymi dwuspadowymi daszkami okapowymi z dekoracyjnie skrzyżowanymi belkami w szczytach. Dom Marszałkowski przeznaczony był dla służby dworskiej. Czasem się zatrzymywały w nim także osoby przyjeżdżające do Białowieży w celach turystycznych, naukowych bądź urzędowych.


Dom Jegerski to duży, piętrowy budynek, zbudowany w Białowieży w 1904 roku wg projektu Józefa Iwanowicza Nosalewicza, architekta Głównego Zarządu Dóbr Apanażowych. Znajduje się przy obecnej ulicy Parkowej 2, tuż u wejścia do Parku Pałacowego od strony wschodniej. Pierwotnie budynek zajmowany był przez funkcjonariuszy polowań w Puszczy Białowieskiej (tj. jegrów (strzelców) – stąd też jego nazwa). W północnej części obiektu wydzielono pomieszczenie na urząd pocztowo-telegraficzny, który przetrwał tutaj do obecnych czasów.

Grupa pracowników Pałacu Białowieskiego przy wejściu do pałacu

Portier (w środku) i inni pracownicy Pałacu Białowieskiego

Służba przed domem dla pracowników pałacu białowieskiego

Komendant Pałacu Białowieskiego i grupa wojskowych na ganku Domu Świckiego

Powóz cesarski zaprzężony w cztery konie pod budynkiem Pałacu Białowieskiego

Pałac miał około 120 pokoi. Niemal cały parter i piętro zajmowały apartamenty carskie. Największy i najokazalszy pokój na parterze był salą jadalną i bankietową. Piętro nad wschodnim skrzydłem zajmowały pokoje sypialne i łazienki Cara, jego żony oraz na salon porannych przyjęć. W przeciwległym skrzydle parterowym mieściły się pokoje dzieci i tzw. okrągły salonik. Na drugim piętrze pokoje miały damy dworskie. Zachodnią przybudówkę pałacu, połączoną z nim arką, stanowiły kuchnie carskie, pokoje gospodarcze, spiżarnie oraz mieszkania głównego kuchmistrza i służby kuchennej. Wygląd pałacu nie budził szczególnego zachwytu, ale wystrój wnętrz zwracał już uwagę. W komnatach pełno było najwymyślniejszych ozdób. Sufity i ściany miały oryginalne, wypalane ornamenty oraz malowidła o tematyce leśnej i myśliwskiej, wykonane przez artystów z Petersburskiej Akademii Sztuk. Ponadto ściany zdobiły manilskie i chińskie rogoża oraz angielskie błyszczące perkale. Okucia i inne wewnętrzne metalowe ozdoby wykonano z polerowanego i czernionego żelaza, połączonego z brązem. Parkiety ułożono na cienkiej warstwie suchego piasku, eliminującej nieprzyjemne skrzypienie przy chodzeniu. Piece i wanny były wybudowane z różnobarwnych, oryginalnych kafli. Każda komnata miała własny artystyczny wystrój. W podziemiach znajdowały się składnice win przeróżnych gatunków.

 

Każde pałacowe pomieszczenie miało własną nazwę (np. apartament „Z lwami”, „Brzeski”, „Noc”, „Świt”, „Czerwony”, „Zielony”) i oryginalną dekorację. W pamięć bywalców szczególnie wrył się pokój, którego ściany wyklejono znaczkami pocztowymi z całego świata. Drugim niebanalnym pomieszczeniem było to, którego meble ozdobiono kartami do gry. Wszystkie łazienki wyposażono w ogromne wanny. Dzięki cudem zachowanej, opasłej księdze inwentarzowej z 1909 roku możemy bardzo drobiazgowo poznać 133 wnętrza i pałacowe ruchomości.


W westybulu głównym tuż przy wejściu zostawiano parasole i laski. Ściany zdobiły medaliony z porożami łosi ale oprócz trofeów myśliwskich wzrok przykuwała ikoną Anioła Stróża. Schody na głównej klatce pokryte były aksamitnym dywanem. W pomieszczeniu gościnnym (które pełniło funkcję poczekalni) udekorowanym porożami, stały jesionowe meble. Na stole wyłożono album fotograficzny z widokami na miasto Smoleńsk.

Łazienka w pałacu

Sala bilardowa

W pokoju bilardowym dominował dąb. 12 tapicerowanych dębowych krzeseł, kanapa i dwie szafy to tylko część wyposażenia. Przy oknie stał dodatkowy stół przy którym grywano w szachy i warcaby. Oryginalny kominek nadawał pomieszczeniu przytulności. Stół bilardowy zakupiony w 1904 roku w słynnym, angielskim „Freubergu”, kosztował 2100 rubli.  Wisiał nad nim płaski metalowy plafon ozdobiony zielonymi, jedwabnymi abażurami. W tym pomieszczeniu wyeksponowana została rzeźba Katarzyny Wielkiej oraz album z fotografiami z Wilna.

 

"W carskich pałacach sale bilardowe były głównym miejscem wieczornej towarzyskiej rozrywki najbliższej rodziny Romanowów, najczęściej po uroczystej kolacji. Grali w bilard zarówno panowie, jak i damy. Sale bilardowe zostały zaprojektowane  i wyposażone w stoły w nowo wybudowanych pałacach: w Spale (1885 r.) – przez Leona Mikuckiego (1824–1912), i Białowieży (1894 r.) – przez hr. Nikołaja de Roszeforta (1846–1905). W 1904 r. do pałacu w Białowieży zakupiono nowy stół do bilarda, z fabryki Freuberga, za kwotę aż 2100 rubli." (źródło: Michał Słoniewski, „Aktywność fizyczna i sport w życiu carskiej dynastii Romanowów (od dworskiej zabawy do uczestnictwa w igrzyskach)” http://dx.doi.org/10.16926/sit.2018.01.01). 

W Salonie Królewskim meble, ściany i sufit ozdobiono angielskim perkalem. Pokój wysłano ciemnoczerwonym, perskim dywanem. Wśród mebli wyróżniał się luksusowy fortepian z metalowym wykończeniem w środku, niklowanym uchwytem na nuty, z dwoma świecznikami i okrągłym, rzeźbionym taboretem. Pod sufitem zawisł okazały, niklowany żyrandol z kryształowymi wisiorami.

Jadalnia

Najważniejszym i największym pomieszczeniem pałacu była jadalnia. Wokół niej rozmieszczono pozostałe pokoje. To tutaj biesiadowano po polowaniach i tutaj Car przyjmował gości. Na ścianach jadalni wyeksponowano 16 strzelb oraz zdjęcia w ramach z kory brzozowej. Wzrok przykuwał wypchany żubr upolowany przez Cara Mikołaja II w 1897 roku oraz trzy żubrze głowy z późniejszych łowów. Pod sufitem wisiały dwa ogromne, miedziane żyrandole. Na ścianach niezliczone poroża żubrów, łosi, jeleni i saren. Kolekcję zamykały trofea borsuka i głuszca oraz zabytkowa taca przedstawiająca polowanie w Puszczy Białowieskiej.

Obiad Cara Aleksandra III i jego dworu w białowieskiej jadalni - akwarela M. Zichy

Pałac był skanalizowany i posiadał rozbudowany wodociąg – wodę doprowadzono nie tylko do kuchni i łazienek ale i do innych pomieszczeń np. do jadalni i sali bilardowej. Goście mogli korzystać z basenów. Niektóre z pokoi był zaciemniane roletami, które po uruchomieniu mechanizmu sprężynowego opadały automatycznie. We wszystkich pomieszczeniach wisiały ikony.

 

Najstarszy znany artykuł w języku polskim poświęcony opisowi pałacu -„Kurjer Warszawski”- 18 września 1894 r.


"Pałac w Białowieży, gdzie w ostatnich czasach raczyli przebywać Ich Cesarskie Mości Najjaśniejsi Państwo z Najdostojniejszą Rodziną, mieści się wśród obszernej przestrzeni leśnej zdala od miejsc zamieszkanych. Nie przypominając z wyglądu zewnętrznego żadnego określonego typu architektury, pałac w Białowieży, o ile pozwalały środki miejscowe, zbliża się do stylu anglo-saskiego. Nad węgłami jego od strony południowo-zachodniej wznosi się wieża z wyobrażeniem herbu pałacowego i ze sztandarem Cesarskim. Inna wieża z żółtej cegły znajduje się od strony południowo-wschodniej i zaopatrzona jest w złoconego orła. Pałac zbudowany jest z cegły czerwonej i żółtej, wyrobu miejscowego, na cemencie, według projektu i pod kierunkiem architekta hr. de Rocheforta. Za materjał do urządzeń wewnętrznych posłużyło wyłącznie drzewo z lasów miejscowych i żelazo [przez co w pełni zrealizowano główny zamysł twórcy-osiągnięcie solidności i uniknięcie imitacji materiałów obcego pochodzenia].


Schody wjazdowe wykute są z kamienia polnego, o którego wielkości można sądzić chociażby z tego, że z jednego kamienia można było wyciąć 150 płyt do układania stopni. Ściany wewnętrzne pałacu i sufity , zamiast podlegającemu względnie łatwemu niszczeniu otynkowania, posiadają oprawę drewnianą; niektóre pokoje wybite są matami chińskiemi i manielskiemi. Całe umeblowanie jest z drewna, po większej części wyrobu miejscowego, kryte skórą i lekka materją [kretonem], odznacza się zaś bogactwem rysunku. Piece zbudowane są z majoliki barwionej, odmiennego w każdym pokoju rysunku. Balustrada schodów, żyrandole i oprawy lamp elektrycznych, wszystkie części metalowe u drzwi i okien są wyrobione wyłącznie z żelaza polerowanego.


Wszystkich pokojów w pałacu jest ogółem 120. Sutereny zajęte przez służbę i częściowo przeznaczone na piwnice; parter zajęty jest na pokoje dla służby, pokój stołowy, gabinet do picia kawy i bilardy; na pierwszem piętrze znajdują się pokoje Cesarskie, składające się z gabinetu, bawialni, sypialni, pokojów dla Jego Cesarskiej Mości i Jej Cesarskiej Mości, dwóch ubieralni, tudzież pomieszczenia dla Wielkich Książąt; na wyższem piętrze znajdują się zapasowe lokale dla świty. Z przedsionka pałacowego idą główne schody, służące za komunikację dla wszystkich pokojów z jadalnią; na stropie ponad schodami widnieje plafon alegoryczny z wyobrażeniem polowania w puszczy białowieskiej.


Pod względem urządzenia wewnętrznego zwraca na siebie uwagę gabinet Jego Cesarskiej Mości; jest on cały wyłożony drzewem dębowem, po nad obiciem z dębu ciągnie się fryz ze skóry łosia; meble są również dębowe, kryte skórą ciemnokasztanowatą [szagrynem]. Ściany bawialni wyłożone są klonem w formie pilastrów, pomiędzy któremi rozciągnięto obicie z perkalu angielskiego, meble są klonowe z obiciem perkalowem. W bawialni znajduje się stół, zrobiony z kloca dębowego, liczącego 315 lat wieku. Największy z pokojów, stołowy, wbrew przyjętemu zwyczajowi, wyłożony jest jasnemi gatunkami drzewa, a mianowicie klonem i lipą, ozdobionemi rysunkami wypalanemi. Sufit ozdobiony jest trzema dekoracyjnemi panneaux z amorami. Na ścianach znajdują się podobne panneaux z kwiatami. Na ścianach niektórych innych pokojów znajdują się sceny z życia myśliwskiego. Na ścianach w sali bilardowej wyobrażono alegorycznie ranek, południe i wieczór, a dalej sceny z polowania centaurów na jelenie, grupa centaurów grających na piszczałkach i nimfy, topiące [pijanego] satyra; na suficie wyobrażone jest polowanie na ptactwo.


Pałac oświetlony jest elektrycznością: wewnątrz lampami żarowemi, na zewnątrz zaś łukami Volty. Przepływająca przed pałacem rzeka Narewka zamknięta jest szluzą systemu Poiret`a i tworzy dwie sadzawki ze sztucznemi kępami i wysepkami. Po przeciwnej stronie pałacu znajduje się placyk z grupą starych dębów, wśród których rozbity jest namiot z cerkwią obozową. Otaczająca pałac puszcza Białowieska pod względem ilości zwierzyny i z uwagi na utrzymany jedynie tutaj gatunek żubrów stanowi nieporównane miejsce do polowania". „Kurjer Warszawski” 1894, nr 258, s. 1.

Opis dekoracji malarskiej w pałacu.


"Skok szaleńczy – od mistyki do myślistwa. Lirykę kniei leśnych i jej mieszkańców, wśród otaczającej przyrody- odczuł Jasiński nie jak myśliwy, ale jako malarz, entuzjasta cudów natury. Na złociście przetykanem podłożu – mknie Łania w susach sprężystych jak strzała, z przerażeniem w oku, a za nią cała zgraja rozjuszonej psiarni, zabiegającej ze stron obu; ten i ów z gończych, tknięty racicą wywraca się i kona w drgawkach konwulsyjnych, reszta jednak tem zacieklej naciera, chwytając za uda, czepiając się grzbietu, lecz wraz strząśnięty odpada w gąszcz. Walka o życie. Dla łani zguba beznadziejna, gdy z ubocza, z gęstwiny zabiega sfora ciętych ogarów.
Układ tej części kompozycyjnej, w jednolitej budowie i barwie, tchnie wnikliwością, siłą wyrazu tragicznego. Żadnych drobiazgowań – rzekomej wykończoności, w czem tak lubują się laicy na własną zgubę.


Przedmiot traktowany śmiałemi płaszczyznami malarstwa dekoracyjnego. Ustosunkowanie tonów, ich intensywność, uplastycznia głębię puszczy lesistej. W bocznej części tryptyku tkliwi się miłość wieczysta. Na bekowisku – rogaty – jegomość, Jeleń wspaniały, nawołuje rykiem strachliwe łaniątka, ciekawie wychylające łebki z poza zarośli. Obraz pełen uczuciowego patosu, cały w tonacji sepjowej, barwnie akcentuje rozkosz malarską.


Od strony przeciwnej owego obrazu - przedstawia malarz groźnego Odyńca, gdy wyżenąć go usiłują z oparzelisk naganiacze, zbrojni w drągi i widły, z pomocą pręgatego ogara, - ten ostatni radby się dorwać, lecz boi się okrutnika, bo i któżby się nie uląkł tych kłów zabójczych.


Odyniec świetnie upostaciowany w całym rozmachu potężnej budowy. Ruch naganiaczy silnie wyrażony. Rozległy ten supraport kompozycyjny doskonałą stanowi przeciwwagę wobec sąsiedniej części obrazu.


Żubr, - chwała Białowieży, tkwi mi w pamięci z uporem, - wprost klasycznie pojęty, na miejscu naczelnem. Samotny przegląda się w zatoce,- dziwotwór urody wspaniałej, w ozdobie czupryny bajecznej, karku i łbie potężnym. Sądzę, że to najlepsza sztuka w sztuce malarskiej i puszczy Białowieskiej. A oto Łoś – wcale nie bagatela, w łopaty zdobny widlaste, ponury, cudaczny, maści przepięknej. Żywcem odmalowany w ruchu, arcywyrazie, w sam raz upostaciowany.


Wyzbyć się z notatnika scen rybołówczych- byłoby niegodziwością. I coś tam majaczy się – jakby szuwary, łodzie i siecie w poblaskach o świcie. Może to urojenia malarskie w tonacji głębokiej, jak one zatoki, topiele w dziw refleksach, w oddali, a szczupak tuż rwie przynętę z wędziskiem, myląc czujność rybaka- malarza.


Motywów życia wnętrz kniei, ku czci pradziejów, pościgu łowczego, rzewliwych skowytów psiarni na skraju puszczy – odmalował Jasiński bez liku. Fauna i flora wraz, w holu pałacowym. Wabią urokiem cietrzewie na tokowisku wśród darnin i ornamentyce, nadzwyczaj zręcznie odmalowanej przez Stanisława Jasińskiego, brata Zdzisława. Prace białowieskie, na olbrzymich płótnach, wzbudzały podziw zasobem wiedzy i talentu". A. Kędzierski, Zdzisław Jasiński 1863-1932, Warszawa 1934, s.19-21 (pisownia oryginalna).


Równolegle z budową pałacu powstawał (istniejący do dziś) park pałacowy w stylu angielskim według projektu Walerego Kronenberga, który wygrał konkurs na projekt tego parku.

Walerian Kronenberg (1859-1834). (Źródło: „Gazeta Rolnicza” nr 6/1935)

 

Walerian (Walery) Kronenberg – jeden z najbardziej utalentowanych polskich projektantów i budowniczych parków i ogrodów końca XIX i początku XX wieku, autor m.in. dwóch zrealizowanych projektów parków w Białowieży. Urodził się w 1859 roku we wsi Prawda (pow. łukowski), w rodzinie Juliusza i Wiktorii (z domu Roguskiej) Kronenbergów. Walerian Kronenberg zmarł 27 listopada 1934 roku i został pochowany na cmentarzu w Proboszczewicach (pow. płoński).

 

Prace zostały ukończone w 1895 r. Powstał wówczas jeden z najpiękniejszych parków krajobrazowych w Polsce o charakterystycznej dla Kronenberga obwodnicowej kompozycji. Centralnym punktem kompozycji był tam eklektyczny pałac o architekturze nawiązującej do budowli obronnych, zlokalizowany na tym samym miejscu, na którym stał dwór myśliwski Augusta III, tylko stojący nieco wyżej, gdyż wzgórze dworskie podczas walk z powstańcami podwyższono, ustawiając na nim działobitnię. To wyższe posadowienie pałacu sprawiało, że w widoku od południa wydawał się on stać nać urwiskiem. Skarpę zabezpieczono przed osuwaniem się kamiennymi murami oporowymi. Ponadto, w dolinie rzeki wykopano dwa stawy, a ziemię z nich zużyto do budowy ogrodu.

W oddali widoczny przystanek kolejowy Białowieża Pałac

Między stawami, na miejscu dawnej wąskiej drogi przez rzekę usypano solidną groblę. Na dobrze widocznych z pałacu stawach usypano nieregularnego kształtu wyspy, które obsadzono drzewami. Dwie z nich połączono drewnianym mostkiem. Ówczesny widok przez stawy na park i pałac był jednym z najbardziej znanych widoków Białowieży – wśród młodej roślinności pałac wyglądał bardzo monumentalnie. Prowadziły do niego dwie główne drogi – jedna po grobli między stawami, obok obelisku wzniesionego przez Augusta III i dworku myśliwskiego Cara Aleksandra II i druga, od wschodu, przez bramę (połączona z drogą omijającą stawy, elektrownię i młyn).

Mostek łączący stawy

Elektrownia

Elektrownia została zbudowana pod koniec XIX wieku, prawdopodobnie w 1896 roku; wchodziła w skład tzw. osady pałacowej. Umieszczono ją na północno-wschodnim brzegu jednego z dwóch stawów (większego), znajdujących się w południowej części Parku Pałacowego w Białowieży. Obiekt ten w latach siedemdziesiątych XIX wieku został przebudowany, zmienił swój wygląd i stracił dotychczasowy charakter. Nadbudowane zostało piętro. Cały budynek nakryto płaskim dachem, wymieniono stolarkę okienną na współczesną i otynkowano. Choć budynek zmienił całkowicie swój wygląd, to pod tynkiem zachowały się jeszcze stare mury.

Elektrownia była budynkiem parterowym, murowanym z cegły, nie tynkowanym o złożonym rzucie i bryle. Część budynku miała dach pulpitowy, część – naczółkowy a część – trójspadowy. Elewacje rozczłonkowane były ceglanymi lizenami, między którymi znajdowały się szerokie okna zamknięte odcinkowo.


Elektrownia oświetlała pałac i cały jego teren. Do roku 1927 mieściły się w niej też filtry biologiczne, służące do oczyszczania wody, pobieranej przez wodociąg pałacowy z pobliskiego stawu. W czasach carskich elektrownią kierował Niemiec Armand. W czasie I Wojny Światowej została ona zniszczona, rozszabrowano także jej urządzenia.

 

Teren między pałacem a stawami obfitował w dużą ilość łukowatych dróg i ścieżek, co wiązało się z lokalizacją większości budynków zespołu na zachód od pałacu. Stały tam oficyna kuchenna, ozdobna brama mieszcząca prawdopodobnie cekhauz, galeria z pralnią i stacją telefoniczną, stajnia na 40 koni, dom dla stajennych, dom dozorcy, łaźnia, dom szoferów, piekarnia, dom, w którym ważono i preparowano upolowaną zwierzynę, lodownia i garaże. Oprócz tego w głębi parku, przy jego zachodniej granicy, stał tzw. Dom Świecki, później zwany domem myśliwskim, mieszczący komfortowe pokoje dla dworzan Cara.

 

Część zabudowań przeznaczono na potrzeby dworu i służby carskiej: cerkiew prawosławną, Dom Szoferów, Dom Łaźni, Dom Zarządu, dom dla stajennych, Dom Świcki, Dom Marszałkowski, Dom Jegierski. Pozostałe obiekty miały charakter gospodarczo-przemysłowy: stajnia kozacka, arsenał, młyn, elektrownia, stodoła, garaże. Tę właśnie rezydencję myśliwską otoczono ponad 50 hektarowym parkiem.

Stajnia pałacowa późniejszy dom wycieczkowy

Dom Świcki

Zupełnie inaczej niż część południowa zakomponowana została północna część parku z olbrzymim wnętrzem, zorganizowanym przez trzy różnej wielkości pętle dróg i skupiny różnogatunkowej roślinności. Na to wnętrze rozciągały się z pałacu dalekie widoki stanowiące jedną z charakterystycznych cech kompozycji. Oprócz dużych pętli dróg przeprowadzono tam też kilka mniejszych. Zasadą kompozycyjną powtarzającą się na terenie całego parku było ukrywanie skrzyżowań i węzłów dróg wśród grup drzew i krzewów, których roślinność była starannie dobierana i bardzo zróżnicowana pod względem pokroju, barwy, czasu kwitnienia i owocowania. Każda skupina roślin tworzyła odrębną, godną podziwu kompozycję. Sadzono też solitery na trawnikach, będące swoistymi rzeźbami roślinnymi wyeksponowanymi w rozległych przestrzeniach wnętrz parkowych na tle dalej położonych grup drzew i krzewów. Zwracał też uwagę duży udział roślin iglastych (występujących w różnych odmianach kolorystycznych i pokrojowych), a także uwagę zwracała rozmaitość gatunków i odmian, w tym znaczna liczba roślin rzadkich i egzotycznych. Skromny był natomiast udział kwietników, które założono głównie w sąsiedztwie pałacu. U zbiegu drogi biegnącej po grobli i drogi wiodącej do bramy wschodniej istniał też kolisty kwietnik pośrodku utworzonego przez zbiegające się drogi ronda przed dworkiem myśliwskim Cara Aleksandra II. U podnóża pałacu, na naturalnej skarpie, urządzono malowniczą kaskadę wodną.

W 1904 r. do zespołu dodano jeszcze dwa budynki – dom holfmarszałkowski wzniesiony na zachód od pałacu według projektu architekta Nieselewicza oraz oficyną stojącą w sąsiedztwie młyna i elektrowni. Park Pałacowy powiązany był kompozycyjnie z innym założeniem parkowym, także zapewne zaprojektowanym przez Waleriana Kronenberga i położonym w obrębie Polany Białowieskiej – z Parkiem Dyrekcyjnym.


W czasie I Wojny Światowej park uległ częściowej dewastacji. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. w pałacu umieszczono władze powiatowe. Później przejęło go Biuro Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej na cele reprezentacyjna. Jednocześnie mieściły się tam kaplice, muzeum przyrodnicze (w latach 1930-1937), administracja Parku Narodowego, państwowa szkoła dla leśniczych i zbiory naukowe. Dom myśliwski w głębi parku wykorzystywany był przez Zarząd Łowiecki. Starannie pielęgnowany park pełnił w tym czasie funkcje reprezentacyjne. Począwszy od 1930 roku na terenie Puszczy Białowieskiej były organizowane polowania reprezentacyjne Prezydenta RP Ignacego Mościckiego i pałac w Białowieży służył wówczas jako kwatera prezydenckich gości. Wśród nich byli też  piewcy i twórcy  nazizmu: regent Węgier Miklós Horty z synem Stefanem, premier faszystowskich Włoch Galeazzo Ciano, ambasador Niemiec Adolf von Moltke, Hermann Gӧring czy Heinrich Himmler, Paradoksem jest to, że korzystali z polskiej gościnności, jedli, pili, sypali dowcipami, odarowywali prezydenta podarunkami a potem napadli na Polskę i zniszczyli pałac w Białowieży i zniszczyli (podobnie jak żołdacy Wilhelma II) Puszczę Białowieską.

W okresie II Rzeczpospolitej

Prezydent Ignacy Mościcki przed pałacem w Białowieży - 1938 rok

W czasie II Wojny Światowej Puszcza Białowieska i sama Białowieża pozostawały w bezpośredniej dyspozycji Goeringa jako teren reprezentacyjnych polowań. W 1944 r. wycofujący się Niemcy podpalili pałac (uczyniły to oddziały węgierskie kolaborujące z hitlerowskimi Niemcami).

Spalony pałac

Jego mury, nadające się ewentualnie do odbudowy stały do 1960 r., jednak w końcu wysadzono je w powietrze, a następnie na ich miejscu wybudowano hotel „Iwa” oraz Muzeum Przyrodnicze. W 1962 r. spłonął również dom myśliwski, a na jego fundamentach wzniesiony został nowy budynek domu gościnnego. W 1975 r. rozebrano wozownię przy domu holfmarszałkowskim. Dawną elektrownię przebudowano i wzniesiono w zachodniej części parku kilka nowych budynków. Do lat 80. XX w. z dawnych budynków zachowały się przebudowany dworek myśliwski Cara Aleksandra II (wówczas przedszkole, a wcześniej leśniczówka), budynek bramy pałacowej, dawna stajnia (wówczas dom wycieczkowy), drewniany budynek mieszkalny, dawny dom szoferów, dawna łaźnia (wówczas budynek mieszkalny), część dawnego domku myśliwskiego, dom holfmarszałkowski (mieszczący wówczas Dyrekcję Parku Narodowego, Instytut Badawczy Leśnictwa i mieszkania pracowników), młyn, dom jegierski (wtedy mieszczący Państwowy Dom Dziecka, posterunek Milicji Obywatelskiej i pocztę).

Brama do parku

Po stronie białoruskiej biegnie historyczna Droga Carska (na polskich mapach nazywana Królewską), z oryginalnymi 10 mostkami  wybudowanymi w czasach Cara Aleksandra III, ze starannie odtworzonymi carskimi orłami. Pierwotne orły zostały usunięte w II Rzeczpospolitej w latach 20. XX wieku, a po polskiej stronie pozostał już tylko jeden oryginalny mostek, choć bez orłów – resztę rozebrano na złom.

Na życzenie Cara Aleksandra IIII w sierpniu 1889 roku rozpoczęły się prace przy budowie nowej cerkwi w Białowieży. Budowę zakończono jesienią 1894 roku, a wyświęcenie świątyni nastąpiło w styczniu 1895 roku. Podczas pobytu na polowaniu, Car wizytował budowę cerkwi. (oprac. Piotr Bajko)

Cerkiew św. Mikołaja

Porcelanowy ikonostas w cerkwi

W 1895 roku wyświęcono cerkiew, która ulokowana była na wschód od rezydencji. Od kwietnia 1899 r. aż do końca czasów carskich pałacem zarządzał Otto Jakowlewicz Renk. Początkowo zatrudniał około 20 osób, ale w miarę upływu lat załoga powiększyła się do 50 osób. Ponadto, każdorazowo przed przybyciem Cara zatrudniano dodatkowych pracowników. W 1914 roku otwarto przypałacowe muzeum. Podstawą były kolekcje flory i fauny lasu, znaleziska archeologiczne, broń oraz … sprzęt kłusowników. Nie zapomniano o zdjęciach, sztychach, a także o fotografiach ilustrujących puszczańską przyrodę.

Car Aleksander III i Cesarzowa Maria Fiodorowna po opuszczeniu cerkwi

Cesarska stajnia w parku pałacowym

Brama i pałacowe stajnie

Stajnia obliczona była na 40 koni, które przywożono do Białowieży specjalnym pociągiem, tuż przed przyjazdem na polowanie Cara z rodziną i gośćmi lub wielkich książąt rosyjskich. Karmę dla koni przechowywano w pomieszczeniach na poddaszu. W skrzydle zachodnim mieściła się powozownia. W budynku było kilka pokoi dla obsługi. Zatrzymywał się tutaj także kurier carski. W 1914 roku do stajni doprowadzono linię wodociągową. W stajni, ważono,  przechowywano i oprawiano ubitą zwierzynę.

Oprawianie upolowanego żubra

Po ceremoni pokotu preparatorzy w tzw. rogowni oddzielali głowy upolowanej zwierzyny od tułowia i preparowali trofea myśliwskie. Natomiast pałacowy kucharz wybierał najlepsze kawałki mięsa na potrzeby carskiej kuchni. Resztę tuszy przekazywano żołnierzom uczestniczącym w nagance i innym osobom, które uczestniczyły w chrakterze pomocników podczas polowania. (por. "Pałac i ludzie", M. Słoniewski, S. Czestnych)

Na potrzeby pałacu w 1897 r. wybudowano dworzec Białowieża Pałac, kilka lat później Białowieża Towarowa, którego budynek zachował się. Car Aleksander III wraz z rodziną przyjeżdżał na łowy koleją.

Przyjazd Cara Aleksandra III do Białowieży

Carska stacja Białowieża Pałac

Przystanek kolejowy Białowieża Pałac zbudowano w ciągu 4 miesięcy 1897 r. na potrzeby rezydencji Carów Rosji – pałacu w Białowieży – zbudowanego z polecenia Cara Aleksandra III w 1894 r. Carowie: Aleksander III i Mikołaj II wraz z rodzinami przyjeżdżali pociągiem na polowania, do któregych przygotowywano się na wiele tygodni, a nawet miesięcy wcześniej. Przed ich przyjazdem całą stację dekorowano, witała ich cała świta. Gdy nieco później wybudowano stację Białowieża Towarowa, Białowieża Pałac stała się wyłącznie stacją osobową. W okresie międzywojennym stacja była wykorzystywana przez Prezydenta RP Ignacego Mościckiego i jego gości, których zapraszał na polowania. Po zniszczeniu drewnianych pawilonów z końca XIX wieku w czasie II Wojny Światowej, w ich miejscu powstał w latach 70. XX wieku budynek stacji w stylu późnego modernizmu, który na skutek porzucenia uległ zniszczeniu po 1994 roku

Białowieża Towarowa

Białowieża Towarowa – dworzec kolejowy wybudowany 1903, na linii kolejowej z Białowieży do Bielska Podlaskiego. Wybudowano go, aby odciążyć osobowy, nieistniejący już dzisiaj dworzec Białowieża Pałac. Obecnie odrestaurowana, znajduje się w niej Restauracja Carska.

Restauracja Carska

Stacja Białowieża Pałac obecnie

W latach 2014-2015 przeprowadzono budowę nowego drewnianego pawilonu nawiązującego formą do dworca kolejowego z końca XIX-wieku. Ze względu na ograniczenia terenowe zrekonstruowany obiekt nie jest wierną kopią dawnego (nastąpiło jego skrócenie i odwrócenie; oryginalny dworzec zwrócony był w stronę parku i pałacu). W pobliżu powstały edukacyjny Park Wiedzy i Zabawy ze ścieżką dydaktyczną oraz ogród angielski (100 gatunków roślin) z Aleją Gwiazd Puszczy Białowieskiej (tropy zwierząt, pióro puszczyka, korytarze wygryzane przez korniki oraz naturalnej wielkości odlewy zwierząt takich jak ryjówka, wilk i ryś). Aktualnie teren stacji pozbawiony jest torów.

W czerwcu 1894 roku, na życzenie Cara Aleksandra III, rozpoczęto prace przy budowie linii kolejowej z Lewek do Hajnówki. Było to tzw. białowieskie odgałęzienie linii Grajewo - Bielsk Podlaski - Brześć n. Bugiem – Kowel. Prace trwały do końca drugiej dekady sierpnia tego samego roku. Trwały przygotowania do wizyty Cara. W trybie pilnym wybudowano 18 wiorst nowej linii telegraficznej lączącej pałac w Białowieży z Hajnówką, dobierano i rekrutowano obsługę: kelnerów, lokaji, fryzjerów, kucharzy, cukierników i wykwalifikowanych robotników. Uzupełniano produkty spożywcze, napoje i alkohole. Z nowej linii skorzystał jako pierwszy sam Car, który wybrał się do Białowieży na polowanie w sierpniu 1894 r. Car Aleksander III wraz z rodziną (w tym ze swoim następcą – synem Mikołajem)  oraz całą świtą przybył na polowanie w Białowieży.

Pawilon dworcowy w Hajnówce 1894 r.

Powitanie Cara w Hajnówce było krótkie i skromne ze względu na stan jego zdrowia. Na peronie imperatora przywitał tylko gubernator Guberni Grodzieńskiej Dymitr Batiuszkow. Stamtąd powozami przejechano w półtorej godziny kilkanaście kilometrów do pałacu w Białowieży.  Z powodu choroby Car nawet nie obejrzał nowego pałacu. Sierpień w Białowieży był wyjątkowo wilgotny i chłodny.  Z tego powodu na drugi dzień Car odbył tylko przejażdżkę powozem z gośćmi po Puszczy.

Car z rodziną i świtą w Puszczy Białowieskiej

                                                                                   
                                                      Car Aleksander III                                

Z powodu złej pogody i stale pogarszającego się stanu zdrowia Car podczas całego pobytu wziął udział w polowaniach tylko czterokrotnie, jednak Car w ogóle nie strzelał. Polowała jego świta, ale wyniki nie były porażające. Podczas kilkunastu dni pobytu strzelono 81 szt. zwierzyny przy oddaniu 349 strzałów. Wszystkich polujących wraz z Carem było 17. Najlepszym strzelcem wszystkich polowań w Białowieży okazał się hrabia Iłłarion Woroncow-Daszkow, minister Imperatorskiego Dworu, który celnie strzelił do dwóch żubrów na ogólną liczbę 7 pozyskanych.

 

Polowanie odbyło się w dniach 21 sierpnia – 3 września 1894 r. Było to drugie polowanie carskie, po polowaniu Cara Aleksandra II,  na tym terenie. Carowi towarzyszyli: Caryca Maria Fiodorowna, syn - następca tronu Mikołaj, wielcy książęta Jerzy Aleksandrowicz (już wtedy śmiertelnie chory), Michał Aleksandrowicz, Włodzimierz Aleksandrowicz, królewicz Mikołaj Grecki, generałowie-adiutanci hr. Iłarion Woroncow-Daszkow, Otton Richter, P. Czerewin, generał-lejtnant baron Władimir Borisowicz Frederiks, książę Wiaziemski, lejb-chirurg Gustav Hirsch, profesor Gołubiew i doktor Popow. Upolowano łącznie 7 żubrów, 20 łosi, 1 jelenia, 15 saren-kozłów, 33 dziki, 4 lisy i 1 zająca.

Polowanie Cara w 1894 roku (M. Zichy)

Car z upywem dni czuł się coraz gorzej. Na konsultacje wezwano pilnie z Moskwy doktora Grigorija Zacharina. Stwierdził on u Cara chroniczne zapalenie nerek. Za radą lekarzy w celu zmiany klimatu na bardziej suchy postanowiono pilnie opuścić Białowieżę ze względu na fatalną pogodę i długotrwały deszcz. Na pamiątkę pobytu Cara oraz jego następcy na tarasie pałacu wmurowano w ścianie specjalną tablicę pamiątkową. Trzeciego września 1894 r. Car z rodziną i swoją świtą odjechał do ukochanej Spały, a 20 października (2 listopada) 1894 roku, zmarł w Liwadii na Krymie w wieku czterdziestu dziewięciu lat.

 

Po śmierci ojca dwudziestosześcioletni następca tronu Mikołaj, wziął za rękę swego kuzyna Aleksandra i ze łzami w oczach krzyknął - Co się ze mną stanie, co się stanie z tobą, z Ksenią, z Alix, z matką, z całą Rosją? Nie jestem przygotowany do roli cara. Nigdy nie chciałem nim zostać, poza tym w ogóle nie znam się na rządzeniu..

 

Jak Car Aleksander III w Białowieży na tacę dawał.

W „Istoriczeskim Wiestniku” z kwietnia 1909 roku, na stronie 490, znajdziemy tekst o białowieskiej cerkwi, z anegdotą, której głównym bohaterem jest car Aleksander III. Tekst ten drukował już „Przegląd Prawosławny” (Nr 1/1993).


„Przebywając w Białowieży w 1894 r. Car imperator Aleksander III zapragnął, żeby jego uczestnictwo w nabożeństwie w zwykłej wiejskiej cerkwi (znajdującej się kilka kroków od pałacu) nie zakłóciło jego normalnego przebiegu. Starostą cerkiewnym był wówczas zarządca Puszczy Białowieskiej. Opowiadał on, że w czasie pierwszego nabożeństwa nie ośmielił się podejść do Cara i świty carskiej w celu zebrania pieniędzy. Po skończonej Liturgii Car zwrócił się do zarządcy z pytaniem: „Czy nie ma u was w zwyczaju zbierania ofiar na tacę? Czyżby cerkiew nie miała żadnych potrzeb?” I nakazał, po wyjaśnieniu przez zarządcę przyczyny, by nie zwracając uwagi na obecność carskiego dworu, zbiórki dokonywać.


W czasie następnego nabożeństwa starosta cerkiewny z tacą, w ślad za nim dozorca cerkiewny z kubeczkiem, obeszli cerkiew. Car, Carowa, książęta rzucali swoje ofiary na tacę bądź do kubeczka. Zebrano w ten sposób, rzecz jasna, sporą sumę. Obok czerwońców leżały na tacy trzy - i pięciorublówki, zwitki banknotów, miedziane piątaki wieśniaków. Przed ikonami dumnie paliły się grube woskowe, rublowe świece i cicho skwierczały małe, z żółtego wosku, świeczki.


Po skończonej liturgii Car podszedł, by ucałować krzyż, zaś kapłan wręczył mu prosforę, tak jak to było w zwyczaju w wiejskich cerkiewkach (...)”.

 

Było to jedyne polowanie a właściwie pobyt Cara Aleksandra III w nowym pałacu w Białowieży. Dalszą, łowiecką historię pałacu i polowań carskich pisali Wielkoksiążęta Rosji i Car Mikołaj II. 

 

Na polowania do Białowieży przyjeżdżali Wielcy Książęta Rosji:

1865 r. - Mikołaj Mikołajewicz (starszy),
1875 r. - Władimir Aleksandrowicz,
1879 r.  - Mikołaj Mikołajewicz (młodszy)
1880 r.  - Mikołaj Mikołajewicz (starszy),
1881 r. - Mikołaj Mikołajewicz (młodszy),
1885 r. - Michał Mikołajewicz, Piotr Mikołajewicz, Jerzy Michajłowicz, Aleksander Michajłowicz.

Uczestnicy polowania wielkoksiążęcego w 1885 r. Na schodach Domu Imperatora Wielki Książę Jerzy Michajłowicz

Wielki Książę Jerzy Michajłowicz z upolowanym żubrem w 1885 r.

Jerzy Michajłowicz Romanow (ur. 11 sierpnia 1863 r, w Biełym Kluczu k. Tyfilisu – zm. 30 stycznia 1919 r. w Piotrogrodzie) – Wielki Książę Rosji, wojskowy, numizmatyk.
Był wnukiem Cara Mikołaja I, trzecim synem (czwartym dzieckiem) Wielkiego Księcia Michała Mikołajewicza i jego żony Olgi Fiodorowny (Cecylii Augusty Badeńskiej), córki Leopolda Badeńskiego. 30 kwietnia 1900 roku poślubił na Korfu kuzynkę Marię Grecką i Duńską, córkę Jerzego I Greckiego i Olgi Konstantynowny. Maria w Rosji nazywana była Marią Gieorgijewną. Mieli dwie córki:
•    Ninę (1901–1974),
•    Ksenię (1903–1965).
Był generałem-adiutantem armii rosyjskiej, pozostawał przy sztabie naczelnego dowództwa. Od 1897 roku był kierownikiem Muzeum Rosyjskiego w Petersburgu. Wchodził w skład rady Rosyjskiego Muzeum Etnograficznego, zasłużył się w jego rozwoju gromadząc środki na działalność i przekazując osobiście zebrane podczas podróży eksponaty. Jest również założycielem działu numizmatycznego w Muzeum Rosyjskim, któremu podarował bogaty zbiór zebranych przez siebie numizmatów. Był autorem pracy Русские монеты XVIII и XIX Był członkiem Rosyjskiej Akademii Nauk (od 1898). W rodzinie znany był także jako utalentowany rysownik.


W 1918 roku został aresztowany i po pewnym czasie wraz z bratem Mikołajem Michajłowiczem i dwoma kuzynami osadzony w piotrogrodzkim więzieniu. O ich uwolnienie zabiegali co odważniejsi członkowie rosyjskiej inteligencji (prezydent Rosyjskiej Akademii Nauk Aleksander Karpiński, Maksym Gorki oraz znani petersburscy lekarze). Gorki uzyskał nawet od Lenina wydanie obłudnego nakazu zwolnienia zatrzymanych, lecz osadzonych wcale nie zamierzano uwolnić. 30 stycznia (pojawiają się i inne daty, w tym 24 stycznia i 28 stycznia) wszyscy zostali pośpiesznie rozstrzelani przez bolszewików twierdzy Pietropawłowskiej tak, aby nakaz nie zdążył wejść w życie. Został zrehabilitowany w 1999 roku.

Wielki Książę Michał Mikołajewicz odbiera "złom" za upolowanego żubra w 1885 r.

Michał Mikołajewicz Romanow (ur. 13 października 1832 r., zm. 18 grudnia 1909 r.) – Wielki Książę Rosji, generał-marszałek polny, przewodniczący Rady Państwa (1881-1905). Był czwartym synem, a siódmym dzieckiem Cara Mikołaja I oraz jego żony Charlotty Pruskiej. Jego starszymi braćmi byli: Car Aleksander II i Wielki Książę Konstanty Mikołajewicz.


W latach 1862-1882 pełnił funkcję generała-gubernatora Kaukazu. Urzędował w Tbilisi. Był szefem 13 Włodzimierskiego Pułku Ułanów stacjonującego w Mińsku Mazowieckim oraz 3 Pułku Dragonów (1864-1882) stacjonującym w Tomaszowie Mazowieckim (1875-1879)

  Wielki Książę Michał Michajłowicz po polowaniu na kaczki i gęsi

 

Rosyjski Car Mikołaj II

Mikołaj II Aleksandrowicz Romanow, ros. Николай II, Николай Александрович Романов (ur. 6 maja 1868 w r. w Sankt Petersburgu, zm. w nocy z 16 na 17 lipca 1918 w Jekaterynburgu) – ostatni Car Rosyjski, Król Polski, Wielki Książę Finlandii, panujący w latach 1894–1917. Koronowany w Moskwie 14 maja 1896 r.; syn Aleksandra III z dynastii Romanowów i jego żony Carycy Marii Fiodorowny. Święty kościoła prawosławnego. Ożeniony z Aleksandrą Fiodorowną, urodzoną jako Wiktoria Alicja Helena Ludwika Beatrycze Hessen-Darmstadt. 26 listopada 1894 roku metropolita petersburski i ładoski Palladiusz udzielił Mikołajowi i Aleksandrze ślubu. Ze względu na trwającą żałobę po Carze Aleksandrze III młodzi nie zorganizowali przyjęcia ani nie mieli prawa do miesiąca miodowego.


Po śmierci w 1881 roku swego dziadka Aleksandra II i objęciu Carskiego tronu przez ojca, Mikołaj został oficjalnie następcą tronu. Z początkiem 1882 roku rozpoczął prowadzenie dzienników, robił to do końca życia. W 1884 roku złożył przysięgę na sztandar pułku kozackiego, którego był członkiem tytularnym. Swą edukację pogłębiał do 1890 roku. Miał dobranych nauczycieli. Uzyskał najstaranniejsze wykształcenie ze wszystkich Carów rosyjskich. Był też człowiekiem religijnym.  W 1887 roku Carewicz Mikołaj otrzymał stopień porucznika. Został włączony do Preobrażeńskiego Pułku Gwardii. W następnych latach nadawano mu kolejne honory wojskowe. Mikołaj prowadził aktywne życie towarzyskie, polityką prawie w ogóle się nie interesował. W 1889 roku Aleksander III powołał go do rady ministrów i Rady Państwa. W październiku 1890 roku następca rosyjskiego tronu odbył podróż zagraniczną, która została przerwana w Japonii, gdzie został z niewiadomych powodów zaatakowany i raniony w głowę przez tamtejszego policjanta.

Młody Carewicz Mikołaj z kochanką Matyldą Krzesińską

Przyszły Mikołaj II jako następca tronu nie wyróżniał się niczym, a czas marnotrawił na rozrywkach i hulankach. Znał doskonale wszystkie petersburskie domy publiczne. Po tragicznej śmierci jego dziadka Aleksandra II cała rodzina żyła w strachu przed zamachem, a matka nieustannie trzymała Mikołaja przy sobie. Ponoć ulegał jej wpływom na tyle, że nawet romans z Matyldą Krzesińską, polską primabaleriną Teatru Maryjskiego w Petersburgu, odbył się za zgodą rodziców.

 

Mikołaj II nie był abstynentem. W młodości często pił, jego pamiętniki zawierają wiele wspomnień z wypadów z kolegami. Później najczęściej pił podczas oficjalnych wizyt w koszarach z wyższymi oficerami. Z reguły opuszczał pałac około godziny 19 i wracał około 5 – 6 rano. Wszystkie jego wyjścia notowała straż pałacowa. Mimo, że monarcha lubił alkohol zawsze wracał tak jak wyszedł, nie było po nim widać oznak spożycia. Wszyscy jednak byli zgodni, że Mikołaj nigdy nie pił wina, przynajmniej na oficjalnych spotkaniach. Lubił pić maderę, szampana, a nawet wódkę. Kiedy przyjeżdżał do wuja Mikołaja Mikołajewicza ten częstował go śliwowicą.

 

Romans z Matyldą trwał do czasu, gdy 21-letni wówczas Mikołaj poznał 17-letnią córkę wielkiego księcia heskiego Ludwika IV. Mikołaj bez żalu zakończył romans i ożenił z Alicją Hessen-Darmstadt, którą pieszczotliwie nazywał „Alix”. Carewicz wreszcie wydoroślał i raz na zawsze skończył z hulaszczym trybem życia.

Matylda Krzesińska

Znane są jej bliskie związki z przyszłym Carem Rosji, Carewiczem Mikołajem, zwanym za młodu Nikiem. Kiedy poznali się Matylda miała 17 lat i kończyła szkołę baletową. Ich niewinna początkowo wzajemna sympatia przerodziła się w płomienny romans. Dla ułatwienia im kontaktów dwór cesarski wynajął nawet i wyposażył do jej dyspozycji wygodną willę w Petersburgu. Ich bliskie kontakty zostały jednak zerwane gwałtownie wiosną 1894 r., kiedy następca tronu zaręczył się oficjalnie z księżniczką Alicją Heską (1872–1918), znaną jako Alix. Matylda została wtedy przez Carewicza hojnie wynagrodzona, otrzymała na własność wynajmowany dotąd dom i wysokie odszkodowanie. Podobno Mikołaj II jako Car nigdy się już potem z nią nie spotkał na osobności, ale nadal często oglądał ją na scenie i zawsze wspierał dyskretnie, gdy tylko potrzebowała. Towarzysząca jej fama byłej carskiej faworyty znacznie ułatwiała i uatrakcyjniała całe jej życie i karierę artystyczną. Później Matylda miała jeszcze związki intymne z dwoma innymi wielbicielami z dynastii Romanowów – wielkimi książętami: Sergiuszem Michajłowiczem (1869–1918) i Andrzejem Władimirowiczem (1879–1956).

 

Carowie rosyjscy w XIX wieku odwiedzali Warszawę głównie z okazji koronowania na władcę Królestwa Polskiego, lecz przybywali też z innych powodów. Aleksander II był w Warszawie w 1856, 1860, 1867 (koronacja), 1870, 1876 i 1879 roku. Jego syn i następca Aleksander III przebywał w Warszawie jedynie w 1884 roku, z okazji zjazdu trzech Cesarzy (Wilhelma I, Franciszka-Józefa i Aleksandra II) w Skierniewicach (15−17 września 1884 roku). Był pierwszym Królem Królestwa Polskiego, którego nie koronowano w Warszawie. Był też bodajże najbardziej antypolsko nastawionym władcą Rosji.


Jego syn Mikołaj II (18 maja 1868–16 lipca 1918) także odstąpił od zwyczaju koronacji w Warszawie, chociaż jego stosunek do Polski i Polaków był znacznie cieplejszy.   Złośliwi twierdzą, że było to zasługą Matyldy Krzesińskiej, wieloletniej kochanki Cara. Odtrącona przez Mikołaja po jego ślubie z heską księżniczką Alix (8 listopada 1894 r.), pozostała jednak w kręgu Romanowów, a nawet wyszła za mąż za wielkiego księcia Andrzeja Władimirowicza.


Swój wpływ na rządzenie Rosją postanowiła złośliwie skomentować alegoryczną płaskorzeźbą na attyce swojej wilii w Petersburgu, co przez lata było tematem złośliwych żartów w mieście nad Newą.

 

Mikołaj II przyjechał do Warszawy na przełomie sierpnia i września 1897 roku, a w świcie Cesarza znalazł się m.in. Feliks Adam Krzesiński – ojciec Matyldy. Była to jedyna wizyta imperatora, jeśli nie liczyć jego pobytu w październiku 1884 roku (był wówczas szesnastoletnim następcą tronu) oraz licznych przejazdów koleją przez Warszawę w drodze na Zachód. Interesujący jest fakt, iż (w trakcie tych przejazdów) cesarski pociąg zatrzymywał się na Dworcu Warszawa-Praga, należącym do Kolei Nadwiślańskiej. 

Brama triumfalna wzniesiona na przyjazd Cara Mikołaja II w 1897 r. przy ul. Aleksandrowskiej w Warszawie

Wybór narzeczonej dla Mikołaja II był trudny. Rodzice przedstawiali kolejne propozycje jednak następca tronu wszystkie odrzucał. Mikołaj Aleksandrowicz zakochał się w Alicji z Hesji. Był stanowczy - albo ona, albo nikt inny. Maria Fiodorowna nie chciała niemieckiej księżniczki na synową i Cesarzową Rosji.

 

Związek Mikołaja i Alicji trwał kilka lat, przez cały ten czas pomagali im siostra Aliks - Elżbieta Fiodorowna i jej mąż Wielki książę Sergiusz Aleksandrowicz. Dopiero, kiedy Aleksander III poważnie zachorował kwestia narzeczonej została rozwiązana. Cesarz zaprzyjaźnił się z przyszłą synową i zaakceptował wybór syna.

 

W kwietniu 1894 roku Mikołaj został zaręczony z księżniczką heską Alicją. Kilka miesięcy później odwiedził po raz pierwszy Białowieżę i Puszczę Białowieską będąc w świcie ojca Cara Aleksandra III  Miał wówczas 26 lat.  Puszcza Białowieska i Świsłocka należała już wtedy do prywatnych dóbr carskich. Pod zarząd apanażowy przekazano je 18 września 1888 roku. W Białowieży, na krótko przed przyjazdem Cara i członków jego dworu, ukończono wznoszenie pałacu, którego budowę Aleksander III zlecił w kwietniu 1889 roku.

Portret zaręczynowy

Mikołaj II żonę sobie wybrał sam i w ten sposób kolejna niemiecka księżniczka została Cesarzową Rosji. Alicja Wiktoria Helena Luiza Beatrice Hessen-Darmstadt, córka księcia Ludwiga IV, początkowo się wahała, głównie dlatego, że nieodzownym warunkiem zawarcia małżeństwa było jej przejście z luteranizmu na tak odległe od niego prawosławie. Ale zgodziła się i rolę ruskiej Carycy traktowała potem bardzo poważnie.

 

Natomiast stosunek Marii Fiodorownej i Aleksandry Fiodorownej nigdy nie był dobry. Od razu po ślubie podarowała jej kilka swoich sukni, których synowa nie chciała nosić. To zezłościło Cesarzową Wdowę. Na oficjalnych uroczystościach Mikołaj II prowadził matkę pod rękę, a jego żona kroczyła za nimi, najczęściej z Wielkim księciem Michałem.

 

Maria Fiodorowna na każdym kroku wytykała błędy Aleksandrze. Chciała nawet ją wysłać na jakiś czas do sanatorium w Niemczech i prosiła o pomoc swojego zięcia Wielkiego Księcia Aleksandra Michajłowicza i szwagra Wielkiego Księcia Pawła Aleksandrowicza. Jednak Mikołaj II podjął męską decyzję i wybrał żonę, mimo tego, że matka nigdy nie zaakceptowała tej decyzji.

Aleksandra Fiodorowna, urodzona jako Wiktoria Alicja Helena Ludwika Beatrycze z Hesji-Darmstadt, (ur. 6 czerwca 1872 r. w Darmstadt, zm. 17 lipca 1918 r. w Jekaterynburgu) – ostatnia Cesarzowa Rosji jako żona Cara Mikołaja II. Święta prawosławna.

 

Car Aleksander III z rodziną i dworem dotarli do Białowieży pojazdami konnymi po wygodnej, liczącej 18 wiorst szosie Hajnówka - Białowieża. Carewicz zapisał w pamiętniku, że jazda trwała około półtorej godziny. W połowie drogi, koło Zwierzyńca, zarządzono postój, by wymienić konie. Do Białowieży towarzystwo wjechało o wpół do siódmej wieczorem.  Powóz z carską parą zatrzymał się przy szkole ludowej, gdzie najdostojniejszych gości powitali uczniowie i uczennice miejscowych szkół ludowych oraz dzieci chłopskie. Przy pałacu naczelnik głównego zarządu apanaży, książę Leonid Wiaziemski, złożył na ręce pary carskiej dwa bukiety kwiatów i przedstawił budowniczego białowieskiej rezydencji myśliwskiej, hrabiego Mikołaja de Rochefort oraz jego pomocnika Dietricha, a także zarządcę okręgu białowieskiego Aleksandra Błanka. Hrabia de Rochefort wręczył carskiej parze, podany na drewnianym wypalanym półmisku, stalowy, jubilerskiej roboty klucz od głównych drzwi pałacu.

Widok ogólny jednego z drewnianych domów mieszkalnych położonych na wsi w pobliżu Pałacu Białowieskiego

Dom Świcki

Pierwsze polowanie następcy tronu w Puszczy Białowieskiej


Mikołaj z rodziną i dworem gościł w Białowieży po raz pierwszy jeszcze z ojcem, Carem Aleksandrem III,  od 21 sierpnia do 3 września 1894 roku. Panowie zajmowali się w tym czasie głównie polowaniem. Upolowano łącznie 7 żubrów, 20 łosi, 1 jelenia, 15 saren kozłów, 33 dziki, 4 lisy i 1 zająca.  Myśliwi wyjeżdżali do lasu przeważnie o godzinie ósmej rano. Wszyscy nosili stroje myśliwskie szarego koloru, a na głowach mieli miękkie kapelusze. Zarządzający polowaniem jechał na przedzie w bryczce zaprzężonej w dwa konie, wskazując drogę. Za nim podążał powóz Imperatora oraz pozostałe. Na miejsce docierała także, w kilku ekwipażach, carska kuchnia, z przenośnym paleniskiem, lodownią, skrzyniami z naczyniami i prowiantem. Przeprowadzaniem obławy zajmowały się ściągane do Białowieży dwie kompanie żołnierzy z 16 dywizji piechoty. W połowie polowania robiono przerwę na śniadanie. Pod wieczór myśliwi wracali do pałacu i zasiadali do głównego posiłku, czyli znacznie przesuniętego w czasie obiadu.

Mikołaj strzelał do zwierzyny już pierwszego dnia łowów (22 sierpnia), lecz nic nie upolował. 24 sierpnia ustrzelił dzika, a drugiego ranił. 25 sierpnia upolował też dzika, a 27 – młodego łosia, kozła i lisa. W niedzielę, 28 sierpnia, w towarzystwie carskiego łowczego Włodzimierza Ditza, Carewicz wybrał się na bekowisko, czyli okres godowy łosia. Przyszło im brnąć przez błota i przedzierać się przez zwałowiska drzew. Ich przewodnikowi udało się w końcu przywabić łosia, który jednak chytrze stanął za drzewami, uniemożliwiając oddanie do niego strzału.  29 sierpnia Mikołaj dostrzelił starego żubra, którego Włodzimierz Aleksandrowicz wprawdzie trafił dwoma pociskami, lecz tylko zranił.

31 sierpnia polowano w uroczysku Stara Białowieża – Mikołaj postanowił tego dnia nie strzelać, podobnie 1 września. Następnie 2 września dobił dzika, ranionego przez naczelnika ochrony carskiej Piotra Czerewina.

Grupa gajowych Puszczy Białowieskiej przed rozpoczęciem królewskiego polowania Mikołaja II (1897)

Dla sfotografowania carskiego polowania, ściągnięto telegraficznie do Puszczy Białowieskiej znanego warszawskiego fotografa Jana Mieczkowskiego (syna). Łowy fotografował także Zelman Karasik, fotograf z Grodna. W Nowym Jorku zachował się jego album z 57 fotografiami wykonanymi właśnie w Białowieży. Album sporządzony został dla wielkiego księcia Włodzimierza Aleksandrowicza. Zelman Karasik otrzymywał zezwolenia także na fotografowanie carskich polowań w 1897 i 1900 roku.

Ustrzeloną zwierzynę wynajęci chłopi zwozili na swych furmankach przed pałac. Były to najczęściej dziki, sarny i jelenie. Do żubrów tym razem postanowiono nie strzelać. Dziczyznę układano według gatunków przed gankiem pałacu i wieczorem odbywała się ceremonia jej przeglądu czyli pokot. Podczas polowań z udziałem Cara w pierwszym rzędzie układano zwierzynę strzeloną przez Monarchę.

Car Aleksander III w czasie pobytu w Białowieży wizytował w towarzystwie swego syna budowę nowej cerkwi, którą wznoszono na jego polecenie.  Carewiczowi Mikołajowi bardzo się spodobało miejsce, na którym wzniesiony został pałac. Urzekało go zarówno samo wzgórze, jak też przepływająca u jego dołu rzeka Narewka i urządzone na niej dwa stawy. Najchętniej podziwiał je z dużej wieży pałacu. Podobne odczucia miał też co do wystroju pałacu. Chwalił jego prostotę, smak i wygodę. Uważał, że architekt pałacu, który sam dbał o najmniejszy detal wystroju, osiągnął szczyt doskonałości. Inni goście wyrażali podobną opinię. Carewicza zachwyciła także rzęsiście oświetlona elektrycznością sala jadalna, w której spożywano posiłki.

 

Mikołaj do swojej dyspozycji otrzymał cztery pokoje, które dzielił z księciem greckim Mikołajem. Na swoim stoliku poustawiał fotografie narzeczonej, która codziennie przysyłała do niego listy. Z lubością oddawał się kąpieli w dużych wannach, podobały mu się też ładnie wykonane pisuary. W jednym z pierwszych dni pobytu w Białowieży oglądał stajnię dla koni. Z przykrością zauważył, że brakuje w niej pomieszczeń dla obsługi.


W wolnych chwilach Mikołaj czytał „Listy o flocie” Biełomora (pseudonim Aleksandra Konkiewicza), opublikowane w czasopiśmie „Russkij Żurnał”. Zapoznał się także ze sprawozdaniem Siergieja Wittego, ówczesnego ministra finansów Rosji, z jego podróży do Murmańszczyzny.

 

Przyszły monarcha korzystał chętnie z przejażdżek po lesie. Zasmucał go widok mnóstwa nieusuniętych zwalonych starych drzew. Niektóre miejsca przypominały mu indyjską dżunglę. Po obiedzie grał w bilard z księciem greckim i hrabią Iłłarionem Woroncow-Daszkowem. Uczestniczył również w Liturgiach, odprawianych w przenośnym obozowym namiocie, rozbitym pod grupą starych dębów, rosnących tuż obok pałacu. Delektował się słuchaniem śpiewu kozaków.  23 sierpnia Mikołaj wybrał się do Hajnówki, powitać na stacji kolejowej starszego o pięć lat wielkiego księcia Jerzego Michałowicza, który przyjechał do Puszczy Białowieskiej z kuracji na Krymie.


Dnia 3 września, o czwartej po południu, najdostojniejsi goście opuścili Białowieżę, udając się do myśliwskiej posiadłości w Spale. Żegnała ich służba łowiecka i uczestnicy naganki, ustawiona w szereg przed pałacem. Podróż do Hajnówki po rozmiękłej od deszczu drodze zajęła aż dwie godziny.  Na pamiątkę pierwszego pobytu Cara Aleksandra III oraz następcy tronu Mikołaja w Puszczy Białowieskiej, na tarasie białowieskiego pałacu wmurowano w ścianę tablicę z odpowiednią informacją. Tablica ta przetrwała do początku okresu międzywojennego.

]

Car Mikołaj II z rodziną na ganku pałacu w Białowieży

Już jako Car Mikołaj II przybył do Puszczy Białowieskiej w 1897 roku, następnie zaś przyjeżdżał w latach 1900, 1903 i 1912. Po raz ostatni gościł w Białowieży w 1915 roku – wpadł do niej tylko na kilka godzin. Po pobycie w Puszczy Białowieskiej, Mikołaj II zazwyczaj udawał się koleją do Spały.

 

Polowanie w 1897 roku

 

Car dotarł do Białowieży 27 sierpnia 1897 r. bezpośrednio po wizycie w Królestwie Polskim, w Warszawie. Czekały już na niego jego córeczki – Olga i Tatiana, które dotarły tam wcześniej ze swoimi nianiami. Jak wspominał w swoich dziennikach (…) z dużym wzruszeniem wszedłem do  komnat drogiego Papy (Cara Aleksandra III – dop. autora), ile w nich i w ogóle w Białowieży wspomnień i dobrych i smutnych. Wszystkiego trzy lata temu, a ile nowego, jak dużo się zmieniło.


Polowania imperatorskie zaplanowano już od rana 28 sierpnia do 6 września 1897 r. Wśród najbliższej rodziny zaproszenie na polowania otrzymali wielcy książęta: Włodzimierz Aleksandrowicz, Michał Mikołajewicz, Mikołaj Mikołajewicz Młodszy. Ponadto książę Albert von Sachsen-Altenburg, minister Imperatorskiego Dworu baron Władimir Frederiks, generałowie-adiutanci Otton Richter i Piotr Gesse, generał-lejtnant książę Leonid Wiaziemskij, generał-major Artur Grinewald i książę Dmitrij Golicyn, lejb-chirurg Gustaw Hirsch, figiel-adiutand książę Wiktor Koczubej. Później dojechali kamer-junkier Wasilij Mamontow i łowczy Władimir Dietz.


Podobnie jak u Cara Aleksandra III grono osob towarzyszących w polowaniach właściwie się nie zmieniała. Najważniejsza dla Mikołaja II była jego małżonka i dzieci. Towarzyszyły one  Carowi podczas wyjazdów na polowania w Białowieży i Spale. Caryca Aleksandra Fiodorowna wyjeżdżała wraz z mężem w leśne ostępy i cierpliwie siedziała obok niego na stanowisku łowieckim nigdy nie próbując strzelać do zwierząt.


Wieczorem pierwszego dnia polowania na pokocie przed pałacem leżały: 2 żubry, 5 łosi, 2 jelenie, 8 kozłów, 3 dziki i 3 lisy. Mikołaj II dwukrotnie strzelał do łosi. Pomimo nieznośnego deszczu następnego dnia kontynuowano polowanie, które było również udane. Strzelono 5 żubrów i 6 łosi.


W następnych dniach przy zmiennej pogodzie myśliwi kontynuowali z dużym sukcesem polowanie. Mikołaj II strzelił pierwszego swojego żubra 4 września i postanowił go wypchać. W ciągu dziesięciu dni upolowano w sumie aż 209 sztuk zwierząt, w tym 36 żubrów, 37 łosi, 25 jeleni, 3 daniele, 69 kozłów, 16 dzików, 3 zające, 2 głuszce i 18 lisów. Sam Car strzelił m.in. 7 żubrów i 3 łosie. Najlepszym myśliwym został książę Albert von Sachsen-Altenburg, który łącznie miał na rozkładzie aż 37 sztuk zwierzyny. Był on powszechnie uznawany za jednego z najznakomitszych strzelców w Europie.


W taki oto sposób zakończyła się pierwsza wizyta i polowanie Mikołaja II jako imperatora w Puszczy Białowieskiej w 1897 . Po jej zakończeniu Car z rodziną i swoją świtą przejechał do Spały, żeby kontynuować swoje polowanie.

 

Polowanie w 1900 roku

 

Kolejna wizyta Mikołaja II w Białowieży miała miejsce w 1900 roku. Monarcha przyjechał pociągiem, 17 sierpnia, o piątej po południu. Towarzyszyła mu najbliższa rodzina oraz wielcy książęta Michał i Włodzimierz Aleksandrowiczowie, Michał i Mikołaj Mikołajewiczowie, królewicz grecki Mikołaj, książę Albert Sachsen-Altenburg, generał-adiutant hr. Iłłarion Woroncow-Daszkow, minister dworu baron Włodzimierz Frederiks, baron Piotr Hesse, generałowie-lejtnanci książę Włodzimierz Golicyn i książę Artur Grinwald, generał-major książę Wiktor Koczubej, lejb-chirurg Gustav Hirsch, gubernator grodzieński Mikołaj Dobrowolski i płk Aleksander Mosołow.
 
Po drodze do Białowieży, imperator wizytował rotę 61 pułku władimirowskiego, z której formowano jeden z ostatnich pułków wschodnich – syberyjskich strzelców. Pogoda była słoneczna i ciepła, temperatura w cieniu osiągała blisko 15 stopni Celsjusza. Car w dzienniku odnotował, że przyjemnie będzie znów spędzić czas w wygodnym pałacu.

 

Polowanie rozpoczęło się 18 sierpnia. Do lasu wyjechano powozami o wpół do dziewiątej rano. Dojazd na miejsce zajął półtorej godziny. Polowano w okręgu hajnowskim.


Rezultat pierwszego dnia łowów był znaczący. Ustrzelono 70 sztuk, w tym 12 żubrów. Car na swoim koncie zapisał dwa bardzo duże żubry, dwa kozły oraz dzika i lisa. Piękna pogoda wpływała pozytywnie na wszystkich polujących. Przykre odczucia sprawiał jedynie unoszący się podczas przejazdów pył. Gleba była bardzo sucha, opadów deszczu nie notowano od czerwca. Z polowania myśliwi wrócili o wpół do siódmej wieczorem. Po zjedzeniu obiadu odbył się przegląd upolowanej zwierzyny.

Żubr ubity podczas carskiego polowania w Białowieży „pozował” do rysunku Nikolai’a S. Samokish’a

Nikolay Siemionowicz Samokish

Nikolay Siemionowicz Samokish (rosyjski: Николай Семёнович Самокиш)  był rosyjskim malarz i ilustratorem pochodzenia kozackiego specjalizującym się w sztuce wojskowej i malarstwie zwierząt. Przebywał na polowaniach w Białowieży Cara Mikołaja II i z tego okresu pochodzą jego rysunki.

Car Mikołaj II z kozakami - rys. Nikolay Siemionowicz Samokish

19 sierpnia do lasu wyjechano pociągiem, o dziewiątej rano. Ponieważ poprzedniego dnia ustrzelono dość dużo żubrów, tym razem postanowiono strzelać wyłącznie do bardzo starych okazów. Padł jeden duży żubr, ustrzelił go książę Albert Sachsen-Altenburg. Łącznie zabito 45 sztuk różnej zwierzyny, Car na swym koncie zapisał trzy kozły. Powrót do pałacu nastąpił o wpół do siódmej, wszystkich myśliwych pokrywała gruba warstwa pyłu. Temperatura powietrza utrzymywała się na poziomie poprzedniego dnia. Do posiłku przygrywała orkiestra 12 marjupolskiego pułku. Później grano w bilard.

 

20 sierpnia upał dokuczał już od samego rana. Ponieważ wypadła akurat niedziela, wszyscy udali się o godzinie dziesiątej na nabożeństwo do cerkwi. Tuż po nim odbyła się ceremonia poświęcenia nowego budynku żeńskiej szkoły ludowej na Stoczku, w której udział wziął Car z żoną. Uroczystość odbyła się w obecności licznych mieszkańców Białowieży i pobliskich wsi. Nowy budynek szkoły mieścił trzy izby lekcyjne i wygodne mieszkanie dla nauczycielki. Najdostojniejszych gości powitali: dyrektor szkół ludowych N. Fiwiejski i nauczycielka O. Bielska.

 

Po wejściu monarszej pary do dużej sali szkolnej, rozpoczął się obrządek poświęcenia. Proboszcz Michał Szyryński wygłosił krótką mowę i odśpiewał tradycyjne „wielolecie” dla ich Cesarskich Mości oraz całego Panującego Domu. Car i Caryca towarzyszyli duchownemu także przy poświęceniu pozostałych pomieszczeń szkoły. Po zakończeniu całej ceremonii, dyrektor Fiwiejski podprowadził do Aleksandry Fiodorownej sześć uczennic, które złożyły jej swoje robótki, wykonane pod kierunkiem nauczycielki i kuratorki honorowej szkoły A. Kołokolcowej. Były to pas haftowany do ekranu, serweta na stół z wyhaftowanym wypukło jedwabiem wizerunkiem żubra pośrodku, dwa ubranka dla dzieci monarszej pary, koszyczek zrobiony ze zgrzebnego płótna, nasączonego wonną substancją, w którym stały kwiaty, wykonane z wełny, woreczek, upleciony ze sznurka. W czasie wręczania prac jedna z uczennic wygłosiła krótką przemowę. Aleksandra Fiodorowna przyjęła robótki. Dziewczynki pocałowały ją w rękę.

 

Następnie Caryca obejrzała inne roboty uczniów. Objaśnień udzielała honorowa kuratorka szkoły. W tym czasie Car rozpytywał dyrektora szkół ludowych o stan rękodzielnictwa w szkole. Dyrektor miał okazję pochwalić się, że szkoła otrzymała na wystawie w Niżnym Nowgorodzie dyplom za wyroby rękodzielnicze. Następnie imperator oglądał rękodzieła uczennic. Na zakończenie uroczystości uczniowie i uczennice odśpiewali hymn narodowy.
 
Po powrocie do pałacu, zjedzono obiad. Przygrywała do niego orkiestra. Później część myśliwych wyjechała na polowanie. Car i książę Michał Aleksandrowicz postanowili zrobić przejażdżkę na wierzchowcach. Pokonali 20 km po wspaniałych, porośniętych trawą drogach. Powrót z polowania nastąpił o wpół do siódmej wieczorem. Ustrzelono 50 sztuk. Po obiedzie Car czytał i przeglądał dokumenty, inni grali w bezika i bilard.

 

21 sierpnia polowanie odbyło się w okręgu królewskim. Wyjechano o dziewiątej rano. Pogoda się zepsuła – wiał silny wiatr i przelotnie padał deszcz. Rezultat łowów mimo wszystko był udany, ustrzelono 70 sztuk. Car położył trzy kozły. Zapisał też w dzienniku, że w nagance, oprócz niższej służby łowieckiej, brało udział 660 żołnierzy z pułków 2 i 16 dywizji piechoty. W tej roli żołnierze spisali się wspaniale. Ich oficerowie byli zapraszani na śniadanie w lesie. Do pałacu wrócono o szóstej wieczorem. Pomimo opadów deszczu, wszyscy byli pokryci pyłem. Wieczór spędzono na grach.

 

22 sierpnia wyjechano do lasu o ósmej rano. Dłuższy czas poruszano się po trasie z poprzedniego dnia. Łowy odbyły się w okręgu królewskim. Rezultat zachwycił wszystkich polujących – ustrzelono 78 sztuk, z czego Car położył żubra, łosia, trzy kozły i dzika, choć z początku niczego nie mógł trafić. Temperatura powietrza spadła, ciągnęło już chłodem. Z łowów wrócono o wpół do siódmej wieczorem. Po obiedzie grano w bilard.

 

23 sierpnia pogoda nieco się poprawiła, ale pod koniec dnia zaczął padać deszcz. Myśliwi wyjechali o dziewiątej rano, do okręgu starzyńskiego. Skorzystano tym razem z szarabanów, mających siedzenia powyżej kół, przez co pył w mniejszym stopniu docierał do podróżnych. Ubito 63 sztuki. Imperator ustrzelił trzy kozły i żubra, do spółki z księciem Włodzimierzem Aleksandrowiczem. Powrót z puszczy nastąpił o siódmej wieczorem. Car narzekał na ból głowy, czekało go również mnóstwo dokumentów do przejrzenia, przysłanych z Petersburga. Na szczęście ból głowy po pewnym czasie ustał.

 

Polowanie 24 sierpnia odbyło się w okolicach Zwierzyńca. Wyjechano o dziewiątej rano, pociągiem. Z rzadka kropił deszcz, ale było ciepło. Śniadanie podano w domu nadłowczego Józefa Newerlego. Ustrzelono 72 sztuki. Car położył bardzo starego żubra, daniela i dzika. Do pałacu wrócono nieco wcześniej, bo już o szóstej wieczorem. Na monarchę czekała masa papierów, z którą udało mu się uporać jeszcze przed ułożeniem się do snu. Całe towarzystwo rozeszło się po pokojach nieco wcześniej, pijąc herbatę w swych komnatach.

 

W nocy nad Białowieżą przeszła silna burza z ulewnym deszczem. 25 sierpnia, o wpół do ósmej rano, niebo nieco się przetarło, choć nadal wiał mocny wiatr. Do lasu wyjechano o dziewiątej. Polowano w okręgu browskim. Padło 41 sztuk. Monarcha ustrzelił żubra, łosia, dwa kozły i lisa. Do pałacu wrócono bardzo późno. Wieczór upłynął monarsze na przeglądaniu papierów.

 

Ranek 26 sierpnia powitał polujących pogodnym niebem. O dziewiątej wyruszono do okręgu browskiego, ale w inne miejsce niż poprzedniego dnia. Monarcha odnotował w swym dzienniku, że Mikołaj Mikołajewicz już drugi dzień pozostał w pałacu, gdyż na jego pośladku pojawił się dokuczliwy wrzód. Polowanie przebiegało bardzo pomyślnie, dodatkowego uroku dodawały mu różne przygody myśliwych. Dzień zakończył się średnim rezultatem, padły 52 sztuki. Car strzelił cztery kozły i dwa lisy. Powrót nastąpił o siódmej wieczorem. Przegląd zwierzyny bardzo się opóźnił, gdyż trzeba było ją dowieźć z dość odległego miejsca.

 

W nocy z 26 na 27 sierpnia wystąpił mróz. O wpół do jedenastej polujący udali się do cerkwi na nabożeństwo, była akurat niedziela. Po powrocie do pałacu spożyto obiad, po którym na łowy wyjechała tylko połowa towarzystwa. Car z żoną, Michałem Aleksandrowiczem i księciem Dymitrem Dżambakurian-Orbelianim udali się na konną przejażdżkę po puszczy. Dotarli do jednego z miejsc, gdzie niedawno odbyło się polowanie i o wpół do szóstej wrócili do pałacu. Monarcha dużo czytał i pisał. Do księcia Mikołaja Mikołajewicza sprowadzono doktora, który przeciął mu wrzód. Samo polowanie zakończyło się mizernym wynikiem – ustrzelono jedynie 10 sztuk.

 

28 sierpnia do lasu wyjechano o wpół do dziewiątej. Ranek był chłodny, ale do południa znacznie się ociepliło. Polowanie, choć zakończyło się w strugach deszczu, przyniosło jednak dobry rezultat, upolowano 73 sztuki. Kilka większych zwierząt zostało tylko ranionych i umknęło w głąb puszczy. Car ustrzelił żubra, cztery kozły, dzika i dwa lisy. Powrót do pałacu nastąpił przed szóstą wieczorem. Na przeglądzie zwierzyny po raz pierwszy pojawiły się jelenie, których dotychczas nie strzelano. Wieczorem Car grał w trik-trak, z Mikołajem Mikołajewiczem, który czuł się już znacznie lepiej.

 

29 sierpnia był ostatnim dniem polowania w Białowieży, które przebiegło przy wspaniałej pogodzie. Odbyło się siedem pędzeń, upolowano 42 sztuki. Monarcha ustrzelił trzy kozły, dwa daniele i lisa. Po zjedzeniu obiadu dostojni goście pożegnali się ze strzelcami, leśniczymi i pozostałą obsługą polowania. Białowieżę opuścili o dziesiątej wieczorem, udając się do Spały, gdzie łowy przedłużono. Po drodze Car odwiedził żeński monaster w Leśnej.

 

Ciekawostką jest, że w polowaniu w Białowieży i Spale uczestniczył także znakomity tenisista angielski Thomas Burke, który w tym czasie przyjechał na występy do Warszawy.


Imperator podał w swym dzienniku, że w ciągu dwunastu dni polowania w Puszczy Białowieskiej ustrzelono 680 sztuk. Do tej liczby trzeba by jeszcze dodać 24 sztuki, które służba leśna odszukała w lesie po zakończeniu łowów. Car ustrzelił 48 sztuk (sześć żubrów, łosia, dwadzieścia siedem kozłów, trzy daniele, cztery dziki i siedem lisów). Oficjalne dane (zob. „Łowiec Polski” nr 21/1900) nieco różnią się liczbowo od zanotowanych przez imperatora. Wiemy, że upolowano 42 żubry, 36 łosi, 53 jelenie, 26 danieli, 325 kozłów, trzy sarny, 138 dzików, 51 lisów, trzy głuszce, cztery jarząbki i cztery słonki – łącznie 685 sztuk. Królem łowów został książę Albert Sachsen-Altenburg. Ubił on dwanaście żubrów, 37 jeleni, dwanaście łań (samica jelenia), cztery daniele, 39 kozłów, 24 dziki, dziesięć lisów i słonkę. (źródło: Piotr Bajko).


We wrześniu 1900 roku, opuściwszy Białowieżę, przejeżdżał przez Białą (obecnie Biała Podlaska). Do miasta wjechał 12 września o godzinie 8.20. Towarzyszyła mu Caryca Aleksandra Fiodorowna, córki – Olga, Tatiana i Maria, następca tronu i wielki książę Michał Aleksandrowicz, także wielcy książęta Włodzimierz Aleksandrowicz, Michał Mikołajewicz i Mikołaj Mikołajewicz oraz książę Albert Saksen-Altenburski. Na dworcu w Białej najdostojniejszych gości powitali generał-gubernator warszawski książę Aleksander Imeretyński, gubernator siedlecki Aleksander Wołżyn, radca tajny Eugeniusz Subbotkin i wicegubernator lubelski Aleksy Małajew. Car Mikołaj II przyjął raport honorowy od gubernatora, który zaraz potem wręczył carycy bukiet świeżych kwiatów.

 

Carska para wsiadła do powozów, którymi przejechała przez miasto, bogato ozdobione dywanami, flagami, zielenią i inicjałami rodziny panujących. Zgromadzona na ulicach ludność wznosiła niemilknące okrzyki „hura”. Orszak skierował się do prawosławnego żeńskiego monasteru Matki Bożej w Leśnej. O godz. 9.20 zatrzymał się przy moście przed monasterem. Przedstawiciele wójtów okolicznych gmin i miejscowej ludności powitali tutaj carską parę chlebem i solą, podanymi na ozdobnym drewnianym półmisku. Car z kilkoma osobami zamienił parę słów. U bramy monasteru carską parę spotkały mniszki na czele z przełożoną oraz dzieci uczące się w monasterze. Przy śpiewie „Zbaw Panie ludzi Twych” Car i Caryca udali się do cerkwi Podniesienia Krzyża Pańskiego, u wejścia do której powitał ich Herman, biskup lubelski. Gdy Liturgia dobiegła końca, Mikołaj II z żoną odwiedzili przełożoną Katarzynę, a potem obejrzeli monaster, świątynię, szpital i szkołę.

 

Wizyta w Leśnej dobiegła końca i najdostojniejsi goście o godz. 11.40 odjechali do Białej. Tutaj spożyli obiad i o godz. 12.20 wyruszyli pociągiem w dalszą drogę. Do stacji w Dęblinie (wówczas nazywanego Iwangrodem) carskiej parze miał zaszczyt towarzyszyć książę Imerytyński, który był także zaproszony do carskiego stołu. Wychodząca w Warszawie „Gazeta Świąteczna” (nr 1029/1900), powołując się na „Warszawskij Dniewnik”, poinformowała, że Car 30 sierpnia (12 września) wsparł finansowo monaster, ofiarowując na jego potrzeby pięć tysięcy rubli. Carska para ofiarowała ponadto taką samą sumę rzymskokatolickiemu klasztorowi na Jasnej Górze w Częstochowie, na odbudowanie wieży, zniszczonej przez pożar 2 (15) sierpnia 1900 roku.


Polowanie w 1903 roku

 

W 1903 roku Car przyjechał do Białowieży 25 sierpnia po wizytowaniu twierdzy libawskiej w Kurlandii na terenie dzisiejszej Łotwy. Po przybyciu do pałacu w Białowieży pospiesznie zjadł śniadanie, gdyż bezpośrednio po nim uczestniczył w ceremonii otwarcia nowej szosy z Bielska Podlaskiego przez Białowieżę do Prużany. Zdążył jeszcze tego dnia odbyć konną przejażdżkę leśną.


Drugiego dnia pobytu, 26 sierpnia, zaplanowano, przy pięknej pogodzie polowanie. Ponieważ odległości od poszczególnych łowisk w Puszczy były znaczne i powroty do Białowieży zabierały dużo czasu Mikołaj II dojeżdżał konno wierzchem, goście zaś najczęściej powozami. Wynikiem polowania było pozyskanie 32 zwierząt w tym Car strzelił ogromnego żubra o wadze 45 pudów (ok. 750 kg.), dwa kozły i dzika. Potem przez kilka dni zajmował się sprawami państwowymi, których szczerze nie lubił. Na polowanie udał się konno z wielkim księciem Włodzimierzem Aleksandrowiczem i księciem 31 sierpnia. Polowanie nie było udane. Strzelono 14 zwierząt, w tym Car tylko jednego kozła i dwa lisy.

Wyjazd Cara na polowanie - 1903 r.

Nocny pokot w Białowieży - 1903 r.

1 września polował tylko po południu. Strzelił tylko dwa lisy i widział duże stado żubrów. Tym niemniej wieczorny pokot z dwóch dni składał się z 48 zwierząt.

2 września polowano po nocnej burzy. Zwierzyny było bardzo dużo i pokot wyniósł 71 zwierząt, chociaż Mikołaj II strzelił tylko 4 kozły i jednego dzika.


3 września pojechał na polowanie konno do odległego browskiego majątku. Rezultat polowania jak zapisał w swoim notatniku (…) rezultat polowania był niebiałowieski-wszystkiego 27 sztuk, ja strzeliłem tylko jednego jarząbka.


4 września polowano niedaleko pałacu. Strzelono w sumie 55 zwierząt, z czego Car żubra, dwa daniele i dzika. 5 września polowano w majątku starińskim i strzelono 31 sztuk. Car tylko jeden raz wypalił do dzika ale chybił. 6 września rano myśliwi dotarli pociągiem na obrzeża Puszczy. Widziano mnóstwo zwierzyny i padły 55 sztuki. Car jednak miał znowu pecha i strzelił tylko jednego kozła i jednego dzika.


7 września pogoda się pogorszyła. Po śniadaniu Car wyruszył konno wraz z księciem Wiktorem Koczubejem (figiel-adiutant Cara) i Wielkim Księciem Mikołajem Mikołajewiczem (młodszym). Obaj panowie strzelili wyjątkowego jelenia o wieńcu z 28 odnogami. Nie można było jednoznacznie określić kto strzelił byka więc Car jako gospodarz postanowił, że poroże zostanie u niego a obu strzelcom przekazał później wierne kopie. Wieniec eksponowano w 1971 r. na Wystawie Łowieckiej w Budapeszcie i uzyskał on 208,78 pkt. w formule CIC.

Car Mikołaj II i Wielki Książę Mikołaj Mikołajewicz (młodszy)

Mikołaj Mikołajewicz Romanow (młodszy) Wielki Książę Rosji (ur. 6 listopada 1856 r. w Sankt Petersburgu, zm. 5 stycznia 1929 r. w Antibes) – wielki książę, generał kawalerii, generał adiutant, do 23 sierpnia 1915 głównodowodzący armii rosyjskiej podczas I Wojny Światowej. Starszy syn generała feldmarszałka, Wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza (starszego) i Aleksandry Piotrowny. Wnuk Cara Mikołaja I.

Książę Wiktor Siergiejewicz Kochubey (11 października 1860 r. - 4 grudnia 1923 r.) - rosyjski generał porucznik, adiutant Carewicza Mikołaja (późniejszy Car Mikołaj II), szef Głównej Dyrekcji Departamentów Ministerstwa Cesarskiego Sądu i Departamentów, jeden z założycieli Cesarskiego Prawosławnego Towarzystwa Palestyńskiego.

Jeleń strzelony przez księcia Wiktora Koczubeja i Wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza Młodszego w 1903 r. w Białowieży

8 września nie polowano z powodu święta Narodzin Przenajświętszej Bogurodzicy. 9 września udał się pociągiem do majątku hajnowskiego. Upolowano 48 sztuk i znowu Car strzelił tylko 1 jelenia, małego daniela, jednego dzika i 2 kozły.


10 września to ostatni dzień polowania podczas tego pobytu. Jak z goryczą zapisał w swoim notatniku (…) mnie na koniec się nie poszczęściło, strzeliłem tylko dzika i lisa.


Podczas całego pobytu pozyskano w sumie 448 zwierząt, w tym 12 żubrów, 6 łosi, 69 jeleni, 36 danieli, 201 kozłów, 83 dziki i 41 lisów. Car upolował 2 żubry, 1 jelenia, 4 daniele, 10 kozłów, 6 dzików, 5 lisów i jarząbka.


Polowania carskie w 1903 roku odbyło się jeszcze w sytuacji bytowania dużego stada żubrów w Puszczy Białowieskiej. W następnym roku w wyniku epidemii choroby nazwanej szelestnicą padły 172 żubry.

 

Car Mikołaj II Romanow podporządkował puszczańską gospodarkę potrzebom łowieckim, dzięki temu dziko żyjące żubry przetrwały tu do XX wieku.

 

Wspomnienia gubernatora grodzieńskiego Michaiła Michałowicza Osorgina z polowania w 1903 roku (tłumaczenie Anna Kordiukiewicz).


"Podczas tego wyjazdu, przyjemnie mi było zwiedzić Puszczę Białowieską. Jechałem tam w konkretnym celu: dokładnie zaznajomić się z administracją i miejscem, ale co najważniejsze – z charakterem miejscowej ludności, ponieważ w tym roku oczekiwano przyjazdu władcy na łowy.


Mówiono mi wcześniej o pięknie Puszczy, ale i tak rzeczywistość przeszła moje oczekiwania; zdumiał mnie nie tyle ogrom lasu (Puszcza zajmowała 230 tys. dziesięcin w trzech powiatach: prużańskim, wołkowyskim i bielskim), ile różnorodność flory i fauny: jedziesz to wiekowym lasem świerkowym, to dębowym, to liściastym, typowym dla środkowej części Rosji. Przy tym cały czas przebiegają szosę zwierzęta, które zwykło się widzieć w ogrodach zoologicznych. Różnorodne gatunki: sarny, jelenie, dziki – nie mówiąc już o żubrach – spotykało się często, a one nieszczególnie płoszyły się widokiem powozów.


Zarząd Puszczy pod względem liczby urzędników mógłby konkurować z zarządem guberni. Puszcza była rozdzielona na pięć majątków, a w każdym z nich był zarządca z całą ekipą urzędników, podporządkowanych głównemu zarządzającemu Puszczą – Kołokolcowowi. Oprócz tego funkcjonował oddzielny zarząd łowów z głównym łowczym Newerlym na czele i większy zarząd pałacu podporządkowany generałowi Popowowi. Nie tylko wszystkie majątki były połączone linią telefoniczną z zarządem Puszczy, lecz także myśliwskie domki osób pilnujących żubry. Była to szczególna posada – do obowiązków należało dbać o dobro żubrów, organizować dokarmianie, a w razie choroby zwierzęcia zaganiać je do specjalnego 50-dziesięcinowego obszaru, gdzie leczył je cały zespół weterynarzy. Natomiast w razie gdyby żubr opuścił granice Puszczy, dozorca był zobowiązany śledzić go, nawet w obrębie drugiej guberni i zastosować wszelkie środki, aby zwierzę powróciło do puszczy.


Do moich obowiązków należała jedynie ochrona monarchy w drodze i w samej puszczy w czasie spacerów i polowań. Sam pałac w czasie pobytu władcy przechodził pod kontrolę pałacowej policji. Ochrona w Puszczy była nie na żarty – z powodu ogromnej przestrzeni, ale głównie dlatego, że zderzały się tu dwa interesy. Nasilona ochrona mogła zaszkodzić powodzeniu łowów – przez spłoszenie zwierząt. Mimo problemów połączenia ochrony z interesem polowania był jeszcze jeden duży problem – charakter samego władcy, który nie lubił wszelkich środków ostrożności, a w czasie swego pobytu w Białowieży marzył o pełnym odpoczynku jako osoba prywatna. Myślę, że nie zdawał sobie sprawy, za cenę jakich problemów, wysiłków i kosztów odbywały się jego polowania w Białowieży.


Cała Puszcza była podzielona na kwartały, każdy wielkości jednej wiorsty kwadratowej; w przesiekach okalających kwartały siano trawę, nie dopuszczano tu żadnego ruchu, służyły one jedynie władcy w czasie polowań. Widziałem te drogi przed przyjazdem monarchy: był to miękki, jednolity trawnik, po którym powozy przetaczały się bezszelestnie. Do każdego polowania – a odbywały się dwa dziennie: do śniadania i po śniadaniu – wyznaczano dwa sąsiednie kwartały, natomiast w przesiekach między nimi organizowano stanowiska, to znaczy miejsca dla myśliwych – zwykle 11–12, zależnie od ich liczby. Stanowisko to miejsce wcześniej obsadzone krzakami w celu ukrycia myśliwego. Jeśli las był wyjątkowo gęsty, wokół każdej pozycji przecinano trzy wizurki – wąskie, ale stosunkowo długie, aby dojrzeć zwierzę jeszcze w gęstwinie leśnej. Wieczorem do kwartałów przeznaczonych na następny dzień w miarę możliwości zaganiano zwierzęta, a na noc wybrany kwartał otaczano siecią. Z rozpoczęciem polowania batalion piechoty, przysłany do obławy, naganiał zwierzęta na przesiekę, gdzie stali myśliwi. Kiedy zbliżali się do przesieki, gdzie były stanowiska, zatrzymywali się, myśliwi robili воль-фас, a po nowym sygnale drudzy naganiacze zaganiali zwierzęta z sąsiedniego kwartału.


Pomimo tego, że w Białowieży znajdował się oddział poczty i telegrafu, na czas przebywania władcy oddział rozrastał się niemal trzykrotnie. Oprócz tego w samym pałacu organizowano tymczasową stację telegraficzną z bezpośrednim połączeniem z Petersburgiem i Warszawą.


Już tych kilka problemów, o których wspomniałem, świadczy o trudnościach organizowania carskich polowań. Kołokolcow miał inne problemy – aby było wystarczająco dużo zwierzyny i aby polowanie się udało.


Opowiadał mi on o dwóch wydarzeniach z polowań, które odbywały się wcześniej. Wspomniał o nich na dowód swej sumienności w wypełnianiu obowiązków zarządcy, a ja w duchu pomyślałem sobie: „Biedny władca nie wie, że czasami chęć spełnienia jego prośby pociąga za sobą niepotrzebną pracę i koszty”. Było tak: W czasie jednego z polowań monarchini, wróciwszy do pałacu na obiad, zachwycała się przesiekami prowadzącymi na miejsce polowania, szczególnie urzekała ją cisza i bezszelestne przemieszczanie się powozów po trawie. Mimochodem zauważyła, że to wrażenie psują tętent kopyt i łomotanie powozów przy przejazdach przez mostki przerzucone przez rowy, a ponieważ powozów jest kilkanaście, hałas ten z przerwami trwał stosunkowo długo. Obecny na obiedzie książę Wiaziemski, zarządzający wtedy apanażami, wziął to sobie bardzo do serca i jak tylko skończył się obiad, wezwał Kołokolcowa. Nakazał mu w nocy pokryć świeżą darnią wszystkie mostki, przez które miał się odbywać przejazd monarchy. Zarządca miał to uczynić na tyle umiejętnie, aby wydawało się to przedłużeniem gazonu. Można sobie wyobrazić, jakim wysiłkiem wykonano to zadanie w nocy na długości kilkudziesięciu wiorst! Przypuszczalnie monarchini nawet tego nie zauważyła, a pomyślała co najwyżej, że na jej drodze nie było mostków…


Drugie zajście było podobne. Jako że wszystkie przesieki są takie same i przecinają się pod kątem prostym, na przedzie jechał zawsze Kołokolcow z carskim łowczym, na kolanach trzymał plan Puszczy i wskazywał, gdzie należy skręcać. Pewnego razu monarcha oznajmił, że nieprzyjemnie jest mu mieć przed sobą powóz, więc nazajutrz chciałby zmienić porządek przemieszczania się. Ponieważ carski stangret nie znał topografii Puszczy, w nocy przeprowadzono pełną mobilizację – rozstawiono po jednym człowieku na każdym skrzyżowaniu, tak aby ruchem ręki wskazywał stangretowi kierunek. W końcu i tak wszelkie wysiłki były daremne, gdyż po przejechaniu pewnego odcinka Carowi wydało się, że zabłądzili, poprosił więc, aby Kołokolcow ponownie jechał przodem. Wszystkie nadzwyczajne wysiłki były oczywiście szczodrze opłacane, co przyzwyczaiło miejscową ludność do dodatkowych pieniędzy. Była to najlepsza możliwość podreperowania budżetu.


Monarcha przyjechał z całą swoją rodziną. Towarzyszył im minister dworu baron Frederiks, pomocnik hofmarszałka książę Putiatin, adiutant hrabia Gejden, lekarz Girsz i frejliny [tytuł damy dworskiej w carskiej Rosji – przyp. A.K.] – księżna Oboleńska i inne. Od razu na peronie Frederiks przekazał mi carskie zaproszenie na śniadanie w pałacu. Miało się ono odbyć za chwilę, tak więc od razu udaliśmy się na miejsce. Na pierwszym powitalnym śniadaniu było bardzo dużo osób, ale trwało ono krótko, ponieważ już na godzinę później wyznaczono otwarcie dopiero co zbudowanej szosy, a generał-gubernator powinien był mieć jeszcze krótką służbową prezentację u monarchy. Na śniadania zapraszano mnie do pałacu po liturgii niedzielnej lub świątecznej i jeden raz na obiad – w dzień mojego święta pułkowego.


Od razu po zakończeniu śniadania wszyscy zdjęli swoje mundury – miały być przywdziane dopiero w dniu odjazdu monarchy. Jego Wysokość wymagał, aby traktowano go w Puszczy Białowieskiej jak odpoczywającego od carskich zajęć, niczym zwykłego ziemianina, dlatego wszyscy chodziliśmy ubraniach myśliwskich.


Następny dzień upłynął według ustalonego schematu. Między ósmą a dziewiątą rano wszyscy wyżsi urzędnicy mieszkający w Białowieży oraz świta zebrali się przy tarasie pałacu, oczekując wyjścia Ich Wysokości. W końcu pojawili się monarcha i monarchini ze starszymi wielkimi księżnymi. Monarcha, jak i wszyscy obecni na polowaniu mężczyźni był w myśliwskim ubraniu, a ci, którzy jak ja nie brali udziału w polowaniu – w kitlu albo nawet w tużurku. Temu wyjściu nie towarzyszyła żadna podniosłość; Ich Wysokości swobodnie ze wszystkimi rozmawiali i dopóki wszyscy nie rozsiedli się w powozach, trwała zupełnie naturalna, niewymuszona rozmowa, często podsycana kpinami z jakiegoś nieszczęśnika, który poprzedniego dnia zbłaźnił się podczas polowania.


Pamiętam, jak jednego razu dostało się ministrowi dworu Frederiksowi. Poprzedniego dnia zabił on młodego żubra, co zgodnie z zasadami myślistwa jest uważane za przestępstwo, za które należy się kara kilku tysięcy rubli. Według prawa łowów można strzelać tylko do samotnych starych żubrów. W praktyce wymaga to dużego doświadczenia, aby w chwili pojawienia się zwierzęcia w wizurce zdążyć rozpoznać nie tylko płeć, ale i w przybliżeniu jego wiek. Frederiks widocznie tej umiejętności nie posiadał, ale strzelcem był celnym, dlatego ustrzelił młodego żubra. Monarcha darował mu grzywnę, ale długo się z niego naśmiewał.


W czasie carskiego obiadu na placu przed pałacem rozkładano le butin du jour (zdobycze dnia) według rodzaju zwierzyny, zaczynając od ptaków: głuszec, cietrzew, potem zając, lis, sarna, dzik, jeleń a w końcu ogromne sztuki żubra. Bywały dni, kiedy zwierzyny było 200–300 sztuk. Plac okrążali carscy myśliwi w pięknych strojach z dużymi szklanymi latarniami; pochodni było tyle, że plac był w pełni oświetlony. Z tyłu placu, akurat naprzeciw pałacu, znajdowała się myśliwska orkiestra, dosyć prymitywna, jedynie z myśliwskimi rogami i różkami. Na środku placu w fantastycznym średniowiecznym kostiumie oczekiwał monarchy z kindżałem w ręku staruszek Newerly, kierownik białowieskich polowań.


Po zakończeniu carskiego obiadu monarcha z całą rodziną i zaproszonymi gośćmi, ubrany po domowemu w kitlu [китель- kitel, chałat, kaftan, szlafrok – przyp. AK], z filiżanką herbaty w ręku i cygarem w zębach wychodził na taras. Wyjście było witane tuszem myśliwskiej orkiestry, potem następowała cisza, trwająca około minuty, po czym Newerly teatralnym gestem kindżału wskazywał na najmniejszy gatunek ubitej zwierzyny, orkiestra natomiast wygrywała sygnał albo tusz właściwy dla tego gatunku, dla każdego inny. Szczególnie utkwił mi w pamięci motyw lisa, bardzo obrazowo oddający gwałtowny, zygzakowaty bieg tych zwierząt. Ostatni tusz był grany dla żubra – miał taki specyficzny, ciężki charakter. Potem Newerly wkładał kindżał do pochwy i opuszczał swoje miejsce – ceremonia była zakończona.


Zwykły porządek dnia w Białowieży zmieniał się w niedziele i święta. W tym dniu rezygnowano z polowania, a cała carska rodzina uczestniczyła w liturgii, po której odbywało się śniadanie w pałacu, z orkiestrą. Na śniadanie zapraszano wszystkie osoby zajmujące ważniejsze stanowiska. Monarcha zachowywał się jak gościnny gospodarz, częstując obecnych przy stole, dolewając im wódki, polecając ten czy inny jej rodzaj.


W cerkwi carska rodzina zachowywała się jeszcze zwyczajniej: niedaleko prawego chóru [клирос – miejsce w prezbiterium cerkwi na podwyższeniu; przyp. A.K.] rozściełano dywan, na którym stawała carska rodzina, okrążona tłumem wieśniaków. Często jakiś chłop w białej sukmanie przepychał się wśród nich, żeby postawić świeczkę przed obrazem, i nieraz monarcha lub wielka księżna pomagali mu lub też na nowo stawiali świeczkę, która upadła.


I tak nadszedł dzień odjazdu monarchy. Wyjazd ustalono na godzinę dziewiątą wieczorem, po obiedzie. Ponownie ubraliśmy się wszyscy w mundury i ci, którzy nie byli w tym dniu zaproszeni do carskiego stołu, zebrali się na carskiej platformie w oczekiwaniu carskiej rodziny.

Generał-gubernator książę Mirski oświadczył mi, że monarcha za zasługi mianuje mnie rzeczywistym radcą stanu z zatwierdzeniem na stanowisku grodzieńskiego gubernatora. Chwilę jeszcze o tym porozmawialiśmy, aż rozległ się krzyk „Hura!” i podprowadzono carski powóz. Monarcha w tym czasie zwrócił się do mnie, podziękował za wspaniały porządek w czasie polowań, pozdrowił mnie nowo nadanym tytułem. Potem zwrócił się do Frederiksa z poleceniem, aby ten wysłał odpowiedni telegram ministrowi spraw wewnętrznych. Nie minęło dziesięć minut, jak carski pociąg przy głośnym „Hura!” żegnających płynnie opuścił platformę. I tak po pobycie carskiej rodziny i częstych, intymnych z nimi kontaktach pozostało jedynie wspomnienie – jak z niezapomnianej bajki". Wspomnienia gubernatora grodzieńskiego Michaiła Michałowicza Osorgina z polowania w 1903 roku (tłumaczenie Anna Kordiukiewicz). Źródło: М. М. Осоргин, Царская охота в Беловежской пуще, „Советская Белоруссия” 2002, nr 226, artykuł dostępny na stronie:http://bp21.iatp.by/ru/art/a020925.html.


Ostatnie polowanie Cara w Puszczy Białowieskiej


Ostatnie łowy Mikołaja II w białowieskim mateczniku odbyły się więc w 1912 roku, po dziewięcioletniej przerwie. Białowieżanie, żegnając Cara w 1903 roku, spodziewali się, że zgodnie z ukształtowaną już tradycją monarcha odwiedzi ich miejscowość po upływie trzech lat, czyli w 1906 roku. Ale tak się nie stało! Nie przyjechał również w 1909 roku.


W pierwszym przypadku wpłynęła na to, jak się przypuszcza, niezbyt stabilna sytuacja społeczno-polityczna w imperium rosyjskim. Pod koniec stycznia 1905 roku, w związku z wybuchem rewolucji w Rosji, do ochrony carskiego pałacu w Białowieży oraz całego łowiska wraz z jego obiektami i urządzeniami, skierowany został 4 charkowski pułk ułanów, stacjonujący w Białymstoku i podlegający 4 dywizji kawaleryjskiej. To właśnie żołnierze tego pułku ochraniali w następnych latach polowania wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza, który nie mógł oprzeć się pokusie łowów w Puszczy Białowieskiej. Imperator cały czas był informowany o sprawach dotyczących Puszczy. W czerwcu 1907 roku, w związku z nadmiernym rozmnożeniem się w białowieskich lasach brudnicy mniszki, wydał zezwolenie na wyrąb drzew opanowanych przez tego motyla.


Na przeszkodzie carskiej wizycie w 1909 roku stanęła z kolei najprawdopodobniej zaraza, jaka rok wcześniej wybuchła wśród puszczańskiej zwierzyny.


O planowanym przyjeździe Cara w 1912 roku białowieżanie dowiedzieli się już wiosną. W kwietniu przyjechał młody porucznik oraz starszy unteroficer, których zadaniem było wybranie spośród uczniów miejscowej szkoły czterdziestu chłopców i stworzenie z nich tzw. „pociesznego wojska”. Białowiescy chłopcy byli przeważnie chuderlawi, zdołano więc wybrać tylko trzydziestu pięciu „rekrutów”. Uszyto im jasnozielone koszule i spodnie, także czapki z daszkiem. Każdy „wojak” otrzymał drewnianą imitację karabinu. Wojskowej musztry uczono dwa razy w tygodniu. Porucznik zdradził chłopcom, że pod koniec lata wystąpią oni przed carewiczem Aleksym, który będzie z nimi uczyć się musztry.


W początku września w domach mieszkańców białowieskiej Zastawy rozlokowała się carska ochrona. Pojawili się również żołnierze z 4 charkowskiego pułku ułanów, którzy mieli  ochraniać polowanie. Wcześniej u zastępcy dowódcy wojsk warszawskiego okręgu wojskowego, generała Aleksieja Brusiłowa, zabiegał o to dowódca pułku Wiktor von Krug. Starania te poparł minister carskiego dworu, generał-adiutant hrabia Włodzimierz Frederiks.


Żołnierzom uszyto nowe umundurowanie. Dla wzmocnienia pułkowego chóru wynajęto kilku solistów z Warszawy. Na potrzeby sztabu pułku zaadaptowano najobszerniejszy dom w centrum Białowieży. Nad Narewką ustawiono polową kuchnię, która nęciła miejscową dzieciarnię „carską zupą”. Chłopi robili porządki na swych posesjach. Domy zostały udekorowane pikami i proporczykami. Przy drogach wjazdowych do Białowieży ustawiono budki dla dyżurujących żołnierzy. Kilka szwadronów, a także piechota i kozacy, ochraniali granice Puszczy.


Wkrótce zaczęły docierać poszczególne służby dworskie, później konie Cara i wielkich księżniczek, a wśród nich malutki pony Carewicza.


Przed przyjazdem Cara przeprowadzono kontrolę wszystkich linii kolejowych, po których monarcha miał jechać. W tym celu do Białowieży i Czyżewa przyjeżdżali minister wojny generał Włodzimierz Suchomlinow i minister komunikacji generał Sergiusz Ruchłow. Odcinek kolei nadwiślańskich od Siedlec do Wołkowyska, Małkini, Bielska Podlaskiego i Białowieży sprawdzał naczelnik tych kolei gen. Hesket wraz z naczelnikiem ruchu inż. Szołpem. Chciano się upewnić, że monarsze nic nie zagraża, bowiem wcześniej ujęto w Białymstoku inż. Adalberta Wrzoszczyńskiego – szpiega z Prus, który odwiedził m.in. Białowieżę, gdzie sporządził opis miejscowości oraz szkic tutejszych dróg i mostów.


Pomny niedogodności podróży z własnym ojcem – Car Mikołaj II  zadecydował o doprowadzeniu linii kolejowej z Hajnówki do samej Białowieży. Przed przybyciem Cara w Białowieży pośpiesznie dokańczano prace przy urządzaniu parku pałacowego, wyświęcono cerkiew, reperowano drogi, wreszcie… szkolono służbę leśną i łowiecką.

Cerkiew w Białowieży

Tymczasem Imperator z rodziną uczestniczył w uroczystościach z okazji setnej rocznicy wielkiej wojny Rosjan z francuskim Cesarzem Napoleonem, zorganizowanych w Moskwie. Później carska rodzina wyjechała pociągiem do Smoleńska, gdzie również odbyła się uroczystość jubileuszowa.


Do Białowieży najdostojniejsi goście przybyli w sobotę 14 września. Oprócz Cara i jego rodziny przyjechali wielki książę Dymitr Pawłowicz, wielkie księżniczki Olga i Tatiana Mikołajewny, książę Wiktor Koczubej, książę Sergiusz Biełosielskij-Biełozierskij, hrabia Włodzimierz Frederiks, hrabia Włodzimierz Orłow, generał-major Aleksandr Drenteln, gubernator grodzieński Wiktor Borzenko oraz inni dygnitarze.

Salonka w carskim pociągu

Monarcha jeszcze tego samego dnia wieczorem opuścił Białowieżę, udając się koleją północno-zachodnią do Czyżewa, gdzie 15 i 16 września obserwował wielkie manewry wojsk okręgu warszawskiego, w których udział brało ponad sześćdziesiąt tysięcy żołnierzy. Wojsko zrobiło na Mikołaju II duże wrażenie. Podczas wizytacji Carowi towarzyszyli wielki książę Dymitr Pawłowicz, minister dworu cesarskiego i członkowie świty. W południe 17 września Car powrócił do Białowieży.

Car w oknie pociągu

Salonki w pociągu carskim

Jadalnia w carskim pociągu

Wielkie księżne Olga i Tatiana (jeszcze jako dzieci) w oknie carskiego pociągu

Duże zainteresowanie na całej trasie przejazdu budził pociąg carski, który składał się z 11 wagonów. Mieściły się w nich m.in. sypialnia, salon, dwa gabinety, kuchnia. Były też wagony dla służby i dwa wagony bagażowe. Cały skład mierzył 220 metrów. Pociąg ogrzewano parą i oświetlano elektrycznością.

Rampa kolejowa

Okazale prezentowała się kolejowa rampa carska w Białowieży. Umiejscowiono ją w odległości ponad 300 metrów od pałacu. Skrzydła głównego budynku tworzyły pośrodku kwadratowy plac, nad którym wznosiła się kopuła z imperatorską koroną. Z okazji carskich przyjazdów rampa była dekorowana flagami i girlandami z zieleni oraz wyściełana dywanami. Na klombie urządzano powitalne napisy z kwiatów, przedstawiano też kwietnego państwowego orła. Prace te wykonywali sprowadzeni specjalnie z Warszawy ogrodnicy. (żródło: http://www.przegladprawoslawny.pl).

Budynek dworca kolejowego Białowieża Towarowa zbudowano w 1903, na potrzeby Cara Mikołaja II.. Białowieża Towarowa pełniła wówczas rolę służebną i pomocniczą w stosunku do BiałowieżyPałacowej. Tutaj trafiały wszystkie składy pociągów tak towarowych, jak i osobowych. Do dnia dzisiejszego z wielu budynków stacyjnych z okresu carskiego zachowały się tylko nieliczne, wśród nich wyjątkowe miejsce zajmuje dworzec, który przetrwał bez większych zmian do naszych czasów.

Białowieska kolej funkcjonowała przez blisko 100 lat. Przed II wojną światową w Białowieży było jedenaście rozjazdów. Na jednym z torów stało zawsze po kilkanaście salonek z turystami. Na wczasy przyjeżdżali tutaj urzędnicy kolejowi z Warszawy, wojskowi, ludzie z pierwszych stron gazet, bywał m.in. Prezydent RP, Ignacy Mościcki.

 

Przez kolejne lata, także po wojnie, pociągi z Towarowej nadal przewoziły uczniów, leśników, mieszkańców puszczańskich wsi. W 1986 r. budynek dworca kolejowego Białowieża Towarowa wpisany został do rejestru zabytków, w 1988 roku do rejestru wpisano także wieżę ciśnień.

 

W latach 90. XX w., mimo licznych protestów mieszkańców, po nieudanych negocjacjach między samorządami a dyrekcją kolei w Białymstoku, ruch na linii kolejowej zawieszono. Powodem była nierentowność przewozów. Od tej pory opuszczony i nieremontowany przez wiele lat budynek, będący własnością Polskich Kolei Państwowych, ulegał postępującemu zniszczeniu.

 

Pierwszą, nieudaną próbą aktywizacji miejsca była zawarta w 1997 r. umowa o przekazaniu w dzierżawę obiektu stacyjnego Towarowa działającemu przy Sejmie RP Konwentowi Porozumienia Polsko-Białoruskiego, w celu stworzenia tutaj ośrodka kultury, rekreacji i zdrowia narodów słowiańskich. Opieką zabytku zajął się mieszkający w kolejarskiej koszarce Mikołaj Lickiewicz, który na stacji przepracował ponad trzydzieści lat jako zwrotnicowy.

 

W lutym 2002 roku spółka Polskie Koleje Państwowe S.A. zawarły z Zarządem Gminy Białowieża umowę przekazania stacji w zamian za umorzenie zaległych podatków gruntowych. We wrześniu 2002 roku, w zamian za zwolnienie z długu powstałego przy budowie szkolnej sali gimnastycznej, Gmina Białowieża przekazała Białowieżę Towarową na własność Spółce Akcyjnej Budimex Unibud z siedzibą w Warszawie. W sierpniu 2003 r. Podlaski Wojewódzki Konserwator Zabytków w Białymstoku, działając w porozumieniu z Powiatowym Inspektorem Nadzoru Budowlanego w Hajnówce, wydał właścicielowi nakaz na wykonanie prac remontowo-zabezpieczających budynki dworca i wieży ciśnień. Od decyzji tej Spółka Budimex Dromex S.A. złożyła odwołanie do Ministra Kultury. Jednocześnie podjęła kroki w celu pozbycia się kłopotliwych obiektów. Działania urzędu konserwatorskiego wspierało wówczas Towarzystwo Ochrony Zabytkowego Krajobrazu w Białowieży. W listopadzie 2003 r. zabytkowe budynki i budowle przekazane zostały w obecności inspektora Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Białymstoku nowym właścicielom: państwu Hannie i Michałowi Olszewskim, Michałowi Drynkowskiemu i Katarzynie Frąckowiak, którzy przystąpili do kompleksowych prac remontowo-zabezpieczających.

Obecni właściciele Białowieży Towarowej zostali w 2004 r. laureatami konkursu Generalnego Konserwatora Zabytków w Warszawie Zabytek Zadbany. Obecnie dworzec Białowieża Towarowa mieści Restaurację Carską.

W zabytkowej wieży ciśnień powstały Apartamenty Carskie, które to można wynająć na nocleg. Urządzone w klimacie z okresu Cara Mikołaja II.

Wracamy jednak do czasów Cara Mikołaja II.

Rozpoczęły się polowania. Obowiązywało zarządzenie Cara, że każdy uczestnik polowania może ustrzelić tylko jednego żubra. Do lasu wyjeżdżano około godziny ósmej rano. Kawalkada aut liczyła 20-30 pojazdów. Nigdy nie było wiadomo, w którym jedzie Car. Policjanci w tym momencie jakby zapadali się pod ziemię, monarcha bowiem wręcz chorobliwie nie znosił ich widoku. Z polowania wracano pomiędzy piątą a szóstą wieczorem. Uroczysty przegląd zwierzyny odbywał się po kolacji.

18 września wypadło święto pułków – kawaleryjsko-gwardyjskiego im. Marii Fiodorowny i 4 ułańskiego charkowskiego. Na wydany z tej okazji uroczysty obiad zaproszeni zostali dowódcy i oficerowie obu pułków. Monarcha wznosił toasty i pił za zdrowie żołnierzy. Pułkowy historyk, rotmistrz Bogdanowicz, wręczył Carowi książkę „Historia charkowskiego pułku od momentu jego powstania”. Car i wszyscy wyżsi członkowie dworu wpisali się do pułkowej księgi honorowej. Monarcha spytał na boku dowódcę pułku, Wiktora Kruga, w jaki sposób mógłby sprawić pułkowi jakąś przyjemność. Ten odpowiedział, że mogłoby to być  awansowanie na oficera sztabowego rotmistrza Kisielowa. Car zgodził się. Nazajutrz, w cerkwi, dowódca specjalnie postawił rotmistrza przy Carze. A podczas śniadania Car pogratulował zaskoczonemu oficerowi jego awansu na podpułkownika i wzniósł z tej okazji toast.

W sobotę 21 września (święto Narodzin Matki Bożej) i w niedzielę 22 września najdostojniejsi goście byli obecni na Liturgii w miejscowej cerkwi, w której w 1909 roku wykonano ceramiczny ikonostas z materiału – jak twierdzili starsi mieszkańcy Białowieży – ofiarowanego przez Mikołaja II. Po nabożeństwach w pałacu podawano wystawne obiady. Oprócz stałych ich uczestników zapraszani byli na nie także gubernator grodzieński, zarządca Puszczy Białowieskiej, proboszcz, dowódca brygady kawaleryjskiej oraz dowódcy pułków: 1 kolejowego, 11 dońskiego kozackiego im. hr. Denisowa i 4 ułańskiego charkowskiego. Ten sam zaszczyt spotkał również sztabsoficerów i dowódców szwadronów tegoż pułku, tudzież sztabsoficera i ośmiu ober¬oficerów 61 włodzimierskiego pułku piechoty, którzy pełnili w Białowieży służbę podczas carskich polowań.

Aleksandra i Aleksy - 1906 r.

Śniadanie 22 września umilał występ chóru trębaczy 4 ułańskiego pułku charkowskiego. Carewicz Aleksy podczas pobytu w Białowieży bawił się bronią i grał na bębnie. Odbywał także z ojcem motorowe przejażdżki po lesie. Pewnego razu udało się im natrafić na stado żubrów, składające się z dwudziestu sztuk. Widzieli też dzika. Któregoś dnia przeżyli w lesie przygodę, gdyż ugrzązł im w błocie motor. Z Tatianą Mikołajewną Aleksy zbierał w lesie grzyby.

Car Mikołaj II, Caryca Aleksandra Fiodorowna i Księżna Boriatyńska na polowaniu w Puszczy

Wielka Księżna Maria Pawłowna

Fotografia, która była bardzo często wykorzystywana w materiałach reklamowych. Car Rosji Mikołaj miał na nim polować z dubeltówką firmy Augusta Lebeau

Choremu na hemofilię Carewiczowi nie zawsze udawało się ustrzec kontuzji. 18 września, wskakując do łódki na stawie przed pałacem, zrobił bardzo szeroki krok i uderzył się lewym bokiem o jej krawędź. Doznał lekkiego wylewu wewnętrznego. Fakt ten zataił przed rodzicami, gdyż obawiał się, że nie dostanie obiecanego przez ojca rowerka.

 

Milczał tak długo, aż w którymś momencie zemdlał. Wtedy dopiero opiekujący się Carewiczem doktor medycyny Włodzimierz Derewienko stwierdził obrzmienie w lewym dole biodrowym, które rozpoznał jako krwotok pozaotrzewnowy. Chłopcu podniosła się temperatura, przeleżał w łóżku osiem dni. Chorym opiekował się lekarz i jego matka, która umilała synowi czas czytaniem. O ćwiczeniu żołnierskiej musztry z białowieskim „wojskiem” nie mogło być mowy, chociaż w przeddzień wyjazdu Aleksy zaczął już bawić się, oczywiście sam, w pałacowej komnacie. Był jeszcze słaby. Wieść o kontuzji Carewicza szybko obiegła Białowieżę. Mieszkańcy bardzo przeżywali to przykre zdarzenie. Miejscowy urzędnik, Gwaj z Zastawy, ułożył na cześć Aleksego wiersz, który uczniowie śpiewali na lekcjach, na naprędce skomponowaną melodię.

Mikołaj II z synem Carewiczem Aleksym

Carewicz Aleksy na rowerze

"Romanowowie już w latach 60. XIX w. zaczęli sprowadzać na swój użytek welocypedy. Pierwszy egzemplarz z Paryża, ze Światowej Wystawy Przemysłowej, przywiózł do Petersburga Car Aleksander II. Po komnatach Pałacu Zimowego jeździli z wielką gorliwością, nie czekając na lato, jego synowie, wielcy książęta: Sergiusz (1857–1905) i Paweł (1860–1919). Prawie wszyscy Romanowowie z zainteresowaniem śledzili techniczne nowinki zachodzące w konstrukcji rowerów i z upodobaniem poddawali się szybko rozprzestrzeniającej się modzie na ten środek lokomocji jako źródła swojej ogromnej przyjemności. Towarzyszył temu zjawisku prawdziwy boom na tę formę aktywnej rozrywki wśród rosyjskiej arystokracji i mieszczan. Liczba wydanych pozwoleń na jazdę po miastach w Rosji wzrosła w latach 1883–1900 z liczby 50 do 20 000.  W zbiorach Państwowego Muzeum w Peterhofie szczęśliwie zachowały się egzemplarze welocypedów i rowerów kolejnych Carów: Aleksandra II, Aleksandra III, Mikołaja II i następcy tronu Aleksego, który używał w dzieciństwie roweru trzykołowego." (źródło: Michał Słoniewski, „Aktywność fizyczna i sport w życiu carskiej dynastii Romanowów (od dworskiej zabawy do uczestnictwa w igrzyskach)” http://dx.doi.org/10.16926/sit.2018.01.01). 


27 września wypadło święto Podniesienia Krzyża Pańskiego. W cerkwi odprawiono Liturgię. Po jej zakończeniu przybyły z Grodna arcybiskup grodzieński i brzeski Michał pobłogosławił Najdostojniejszą Rodzinę ikonami. Po wyjściu ze świątyni carską parę spotkała przed pałacem piętnastoosobowa delegacja chłopów-kolonistów z guberni grodzieńskiej. Na czele delacji stali pełnomocnik komitetu rolnego w guberni wileńskiej, kowieńskiej i grodzieńskiej, radca stanu Rochmanow oraz stały członek grodzieńskiej komisji rolnej, radca stanu Jabłokow. Podczas ceremonii przedstawiania monarsze delegacji obecni byli gubernator grodzieński, minister dworu cesarskiego i członkowie świty. Delegacja powitała Cara i wręczyła mu chleb i sól. Monarcha zaprosił chłopów do pałacu, na obiad. Podobne zaproszenie otrzymał także arcybiskup Michał oraz przebywający w Białowieży wyżsi urzędnicy państwowi, dowódcy pułków i przedstawiciele miejscowej administracji.

Car Mikołaj II przy upolowanym przez siebie żubrze

Carski żubr

W ostatnich dniach pobytu w Białowieży Car nagrodził złotymi zegarkami kapelmistrza pułkowych trębaczy Demidowa oraz sztabowego trębacza Płońskiego. Pułkowi natomiast podarował wypchany okaz zabitego przez siebie dzika, z dołączoną do niego tabliczką informacyjną, wykonaną ze srebra. Dzik ten i otrzymane później od zarządcy Puszczy Białowieskiej eksponaty żubra, lisa i medaliony głów jeleni z porożem stały się ozdobą sali zebrań oficerów pułku w Białymstoku. Obok nich zawisł obraz znanego malarza-pejzażysty Jakowa Browara  „Myśliwska droga w Białowieży”, sprezentowany pułkowi na pamiątkę ochrony carskiego polowania. Z żubra upolowanego przez Cara Mikołaja II wykonano eksponat muzealny.

Z upolowanego przez Cara żubra wykonano eksponat muzealny

Warto też wspomnieć, że jeden z żołnierzy, o nazwisku Stelmach, otrzymał osobistą pochwałę od Cara, a przez dowódcę pułku został nagrodzony srebrnym zegarkiem. Żołnierz ów, wjeżdżając na myśliwską dróżkę na koniu, dostrzegł w pewnym momencie podążających w jego stronę na koniach monarchę i wielkiego księcia Dymitra Pawłowicza. Nie wpadł w popłoch, lecz ostro ściął konia i zawrócił ze ścieżki. Przeskoczył szeroki rów i stając na baczność oddał honory przejeżdżającym. Imperatorowi i księciu bardzo to się spodobało.


Łowczy Stefan Charczun twierdził, że podczas polowania w 1912 roku rewolucjoniści przygotowali zamach na Cara, przeciągając w poprzek drogi, między drzewami, drut na wysokości szyi osób siedzących w samochodzie. Łowczy towarzyszył Carowi, gdy ten jechał odkrytym samochodem przez puszczę. Los chciał, że wcześniej jadący tą samą szosą samochód ciężarowy zerwał rozciągnięty nad nią drut, ratując życie carowi i łowczemu.


Na zakończenie każdego dnia łowów urządzano przegląd ustrzelonej zwierzyny. Nazywano go z niemiecka sztreką lub pokotem. Po kolacji myśliwi wychodzili przed pałac i podziwiali swoją zdobycz. Zwierzynę układano na lewym boku, pod rosnącymi tutaj starymi dębami. Na przedzie leżały sztuki ustrzelone przez Cara, za nimi – zdobyte przez pozostałych uczestników polowania. Przestrzegano też hierarchii zwierzęcej. Każdy pokot otwierały żubry, następnie leżały jelenie, daniele itd. W przypadku, gdy ktoś ustrzelił drobną zwierzynę lub jakiegoś ptaka, sztuki te umieszczano od frontu, przed zwierzyną grubą. Całość przystrajano girlandami z gałązek dębowych i świerkowych.

Nadłowczy Józef Newerly ustawiał się przed frontem ułożonej zwierzyny, łowczowie natomiast zajmowali miejsce po jego lewej stronie. Z tyłu pokotu stali strzelcy z trąbkami, za nimi pozostały personel łowiecki oraz pałacowi robotnicy, ubrani w czerwone koszule. Trzymali oni w rękach latarnie, które oświetlały otoczenie. Wszyscy byli zwróceni twarzami do pałacu. Widowisko to obserwował nieco z dala tłum ciekawskich, złożony z miejscowych urzędników, przyjezdnej inteligencji, a także z mieszkańców Białowieży. Na przeglądy przybywali ludzie z bliżej i dalej położonych miejscowości – z Białegostoku, Grodna, Brześcia Litewskiego a nawet z Warszawy. Przyciągała ich przede wszystkim możliwość ujrzenia z bliska carskiej rodziny i wielkich książąt.

Józef Newerly - Wielki Łowczy Carów Aleksandra III i Mikołaja II

Z przeszklonego ganku pałacu jako pierwszy wychodził Car z rodziną, a za nim jego świta i goście. W tym momencie zapalano pochodnie, umocowane na drewnianych słupkach, ustawionych w czterech rogach placu. Trębacze rozpoczynali sygnał powitania. Dostojni myśliwi zatrzymywali się przed ułożoną zdobyczą. Nadłowczy podchodził do Cara i składał raport z ilości i rodzaju upolowanej zwierzyny. W chwili wskazywania przez niego kordelasem na poszczególne gatunki zwierzyny, orkiestra łowiecka odgrywała odpowiednie hejnały na ich cześć. Sygnały były wykonywane według zwyczaju przyjętego w Niemczech – na trąbkach typu pless.


Po zakończeniu ceremonii myśliwi podchodzili do ułożonej zwierzyny, sprawdzali celność swych strzałów i opowiadali szczegóły jej zdobycia. Car kończył oględziny podziękowaniem za wynik polowania i wracał do pałacu. Trębacze żegnali go marszem. Rozchodziła się także publiczność.


Po przeglądzie zwierzynę przekazywano preparatorowi, który w specjalnym pomieszczeniu oddzielał łby z porożem od tusz, wygotowywał je i następnie robił medaliony. Trofea te trafiały do pałacu lub były zabierane przez myśliwych. Tusze zwierzęce szły do lodowni. Młodsze kozły i dziki przeznaczano do pałacowej kuchni, a pozostała część była rozdawana wojsku, pracownikom administracji leśno-łowieckiej i chłopom. Niektóre partie mięsa odprawiano do Petersburga.


Podczas polowań strzelono w sumie 472 zwierzęta, w tym 45 osobiście przez Mikołaja II. Padło 11 żubrów, 1 łoś, 187 jeleni, 31 danieli, 135 dzików, 69 kozłów, 29 lisów, 6 zajęcy, 2 głuszce i 1 bekas. Ciekawe, że broń, której Mikołaj II używał podczas tego polowania (dubeltówka i repetler), dziwnym trafem w 1931 roku znalazła się w posiadaniu jednej z firm prowadzących handel bronią w Warszawie. Wystawiono ją tutaj do sprzedaży komisowej. Dubeltówka była precyzyjnie cyzelowana, a ciężkie i masywne hebanowe szkatułki do broni miały bogate rzeźbienia. Artystyczne rzeźby widniały również na ich pokrywach, wykonanych z orzecha.

 

Polowanie Mikołaja II zawsze przypominało rzeź. Niechlubnym faktem jest to, że Mikołaj II za życia zgładził około 20 tysięcy kotów i psów. Wszystko zostało zapisane w dzienniku Cara, który był niezwykle ozdobny i który sumiennie prowadził. Liczba zabitych psów i kotów na chwilę znika z wpisów w dzienniku. Możliwe wyjaśnienie: „Cesarz nikomu nie pokazał swoich pamiętników, ale zrobił wyjątek dla swojej narzeczonej, a potem jego żony Aleksandry Fiodorownej”. Stosunek Cara do zwierząt  można ocenić na podstawie wspomnień Vyrubovej. Źródło: https://fishki.net/1929309-nikolaj-vtoroj-ochen-ljubil-sobak-i-kotov-i-prochih-zhivotnyh-ubivat.

Fragmenty pamiętników Cara Mikołaja II


„... 8 maja. Niedziela”.


Dzień był zimny i szary. O godzinie 11 poszliśmy na mszę i zjedliśmy ze wszystkimi śniadanie. Zrobiłem raport morski. Ostatni raz spacerowałem z Dmitrijem. Zabiłem kota. Po herbacie przyjąłem księcia Khilkowa. Właśnie wrócił z podróży na Daleki Wschód. Po obiedzie pożegnaliśmy Ellę i dzieci i odprowadziliśmy ich na stację. (z Dziennika Mikołaja II, 1905 r.).


Mikołaj II został zapamiętany przez współczesnych jako miłośnik polowania. Nie znał umiaru w swoim hobby, a jej skutki przypominały masakrę, o czym świadczą dokumenty. Oto jeden z nich ..

Imperialny zapis z polowania w 1902 r. zamieszczony w carskich pamiętnikach


RAZEM ZABICIE:
Niedźwiedzie - 6 szt.
Barsuków - 48 szt.
Wików - 20 szt.
Fretek - 263 szt.
Lisy -140 szt.
Zające szaraki - 640 szt.
Zające bialaki - 1568 szt.
Króliki - 3 szt.
Bezpańskie psy – 899 szt.
Koty - 1322 szt.
Bażanty - 228 szt.
Jastrzębie - 1255 szt.
Głuszce - 52 szt.
Sowy - 273 szt.
Cietrzewie - 133 szt.
Kruki - 3341 szt.


Raport z 1902 roku w oryginale wygląda następująco:


„Od 1884 do 1911 roku, czyli przez 27 lat, Mikołaj II zastrzelił 11 582 bezpańskich psów i 18 679 bezpańskich kotów".

Okazuje się, że Mikołaj II zabijał średnio 429 psów rocznie i 36 psów miesięcznie. Co więcej, zaczął strzelać do psów od 1884 roku, kiedy miał 16 lat, zaczynał od 12 psów rocznie, a jego największym sukcesem był 1909 rok, kiedy udało mu się ustanowić rekord życiowy zabijając 903 psy ”. Można też stwierdzić że, strzelał do szkodników czyli bezpańskich psów i kotów, wron, jastrzębi i tym samym chronił zwierzynę łowną.


Z wpisów w pamiętniku ostatniego rosyjskiego autokraty:


1904: polował na kruka przed obiadem. Z Mishą dobrze spacerowałem, zabiłem wronę. Długo chodziłem, zabiłem wronę. Chodziłem i jeździłem w „Gatchinie”. Zabiłem wronę. Szedłem, zabiłem wronę Szedłem długo i zabiłem 2 wrony. Szedłem długo i zabiłem 2 wrony. Catal Alix w parku; Tatiana szła z nami. Zabito 2 wrony. Jeździłem na rowerze i zabiłem 2 wrony; wczorajszy. Szedłem długo, zabiłem trzy wrony. Szedłem dalej i zabiłem pięć wron. Poszedł i zabił wronę.


Polowanie było bardzo udane - w sumie zginęło 879 sztuk. Moje: 115 - 21 kuropatw, 91 bażantów, zająców białych i 2 królików. Polowanie na tego samego bażanta było bardzo udane. Razem zabitych: 489. Moje: 96 - 81 bażantów i 14 kuropatw i zająców. Razem zabitych: 490.


Ja: 10 cietrzewia, jarząbka, kuropatwa, 2 zające i 45 zająców białych, słonka łącznie - 60. Razem zabitych: 210 sztuk. Ja: 11 cietrzewia, z kuropatwą [szara], słonka, jarząbek, 3 zające i 10 zajęcy; razem 27. Razem zabitych: 670 sztuk. U mnie: 4 bażanty, 2 cietrzewie, 9 szarych. kuropatwy, 7 zająców i 25 zająców białych - łącznie 47 sztuk. Zabito 144 bażantów; w sumie zabitych: 522 bażanty 506, zające 16.


Z pamiętników:


„Szedłem z Dmitrijem ostatni raz. Zabiłem kilka kotów. Poszedłem znowu i zabiłem trzy wrony. Poszedłem i zabiłem kolejną wronę. Przeszedł i zabił 4 wrony. Szedłem, zabiłem dwie wrony. Jeździłem na rowerze i zabiłem 2 wrony. Zabiłem wronę. nalot wyszedł wesoły i udany. W sumie zginęło 326, w tym pióra {* 6 To znaczy ptaki.} 81. U mnie: 1 bażant, 1 głuszec, 12 cietrzewia, 2 słonki, 3 szare. kuropatwy, 4 zające i 12 białych zajęcy - łącznie - 35 sztuk. poszedł na polowanie na Babigona. Udział wzięli: D. Vladimir, Nikolasha i Petya. Zabiłem 64 kaczki. Łącznie około 200. Uczestnicy: D. Vladimir, d. Alexey, Nikolasha i Petya. W sumie zabito 84 kaczki; ja 18. W Petersburgu doszło do poważnych zamieszek z powodu chęci dotarcia do Pałacu Zimowego. Wojsko musiało strzelać !!!”.

Wyjazd carskiej rodziny

Carska rodzina i goście wyjechali z Białowieży 29 września, bardzo późnym wieczorem (godz. 23:00), kierując się do Spały. Pawilon kolejowy udekorowany został na tę okazję kwiatami i girlandami. Prowadzącą do niego aleję oświetlały rzęsiście tysiące lampek. Carską rodzinę odprowadzali książę Wiktor Koczubej, gubernator grodzieński, zarządca Puszczy Białowieskiej, dowódca brygady artyleryjskiej generał Krasowski oraz dowódcy pułków 4 ułańskiego charkowskiego i 11 dońskiego kozackiego im. hr. Denisowa. Książę Koczubej i gubernator Borzenko wręczyli bukiety żywych kwiatów Aleksandrze Fiodorownie i wielkim księżniczkom. Na chwilę przed odjazdem w oknach pociągu pojawiły się sylwetki Cara, Carycy z synem i wszystkich księżnych. Tuż za carskim pociągiem wyruszył skład towarowy, w którym wieziono konie, pojazdy i obsługę. Do Spały najdostojniejsi myśliwi dojechali 17 września, przed południem.

 

Jak twierdził Pierre Gillard, nauczyciel monarszych dzieci, Carewicz Aleksy podczas pobytu w Spale, na skutek jazdy powozem po wyboistej drodze, ponownie uderzył się i jego stan nagle się pogorszył. Pojawiła się krwawa opuchlizna pod pachą, która groziła przejściem w ciężkie zakażenie krwi. Z zachowaniem najwyższej ostrożności chłopca przewieziono ze Spały do Carskiego Sioła, gdzie rodzina spędziła zimę.


Polowanie w Białowieży bardzo spodobało się jednej z córek Mikołaja II – Tatianie. 4 października, będąc już w Spale, napisała list do swojej cioci, wielkiej księżnej Kseni Aleksandrowny, w którym z zachwytem relacjonowała: „W Białowieży było bardzo śmiesznie. Jeździliśmy z Papą na polowanie, Olga i ja. Maria z Anastazją były tylko dwa razy. Ja stałam na stanowisku dwa razy u Papy, raz u ks. Golicyna, raz u ks. Biełosielskiego i raz u Drentelna. Było bardzo pięknie”.

 

"Polowania carskie w Puszczy Białowieskiej trwały dwa tygodnie. Miejscowa służba łowiecka, na czele której stał nadłowczy Józef Newerly, przygotowywała je bardzo starannie. Z Białowieży Car udawał się do Spały, gdzie kontynuował łowy, poświęcając na to również dwa tygodnie. Polowano przeważnie z naganką, rzadziej z podjazdu.


Przygotowanie łowów zabierało dużo czasu i pracy, dlatego też roboty w terenie rozpoczynano już w czerwcu. Najpierw ustalano tzw. mioty (inaczej – pędzenia). Chodzi tu o teren, z którego naganka pędzi zwierzynę podczas zbiorowego polowania w kierunku myśliwych. Miotów było zazwyczaj osiem. Każdy z nich obejmował dwie wiorsty kwadratowe. Wybierano przede wszystkim te miejsca, gdzie było najwięcej zwierzyny. W miotach wyznaczano stanowiska, w których robiono półkoliste zasłony ze spleconych ze sobą gałązek świerkowych; ich wysokość wynosiła 1,30 m. Jeśli stanowiska wypadały w mokrych lasach, to wewnątrz zasłony układano podłogę z desek, a przez rowy kładziono mostki dla dogodnego przejścia. Wewnątrz stanowisk mocowano kijek z drewna liściastego, do oparcia strzelby. Przed stanowiskiem przecinano tzw. wizurki, dla lepszej obserwacji pędzącej zwierzyny i oddania strzału. Robiono również wizurki dla naganki. Od jej strony, malowano wapnem na drzewach pionowe i poziome linie. Za każdym skrzyżowaniem wizurek ustawiano słupki dla sygnalistów, specjalnie oznaczone. Ostatnia wizurka, na sto metrów przed myśliwymi, miała słupki z czerwonym znakiem, który zakazywał strzelania w miot. Dla utrzymania zwierzyny w miocie, zawieszano na ich granicach tzw. fladry, czyli różnokolorowe szmatki. W taki sam sposób odgradzano granice wewnętrzne każdego miotu.


Robiono również zakręty dla podjazdów i wybierano miejsca, w którym miano podawać myśliwym śniadanie. Znajdowało się ono przeważnie w odległości półtora kilometra od czwartego miotu, ponieważ właśnie po tym miocie zarządzano przerwę na posiłek. Teren oczyszczano z runa i zarośli. Ustawiano specjalny szałas z daszkiem na wypadek deszczu. Szykowano dwa duże stoły i kilka długich ławek. W ten sam sposób oczyszczano miejsce dla kuchni polowej. Tutaj także ustawiano stoły i ławki, ponadto stawiano parę namiotów.


Po opracowaniu planu miotów sporządzano szczegółowy opis porządku polowania. Uwzględniał on z góry ustalane marszruty, oddzielnie dla każdej grupy (myśliwi, naganka, kuchnia itp.), także dokładną godzinę wyjazdu do lasu oraz drogi prowadzące do miejsca zbiorów i z powrotem. Przydzielano po dwóch dozorców dla naganki, taborów z kuchniami, furmanek do przewozu zwierzyny, pojazdów myśliwskich itp.

 
Po zakończeniu tych wszystkich prac nadłowczy wraz z podległymi mu pięcioma łowczymi, objeżdżał cały teren polowania. Asystował im zarządca Puszczy. Plan ogólny oraz plany poszczególnych miotów, były przesyłane do Zarządu Puszczy. Tutaj, w kreślarni, wykonywano mapki Puszczy dla każdego uczestnika polowania. Oznaczano na nich odrębnym kolorem mioty na każdy poszczególny dzień, również ich ilość, porządek i kierunek. Mapki posiadały ozdobną oprawę.

 

Rychłe przybycie monarchy i jego gości zwiastowało pojawienie się w Białowieży tajnej policji. Tuż za nią przybywały pociągi z powozami, ekwipażami i pięknymi końmi. Dla koni i powozów był przeznaczony osobny budynek, położony niedaleko pałacu; zachował się on do dzisiaj. Zjeżdżała także policja pałacowa i służba wszelkiego rodzaju.

 

Polowanie rozpoczynało się przeważnie na drugi dzień po przybyciu Cara. Myśliwi ubrani w stosowne stroje, zbierali się przed pałacem. Car wychodził w towarzystwie carycy i dwóch frejlin. Na miejsce łowów udawał się zazwyczaj typową rosyjską „trojką”. Czasem wykorzystywano kolej. Podczas ostatniego polowania w 1912 roku używano już samochodów. Nigdy nie było wiadomo, w którym jedzie Car. Przejazd Cara był ochraniany przez policję.

 

Na stanowiska łowieckie monarchę doprowadzał nadworny łowczy, pozostałych uczestników łowów – nadłowczy Puszczy. Krzesełka i broń donosili na miejsce lokaje. Każdemu z myśliwych towarzyszył strzelec, którego zadaniem było ładowanie i podawanie broni. Car miał natomiast przy sobie dwóch strzelców z rohatynami. Ich zadaniem było w skrajnie niesprzyjających sytuacjach zatrzymanie rozjuszonego zwierzęcia.

 

Carowi na stanowisku łowieckim towarzyszyła od czasu do czasu jego żona. Odznaczała się ona nadzwyczajnym opanowaniem, czego już nie można było powiedzieć o frejlinach, siedzących na drugorzędnych stanowiskach. Co i rusz wykrzykiwały one i przeszkadzały myśliwym w celowaniu. Car strzelał bardzo celnie, ale tylko do celów pewnych.


Imperator nie brał udziału w losowaniu stanowisk, stawiany był zawsze na najlepszym miejscu. Pozostali myśliwi stanowiska losowali. Polowano zwykle w 16 strzelb.


Rozpoczęcie polowania oznajmiał sygnał trąbek. Na ich dźwięk naganka ruszała miarowym krokiem naprzód. Składała się ona z trzech lub czterech drużyn wojska, zazwyczaj po 150 osób na cztery mioty. Dla żołnierzy robiono wcześniej specjalne obuwie z łyka lipowego (łapcie), aby mogli oni swobodniej przemieszczać się po puszczy, szczególnie po partiach podmokłych. Naganiaczy prowadziła służba łowiecka.
 
Wystraszona zwierzyna pędziła początkowo w stronę myśliwych, lecz po pierwszych strzałach rzucała się na wszystkie strony. Biegła przeważnie na nagankę. Niejednego z naganiaczy przewróciła, nie obywało się w tych przypadkach także bez okaleczeń. Sznury były przez zwierzynę rwane. Strzały pomimo tego padały często, w jednym miocie nawet do kilkudziesięciu.

 

Po zakończonym miocie myśliwi przechodzili na następny. Służba łowiecka w tym czasie podchodziła do każdej zabitej sztuki i przywiązywała do jej rogów albo do ucha drewnianą tabliczkę z nazwiskiem zdobywcy. Następnie na przesiekach pojawiała się specjalna grupa, złożona ze strzelców, strażników łowieckich oraz paru robotników, która zbierała upolowaną zwierzynę, patroszyła ją i odwoziła do Białowieży. Kierujący grupą spisywał przedtem z tabliczek nazwiska myśliwych, aby móc sporządzić raport. Poszukiwanie sztuk zranionych w lesie odbywało się przy pomocy bardzo drogich psów tropowców, które sprowadzano z Niemiec.

 

Na śniadanie przeznaczano 30-40 minut. Po nim następował dalszy ciąg polowania, czyli kolejne cztery mioty. Z polowania wracano do pałacu pod wieczór. Każdy uczestnik otrzymywał opis upolowanej przez niego zwierzyny.

Car Mikołaj II podczas śniadania w lesie

Monarchowie rosyjscy niczym nie różnili się od swoich poddanych. Pili alkohol w takich samych ilościach, jednak żaden z władców nie był uzależniony. Napoje procentowe były ważnym elementem przyjęć, spotkań towarzyskich, polowaniach  czy złagodzeniem stresu. Kiedy Mikołaj II objął naczelne dowództwo w 1915 roku zaczął spędzać więcej czasu z żołnierzami. Jednak nigdy nie wypił tyle, że nie mógł ustać na nogach. Z kolejnymi latami wojny Mikołaj zaczął spożywać więcej wody. Od kwietnia do lipca 1916 roku Mikołaj i jego świta wypili około 800 butelek. Cesarzowa Aleksandra w przeciwieństwie do męża lubiła wino, w szczególności białe.

Grupa oficerów podczas śniadania

W niedziele i święta polowania odbywały się tylko po południu. Przed południem Car i świta udawali się na nabożeństwo w miejscowej cerkwi.

 

Jak podaje Stefan Seferyniak („Las Polski” R. 1925, str. 420-422), jeden dzień carskiego polowania, nie licząc utrzymania dworu, kosztował 7-8 tysięcy rubli. Na czas przebywania imperatora poczta w Białowieży zwiększała swą obsadę prawie trzykrotnie. Oprócz tego w pałacu instalowano przenośną stację telegraficzną, mającą bezpośrednie połączenie z Petersburgiem i Warszawą" (Autor: Piotr Bajko)


Pożegnanie Cara Mikołaja II z Białowieżą.


Car Mikołaj II odwiedził Białowieżę aż sześciokrotnie. Po raz pierwszy, jeszcze jako następca tronu, zawitał tu w 1894 roku. Towarzyszył swemu ojcu - Carowi Aleksandrowi III, który, pomimo ciężkiego stanu zdrowia, wybrał się do Puszczy Białowieskiej na polowanie. Ostatni raz przyjechał tu w 1915 roku. Wizytę tę poprzedziło zbudowanie linii kolejowej z Lewek do Hajnówki oraz okazałego pałacu carskiego w samej Białowieży. Do tego właśnie pałacu Mikołaj Aleksandrowicz będzie przyjeżdżać, już jako imperator, wraz z żoną i dziećmi oraz licznymi gośćmi. Odwiedzi on Białowieżę w 1897, 1900, 1903, 1912 i 1915 roku.

 

Car i Caryca Aleksandra Fiodorowna bardzo lubili Białowieżę i otaczające ją lasy. Chętnie tutaj wracali, także wspomnieniami. Białowieża w tym czasie zyskała wiele. W 1897 roku doprowadzono do niej linię kolejową z Hajnówki, wybudowano okazały dworzec kolejowy.

 

Wokół pałacu pojawiły się liczne budowle towarzyszące, założono dwa parki, wybudowano murowaną cerkiew, nowy gmach Zarządu Puszczy Białowieskiej oraz budynek szkoły ludowej. Nie sposób też nie wspomnieć o szosie, łączącej Prużanę z Białowieżą, Hajnówką i Bielskiem Podlaskim, którą oddano do użytku w 1903 roku.

 

Car z reguły gościł w Białowieży przez dwa tygodnie. Polował tutaj i wypoczywał, a później odwiedzał jeszcze Spałę. Po raz ostatni zawitał do Białowieży 22 czerwca 1915 roku. Tym razem przyjechał sam, bez żony i dzieci, tylko na jeden dzień.  Trwała już I Wojna Światowa, jednakże Białowieża znajdowała się jeszcze poza zasięgiem działań wojennych. Po upływie dwóch miesięcy Niemcy dotarli także do Puszczy. Sytuacja na froncie w maju i czerwcu 1915 roku nie była dla Rosji pomyślna. Wojska austro-węgierskie kontynuowały natarcie, zmuszając rosyjską armię do pozostawienia Galicji.  

Car Mikołaj II przez cały czerwiec przebywał w kwaterze głównej w Baranowiczach, prawie nigdzie z niej nie wychodził. W głowie tliła mu się jednak myśl o odwiedzeniu Białowieży. W liście pisanym 16 czerwca z kwatery głównej do żony zwierzał się: "Zamierzam wyjechać wkrótce samochodem do Białowieży na cały dzień, zrobię to niespodziewanie".  Caryca odpisała mu, że całkowicie popiera ten pomysł. Wyraziła zadowolenie, że spędzi on "przyjemny dzień na łonie przyrody, z dala od intryg". Z rozrzewnieniem wspominała ich wspólne pobyty w Białowieży, z wyjątkiem tego ostatniego, kiedy ich syn Aleksy zachorował. Na zakończenie dodała: "Znajdziesz moje imię wypisane w sypialni, na oknie, które wychodzi na balkon, pod moimi inicjałami z drutu na okiennej ramie".

 

W następnym liście radziła mężowi, by nikomu nie mówił o zamiarze wyjazdu do Białowieży.

22 czerwca Car dotarł do Białowieży i od razu wysłał telegram do żony. Dokładną relację z pobytu złożył żonie następnego dnia, po powrocie do kwatery głównej. Pisał, że rozkoszował się Białowieżą, choć czuł się dziwnie, będąc sam, bez niej i dzieci. Pomimo odczucia samotności i smutku, cieszył się na widok pałacu i miłych ich sercu komnat. Zapomniał na chwilę o teraźniejszości i na nowo przeżywał dni minione.  Zwierzył się też, że noc przed wyjazdem spędził w trwodze. Zaraz po skończeniu gry w domino pojawił się u niego wielki książę Mikołaj Mikołajewicz i przekazał mu telegram, który dopiero co otrzymał od generała-adiutanta Michała Wasiljewicza. Generał informował, że Niemcy przerwali linię frontu i wchodzą głęboko na ich tyły. W tej sytuacji Car nie mógł wyjechać do Białowieży o godzinie 10, tak jak to sobie zaplanował. Ale już o godz. 11.40 otrzymał od generała-adiutanta następny telegram, w którym ten donosił, że przerwanie linii zostało zlikwidowane, nieprzyjaciel został odrzucony, ponosząc ciężkie straty. W tej sytuacji Car o godz. 12, z ulgą w sercu, pędził już ze wszystkimi swoimi współtowarzyszami w kierunku Puszczy Białowieskiej.

Ostatni papieros Cara w Puszczy Białowieskiej

W liście do żony Car relacjonował, że droga do Białowieży ciągnie się 183 kilometry, ale jest bardzo ładna i równa. Do pałacu dotarł o godz. 15.20, pozostali zaś docierali co 5 minut, w tumanach okropnego pyłu. Z zapisków generała żandarmerii Aleksandra Spirydowicza, naczelnika pałacowej ochrony wynika, że główny szofer pomylił drogi i zamiast około dwustu, przejechano trzysta kilometrów. W drodze do Białowieży doszło do wypadku. Pięć kilometrów przed celem podróży auto carskiej ochrony najechało na podwodę i zabiło furmana, 56-letniego Ilję Sacharczuka.  Tego dnia po szosie Prużana - Białowieża - Hajnówka jechał sznur około 500 podwód, które wiozły 2000 robotników do pracy przy budowie fortów w Grodnie. Koń Ilji Sacharczuka, trzymany przez właściciela za uzdę, spłoszył się i odrzucił swego gospodarza na szosę, wprost pod auto ochrony.

 

Car Mikołaj II zainteresował się wypadkiem. Wysiadł z auta i przyjrzał się zabitemu chłopu. Porozmawiał z jego współtowarzyszami, którzy przyszli na miejsce wypadku i nakazał wypłacić wdowie, 46-letniej Aksinie Sacharczuk, 500 rubli na pogrzeb i inne wydatki. Rodzinie miano także wypłacać rentę 250 rubli rocznie. Sacharczukowie mieli sześcioro dzieci od 4 do 22 lat.

 

Po przybyciu wszystkich do Białowieży, w pałacowej jadalni podany został posiłek na zimno. Po przekąsce Car pokazał współtowarzyszom pałac i jego komnaty. Odwiedzono też muzeum, dużo spacerowano po parku. Następnie wszyscy wyjechali do Zwierzyńca, gdyż bardzo chcieli zobaczyć żubry i inne zwierzęta. Poszczęściło się im, gdyż spotkali duże stado żubrów, bardzo niespokojnie na nich patrzących. Widzieli też jelenie.


Jechali przez las około 30 wiorst, po świetnych, pokrytych trawą dróżkach, aż przy końcu Puszczy wyjechali na szosę prużańską. Pogoda była wspaniała. Tego lata trwała taka susza, że nawet błota zanikły, a gęsty pył unosił się nawet z leśnych dróg. Niebawem wszyscy mieli twarze szare od pyłu i trudno było rozróżnić, kto jest kim. Najbardziej ubrudzony był niewielki wzrostem admirał Konstantin Niłow, z najbliższego otoczenia Cara.

Car informował żonę, że nowym zarządcą Puszczy Białowieskiej został Gieorgij Lwow - "tłusty człowieczek, krewny admirała", ożeniony z siostrą Borisa Stürmera, członka Rady Państwowej. Poprzedni zarządzający, Mitrofan Golenko, otrzymał awans do Moskwy (w Białowieży zostawił po sobie znakomicie urządzone muzeum). Car pisał też, że zmarł proboszcz białowieskiej cerkwi Michał Szyryński oraz zarządca carskich polowań Józef Newerly. Następcą tego ostatniego został Ewald Bark, krewny ministra finansów, Piotra Barka. Przepracował on tutaj 20 lat jako leśniczy, był energicznym człowiekiem, doskonale znającym las i zwierzynę.

 

W drodze powrotnej z Białowieży we wszystkich autach zaczęły niespodziewanie pękać opony. Z tego powodu auto Cara musiało się zatrzymywać trzykrotnie. Był to skutek upalnego dnia i mnóstwa walających się na szosie gwoździ. Postoje wyszły jednak wszystkim na dobre, ponieważ dawały możliwość wyjścia i rozprostowania nóg. Wieczorem i w nocy królowała wspaniała świeżość, a powietrze w lesie było upojnie aromatyczne.

 

Do kwatery Car wrócił o godzinie 22.45. Właśnie wtedy, gdy pociąg z generałem Michałem Wasiljewiczem zatrzymywał się. Po rozmowie z generałem, Car ze współtowarzyszami zjadł kolację i od razu położył się spać. 26 czerwca zwierzał się żonie w liście, że po pobycie w Białowieży czuje się lepiej, choć w tym czasie martwił się bardzo brakiem wiadomości, gdzie i jakie wojska się znajdują.

 

Mikołaj II przez swe panowanie zdążył zgromadzić 56 samochodów, które należały do niego, jego rodziny i świty. Żaden z europejskich monarchów nie mógł się pochwalić tak imponującą liczbą maszyn. Prezydent USA miał w swoim garażu ich tylko dziesięć. Niektóre samochody, które przetrwały rewolucję, wojny i inne zawieruchy można zobaczyć na wystawie w Sokolnikach.

Pierwsze auta w Rosji pojawiły się w latach 90. XIX wieku. Kosztowały krocie i mogli sobie na nie pozwolić tylko najbogatsi. Osiągały zawrotną prędkość 20 - 30 km/h.
 
Na samochody wymagane były garaże. Pod koniec 1905 roku zaczęto budować je w Carskim Siole i Peterhofie. Główny cesarski garaż znajdował się w pobliżu głównej rezydencji - Pałacu Aleksandrowskiego.

 

Carowie rezydujący w Skierniewicach, Białowieży czy Spale byli nie tylko zaborcami, ale potrafili również hojnie obdarowywać swoich poddanych. Car Mikołaj II podróżując do Skierniewic, Spały czy Białowieży na polowania zabierał ze sobą mnóstwo prezentów. Przykładowo w 1912 roku miał ze sobą biżuterię za astronomiczną sumę 27 tys. rubli!

Biżuterię wykonywały firmy jubilerskie zatwierdzone przez Gabinet Jego Imperatorskiej Wysokości tj. Karl Fabergé znany w wykonawstwa przepięknych jajek, czy Fryderyk Kehle. Jeśli nie starczało czasu na wykonanie zamówienia, wówczas gabinet po prostu kupował biżuterię w sklepach jubilerskich. (...) Ukazała się w Petersburgu książka o Polakach wyróżnionych prezentami przez Gabinet Jego Imperatorskiej Mości. Można tam znaleźć sporo nazwisk ze Skierniewic. Zachowała się dokumentacja prezentów wykonanych przez Karla Fabergé dla skierniewiczan.


Są to brosze, wisiorki, szpilki do krawatów z drogimi kamieniami i napisem Skierniewice. Wiele prezentów otrzymywali kolejarze obsługujący skierniewicki dworzec Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, dziś już nieistniejący, a zwany carskim. Pomocnik naczelnika Kolei Warszawsko - Wiedeńskiej w Skierniewicach Jan Bielawski w 1903 roku otrzymał złoty otwierany zegarek z herbem i złotym łańcuszkiem; rewizorowi ruchu na stacji Skierniewice, Władysławowi Polkowskiemu, podarowano złotą papierośnicę z herbem i drogocennymi kamieniami. Pomocnik stacji Franciszek Szałwiński i zawiadujący kantorem towarowym stacji Skierniewice Tytus Władysław Jasiński otrzymali skromniejsze złote zegarki z dewizką.


W księgach rozchodów znalazło się także nazwisko Józefy Tabaczyńskiej, pierwszej żony sędziego Telesfora Tabaczyńskiego, posiadacza majątku ziemskiego w Skierniewicach i dworku, który obecnie zajmowany jest przez służbę zdrowia przy ul. Wita Stwosza. Józefa poświadczyła własnoręcznym podpisem otrzymanie złotej broszy z herbem i brylantami za najmowanie pomieszczeń (prawdopodobnie kwater oficerom carskim). Prezenty otrzymywali także strażacy, dr Stanisław Rybicki, nawet lokaje pałacowi. (...) Ciekawe, czy istnieją jeszcze prezenty z napisem Skierniewice u rodzin innych obdarowanych? Wiele takich pamiątek pojawiało się na aukcji Sotheby’s pod koniec ubiegłego wieku.


W Skierniewicach znana jest jeszcze jedna historia związana z prezentami darowanymi przez Cara. Car bardzo chętnie przyjeżdżał do Skierniewic. Uwielbiał polowania w specjalnie utrzymywanym dla niego Zwierzyńcu. Udane polowanie poprawiało Carowi zdecydowanie humor.

 

Po jednym z takich polowań wjeżdżając do osady pałacowej zapytał stróża przy bramie, która godzina. „Izwinicie Wasze Wieliczestwo, nie mam zegarka” - ten odpowiedział. Car wówczas wyjął z kieszeni i podarował stróżowi złoty zegarek z dewizką. Wiadomość o tym dotarła do naczelnika administracji skierniewickiego pałacu, który przy okazji poinformował Cara, że też nie ma zegarka - co zapewne nie było prawdą. Car podarował mu wówczas srebrny zegarek. Po wyjeździe Cara przełożony zaczął namawiać stróża do zamiany zegarków i w końcu zmusił go do tego: zabrał mu złoty, a dał srebrny.


Przy następnym pobycie w Skierniewicach Car zapytał stróża o godzinę i zobaczył srebrny zegarek. Gdy dowiedział się prawdy zawołał naczelnika administracji i kazał zwrócić złoty zegarek stróżowi, srebrny zaś schował do kieszeni ze słowami: „Myślałem, że potrzebujesz zegarka, aby lepiej pilnować moich spraw, ty zaś w swojej chciwości zapragnąłeś złota i podkreślenia swojej władzy nad tym moim ubogim poddanym. Wiedz zatem, że chciwy dwa razy traci i dlatego też nie dostaniesz już nawet tego srebrnego zegarka”.

 

Złośliwi twierdzili, że tego typu historie były wymyślane przez urzędników carskich w celach wychowawczych i dla podniesienia autorytetu Cara. Któż to wie? Morał z tego opowiadania i dzisiaj jest aktualny...  (źródło: Małgorzata Lipska-Szpunar).

Car z rodziną

Zmuszony przez Dumę Państwową i część wyższej generalicji armii czynnej do abdykacji 2 marca 1917, zrobił to w imieniu swoim i syna carewicza Aleksego na rzecz swojego brata, wielkiego księcia Michaiła, który jednak tronu nie przyjął (później został zamordowany przez CzeKa).

 

Po abdykacji Mikołaj Romanow wraz ze swoją rodziną przebywał w areszcie domowym, początkowo w pałacu w Carskim Siole. Przyczynami aresztu była nienawiść społeczeństwa rosyjskiego wobec Cara i jego rodziny, ogromny majątek carskiej rodziny, ale przede wszystkim zagrożenie dla władzy rewolucyjnej, jakie widział w nim Lenin. Roczne dochody z rosyjskich posiadłości ziemskich Cara szacowano ówcześnie na ok. 42 mln dolarów (równowartość ok. 1 mld dolarów obecnie). Udziały Cara w amerykańskich kolejach oszacowano na równowartość obecnie ok. 9 mld dolarów. Majątek stanowiły inne składniki, w tym również ogromne zbiory sztuki. Nowy rząd nie zgadzał się na wyjazd Cara z Rosji. Car zamierzał wyemigrować do Anglii, ale omówiono mu azylu. 

 

Później rodzina Cesarza była przetrzymywana w Tobolsku, a w końcu w Jekaterynburgu. W mieście tym zostali uwięzieni w domu Nikołaja Ipatiewa – tzw. domu specjalnego przeznaczenia, otoczonym wysokim drewnianym płotem.

 

12 lipca 1918 roku Uralska Rada Robotnicza podjęła decyzję o zamordowaniu całej carskiej rodziny. Głównym wykonawcą rozkazu miał być Jakow Jurowski. Od tej chwili przyszły kat jeździł po okolicy szukając odpowiedniego miejsca do pozbycia się ciał. Znalazł je 14 lipca 1918 roku w nieczynnej kopalni, kilkanaście kilometrów od Jekaterynburga, w uroczysku „Czterech braci”.


16 lipca 1918 roku z rozkazu Jurowskiego zabrano z wartowni dwanaście rewolwerów. Większość z nich rozdano Węgrom. O północy obudzono więźniów. Kazano im się ubrać mówiąc, że trzeba opuścić miasto, bo wybuchły w nim rozruchy. Do czasu odjazdu mieli przebywać w suterynach. Ruszyli, po schodach prowadzących na podwórze. Jurowski ze swoim czekistą Nikulinem szli przodem, za nimi Car z chorym synem na rękach, potem Cesarzowa z córkami, doktor Botkin, Demidowa, Charitonow i zamykający pochód Trupp. Więźniów wprowadzono do przylegającego do suteren pokoju, wcześniej zajmowanego przez Austriackiego jeńca Rudolfa. Tam mieli czekać na transport, który przewiezie ich w bezpieczne miejsce. Poprosili o krzesła. Carewicz nie mogąc stać usiadł po środku pokoju. Po jego lewej zasiadł Car ojciec, Aleksandra Fiodorowa znalazła się przy ścianie, tuż obok drzwi. Najdalej stała służąca. Kiedy zaniepokojona rodzina gnieździła się w pokoju, za ścianą czekało już dziesięciu katów uzbrojonych w rewolwery.


Po wyjściu Jurowskiego zapadła cisza. Słychać było pierwsze niespokojne szepty. Nagle do pokoju wpadła gromada Węgrów z odbezpieczonymi rewolwerami. Towarzyszył im Jurowski i dwaj jego przyjaciele Jermakow oraz Waganow. Plutonem egzekucyjnym, na migi, dowodził Miedwiediew. Do więźniów dopiero w tym momencie dotarła groza sytuacji. Wnet otoczył ich milczący półokrąg oprawców. Cesarzowa patrząc na rewolwery uczyniła znak krzyża.
Jurowski, który już wcześniej zastrzegł sobie zabicie Mikołaja II, uczynił scenę jeszcze bardziej dramatyczną. Wystąpił na przód i rzucił do Cara:


- Wasi chcieli was ocalić. Nie udało się. Musicie zginąć!
Potem niewyraźnie odczytał wyrok śmierci. Do Cara nie docierały jego słowa. Mrugał nerwowo oczami i pytał swojego kata:
- Co? Co?
- Ot co! - krzyczał oprawca i przyłożył lufę do carskiej skroni. Pociągnął za cyngiel. Rewolwer wypalił…


Car zginął na miejscu. Miedwiejew strzelił do Carewicza, który wił się w agonalnych bólach na podłodze. Dobił go Jurowski. Jakow mógł dać upust swojemu okrucieństwu. Z późniejszej relacji jednego z członków plutonu egzekucyjnego, możemy odczytać: „Aleksy początkowo stracił przytomność, potem ocknął się i zaczął jęczeć. Wtedy Jurowski stanął mu butem na głowie i strzelił w ucho. Jego psa zatłuczono kolbami karabinów…” Pod gradem strzałów padła na ziemię Wielka Księżna Anastazja. Ranna krzyczała i ręką zasłania się przed bagnetami dobijających ją Węgrów. Między konającymi i katami biegała rozhisteryzowana służąca Demidowa. Na nią mordercy potrzebowali więcej kul.


Oprawcy przeszukali jeszcze ciepłe ciała ofiar w poszukiwaniu kosztowności, po czym zawinęli je w prześcieradła i przenieśli do podstawionej przed domem ciężarówki. Kondukt prowadzony przez Waganowa jadącego na koniu, ruszył przez Jekaterynburg. Szybko wjechali w lasy. Tam stanął im na drodze wóz z pobliskiej wsi. To chłopka Zykowa z synem i synową wiozła ryby na targ. Waganow pod groźbą śmierci kazał jej zawracać i nie oglądać się za siebie. Chłopka jednak zerknęła i zobaczyła uzbrojoną grupę na pace samochodu. Zyrkowie wpadli do swojej wsi i budząc wszystkich oznajmili, że „biali” nadeszli. Wiejski zwiad dotarł do uroczyska „Czterech braci”. Tam zagrodzili im drogę uzbrojeni bolszewicy tłumacząc, że mieli tam właśnie ćwiczyć rzucanie granatami.

Dom Ipatiewa

W domu Ipatjewa czekiści sprzątali miejsce zbrodni. Pokój tonął we krwi. Posoka spływała aż po schodach, znacząc ślad jakim niesiono zawinięte w prześcieradła ciała. Zakrzepła krew pozostała na meblach i w szparach podłogowych desek. Tak bestialskiej rzezi nie można było ukryć na długo. Jekaterynburg huczał od plotek. Kilka dni później na murach miasta pojawiły się obwieszczenia:


„Mając pewne dane, iż bandy czechosłowackie zagrażają czerwonej stolicy Uralu, Jekaterynburgowi i że ukoronowany kat mógłby uciec przed sądem ludowym (odkryto spisek białogwardzistów, mający na celu wywiezienie rodziny Romanowów), prezydium komitetu obwodowego, wykonując wolę ludu, zdecydowało, że były Car Mikołaj Romanow zostanie za swe niezliczone krwawe zbrodnie rozstrzelany. Niniejsze postanowienie wykonano w nocy z dnia 16 na 17 lipca. Resztę rodziny Romanowów wywieziono z Jekaterynburga i przewieziono w bezpieczne miejsce”.

Jakow Jurowski - zabójca Cara

Jakow Michajłowicz Jurowski, a właściwie Jankiel Chaimowicz Jurowski, urodził się 3 lipca 1878 roku w Tomsku. Pochodził z rodziny tzw. rosyjskich Żydów, w której dziadek Jakowa, Izaak, pełnił funkcję rabina w Połtawie, ojciec był szklarzem, a matka – szwaczką. Nie radząc sobie z nauką, Jakow podejmował się bardzo licznych zawodów na terenie Tobolska. Był m.in. krawcem, fotografem, jubilerem oraz zegarmistrzem. Niedługo po swoim ślubie przeniósł się do Jekaterynburga, gdzie od 1905 roku zaczynał swą działalność w konspiracyjnej partii bolszewickiej. Dzięki przyjaźni z Jakowem Swierdłowem, bardzo szybko rozpoczął karierę polityczną. Wiadomo, że Jurowski podróżował do Berlina, gdzie m.in. zmienił swoje nazwisko, jak i do USA (w latach 1907-1910). Następnie, po powrocie do rodzinnego Tomska, w 1912 roku został aresztowany i deportowany do Jekaterynburga przez wojsko carskie. Tam podejmował się pracy fotografa, aż do 1915 roku. Również w tym roku otrzymał powołanie do wojska, gdzie pełnić miał funkcję felczera. W lutym 1917 roku został wybrany przez pracowników szpitala do Rady, która niedługo później przeistoczyła się w Rząd Uralu, a Jurowskiego mianowano zastępcą komisarza sprawiedliwości. W 1918 roku dołączył do Czeki, jako przewodniczący komisji śledczej przy Trybunale Rewolucyjnym.


Jurowski był człowiekiem niewykształconym, miał prawdopodobnie dziewięcioro rodzeństwa i zdecydowanie ciężkie życie. Kiedy stał się mężczyzną, został całkowicie pochłonięty ideologią bolszewicką. Marzył, aby móc wykonać zadanie, które będzie miało bezpośredni wpływ na rozwój „jego” rewolucji. Długo nie musiał czekać. W 1918 roku Komitet Centralny w raz z wyżej wspomnianym Swierdłowem, wyznaczył go na dowódcę akcji mającej na celu uwięzienie, a następnie zgładzenie Cara Mikołaja II.

 

Jurowski z wielką starannością dobrał członków plutonu egzekucyjnego. Zapłatę za wykonanie akcji otrzymali oni już wcześniej. Przyszli mordercy rodziny Romanowów wywodzili się głównie spośród czekistów, w tym również jeńców wojennych. Ludzie Jakowa otrzymali pełne wyposażenie, m.in. karabiny, bagnety, jak i rewolwery Nagant. Jurowski miał przy sobie dwa pistolety: Colta 1911 i Mausera C96. Na naradzie z grupą uczestniczącą w zbrodni ustalano, kto ma do kogo strzelać, więc dowódca plutonu oczywiście zastrzegł sobie prawo zabicia byłego Cara i następcę tronu.


Lista nazwisk morderców, zapisana w protokole przez Jurowskiego jest następująca: Imre Nagy, Horvat Laons, Anselm Fischer, Isidor Edelstein, Emil Fekete, Viktor Grunfeld, Andras Verhazy, Siergiej Waganow, Paweł Miedwiediew, Nikulin oraz jako komendant Jakow Jurowski.


Swoje życie Jakow Jurowski zakończył w lipcu 1938 roku. Odchodził w okrutnych cierpieniach wywołanych chorobą wrzodową. Przez całą resztę życia Jakow Jurowski uważał zamordowanie Cara Mikołaja II za swoje największe życiowe osiągnięcie. Był dumny z tego, czego dokonał. Szczycił się tym, gdzie tylko było to możliwe. Wspomnienia wyżej wymienionego syna Miedwiediewa opisują m.in. spotkania Jurowskiego z jego ojcem w mieszkaniu, gdzie stale wracali wspomnieniami do egzekucji. „W ich życiu nic poza tym się nie liczyło. O Apokalipsie gaworzyli sobie przy herbacie, jak o sprawie zwyczajnej. I sprzeczali się, kto właściwie strzelił pierwszy”. Jurowski umierał, osiągnąwszy cel, do którego dążył: w Muzeum Rewolucji spoczęła jego „Notatka Służbowa”, zaświadczająca, że to on zastrzelił Cara. Potwierdziły to liczne wydane na Zachodzie książki. Mógł więc powiedzieć o sobie, że jest „najszczęśliwszym z ludzi”. Treść słynnej Notatki Jurowskiego możemy odczytać m.in. w książce Andrew Cooka, pt. „Zagłada dynastii Romanowów”.


Dopiero po wielu latach szczegóły tej zbrodni wyszły na jaw. Mimo, że przez dekady legendy, choćby o cudownie ocalałej Anastazji, zapładniały umysły nie tylko Rosjan, śmierć rodziny Romanowów nie kryła aż takich zagadek. Rodziła za to kolejne mity. Niezwykle pobożny Car, który zginął tak tragiczną śmiercią, przez wielu prawosławnych Rosjan nazywany jest Mikołajem Męczennikiem. W 1981 roku ostatni Car Rosji zbliżył się do świętości, został kanonizowany przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną poza Granicami Rosji. W 2001 roku śladem swojego odłamu poszła Rosyjska Cerkiew Prawosławna.


Śmierć carskiej rodziny to wydarzenie kończące pewną epokę w dziejach Rosji. Po nim nastały mroczne lata, w których cieniu kryją się oprawcy podobni do carskich morderców. Może, gdyby Mikołaj II miał choćby minimalne wyczucie społecznych nastrojów, nie skończyłby życia w tak straszny sposób. (źródło: Piotr Jezierski)

Albert I książę Monako

Albert I (ur. jako Albert Honoré Charles Grimaldi; ur. 13 listopada 1848 r. w Paryżu, zm. 26 czerwca 1922 r. w Paryżu), 11. książę Monako od 10 września 1889 r. do 26 czerwca 1922 r., syn księcia Karola III Grimaldi i Antoinette de Merode.

 

Przez cały XIX wiek żubry należały do zwierząt szczególnie poszukiwanych przez kolekcje zoologiczne. Zezwolenie na ich odstrzał dla celów naukowych było bardzo trudne do uzyskania. Carska administracja Puszczy Białowieskiej, ostatniego miejsca w Europie, gdzie żubr jeszcze wówczas występował, chroniła „króla europejskich puszcz". Pozwolenia na polowania wydawane były rzadko i rezerwowano je niemal wyłącznie dla carskiej rodziny i zagranicznych - w Rosji szczególnie ważnych i cenionych - polityków i arystokratów. Jednym z nielicznych gości, którym pozwolono na ubicie dwóch żubrów, był książę Monako Albert I z dynastii Grimaldi. Książę był ostatnim uczestnikiem wielkich łowów, organizowanych w Puszczy Białowieskiej za czasów carskich. Polowanie to odbyło się w ostatnich dniach stycznia 1913 roku.


Do Białowieży, na zaproszenie Cara Mikołaja II, przyjechał książę Monako Albert I  z dynastii Grimaldi. Car nie mógł towarzyszyć księciu, gdyż w tym czasie był zajęty innymi sprawami. Razem z księciem przyjechał jego stały adiutant Henri Bourée oraz lekarz osobisty dr. Loüet, a także kilka innych osób. Z polecenia gubernatora Warszawy, gościom przez cały czas ich pobytu w Puszczy towarzyszył Wacław Mariewski - przedstawiciel zarządu kolei nadwiślańskich. Do Białowieży całe towarzystwo przybyło pociągiem 29 stycznia 1913 roku, w godzinach porannych. Na dworcu kolejowym gości witali: Mitrofan Golenko - zarządca Puszczy Białowieskiej, Józef Newerly - organizator reprezentacyjnych polowań oraz Otto Renke - zarządca pałacu cesarskiego.

 

Łowy trwały trzy dni - od 29 do 31 stycznia. Pierwszego dnia do Puszczy wyjechano po południu. Polowanie odbyło się bez naganki. 18-stopniowy mróz wcale nie przeszkadzał myśliwym. Książę Albert miał na sobie pelisę z podbiciem futrzanym, a na nogach buty wyłożone futrem. Efekt polowania okazał się dla myśliwych pomyślny. Książę ubił żubra i jelenia, a pozostali uczestnicy łowów trzy jelenie i dwa dziki. Śniadanie spożyto w specjalnym pawilonie. Wiedząc o całkowitej abstynencji najważniejszego gościa, alkoholu nie podawano. Książę, jako zapalony myśliwy, zachwycał się obfitością puszczańskiego zwierzostanu. Nie krył też swego podziwu dla samej Puszczy, która go wprost oczarowała.

 

Drugiego dnia łowów książę ustrzelił żubra, jelenia i potężnego dzika. Padły ponadto trzy jelenie i dzik. W polowaniu nie uczestniczył dr Loüet, który pozostał w pałacu, by pomierzyć i sfotografować trofea z pierwszego dnia polowania.
 
Trzeciego dnia wyjazd do Puszczy nieco się przeciągnął. Kierownicy miejscowej administracji postanowili bowiem bliżej zapoznać gości z białowieskim pałacem. Po zakończeniu spaceru po komnatach pałacowych, gości zaproszono na śniadanie. Podano na nie między innymi polędwicę z żubra, upolowanego przez księcia. Do Puszczy myśliwi wyjechali około południa. Tym razem książę położył celnymi strzałami dwa kapitalne jelenie. Padł też dzik i postrzelono daniela, który umknął w puszczański gąszcz.

 

Po powrocie z Puszczy i krótkim odpoczynku, goście zostali zaproszeni na pożegnalny obiad. Po jego zakończeniu książę Albert podziękował za wspaniałe przyjęcie w Białowieży. Jej gospodarzom wręczył wysokie odznaczenia. Zarządca Puszczy zrewanżował się księciu albumem z pięknymi widokami Puszczy Białowieskiej. Wraz z żoną zaprosił też gościa na wieczór do swojej siedziby, na prywatne przyjęcie. Następnego dnia książę wysłał do Cara Mikołaja II telegram z podziękowaniami za okazaną mu w Białowieży gościnność.

 

Do Warszawy dostojny gość przyjechał 1 lutego. Przebywał tutaj kilka dni, będąc podejmowany przez miejscowych arystokratów. W podróż powrotną wyruszył 5 lutego.

 

W ślad za księciem powędrowały do Monako zdobyte w Puszczy Białowieskiej trofea. Na podstawie inwentarza, zachowanego w Archiwum Pałacu Książęcego w Monako, wiemy, że były to szkielety i skóry dwóch żubrów, czterech jeleni i jednego dzika, oczyszczone i umyte w Białowieży, a następnie pod eskortą urzędnika odwiezione do granicy państwa. Żubry spreparował w Anglii Rowland Ward. Dzisiaj znajdują się one w zbiorach Muzeum Antropologii Prehistorycznej w Monako i Narodowego Muzeum Historii Naturalnej w Paryżu. (źródło: Piotr Bajko).

I jeszcze jeden opis tego polowania zamieszczony w Przeglądzie Zoologicznym     XLIX , 1-2 (2005) : 31-38.


Polowanie księcia Monako Alberta I w Puszczy Białowieskiej w 1913 roku i losy dwóch zabitych przezeń żubrów

 

Jednym z nielicznych gości, którym pozwolono na ubicie dwóch żubrów, był książę Monako Albert I (z dynastii Grimaldi. Księciu bardzo zależało na tym pozwoleniu. Był podróżnikiem, mecenasem muzeów zoologicznych i badań (głównie oceanograficznych, antropologicznych i prehistorycznych) i przyrodnikiem. Na swoich jachtach Hirondelle i Princesse Alice II odbył szereg wypraw naukowych, m.in. na Azory i Spitsbergen, skąd przywiózł bogate zbiory zoologiczne. Jak wielu arystokratów tamtej epoki, Albert I był zapalonym myśliwym. Pragnął uzyskać żubra dla dynamicznie rozwijających się zbiorów przyrodniczych księstwa Monako. Dzięki jego hojności w Paryżu utworzono Instytut Paleontologii Człowieka, działający do dziś. Księciu zależało, aby także ten Instytut posiadał w swojej kolekcji żubra, zwierzę - zdaniem francuskich paleontologów - szczególnie ważne dla prehistorii człowieka w Europie.

 

Przyjazd i polowanie Alberta I opisano w Journal de Monaco (nr 2863 z dnia 11 lutego 1913 roku) w rubryce Dom Panujący. Poniżej prezentujemy pełną treść tego artykułu po tłumaczeniu z języka francuskiego (oryginalny tekst tłumacza).

 

Jego Wysokość Książę otrzyma! pozwolenie Jego Wysokości Cara Rosji na polowanie w jego dobrach w Białowieży (gubernia grodzieńska). 27 stycznia Jego Wysokość pojechał pociągiem z Paryża do Warszawy. Towarzyszyli mu adiutant - lejtnant marynarki Bouree i pan doktor Loiiet, osobisty lekarz. Na granicy rosyjskiej Jego Wysokość Książę spotkał się z jak najlepszym przyjęciem ze strony władz. Od tej chwili towarzyszył mu w różnych podróżach pan Weneslas de Maryewski, szef Kontroli Transportu [w oryg.: Contróle du Service Mobile], przydzielony rozkazem Jego Ekscelencji Gubernatora Warszawy. Po przybyciu do tego miasta, przez które jedynie przejechał z jednego dworca na drugi nie opuszczając pociągu, Jego Wysokość Książę został przyjęty przez księcia generała Melikoffa - adiutanta Gubernatora, generała Kesketha - dyrektora Kolei Nadwiślańskich, pana Scholpa - dyrektora Transportu (w oryg.: Dtrecteur des Mouvements) i inne osobistości, które towarzyszyły Jego Wysokości Księciu podczas przejazdu, Na Dworcu Brzeskim J.W. Książę przesiadł się wraz z osobami ze swego otoczenia do specjalnego wagonu przygotowanego z najwyższym komfortem. Pan Maryewski i pułkownik żandarmerii W. Smirnicki towarzyszyli mu, podróżując w innym specjalnym wagonie.


30 stycznia około godz. 9 rano pociąg przybył do Białowieży, gdzie J.W. Książę został przyjęty przez pana Generała Golenkę, administratora dóbr, pana Józefa Neverly, Inspektora Łowieckiego i pana Otto Rekka, zarządcę pałacu. Bezzwłocznie udano się do apartamentów oddanych do dyspozycji Księcia na czas pobytu, a położonych w skrzydle pałacu.


J.W. Książę pozostał w Białowieży do 1 lutego. Podejmowano go z największą gościnnością. Każdego dnia wyruszał saniami do wspaniałej Puszczy, mającej 1.250.000 ha domeny łowieckiej J.W. Cara, w której żyje gruba zwierzyna łowna. Licznie rozmnażają się tutaj dziki, jelenie i sarny. Spotyka się także łosie i żubry (niewłaściwie zwane turami) - ostatnich przedstawicieli gatunku, który niemal wyginął w Europiei i  nie występuje nigdzie indziej z wyjątkiem Kaukazu. To wyjątkowa, rzadka okazja dla myśliwego móc polować na taką zwierzynę.

 

J.W. Książę ubił dwa okazy tych zwierząt oraz kilka jeleni i dzików. Dzięki staraniom personelu dóbr pomiary zabitych zwierząt zostały natychmiast wykonane przez lejtnanta marynarki Bouree. Zwierzęta zostały wypatroszone, a ich szkielety oczyszczone pod nadzorem doktora Louet. Podjęto także wszelkie niezbędne działania, aby móc później wypchać te zwierzęta tak cenne dla kolekcji muzeów historii naturalnych.

 

W przededniu wyjazdu Książę został zaproszony na prywatne przyjęcie do pana i pani Golenko, a 1 lutego odjazd odbył się w warunkach wcześniej opisanych. Po przyjeździe do Warszawy około godz. 7 wieczorem Jego Wysokość został przyjęty przez generała księcia Melikoffa, który stawił się do Jego dyspozycji na czas pobytu w Warszawie oraz przez najwyższe kierownictwo Służb Kolei. Przybyli także pan Schulmann, szef osobistego gabinetu jego ekscelencji gubernatora, generał Balk z kierownictwa policji i inni, J.W. Książę pojechał następnie do Hotelu Bristol, gdzie rząd zarezerwował dla niego apartamenty. Po kolacji udał się do Teatru Nowości, aby w loży rządowej obejrzeć operetkę.


2 lutego w południe Jego Ekscelencja Gubernator wraz z adiutantem, pułkownikiem straży udali się z wizytą do Jego Wysokości, który odznaczył ich Wielką Wstęgą Orderu Świętego Karola. O godz. 1 (po południu) J.W. Książę wraz z lejtnantem marynarki Bouree i doktorem Louet udał się na zamek, aby wziąć udział w obiedzie wydanym na Jego cześć przez Ekscelencje Gubernatora i panią Scalon. W obiedzie uczestniczyli książę i księżna Czetwertyńscy, pan Essen, łowczy Jego Wysokości (Cara), markiza Wielopolska, książę i księżna Braniccy, księżna Augusta Potocka, generał Sirelius, generał Klueff, pan Malicheff, prezydent Warszawskich Teatrów Rządowych], pani Tolbousine, pan i pani Schoulmann, generał książę Melikoff  i inni. Pod koniec posiłku Jego Ekscelencja Gubernator wygłosił przemówienie na cześć J.W. Księcia, który podziękował za wielką gościnność, z jaką spotkał się w Rosji, a zakończył wznosząc toast za J.W. Cara i Ich Ekscelencje Gubernatora i panią Scalon.

 

Podczas pobytu w Warszawie Jego Wysokość spotkał się z jak najżyczliwszym przyjęciem ze strony administracji oraz polskiego społeczeństwa. Przyjęty został przez księżną i księcia Branickich, którzy oprowadzili go po swoim pałacu w Wilanowie, gdzie znajduje się godne podziwu muzeum pamiątek historycznych i artystycznych, stanowiących cenne świadectwo dla studiów historii Polskich Królów, którzy mieszkali w tym pałacu. Książę zwiedził także dawną królewską rezydencję w Łazienkach, gdzie został przyjęty przez pułkownika lejtnanta Liatina, który go oprowadził. Odwiedził także interesującą stację miejskich filtrów oraz Instytut Politechniczny, gdzie kształci się inżynierów dla przemysłu, kopalni, elektryczności, chemii itp. Chwała za istnienie tej instytucji, w której znajdują się doskonałe laboratoria, duże kolekcje geologiczne i wspaniałe modele najnowocześniejszych maszyn, należy się panu Wertheimowi, jednemu z głównych sponsorów tej fundacji. Zakończmy wyliczanie informacją o przyjęciu wydanym na cześć Jego Wysokości przez markizę Wielopolską, w którym wzięli udział Jego Ekscelencja Gubernator i pani Scalon oraz liczne osobistości Polskiego Społeczeństwa.

 

5 lutego Jego Wysokość opuścił Warszawę. J.E. Gubernator w towarzystwie uprzednio wymienionych adiutantów i sztabu przyszedł Go pożegnać na dworzec. Zauważmy obecność, pomiędzy innymi, pana Wertheima, radcy państwa, pana Millera, szambelana i prezydenta miasta, generała Meiera, komendanta policji. O godz. 2.45 pociąg odjechał i Książę oddał ostatnie honory licznym żegnającym Go osobom.

 

Podczas pobytu Jego Wysokości wysłane zostały następujące telegramy. W odpowiedzi na telegram J.W. do J.W. Cara, oznajmiający przyjazd do Białowieży zawierający podziękowanie za zgotowane przyjęcie, J.W. Car wysłał taką depeszę:

 

„Książę Monaco, Białowieża. Mam nadzieję, że pobyt w Białowieży pozostawi u Księcia miłe wspomnienia. Mikołaj”.

 

Po pobycie w Białowieży Jego Wysokość wysłał telegram do J.W. Cara:

 

„Opuszczam Białowieżę z niezapomnianymi doznaniami, przesyłam Waszej Wysokości wyrazy najwyższego szacunku oczekując, że spotkawszy Waszą Wysokość, będę mógł osobiście przekazać podziękowania. Oddany Waszej Wysokości Albert, książę Monaco”.

 

Po dotarciu nad rosyjską granicę w Kaliszu, J.W. Książę wysłał do Jego Ekscelencji następującą depeszę:

 

J.E. Gubernator Warszawy. „Nie chcę opuścić polskiego terytorium bez podziękowania za okazane mi względy i napisania o radości i cennych wspomnieniach z tej podróży.”

 

Nieco więcej informacji o samym polowaniu Alberta I zawiera artykuł N. DE WOUYTCHA, jaki ukazał się w Rives d'Azur (miesięczniku wychodzącym w Monako) nr 335 w kwietniu 1938 roku, a więc ćwierć wieku po odbytym polowaniu w Puszczy Białowieskiej i 16 lat po śmierci Alberta I:

 

Książę Albert I z Monako w Białowieży

 

Z okazji polowań marszałka Goeringa w Polsce, gazety na całym świecie mówiły o wielkich obszarach leśnych Białowieży i żubrach, nadzwyczaj rzadkich zwierzętach z rodziny pustorogich. Przed I Wojną Światową Białowieża należała do apanaży rodziny Cara Rosji. Jakiś czas temu, ostatni carski administrator tych dóbr opublikował w Paryżu, na łamach emigracyjnego pisma La Renaissance, swe wspomnienia z Puszczy, opis organizacji dóbr i polowań oraz jej wybitnych gości. Wspomniał między innymi szlachetną postać Księcia Alberta I z Monako.


Przyjazd Księcia Alberta został zapowiedziany panu Golenko przez Centralną Administrację Apanaży w lutym 1913 roku. . Instrukcje przekazane w związku z wizytą Księcia precyzowały, że Car Mikołaj zezwalał gościowi na zabicie dwóch żubrów, Nadzwyczajny to przywilej, zważywszy na rzadkość tych zwierząt, Książę przybył [do Białowieży] 23 lutego  wraz z adiutantem - lejtnantem marynarki Bouree i swoim lekarzem, doktorem Louet. Rozgościli się oni w apartamentach Wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza.


Tego roku klasyczna rosyjska zima nastała dopiero na tydzień przed przyjazdem Księcia. Śnieg spadł obficie, a temperatura wynosiła 25° poniżej zera. Droga dla sań przedstawiała się wspaniale, a olbrzymie pokryte śniegiem drzewa tworzyły widok o  zadziwiającym pięknie. Jednak ten piękny krajobraz nie byt nieznany Księciu, który z przyjemnością opowiadał panu Golenko o swoich polowaniach na Spitsbergenie I i na niedźwiedzia grizzly w Ameryce Północnej. Przez 4 dni, które spędził w Białowieży, Książę chodził w butach wyłożonych futrem, ubrany w krótką pelisę również podbitą futrem, aby uniknąć złych skutków zimna. Wielokrotnie okazywał satysfakcję z tego ubioru w rosyjskim stylu.


Książę zapowiedział, że szkielety zabitych żubrów zostaną przeznaczone na dary dla francuskich i angielskich muzeów zoologicznych. Począwszy od pierwszego dnia, książę okazał się nadzwyczajnym strzelcem. Zabił żubra pierwszym wystrzałem; zwierzę padło jak rażone piorunem. Po tym wyczynie Książę przemierzył Puszczę, podziwiał stada różnych zwierząt i zabił kilka z nich. Następnego dnia upolował jelenia i dzika. Trzeciego dnia książę zabił drugiego żubra. Mięso obu żubrów zostało starannie zdjęte. Książę skosztował język i filet i uznał je za doskonałe, ale było to głównie zasługą kucharza, ponieważ mięso żubrze jest w zasadzie niezbyt smaczne, kości i skóry zostały oczyszczone i umyte, a następnie pod eskortą urzędnika i zgodnie z instrukcjami księcia, odwiezione do granicy do wysłania.


W przeddzień wyjazdu Książę Albert wręczył administratorowi apanaży order Świętego Karola i rozdał różne nagrody personelowi uczestniczącemu w polowaniach. Z kolei zarządca apanaży przedstawił Jego Wysokości album z widokami Białowieży, który książę zgodził się przyjąć na pamiątkę swojego pobytu, który uznał za jeden z najprzyjemniejszych.

 

Było to ostatnie polowanie na żubry w Puszczy Białowieskiej za panowania w niej rosyjskich Carów. Wtótce wybuchła I Wojna Światowa i dla Puszczy nastał niedobry okres.

Wraz z postępem działań wojennych na wschodzie podjęto decyzję o ewakuacji wyposażenia pałacu białowieskiego w głąb Rosji. Dokonano inwentaryzacji mienia, wszystko starannie zapakowano i 7 sierpnia 1915 r. wysłano do Moskwy. Białowieskie cudeńka trafiły do Pałacu Aleksandryjskiego. Wkrótce większość mieszkańców Puszczy Białowieskiej udała się na tułaczkę nazwaną później "Bieżeństwem". Spłonęły wsie i miasteczka. Skończyła się epoka Carów. Mikołaj II wraz z żoną i dziećmi zostali zamordowani przez bolszewików w lipcu 1918 roku. (Od 2000 roku uznani przez Cerkiew za męczenników i kanonizowani) Majątek pałacu rozdzielono. Część trafiła na Kreml. Część ceramiki o największej wartość została przejęta przez Gokhran (instytucja zajmująca się kosztownościami: złotem, kamieniami szlachetnymi, itp.) . Zdjęcia i albumy z rysunkami wysłano do Muzeum Życia. Trofea z carskich polowań zostały umieszczone w Muzeum Darwina oraz w Moskiewskim Muzeum Zoologicznym.


Kolekcja królewskich trofeów z Muzeum Darwina prawie w całości pochodzi z pałacu myśliwskiego Puszczy Białowieskiej. Są to poroża zwierząt, na które tam polowano, od końca XIX wieku do początku XX wieku, w tym od ostatniego królewskiego polowania, które odbyło się w 1913 roku. Głównie są to trofea jelenia, sarny europejskiej, żubra i łosia. Na medalionach lub kościach czołowych można zobaczyć, kto, kiedy i gdzie dostał tę lub inną zwierzynę - wskazane jest nazwisko i imię łowcy, data i miejsce polowania. „Around the World” i „Mosgortur” opowiadają o królewskim polowaniu.


Królewskie trofea przybyły do muzeum W 1915 r., rok po rozpoczęciu pierwszej wojny światowej, cała biżuteria z pałacu w Białowieży, w tym trofea, została ewakuowana do Moskwy. Najprawdopodobniej ze względu na fakt, że Moskwa leżała daleko od granic. Trofea umieszczono w Ogrodzie Neskuchnym, w jednym z pawilonów, który już nie istnieje.


Fakt, że królewskie trofea przetrwały podczas rewolucji i wojny, można uznać jedynie za cud. Cała własność ewakuowana z Pałacu Białowieskiego częściowo pozostała w Moskwie, a częściowo została przetransportowana do Petersburga, trafiła do Polski lub zniknęła. Ale największa część królewskich trofeów jest przechowywana w Muzeum Darwina w Moskwie.


Pierwszy dyrektor muzeum, Alexander Fedorovich Kots, był fanatycznie oddany instytucji i starał się stworzyć największą i najciekawszą kolekcję naukową i historyczną. I najwyraźniej dowiedziawszy się, że trofea z polowania carskiego były przechowywane w Moskwie, zwrócił się do władz z prośbą o przeniesienie ich do muzeum.

Nie wiadomo na pewno, jak trofea trafiły do muzeum. Brak dokumentów archiwalnych dotyczących ich otrzymania.  Znajdują się w muzeum dopiero w połowie lat 90 XX w.., kiedy instytucja przeprowadziła się do nowego budynku przy ulicy Wawiłowej.

Kiedy muzeum przenoszono się ze starego budynku do, część trofeów odkryto przez przypadek Obecny czołowy badacz w muzeum Igor Vadecheslavovich Fadeev, niosąc wypchanego tygrysa, który stał na dużym skrzyni-podium, oparł się na nim, pękła zgniła deska, a ręka pracownika wsunęła się do środka. Natknął się na coś ostrego. Otworzyli pudełko i stwierdzili, że było wypełnione parostkami sarny.

Zaczęli wyjmować poroża, ale nikt nie pomyślał, że są spokrewnieni z trofeami królewskiego polowania - wszystko było zamalowane. Po zmyciu napisy stały się wyraźnie widoczne. Później znaleziono pozostałe trofea, ukryte na strychu z zamazanymi napisami.

 

Podsumowując tamte czasy należy stwierdzić że, Carowie rosyjscy, będący od 1795 roku włodarzami Puszczy Białowieskiej, otoczyli żubry i inną zwierzynę,  jako swą własność, specjalną opieką. 10 września 1802 roku „przypisano" do Puszczy chłopów ze wsi Czwirki, Panasiuki, Kamienniki i Myzinary Pałuckie w celu ochrony żubrów „przed wybijaniem, straszeniem i dla wyżywienia". Ostatnią z tych miejscowości zastąpiono następnie wsiami Kiwaszyn i Roszkówka. Do obowiązków chłopów z wymienionych wsi, zamieszkujących łącznie 108 gospodarstw, należało przygotowywanie siana na zimowe dokarmianie żubrów, utrzymywanie w dobrym stanie dróg leśnych, ochrona przeciwpożarowa oraz uczestnictwo w polowaniach w charakterze naganiaczy. Ukazem z 1803 roku Aleksander I objął żubry ochroną, wprowadzając wymóg uzyskania odręcznego zezwolenia carskiego na ich łapanie lub zabijanie, a na wstęp do Puszczy Białowieskiej trzeba było otrzymać upoważnienie miejscowej administracji.


Od 1809 roku corocznie przeprowadzano spis żubrów. Odbywało się to w ten sposób, że zimą, po opadach śniegu, wszyscy strażnicy w umówionym dniu dokonywali inspekcji swych obchodów, licząc ślady wchodzące i wychodzące oraz sprawdzając zwierzostan wewnątrz rewirów. Metoda ta była niezbyt ścisła, o czym świadczą znaczne nieraz wahania liczby zwierząt między kolejnymi latami, ale jej rezultaty odzwierciedlają ogólne trendy zmian stanu liczebnego białowieskiego stada. Statystyki te wykazały, że liczba żubrów zwiększała się systematycznie do 1857 roku, kiedy to osiągnęła swój punkt kulminacyjny - 1898 sztuk. Następnie doszło do gwałtownego spadku liczebności tych zwierząt i jej ustabilizowania się na poziomie około 500 sztuk. Na początku XX wieku białowieskie stado powiększyło się do około 700 osobników i w tym stanie przetrwało do początku I Wojny Światowej.

 

Opisując polowania w Puszczy Białowieskiej nie sposób pominąć ludzi, którzy te polowania organizowali dla Carów i wywarli wielki wpływ na rozwój samej Puszczy Białowieskiej. Obraz łowiectwa w Puszczy Białowieskiej  w minionym stuleciu kształtowało zaledwie kilka osób. Ich listę otwiera wielki łowczy, organizator carskich polowań – Józef Newerly, mający do pomocy łowczych – Edmunda Wagnera, Ewalda Barka, Pawła Seferyniaka, Otto Reka i Henryka Paczowskiego.

Józef Newerly (1841-1914)

Wielki łowczy w Puszczy Białowieskiej w okresie panowania dwóch ostatnich Carów rosyjskich – Aleksandra III i Mikołaja II. Jego wnukiem (po kądzieli) był pisarz i pedagog – Igor Newerly (1903-1987), a prawnukiem jest Jarosław Abramow-Newerly (ur. 1933 r.)


Józef Newerly urodził się w 1841 roku w Czechach. W młodości praktykował, a później pracował na stanowisku leśniczego w ekskluzywnych gospodarstwach łowieckich hrabiego Georga von Stockau i hrabiego Berchtoltza na Morawach (kraina we wsch. części dzisiejszej Republiki Czeskiej).


W 1872 roku feldmarszałek książę Aleksander Bariatyński zaprosił Newerlego do organizacji gospodarstwa łowieckiego w Skierniewicach. Po śmierci księcia w 1879 roku, Newerly został przeniesiony do organizującego się gospodarstwa łowieckiego w Spale. Pracował tutaj do 1894 roku. Otrzymał wówczas od księcia Leonida Wiaziemskiego – naczelnika Głównego Zarządu Apanażów propozycję objęcia stanowiska wielkiego łowczego, czyli oberjegermajstra w zarządzie administracji leśnej Puszczy Białowieskiej.


Newerly przybył do Białowieży w 1894 roku. Świeżo upieczonemu oberjegermajstrowi powierzono reorganizację służby łowieckiej na wzór zachodnioeuropejski. Zarząd Dóbr Apanażowych zatwierdził nową administrację łowiecką Puszczy już w 1895 roku.
Obowiązki oberjegermajstra i jego podwładnych szczegółowo określała instrukcja o polowaniu zatwierdzona dla Puszczy w 1896 roku i uzupełniona w 1902 roku. Wielki łowczy obowiązany był kierować pracą służby łowieckiej i czuwać nad prawidłowym wykonywaniem wszystkich czynności, które do niej należały. Musiał też ochraniać, rozmnażać i dokarmiać zwierzynę, a także tępić drapieżniki. Car chciał mieć bogate, zasobne w zwierzynę łowisko.
Newerly na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że nadmierne rozmnożenie zwierzyny doprowadzi z czasem do jej degeneracji, a przy tym ucierpi drzewostan Puszczy. Nie mógł jednak postąpić niezgodnie z obowiązującymi go wytycznymi, musiał wypełniać swoje zadania. Później będzie o to obwiniany przez różnych autorów.


W lecie 1894 roku oberjegermajster podjął działania mające na celu odświeżenie krwi puszczańskiej zwierzyny drogą jej wymiany prace te prowadził do końca swej pracy w Puszczy. Inną istotną sprawą, którą zajmował się J. Newerly od początku swej służby, było zakładanie w Puszczy dróg przeznaczonych do polowań. Prace te rozpoczęto już jesienią 1894 roku. Drogi miały za zadanie umożliwienie dojazdu do każdego rejonu Puszczy i śledzenie zwierzyny. Poczynając od 1896 roku, J. Newerly budował też podjazdowe drogi myśliwskie, przeznaczone wyłącznie do polowań z podjazdu. Budowano także na szeroką skalę paśniki i szopy na siano. Rozpoczęto regularne rozwożenie karmy ustalonymi drogami leśnymi, przecinającymi Puszczę w różnych kierunkach. W każdej z pięciu jednostek łowieckich znajdował się centralny skład paszy. W celu wzbogacenia bazy pokarmowej wprowadzano do Puszczy różne nowe gatunki roślin. Powiększający się stan zwierzyny już w 1898 roku wymusił na Zarządzie Puszczy zmniejszenie powierzchni pastwisk w lesie do około 28,6 tys. ha.

 

Stan żubrów – najważniejszej zwierzyny w Puszczy Białowieskiej – wykazywał stały spadek od początku drugiej połowy XIX wieku, ale już za czasów J. Newerlego zatrzymał się na poziomie ponad 600 sztuk i zaczął wzrastać. Niestety, liczne choroby wybuchające wśród puszczańskiej zwierzyny w latach 1904-1911, skutecznie hamowały ten wzrost.


Do podstawowych zadań J. Newerlego należało także przygotowywanie oraz prowadzenie carskich i wielkoksiążęcych polowań. Musiał on wybrać odpowiednie oddziały oraz ustalić ich liczbę na każdy dzień polowania. On także opracowywał porządek i plan polowania. Wyznaczał linie i stanowiska strzeleckie, zarządzał przecinkę wizurek (linii strzeleckich), a także kierował tymi robotami. Szkolił straż łowiecką i leśną oraz naganiaczy, rekrutujących się z miejscowych chłopów. Wszystkie prace przygotowawcze zatwierdzał zarządca Puszczy, ale samym przebiegiem polowania kierował już samodzielnie J. Newerly.


Pierwsze polowanie w Puszczy Białowieskiej, z jakim prawdopodobnie miał do czynienia nowy oberjegermajster, odbyło się w marcu 1894 roku. Chodziło o odstrzelenie nadzwyczaj agresywnego żubra, który sprawiał strażnikom wiele kłopotu, przy tym zabijał inne żubry. Dalej – J. Newerly urządzał polowania carskie – dla Aleksandra III (w 1894 roku) i Mikołaja II (w 1897, 1900, 1903 i 1912 roku). Były też polowania wielkoksiążęce – w 1902 roku (dla Włodzimierza Aleksandrowicza) oraz w 1907 i 1913 roku (dla Mikołaja Mikołajewicza). W 1913 roku zorganizował polowanie dla księcia Monaco – Alberta.


W 1913 roku oberjegermajster był już poważnie chory. Mimo to uczestniczył jeszcze w organizacji muzeum przyrodniczo-łowieckiego w Białowieży, które oddano do użytku w lipcu 1914 roku. Pracę w Puszczy J. Newerly zakończył z końcem 1913 roku. Stanowisko po nim objął w styczniu 1914 roku jego bliski współpracownik – Ewald Bark. Zły stan zdrowia spowodował, że Józef Newerly wiosną 1914 roku wyjechał na badania lekarskie do Warszawy. Lekarze stwierdzili u niego raka żołądka. Przeprowadzono operację, której jednak wielki łowczy nie przeżył. Zmarł w czerwcu 1914 roku. Rodzina postanowiła pochować go na cmentarzu prawosławnym na Woli.


O śmierci starego łowczego wspomniał w swoich pamiętnikach Car Mikołaj II, przy okazji krótkiego i ostatniego pobytu w Białowieży w dniu 25 czerwca 1915 roku. Dziwi jednak trochę, że napisał o nim jako o człowieku, którego nie znał? A przecież widział go wiele razy, gdyż obowiązkiem Newerlego było składanie raportu o ilości ubitych sztuk na zakończenie każdego dnia polowania. W tzw. sztrekach (przeglądach upolowanej zwierzyny) Car zawsze uczestniczył. Newerly w stroju łowieckim podchodził do każdej ustrzelonej sztuki i wskazywał na nią kordelasem. Sztreka odbywała się pod dźwięki orkiestry, złożonej z funkcjonariuszy służby łowieckiej. Po zdaniu raportu Newerly chował kordelas do pochwy i oddalał się ze swego miejsca.


Wnuk Igor tak opisał swego dziadka: „Stary, ale jary, rumianolicy, z białą brodą jak święty Mikołaj, nawet ładniejszy, taki dumny z orlim nosem i ostrym strzeleckim spojrzeniem, z pewnością ładniejszy od świętego, tylko bez takiej słodkiej, wigilijnej dobroci, gdzie tam, słodyczy nie ma w sobie żadnej, ale mądry, ale najważniejszy”.


W Puszczy Białowieskiej Józef Newerly mieszkał w Zwierzyńcu – niewielkiej osadzie przy zwierzyńcu żubrowym. Razem z żoną – Czeszką Frantiszką, z którą miał dwie córki i trzech synów. Frantiszka w chwili śmierci męża była już na wpół sparaliżowana. Przed wybuchem wojny światowej wyjechała razem z córką i zięciem oraz wnukiem do Penzy w Rosji, gdzie wkrótce zmarła. (Oprac. Piotr Bajko).

Stefan Charczun (1874-1953)

W dwudziestoleciu międzywojennym funkcję łowczego Puszczy pełnił Stefan Charczun. Po jego przejściu na emeryturę gospodarka łowiecka spoczęła w rękach inspektora łowiectwa Maksymiliana Doubrawskiego. Obaj byli organizatorami polowań reprezentacyjnych Prezydenta RP Ignacego Mościckiego. Barwną i niepospolitą postacią w tej grupie był Stefan Charczun. Pochodził z Wołynia. Do Puszczy Białowieskiej przybył pod koniec XIX wieku, opuścił ją w połowie lat trzydziestych XX wieku, nie licząc około 5-letniego okresu przymusowego pobytu w Rosji w okresie I Wojny Światowej. Dzisiaj w Białowieży pamięć o łowczym Charczunie powoli zanika.

 

Stefan Charczun urodził się 28 października 1874 roku we wsi Studzianka koło Dubna, z ojca Andrzeja Charczuna i matki Kseni Mikołajczyk, pochodzenia chłopskiego. Przynajmniej tak zostało  zapisane w metryce urodzenia i akcie zgonu. W kręgach rodzinnych potomków S. Charczuna przypuszcza się, że ich przodek mógł być nieślubnym dzieckiem hrabiego Aleksandra Berga – obywatela rosyjskiego pochodzenia niemieckiego, który posiadał dobra na Wołyniu i w Finlandii. Nie zachowały się bliższe informacje o latach dziecięcych i młodzieńczych Stefana. Pierwszą pracę podjął na poczcie w charakterze gońca, miał wtedy 16 lat. Po dwóch-trzech latach poznał Stefana Seferyniaka, praktykanta leśnego w majątku hr. Aleksandra Berga. Seferyniak zaprzyjaźnił się z Charczunem i wstawił się za nim u hrabiego, by ten przyjął go na praktykę.W roli praktykanta Charczun spisał się bardzo dobrze. Hrabia powierzył mu wkrótce zarząd nad mocno zaniedbanym majątkiem, który wygrał w karty. Charczun w szybkim czasie doprowadził majątek do świetności, ale po kilku latach hrabia przegrał go w karty, a sam wyjechał do Finlandii. Przed wyjazdem zdążył jeszcze zaprotegować Charczuna do służby łowieckiej w Puszczy Białowieskiej. Wspomnieć tu należy, że hrabia Berg bywał od czasu do czasu w Puszczy Białowieskiej na polowaniach – m.in. w 1871, 1880 i 1881 roku. Przeważnie towarzyszył w łowach wielkiemu księciu Mikołajowi Mikołajewiczowi.
 
Stefan Charczun przyjechał do Puszczy Białowieskiej w 1896 roku. W tym samym roku, 28 maja, ożenił się z Zofią Seferyniak, siostrą swego przyjaciela, córką warszawskiego rusznikarza. Małżeństwo to doczekało się sześciorga dzieci, z których dwoje wcześnie zmarło.

 

Przed wybuchem I Wojny Światowej Charczun pracował już jako jeden z oberjegrów,  kierował pracą grupy strażników łowieckich. Mając wyjątkowe uzdolnienia muzyczne, stworzył z podległych sobie pracowników orkiestrę. Funkcjonowała ona zarówno za czasów carskich, jak i w okresie międzywojennym. Julian Ejsmond w opowiadaniu „Zima białowieska” nazwał S. Charczuna „trębaczem niezrównanym”.

 

Po ewakuacji przez władze carskie w sierpniu 1915 roku pracowników leśnych i łowieckich w głąb Rosji, Charczun trafił z rodziną do guberni twerskiej. Pracował tam jako leśnik. Po wybuchu rewolucji październikowej uciekł z rodziną do Polski. Wrócił do Puszczy Białowieskiej. 21 września 1920 roku został powołany na stanowisko leśniczego w Nadleśnictwie Królewskim (zob. „Dziennik Urzędowy Zarządu Terenów Przyfrontowych i Etapowych” nr 1/1920).

 

Po pewnym czasie przeniósł się bliżej Białowieży, pracując do września 1928 roku na stanowisku leśniczego Leśnictwa Grudki. Następnie został mianowany łowczym Dyrekcji Lasów Państwowych w Białowieży (zob. „Echa Leśne” nr 10/1928). Na tym stanowisku pozostawał do czasu przejścia na emeryturę w 1935 roku. Kierował pracą szesnastu strażników łowieckich. Mieszkał z rodziną w Krzyżach, w domu będącym własnością żony (budynek ten zachował się do dzisiaj).

 

S. Charczun bardzo dbał o zwierzynę. Za jego kierownictwa dokarmiano intensywnie jelenie i sarny, rozkładając luźno paszę w lesie. Dzikom wykładano padlinę, kasztany, żołędzie i okopowe. Na terenie całej Puszczy założono 143 lizawki i 124 paśniki. We wspomnieniach dawnego strażnika łowieckiego Sergiusza Waszkiewicza – Stefan Charczun był człowiekiem bardzo zdolnym i stanowczym (zob. „Gazeta Pomorska” nr 85/1987). Poważał Charczuna również Paweł Bark – syn Ewalda Barka, który w styczniu 1914 roku objął obowiązki głównego łowczego. O Charczunie, jako „wykwalifikowanym hodowcy i leśniku”, wspomina się w roczniku „Ochrona Przyrody” z 1930 roku. Z kolei w „Ilustracji Polskiej” (nr 11/1936) przedstawia się go jako „człowieka na wskroś oddanego łowiectwu, zamiłowanego hodowcę-myśliwego i bezlitosnego tępiciela kłusownictwa”, pod którego opieką „ilość zwierzyny powoli, lecz stale wzrastała”.

Zasługi Charczana na polu łowiectwa docenił Wydział Wykonawczy Polskiego Związku Stowarzyszeń Łowieckich. Na posiedzeniu 20 października 1931 roku przyznano mu medal srebrny (zob. Łowiec Polski” nr 46/1931).

 

Łowczemu Charczunowi została powierzona opieka nad założoną we wrześniu 1929 roku hodowlą żubrów w Puszczy Białowieskiej. W październiku 1929 roku osobiście konwojował z Warszawy dwie samice. Ogromnym zaszczytem i jednocześnie uznaniem dla fachowości Charczuna, było powierzenie mu organizacji zimowych reprezentacyjnych białowieskich polowań prezydenckich, na które prezydent RP Ignacy Mościcki zapraszał, poczynając od 1930 roku, różne osobistości z całej Europy. Przed polowaniami prezydent wzywał Charczuna i mówił mu, jakie są jego wymogi odnośnie polowania. Łowczy musiał wszystkie spełnić. Łowczy białowieski organizował polowania dla różnych dostojników państwowych krajowych i zagranicznych (m.in. marszałka Senatu RP Władysława Raczkiewicza, generałów: Kazimierza Fabrycego, Daniela Konarzewskiego, Felicjana Sławoja-Składkowskiego, Kazimierza Sosnkowskiego, ministrów: Bogusława Miedzińskiego, Karola Niezabytowskiego, P. Romockiego, Mariana Zyndrama-Kościałkowskiego, i wielu innych).

Jesienne polowanie na jelenie. Pierwszy od lewej: Stefan Charczun, Herman Knothe  - generalny łowczy Lasów Państwowych, Karol Nejman - ostatni dyrektor Dyrekcji Lasów Państwowych oraz Prezydent RP Ignacy Mościcki

Prezydent Ignacy Mościcki w dowód wdzięczności podarował S. Charczunowi na pamiątkę srebrną papierośnicę, którą 19 lipca 1930 roku, w obecności wyższych urzędników Dyrekcji Lasów Państwowych w Białowieży, przekazał Charczunowi osobiście Adam Loret – dyrektor Lasów Państwowych. Wewnątrz papierośnicy widnieje napis: Prezydent Rzeczypospolitej Ignacy Mościcki Panu Łowczemu Stefanowi Charczunowi na pamiątkę z okazji polowania dn. 10-14.IV.1930 r. w Białowieży. Informację o prezydenckim geście odnotowało czasopismo „Echa Leśne” (Nr 8/1930).

 

Stefan Charczun przez długie lata pracy poznał dobrze Puszczę Białowieską, także od strony florystycznej. Wspomina o nim z wdzięcznością w swym dziele „Lasy Białowieży” (Poznań 1930) profesor Józef Paczoski – kierownik Nadleśnictwa Rezerwat. Charczun okazał wiele pomocy Paczoskiemu w jego badaniach, wskazał uczonemu m.in. nowe stanowisko bluszczu na tym terenie.

 

1 października 1935 roku Stefan Charczun przeszedł na emeryturę. Bezpośrednim powodem było uzyskanie wieku emerytalnego, ale także kierowane pod jego adresem – głównie przez młodą, nie mającą żadnych doświadczeń w hodowli żubrów lekarkę weterynarii, Ludmiłę Baranowską-Błotnicką – zarzuty o dopuszczenie do walki pomiędzy żubrami „Björnsenem” i „Borussem”. Charczun, rzeczywiście przegrupował niefortunnie żubry, nie spodziewając się, że jeden z nich zdoła przełamać ogrodzenie i rozpocząć walkę z drugim samcem. „Borusse”. Jako większy i cięższy, złamał tylny bieg przeciwnika i spowodował u niego szereg obrażeń wewnętrznych. Żubra trzeba było zastrzelić. S. Charczun na kilka miesięcy przed przejściem na emeryturę wziął udział we wszechświatowej wystawie w Brukseli (Belgia). W polskim pawilonie była prezentowana „niezwykle piękna skóra rysia (z głową)” – własność Charczuna, o czym informował na swych łamach „Łowiec Polski” (nr 16/1935).

 

Charczunowie jeszcze w kwietniu 1935 roku, za kwotę 5 tysięcy złotych, sprzedali Dyrekcji Lasów Państwowych w Białowieży swój dom z placem w Krzyżach, w którym znalazło siedzibę nadleśnictwo. Sami przenieśli się do Warszawy. W styczniu 1937 roku kupili dom w Kiwercach na Wołyniu i tam zamieszkali.
 
Po II Wojnie Światowej, w grudniu 1944 roku przyjechali w ramach repatriacji do Lublina. Po dotarciu do nich syna Sergiusza, opuścili to miasto i osiedli w Krzętowie, położonym około 30 kilometrów od Radomska. Syn pracował w tamtejszym nadleśnictwie. W 1950 roku został przeniesiony do Nadleśnictwa Jakubkowo koło Iławy. Stefan Charczun dokonał tutaj swego żywota 28 lipca 1953 roku, pochowany został na cmentarzu w pobliskiej wsi Tylice. Żona Zofia wyjechała do córki do Słupska, gdzie zmarła w 1964 roku, w wieku 89 lat. Wnukowie łowczego Puszczy Białowieskiej, dr Janusz Dynowski z Olsztyna i Andrzej Brosz z Gedajtów, przechowują w zbiorach rodzinnych m.in. trąbkę myśliwską z wygrawerowanym napisem Panu Łowczemu Stefanowi Charczunowi pracownicy DLP Białowieża, 11 XI 1934, srebrną zapalniczkę otrzymaną w 1930 roku od gen. K. Fabrycego oraz muszlę trytona-wabik na jelenia.

 

Potomkowie łowczego pielęgnują także opowieść rodzinną o dostrzeleniu przez dziadka wilka, lekko ranionego przez Hermanna Göringa podczas polowania w Białowieży w 1935 roku. Wilk został odprawiony do Berlina samolotem. Göring podarował wówczas Charczunowi sztylet, o którym wspomina Jarosław Abramow Newerly w opowiadaniu pt. „Sztylet Göringa”.

 

Andrzej Brosz twierdzi jednak, że historia ta jest trochę inna, niż ją pisarz przedstawił. Z opowiadań babci Zofi i Charczunowej wie, że z pochwy sztyletu odłupali najpierw znajdujące się ozdobne żołędzie, następnie – po przyjściu Rosjan – ze strachu wyrzucili sztylet do wody.


Według wiedzy dr. Janusza Dynowskiego, Charczunowie przed wybuchem wojny oddali sztylet Göringa na Fundusz Obrony Narodowej. Był on wprawdzie pozłacany, ale brzydki. Gdy do Kiwerców weszli Niemcy, zjawiła się u Charczuna delegacja przysłana przez Göringa, który zaproponował Charczunowi objęcie stanowiska łowczego białowieskiego. Ten wymówił się chorobą i podeszłym wiekiem. Pan Janusz dużo rozmawiał z dziadkiem, doskonałym gawędziarzem. Zapamiętał wiele historii z jego życia. W liście do autora artykułu z 29 stycznia 2012 roku wspomniał o problemie nadmiaru zwierzyny w Puszczy Białowieskiej za czasów carskich, z którym Stefan Charczun ze służbą leśną musieli się uporać. Doszło do tego – pisał dr Dynowski – że populacja jeleni osiągnęła bezsensownie wysoką liczebność. Zjadała wszystko, nie pozwalając na jakąkolwiek odnowę lasu. Bardzo szybko wytworzył się typ jelenia cherlawego, chorowitego. W końcu udało się przekonać Cara Mikołaja II do zdecydowanego zmniejszenia pogłowia tych zwierząt, pod warunkiem że redukcji (odstrzału) dokona osobiście dziadek, żeby była pewność, że do bardziej nowoczesnej hodowli pozostaną właściwe osobniki. Łowczy podjeżdżał chmarę furmanką, dokonywał selekcji i strzelał. Za nim ciągnęły inne pojazdy konne, strzelone sztuki szybko zabezpieczano i transportowano do Petersburga. Odstrzał redukcyjny trwał przez kilka pierwszych tygodni zimy. Ale nie wiem którego roku. Akcja była na tyle poważna, że obejmowała dwa, czy nawet trzy tysiące zwierząt.

 

Rozmawiałem na ten temat z panem  Stanisławem Borowskim (pracownikiem naukowym w Zakładzie Badania Ssaków PAN w Białowieży – dop. P.B.). Kręcił głową. Nie był pewien czy rzeczywiście tak było. Zdziwiłem się, bo dziadek nie lubił koloryzować. Poza tym już po drugiej wojnie światowej dostałem od niego dwa woreczki grandli (byków i łań) o łącznej pojemności około 1,5 litra – pozostałości po carskich jeleniach. Gdyby to nie była prawda, skąd wzięłoby się tyle kłów tych zwierząt? Stefan Charczun oczywiście nie kłamał. Wiemy bowiem, że w czerwcu 1914 roku ówczesny główny łowczy puszczy Ewald Bark wystosował do Głównego Zarządu Dóbr Apanażowych w Petersburgu obszerny referat, w którym opisał niewłaściwy system hodowlany, uprawiany w puszczy. W referacie domagał się przeznaczenia do odstrzału 3,5 tys. sztuk grubej zwierzyny, z wyjątkiem żubrów i łosi.
 
W październiku tego samego roku Car Mikołaj II zatwierdził zaproponowaną liczbę do odstrzału, wyznaczając termin jego wykonania do 1 lutego 1915 roku. A więc redukcja puszczańskiego zwierzostanu dokonana została na przełomie 1914 i 1915 roku.(autor: Piotr Bajko).


Maksymilian Doubrawski (? - 1939)

Nadleśniczy, inspektor łowiectwa w Dyrekcji Lasów Państwowych w Białowieży. Pomimo ważnej roli, jaką odgrywał w życiu międzywojennej Białowieży, zachowało się o nim stosunkowo niewiele informacji. Pochodził prawdopodobnie z terenów Galicji.


Z „Sylwana” (nr 11/1912), dowiadujemy się, że Maksymilian Doubrawski we wrześniu 1912 roku zdał egzamin przed komisją egzaminacyjną dla pomocników w służbie leśnej ochronnej i technicznej w Przemyślu, z wynikiem dostatecznym. W rocznikach „Kalendarza Leśnego Informacyjnego” z lat 1926, 1927 i 1928, znajdujemy informację, że w tym okresie M. Doubrawski pracował na stanowisku nadleśniczego Nadleśnictwa Wiadotupickiego (DLP Białowieża).


W 1933 roku pełnił przez krótki okres obowiązki nadleśniczego Nadleśnictwa Iwacewicze (DLP Białowieża), następnie został nadleśniczym tegoż nadleśnictwa.


W 1933 roku podczas uroczystości związanych ze św. Hubertem w Spale otrzymał Srebrny Krzyż Zasługi. Od 1935 roku Maksymilian Doubrawski pracował już na stanowisku inspektora łowiectwa w Dyrekcji Lasów Państwowych w Białowieży. Po przejściu na emeryturę długoletniego i zasłużonego łowczego Puszczy Białowieskiej, Stefana Charczuna, objął jego funkcję. Kierował Referatem (Oddziałem) Łowieckim.


„Ilustracja Polska” (nr 11/1936) przedstawia M. Doubrawskiego jako „człowieka o dużym zamiłowaniu i wiadomościach z dziedziny łowiectwa”. A dalej dodaje: „Pan Doubrawski jeszcze jako nadleśniczy Nadleśnictwa Iwacewicze dużo czasu poświęcał łowiectwu i na tym polu doszedł do bardzo dobrych wyników, powierzenie więc jemu stanowiska łowczego należy do szczęśliwych posunięć”.


M. Doubrawski organizował polowania reprezentacyjne w Puszczy Białowieskiej w latach 1936-1939. On też składał prezydentowi RP Ignacemu Mościckiemu raporty o wyniku polowania podczas uroczystych przeglądów zwierzyny, urządzanych przed pałacem w Białowieży.


Mieszkając i pracując w Białowieży, prowadził hodowlę posokowców, które były oczkiem w jego głowie.


Opiekował się hodowlą łosi w Puszczy Białowieskiej. Osobiście sprowadzał je z Ordynacji Dawidgródeckiej. Organizował i nadzorował prowadzone tutaj od 1936 roku prace nad regeneracją tarpana leśnego. Czuwał także nad przebiegiem prac związanych z restytucją żubra oraz ponownym wprowadzeniem do Puszczy niedźwiedzia.


Uczestniczył czynnie w organizacji I Zjazdu Przyjaciół Rezerwatu do Regeneracji Tarpana, który odbył się w Białowieży 9 maja 1937 roku. Z kolei na walnym zebraniu Polskiego Oddziału Międzynarodowego Towarzystwa Ochrony Żubra (20 listopada 1938 roku) został wybrany do Zarządu Polskiego Oddziału MTOŻ.


We wrześniu 1937 roku dwukrotnie podprowadzał prof. Feliksa Nowowiejskiego na rykowisko jeleni, podczas dwutygodniowego pobytu kompozytora w Białowieży.W 1938 roku M. Doubrawski otrzymał węgierski Krzyż Oficerski, przyznany mu przez Regenta Węgier Mikloša Horthy’ego, w podzięce za bardzo dobrze zorganizowane polowanie. M. Doubrawski wspomagał finansowo budowę bursy w Białowieży.


W Białowieży mieszkał w Domu Łowczego, który znajdował się na terenie Parku Pałacowego, pomiędzy Domem Marszałkowskim a dawną stajnią. Budynek ten spalił się w 1940 roku (wg inf. ustnej Zofii Pokackiej z 10 marca 2002 roku).


Maksymilian Doubrawski zginął w 1939 roku z rąk Sowietów. Informację taką znajdujemy na str. 271 w książce „Leśnictwo polskie w okresie drugiej wojny światowej” (Warszawa 1967). (Oprac. Piotr Bajko)

Jan Adolf Richter (1908 - 1945)

Jan Adolf Richter – funkcjonariusz służby łowieckiej w Puszczy Białowieskiej w latach 1930-1939 i 1941-1944. Urodził się 20 stycznia 1908 roku w Królowym Moście (pow. białostocki), w rodzinie leśnika Augusta Gustawa Richtera i Emmy Hake – córki miejscowego fabrykanta sukna.

 
We wrześniu 1930 roku został zatrudniony w Białowieży jako praktykant leśny i przydzielony do służby łowieckiej. W 1933 roku Jan określał siebie jako praktykanta łowieckiego. Brał czynny udział w przygotowaniu i nadzorowaniu przebiegu polowań reprezentacyjnych, urządzanych w Puszczy Białowieskiej od 1930 roku przez prezydenta RP Ignacego Mościckiego. W 1936 roku piastował już funkcję zastępcy łowczego (w relacjach prasowych z polowań wymieniany błędnie jako łowczy). W 1938 roku podawany jest jako podłowczy.

Pierwszy z prawej Jan Richter

  Dał się poznać jako wzorowy pracownik łowiecki, o czym zaświadczają przyznawane mu w tym okresie odznaczenia i nagrody. W 1936 roku Richter został odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi w dziedzinie łowiectwa, a w 1938 roku otrzymał węgierski krzyż zasługi od polującego w Puszczy Białowieskiej regenta Węgier Miklosa Horthy’ego.


Podczas dwóch ostatnich polowań reprezentacyjnych, w których brał udział Hermann Göring (1937, 1938), Richter był przez niego zapraszany na prywatne rozmowy przy herbatce, które odbywały się w stojącej na bocznicy kolejowej opancerzonej salonce. W 1937 roku jako zastępca łowczego otrzymał od premiera Prus kordelas myśliwski ze srebrną rękojeścią, który został przysłany specjalnie z Berlina. A w 1938 roku na pamiątkę udanych łowów feldmarszałek przed opuszczeniem Białowieży wręczył Richterowi dużą lornetkę polową z wygrawerowaną dedykacją. Taki sam prezent otrzymał również kierownik polowania, inspektor łowiectwa Maksymilian Doubrawski. W 1938 roku Göring zaprosił Richtera do spędzenia urlopu w jego dobrach Rominty – obecnie Krasnolesje (Rosja), z czego ten chętnie skorzystał.

   
Jan Richter był uzdolniony muzycznie. Sygnały myśliwskie poznał od łowczego białowieskiego – Stefana Charczuna, który przygotowywał i kierował prezydenckimi polowaniami reprezentacyjnymi do 1935 roku. W 1937 roku Jan dyrygował orkiestrą podczas uroczystego przeglądu upolowanej zwierzyny. „Ilustrowany Kurier Codzienny” (nr 51/1937) podawał: „Trębacze z łowczym dyrekcji białowieskiej Richterem na czele odegrali w dalszym ciągu na waltorniach francuskich marsza „Rozkład", tradycyjną pieśń patrona myśliwych św. Huberta i stare polskie melodie łowieckie o śmierci dzika i wilka, pieśń „Przyjemność polowania” i wreszcie – na zakończenie „Pożegnanie panów myśliwych”. Zastępca łowczego odgrywał także sygnały powitalne na dworcu kolejowym podczas przyjazdu uczestników polowania do Białowieży, również poranną pobudkę myśliwską. Roman Jasiński we „Wrześniu pod Alpami” (Warszawa 1974) wspomina, że Richter w czasie polowania reprezentacyjnego w 1938 roku wykonywał z krużganku wieży pałacu w Białowieży prezydencki hejnał myśliwski, skomponowany przez prof. Feliksa Nowowiejskiego. Sygnał był odgrywany każdego dnia, trzykrotnie, Podobnie było w 1939 roku, podczas wizyty w Białowieży Galeazzo Ciano – ministra spraw zagranicznych Włoch. Richter wymieniany jest w tym czasie przez prasę jako leśniczy.


Obok uzdolnień muzycznych Richter posiadał także talenty malarskie. Świadczy o tym m.in. obraz jego autorstwa, przedstawiający jelenia-byka, a znajdujący się w prywatnych zbiorach Jana Charczuna z Wyrzyska – jednego z wnuków łowczego Stefana Charczuna.

Inny wnuk białowieskiego łowczego – Zbigniew Charczun (1925-2014), zapamiętał Jana Richtera z domu swego dziadka, gdy uczył się w białowieskiej szkole powszechnej w roku szkolnym 1933/34. W spisanych i drukowanych wspomnieniach, określa go jako „adiunkta, pomocnika łowczego”. Podaje też, że Richter, „wysoki rudy Niemiec, który sypiał z otwartymi oczami”, odpoczywał czasem w domu łowczego, na stojącej pod oknem kozetce.


Richter mieszkał w Białowieży razem z żoną w domu należącym do Dudziczów (obecnie ul. Waszkiewicza 146). Żoną Richtera była Klotylda Jastrzębska, córka właściciela sklepu mięsno-wędliniarskiego Franciszka Jastrzębskiego.


Okupacyjne władze radzieckie w czasie II Wojny Światowej nakazały Richterowi opuszczenie Białowieży. Wrócił on wraz z Niemcami w 1941 roku. Pracował jako łowczy. Ponownie zamieszkał w domu Dudziczów, później przeniósł się do dawnego Domu Zarządu Puszczy, położonego nieopodal schroniska turystycznego na terenie Parku Pałacowego. Dzielił ten budynek z leśniczym Schulzem ze Zwierzyńca.


W 1943 roku Richter jeździł do Niemiec po kilka niedźwiedzi węgierskich. Dwie sztuki tych zwierząt przywiózł z ogrodu zoologicznego w Królewcu. Przy wypuszczaniu ich z klatek asystował Lütz Heck.


Przed wejściem do Białowieży w lipcu 1944 roku wojsk radzieckich, Jan Richter opuścił ją wraz z odchodzącymi Niemcami. W 1945 roku został zamordowany i obrabowany na ulicy w Czechach w ramach typowego dla tamtego okresu samosądu na Niemcach. Żona Klotylda zmarła ok. 1990 roku w Warszawie.


Warto też wspomnieć, że rodzona siostra dziadka Jana Richtera (Adolfa Hake), Berta, wyszła za mąż za fabrykanta Edwarda Kramma z Dojnowa pod Dojlidami, natomiast córka Maria za rosyjskiego księcia Aleksandra Szachowskoja (w 1892 roku), a ciotka Eliza Hake za porucznika Aleksandra Licharewa ze znanej bojarskiej rodziny. Jego wuj, Oskar Hake, miał żonę Wandę von Schipper. Pod koniec I Wojny Światowej, w kamienicy brata matki – Erwina Hake w Białymstoku (ul. Warszawska 62), jako u dalszych kuzynów, zamieszkał na czas urlopu z wojska cesarski generał Max-Joachim von Hake. Na wieść o abdykacji Cesarza generał zastrzelił się we wspomnianym domu, bo nie mógł znieść upadku cesarstwa. Stało się to 11 listopada 1918 roku. (Oprac. Piotr Bajko)

Edmund Wagner (1875 - 1963)

Niewiele już osób w Białowieży pamięta łowczego Edmunda Wagnera (1875-1963). Gdy przyjechałem do Białowieży w czerwcu 1961 roku zwróciłem uwagę na interesującą sylwetkę starszego pana z sumiastym wąsem, który ze strzelbą na ramieniu przechadzał się w pobliżu Domu Myśliwskiego. Był ubrany w zielony strój myśliwski, a na głowie nosił kapelusz myśliwski z piórkiem. Edmund Wagner mieszkał wtedy w Domu Myśliwskim.

Przed wejściem do Domu Myśliwskiego. Pierwszy z lewej na dole Edmund Wagner

Po spaleniu się Domu Myśliwskiego w nocy z 23 na 24 styczeń 1962 roku otrzymał pokój w Schronisku Turystycznym PTTK. Opiekę nad sędziwym myśliwym sprawował ówczesny kierownik schroniska PTTK pan Ryszard Kapuśniak oraz pani Paraska Bajko. Syn pana Wagnera po wojnie zamieszkał w Afryce w Tanzanii, która wówczas nazywała się Tanganika, w miejscowości Moshi u podnóża najwyższego szczytu Afryki – Kilimandżaro (5895 m wysokości). Po śmierci żony Wagnera, syn postanowił zabrać ojca do siebie i w grudniu 1958 roku Edmund Wagner wyruszył w daleką podróż. Na prośbę syna rozpoczął pisać wspomnienia ze swojego bogatego życia, które ukończył w marcu 1959 roku. Liczący 87 stron maszynopis zatytułowany: „Wspomnienia myśliwskie Edmunda Wagnera za okres  1980-1958” znajduje się w bibliotece Białowieskiego Parku Narodowego. Znany fotografik przyrody, Włodzimierz Puchalski, po zapoznaniu się z treścią tego pamiętnika wyraził opinię, że przed publikacją wymaga dużych zmian redakcyjnych na co autor nie wyraził zgody.
 
Wagner nie mógł się zaaklimatyzować w Afryce, podeszły wiek, klimat oraz nieznajomość angielskiego sprawiły, że postanowił powrócić do Białowieży. W 1963 roku nastąpiło jednak pogorszenie się stanu zdrowia sędziwego łowczego spowodowane przeżyciach związanymi z pożarem Domu Myśliwskiego oraz złamaniem nogi.

 

Syn postanowił ponownie zabrać ojca do siebie. E. Wagner podróżował pod opieką pana R. Kapuśniaka, wkrótce po przyjeździe do Tanganiki zmarł.

 

W tym miejscu pragnę wrócić do początków życia tego interesującego człowieka. W 1900 roku, przyjechał do Puszczy Białowieskiej, gdzie główny łowczy carski (oberjeger) Józef Newerly zatrudnił go na stanowisku łowczego, jako jednego z pięciu łowczych podległych mu na terenie Puszczy. Jesienią 1903 roku towarzyszył Wielkiemu Księciu Mikołajowi Mikołajewiczowi w polowaniu na jelenie na terenie Puszczy. Wielki Książę polecił E. Wagnera Carowi Mikołajowi II, jako dobrego fachowca. Jesienią 1913 roku, Car wezwał Go do swojej rezydencji w Carskim Siole, oddalonej o 25 km od Petersburga i zlecił zorganizowanie łowiectwa na Krymie. Łowczy poprosił o możliwość zabrania z Białowieży do pomocy trzech ludzi ze służby łowieckiej, byli to Sieduń, Borysewicz i Filipczuk, których imion we wspomnieniach nie podał.

Edmund Wagner z żoną i synkiem na Krymie

W lutym 1914 roku przywieziono z Białowieży na Krym 4 żubry, w tym jednego samca i 3 krowy, w wieku około 4 lat. Zwierzęta te umieszczono w zwierzyńcu o powierzchni 1 ha, zbudowanym w 1913 roku. Znajdował się on na terenie górskim, porośniętym starym drzewostanem bukowym, przez zagrodę przepływał strumyk. Zagroda była oddalona oddalony o 24 km od miejscowości Ałuszta. Transport żubrów na teren zwierzyńca był bardzo trudny, klatkę asekurowało linami po 6 ludzi z każdej strony. Przed samym wybuchem rewolucji 1917 roku stado żubrów na Krymie liczyło piętnaście osobników, ale w końcu 1918 roku pozostał jeden żubr, który wkrótce zginął z rąk kłusowników. Po rewolucji E. Wagner pracował na Krymie, jako taksówkarz. W 1924 roku otrzymał zezwolenie na powrót do Polski. Pracował, jako łowczy w kilku miejscach, między innymi w majątku hr. Maurycego Potockiego „Iwacewicze” na Polesiu. Okres okupacji niemieckiej spędził w Jabłonnej koło Warszawy. W 1944 roku przyjechał do Białowieży, gdzie pracował, jako łowczy do czasu likwidacji służby leśnej w marcu 1951 r. Następnie w latach 1952-1958 pracował w Białowieskim Parku Narodowym, początkowo w bibliotece, a następnie, jako kierownik Muzeum BPN. Na emeryturę odszedł 1 lipca 1958 roku. Z żoną Aleksandra miał 2 synów, jeden zaginął bez śladu podczas wojny, drugi walczył w II Korpusie Wojska Polskiego, a po wojnie zamieszkał w Tanganice w Afryce.

 

Więcej szczegółów z życia Edmunda Wagnera można znaleźć w książce kronikarza białowieskiego Piotra Bajko pt. „Z zakamarków białowieskiej historii” wydanej w 2015 roku. Pierwszy raz czytałem „Wspomnienia E. Wagnera” szukając informacji o żubrach. Drugi raz musiałem zajrzeć do tego maszynopisu w ubiegłym roku, gdy nasz kolega i przyjaciel z Białorusi Aleksej N. Buniewicz przekazał nam list dr Mariny Iwanownej Rudenko z Krymskiego Przyrodniczego Rezerwatu z prośbą o informacje dotyczące wysyłki żubrów z Białowieży na Krym. Niestety w Białowieży nie zachowały się żadne dokumenty z tego okresu. Przypomniałem sobie wtedy, że we wspomnieniach Wagnera znajduje się duży fragment teksu poświęconego tej sprawie. Nasz list, w którym opisaliśmy informacje dotyczące organizacji łowiectwa na Krymie oraz wywozu żubrów na Krym przetłumaczyła na rosyjski pani Lusia Dworakowska, za co Jej serdecznie dziękujemy. Przy okazji opowiedziała nam, że Jej babcia, felczerka Olga Smoktunowicz, przyjaźniła się z łowczym Wagnerem i Jego żoną. Jako mała dziewczynka odwiedzała z babcią Wagnerów w Domu Myśliwskim. Czasami te odwiedziny miały związek z chorobą pani Aleksandry. Gdy Wagner wyjechał do Afryki przysyłał babci pani Lusi kolorowe kartki, w których pisał, że bardzo tęskni do Polski i narzekał na uciążliwe upały. Jednocześnie dowiedzieliśmy się od pani Lusi, że mogiła żony Wagnera znajduje się na cmentarzu w Białowieży. Na pomniku Aleksandry Wagner, która zmarła w kwietniu 1958 roku, jest podane Jej panieńskie nazwisko Żukowa, a od pani Lusi dowiedzieliśmy się, że była krewną marszałka Żukowa. (opracowali: Zbigniew A. Krasiński i Małgorzata Krasińska).

Lech Miłkowski (1928-2015)

Magister inżynier leśnictwa, nadleśniczy, zastępca nadleśniczego ds. łowiectwa w Puszczy Białowieskiej. Nazywany był powszechnie ostatnim łowczym Puszczy Białowieskiej.


Lech Miłkowski urodził się 20 lipca 1928 roku w Siedlcach. Ojciec jego pochodził spod Limanowej, natomiast biologiczna matka z Wadowic. W Siedleckie rodzice Lecha przybyli za pracą, zatrzymując się we wsi Olszyc Szlachecki (gm. Domanice), gdzie ojciec objął stanowisko kierownika szkoły.


Wybuch wojny zakłócił kształcenie Lecha. W 1942 roku rozpoczął on naukę w Szkole Rzemieślniczej dla Przemysłu Drzewnego, którą ukończył po dwu latach. W 1945 roku podjął naukę w technikum i liceum dla dorosłych. W następnym roku zdał tzw. małą maturę, a w 1947 roku – maturę typu matematyczno-fizycznego. Studiował na Wydziale Leśnym SGGW w Warszawie, dyplom magistra inżyniera leśnictwa otrzymał w 1951 roku. W czasie studiów chętnie wertował przedwojenne i współczesne pisma łowieckie.


Pracę rozpoczął 15 stycznia 1952 roku w Nadleśnictwie Starzyna na stanowisku zastępcy nadleśniczego, Mikołaja Bogdanowicza. Trafił tutaj z nakazem pracy. Miał wprawdzie jeszcze do wyboru Narewkę, ale po wizycie w niej z żoną, ze względu na trudny teren, zrezygnował. W ogóle to chciał pracować w Olsztyńskiem. Pociągały go duże lasy i jeziora. Polować zaczął zaraz po przybyciu do Puszczy Białowieskiej. Łowiectwo zawsze go pociągało, ale skąd wzięła się ta pasja nie potrafił powiedzieć, w jego rodzinie nikt nie polował. Po raz pierwszy uczestniczył w polowaniu w sierpniu 1938 roku, mając zaledwie 9 lat. Wieszał na trokach kaczki upolowane przez kolegów jego ojca. Po powrocie z łowiska dostał lanie od ojca, bo wcześniej nie poinformował go o swoim zamiarze.


Po czterech latach pracy w Starzynie objął stanowisko adiunkta w Nadleśnictwie Hajnówka. Od 1 marca 1956 roku zaczął pracować w Nadleśnictwie Zwierzyniec na stanowisku nadleśniczego. Nadleśnictwo to w ciągu kilku lat uczynił wzorowym w regionie. Wprowadził wiele zmian w funkcjonowaniu administracji leśnej. Pod jego kierownictwem wybudowano kilka kilometrów nowych dróg żwirowych w puszczy. Wyrosły również nowe osady w lasach – zostało wybudowanych 8 leśniczówek, gajówek i domków robotniczych. Szczególnie dużo przejawiał troski o interesy socjalno-bytowe robotników leśnych.


Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych pełnił funkcję komisarza ds. akcji wilczej. W 1964 roku powołano go na stanowisko inspektora obwodowego OZLP w Białymstoku. Z początkiem stycznia 1970 roku w Puszczy utworzono teren polowań dewizowych, L. Miłkowski został zastępcą nadleśniczego ds. łowieckich, przysługiwał mu jednocześnie tytuł łowczego. Łowczy koordynował pracę służby łowieckiej, która składała się z 11 osób (Puszcza Białowieska była podzielona na 9 obwodów łowieckich, obejmujących łącznie powierzchnię 64 tys. hektarów). W 1991 roku, po wprowadzeniu nowej ustawy o lasach, która nie przewidywała istnienia służb łowieckich, Miłkowski otrzymał funkcję starszego specjalisty ds. łowieckich. Zmiana ta bardzo go zabolała. Od tamtej pory nie przysługiwał mu nawet mundur pracownika lasów.


W lipcu 1970 roku L. Miłkowski, wspólnie z Towarzystwem Przyjaciół Białowieży oraz Wydziałem Oświaty i Kultury Prezydium PRN w Hajnówce, zorganizował w Białowieży z okazji 25-lecia Polskiego Związku Łowieckiego wystawę „Trofea łowieckie w Puszczy Białowieskiej 1945-1970”. Był jednocześnie jej komisarzem. Na wystawie pokazano 97 wieńców jeleni, 78 sztuk parostków rogaczy i 11 sztuk oręża dzików. L. Miłkowski był ponadto kuratorem drugiej wystawy trofeów łowieckich z Puszczy Białowieskiej, którą w listopadzie 2003 roku zorganizowały nadleśnictwa puszczańskie w sali wystawowej Białowieskiego Ośrodka Kultury. Opracował katalog tej wystawy.


W latach siedemdziesiątych L. Miłkowski wspólnie z leśniczym Jackiem Wysmułkiem opracował leśną ścieżkę dydaktyczną łączącą aspekty historyczne i przyrodnicze Starej Białowieży. Ścieżkę nazwano „Szlakiem Dębów Królewskich i Wielkich Książąt Litewskich”. Otwarta w maju 1979 roku, ścieżka stała się niebawem atrakcyjnym miejscem, chętnie odwiedzanym przez turystów i wycieczkowiczów.


W 1992 roku łowczy opracował wraz z Januszem Dawidziukiem, Tomaszem Gątkiewiczem, Czesławem Michalczukiem i Piotrem Brożkiem, na potrzeby Grantu Banku Światowego, „Strategię gospodarki leśnej w Puszczy Białowieskiej”. Walczył zdecydowanie z kłusownictwem. Na początku lat osiemdziesiątych kłusownicy w odwecie otruli mu psa. W 1983 roku włamali się do jego leśniczówki i skradli broń. Rozpuścili przy tym plotkę, że Miłkowskiemu wcale sztucera nie ukradziono, ale oddał go „Solidarności” (była akurat rocznica Sierpnia). Milicja natychmiast pozbawiła Miłkowskiego uprawnień łowieckich, co w jego przypadku mogło oznaczać odebranie możliwości wykonywania zawodu. Represje spotkały również syna Miłkowskiego, akurat w czynnej służbie. Jemu również odebrano prewencyjnie broń i pozwolenie. Wkrótce znalazł się znajomy, który dotarł aż do generała Kiszczaka i przysięgał, że Miłkowski nie chce w pojedynkę obalać ustroju. Winnych w końcu złapano, ale uniknęli oni kary. Miłkowski znał ich z imienia i nazwiska.


Tak mówił o kłusownictwie dziennikarzowi „Gazety Współczesnej” (nr 145/1994): Obecnie na terenie Puszczy kłusownictwo nasiliło się ponownie. Miejscowi traktują je jako sposób na pozyskanie mięsa i poroża na sprzedaż. Ostatnio w okolicach Białowieży policjanci znaleźli u chłopa trzy sztuki samodzielnie wykonanej broni i worek amunicji. Walka z kłusownikiem jest trudna i niebezpieczna. To nie są szlachetni Janosicy. To ludzie niebezpieczni, którzy w czasie spotkania w lesie ze strażnikiem nie mają skrupułów. Ludzie boją się z nimi walczyć. W takich małych środowiskach, gdzie wszyscy wszystkich znają łatwo o zemstę. Kilka lat temu, zimą, w Białowieży urządzono polowanie na kłusowników, którzy mordowali jelenie. Złapano dwóch na gorącym uczynku. Patroszących zabitego byka. Mieli przy sobie broń. Po trzech tygodniach prokuratura umorzyła postępowanie ponieważ nie potrafiła stwierdzić, który z nich zastrzelił zwierzę. W takiej sytuacji strażnicy nie mają motywacji do walki z kłusownictwem.


Z dniem 31 grudnia 1993 roku przeszedł na emeryturę. Na jego miejsce nie powołano już nikogo. Sam tytuł łowczego, którym go powszechnie obdarzano, był grzecznościowy. Będąc na emeryturze, Miłkowski organizował jeszcze polowania dewizowe na terenie nadleśnictw: Hajnówka i Białowieża, prowadził wycenę trofeów łowieckich. I tak wspominał swych podwładnych: „Miałem to szczęście, że w pracy ocierałem się o ludzi, którzy pracowali w Puszczy Białowieskiej jeszcze przed wojną. To byli całkiem inni ludzie, inaczej patrzyli na łowiectwo niż my teraz. Autentycznie swój zawód kochali. To byli ludzie prości, bez wiedzy ekologicznej, biologicznej jaką mają obecni pracownicy, ale mieli coś więcej niż obecni – mieli serce. Oni kochali zwierzynę, z poświęceniem dla niej pracowali. To były piękne postacie: ostatni specjalista od głuszców – Sergiusz Wołkowycki, stary Stefan Niemcunowicz, który miał niesamowitą intuicję do drapieżników, p. Władysław Wiśniewski, stary Aleksander Bołbot, którego syna Jana też dobrze wspominam. Wszyscy oni już nie żyją. Dla nich łowiectwo było czymś jedynym, niezwykłym” („Głos Białowieży” nr 11-12/1997).


Członek Wojewódzkiej Rady Łowieckiej w Białymstoku i przewodniczący Komisji Wyceny Trofeów. W 1982 roku został powołany do Komisji Wyceny Trofeów i Wystaw Łowieckich Naczelnej Rady Łowieckiej w Warszawie.
W bogatej kolekcji trofeów myśliwskich Miłkowski posiadał m.in. liczne złotomedalowe trofea dzików i jeleni. Ozdobę kolekcji stanowił też ryś, którego upolował w 1976 roku i miał go przekazać Piotrowi Jaroszewiczowi, lecz premier do Białowieży nie przyjechał, i tak ryś pozostał u łowczego.


L. Miłkowski napisał przewodnik dla myśliwych pt. „Łowiectwo w Puszczy Białowieskiej”, wydany w lipcu 1970 roku w serii „Wszystko w Białowieży”. Opublikował także około dziesięciu artykułów o gospodarce łowieckiej, inwentaryzacji zwierzyny i biologii zwierząt łownych w prasie fachowej („Łowiec Polski”, „Las Polski”, „Sylwan”, „Kontrasty”, „Niedersächsischer Jäger”). W 2003 roku zamieścił na łamach „Głosu Białowieży” siedem artykułów w cyklu „Pasje życia”, w których opisał swoje najciekawsze polowania. Współpracował także z białowieskimi naukowcami – efektem tej współpracy jest współautorstwo pięciu prac naukowych, opublikowanych w „Acta Theriologica” i „Polish Ecological Studies”.


L. Miłkowski wystąpił w kilku filmach dokumentalnych i reportażach telewizyjnych. W jesieni 1987 roku nagrana została z nim rozmowa do filmu dokumentalnego Wacława Florkowskiego pt. „Nie ma litości dla jelenia”. Łowczy rozważał, czym są w rzeczywistości polowania? W początku 1994 roku zrealizowany został z jego udziałem półtoragodzinny reportaż telewizyjny pt. „Krzyk puszczy” Tamary Sołoniewicz dla programu 1 TVP. Świeżo emerytowany łowczy przedstawił w nim aktualny obraz Puszczy – tragiczny w swej postaci i wymowie. Najwięcej mówił o gospodarce łowieckiej, która przeżywała agonię z całą Puszczą, tj. o zmianie zasad polowań, stopniowej likwidacji służby łowieckiej, rozpanoszonym kłusownictwie. Przywoływał w pamięci swoje wcześniejsze lata pracy, porównywał, wyciągał wnioski. Zwrócił też uwagę na niszczenie zasobów drzewnych Puszczy i wszelkie niekorzystne tego następstwa. Źle się wyrażał o obecnym pokoleniu leśników. W 1994 roku L. Miłkowski wystąpił również w krótkim reportażu, zrealizowanym przez Piotra Garbarczyka dla „Telewizyjnego Kuriera Województw”. Opowiedział przed kamerą o aktualnej sytuacji w puszczańskim łowiectwie.


Łowczy dość często udzielał wywiadów także dziennikarzom prasowym. Ostatni artykuł o nim ukazał się w „Łowcu Polskim” w numerze z marca 2014 roku. Jego autorem jest Bartosz Marzec.
Był wykładowcą na kursach przewodnickich i zajęciach dokształcających w Kole Przewodników PTTK w Białowieży. Uczestniczył też w spotkaniach, organizowanych przez inne instytucje.


L. Miłkowski lubił czytać, był częstym gościem w miejscowej bibliotece gminnej. Białowieski nemrod został nagrodzony srebrnym (1969) i złotym (1973) Medalem Zasługi Łowieckiej. W 1983 roku otrzymał najwyższe odznaczenie łowieckie „Złom”, a w 1998 roku pierwszy w regionie Złoty Medal za zasługi dla Łowiectwa Białostockiego. W 2003 roku uhonorowano go Medalem św. Huberta.

Zmarł 18 grudnia 2015 roku w szpitalu w Hajnówce, po długiej i ciężkiej chorobie. Pochowany został 21 grudnia 2015 roku na cmentarzu w Białowieży.


W pamięci ludzi, którzy zetknęli się z „ostatnim łowczym Puszczy Białowieskiej”, pozostał on jako człowiek uczynny, skromny i serdeczny, opowiadający z miłością o Puszczy, którą poznał bardzo dokładnie i pokochał na całe życie. (oprac. Piotr Bajko)

Zwierzęta, z których zasłynęła Puszcza Białowieska

Żubr

W czasach historycznych żubr (Btson bonasus) występował w strefie lasów liściastych i mieszanych Europy zachodniej, środkowej i południowo-wschodniej. Na południu i zachodzie kontynentu zmniejszanie się liczebności żubra i  kurczenie Jego zasięgu obserwowano już w średniowieczu. Dłużej zwierzęta te przetrwały na Wschodzie: w Mołdawii do 1717 r., Prusach Wschodnich do 1755 r., Transylwanii (obecnie w Rumunii) do 1790 roku. Izolowana od dawna populacja żyła w górach Kaukazu do 1927 roku.

 

W Puszczy Białowieskiej sprzyjające warunki środowiska i pięć wieków ochrony pozwoliły żubrom przetrwać do 1919 roku. W końcu XVIII stulecia w Puszczy bytowało prawdopodobnie około 800 żubrów, lecz ich liczba spadła do 200 wskutek dramatycznych wydarzeń po trzecim rozbiorze Rzeczypospolitej w 1795 roku. Objęta ponownie ochroną w 1802 roku przez władze rosyjskie, populacja żubrów stopniowo zwiększała liczebność.

 

W XIX wieku w Puszczy bytowało zwykle 500-800 żubrów (maksymalnie stwierdzano tu blisko 1900 osobników). Gwałtowny spadek liczebności nastąpił podczas I Wojny Światowej, kiedy załamał się system ochrony. Chaos administracyjny i kłusownictwo doprowadziły do wytępienia ostatnich żubrów w 1919 roku.

 

W 1923 roku polski przyrodnik Jan Sztolcman podniósł sprawę restytucji żubra na I Międzynarodowym Kongresie Ochrony Przyrody w Paryżu. Restytucję rozpoczęto od spisania wszystkich żubrów czystej krwi, jakie tyły w ogrodach zoologicznych. W 1929 roku pierwsze żubry przywieziono do zagród hodowlanych w Puszczy Białowieskiej. Od wypuszczenia na wolność kilku żubrów w 1952 roku, rozpoczął się drugi etap restytucji gatunku.

 

W 2000 roku populacja żubrów wolno żyjących w Puszczy liczyła 571 zwierząt, w tym 306 w polskiej części i 265 w białoruskiej. Na całym świecie żyło w tym czasie ponad 3000 żubrów, z których 60% bytowało na wolności w obrębie historycznego zasięgu gatunku. Restytucja żubrów podjęta w ich mateczniku - Puszczy Białowieskiej - zakończyła się sukcesem. Żubrom nie przestaje jednak zagrażać największe obecnie ryzyko: utrata zmienności genetycznej i wysoki wskaźnik pokrewieństwa. Wszystkie żyjące współcześnie żubry są potomkami zaledwie 13 osobników.

 

Wiktor Gomulicki (1848-1919)

W wielu publikacjach poświęconych Puszczy Białowieskiej wspomina się o wizytach w niej znanych literatów, między innymi Henryka Sienkiewicza, Elizy Orzeszkowej, Józefa Ignacego Kraszewskiego, Wacława Sieroszewskiego, Marii Konopnickiej. Nie spotkamy natomiast żadnej wzmianki o Wiktorze Gomulickim (1848-1919), a przecież ten polski poeta, powieściopisarz, eseista, krytyk literacki, kolekcjoner i badacz przeszłości Warszawy, autor autobiograficznej powieści „Wspomnienia niebieskiego mundurka”, także odwiedził Puszczę i pozostawił ślad po tej wycieczce w interesującym szkicu „Żubry”, wydrukowanym w odcinkach w „Kurierze Warszawskim” (numery 269, 274, 278, 279 i 281 z 1907 roku), który następnie trafił do zbioru drobnych utworów pisarza pt. „Pokłosie”, wydanego w 1913 roku z okazji trzydziestolecia jego pracy literackiej. Warto zacytować tekst autorstwa Wiktora Gomulickiego, który nie polował na żubry ale je podglądał i barwnie opisał:


Wiktor Gomulicki w lecie 1907 roku przebywał na wczasach w guberni grodzieńskiej. Odwiedził w tym czasie kilka miejscowości związanych z Adamem Mickiewiczem. Niestety, wycieczkom tym nie sprzyjała pogoda. Po jej ustaleniu się poeta zdecydował się odwiedzić Puszczę Białowieską. Do Białowieży dotarł w drugiej połowie sierpnia. To był akurat trudny okres dla Puszczy. Od czerwca tego roku służba leśna walczyła z nadmiernie rozmnożonym motylem – brudnicą mniszką. Wycinano drzewa opanowane przez niszczącego drzewostan owada. W nocy rozpalano ogniska, do których motyle ściągały z najbliższej okolicy i ginęły w ogniu.

 

Zarząd Apanażowy Puszczy Białowieskiej, kierowany wówczas przez Aleksandra Kołokolcowa, zezwoleń na zwiedzanie Puszczy w sierpniu i wrześniu nie wydawał. Chodziło o to, żeby w okresie, kiedy u żubrów odbywa się ruja, turyści ich nie płoszyli. Pomimo to warszawskiemu literatowi zezwolenie udało się uzyskać. Do opieki i oprowadzania po lesie otrzymał stróża żubrowego, miejscowego Białorusina. Literat nie wymienił w swym szkicu jego nazwiska, ale dał krótki opis stroju puszczańskiego cicerone. Stróż nosił siwą, samodziałową, pasem rzemiennym ściśniętą kurtę, szaro-niebieskie, również samodziałowe, spodnie, a na nogach miał miękkie łapcie z łyka lipowego.


Nie wiemy, ile czasu spędził poeta w Białowieży, domniemywać należy, że jego wizyta zakończyła się w pierwszych dniach września. „Kurier Warszawski” w nr. 251 z 11 września 1907 roku poinformował swych czytelników, że pisarz powrócił właśnie do Warszawy z dwumiesięcznej wycieczki.

 

Wiktor Gomulicki przypuszczalnie zatrzymał się w Domu Świckim (Myśliwskim), położonym na terenie Parku Pałacowego w Białowieży. W tym czasie przebywali w nim baron Artur Krüdener oraz A. Romanowski-Romańko z Głównego Zarządu Apanażów, a w początku września dołączył do nich wielki książę Mikołaj Mikołajewicz z żoną, wielką księżną Anastazją Mikołajewną.

Dom Świcki

Wiktora Gomulickiego zainteresowały przede wszystkim żubry. Już podczas pierwszej wyprawy do Puszczy chciał je koniecznie zobaczyć. Poszukiwanie, trwające kilka godzin, znużyło i wyczerpało poetę. Przysiadł więc zobojętniały na wywróconym przez piorun drzewie i obserwował „pożar Moskwy”, który „malowało na niebie zachodzące słońce, przy pomocy chmur, wiatru i kawałka poszczerbionej wczorajszym huraganem puszczy”.


„Sześć godzin brodzenia – żalił się pisarz – wśród zielonego mroku, po trawach, sięgających pasa, po gąszczach, pełnych dziwnego, odurzającego aromatu, po ścieżkach, wygodnych chyba tylko lisowi lub kunie, po czarnych, grząskich, tłusto połyskujących trzęsawiskach, po skrytych mokradłach, z wierzchu łąkom podobnych, a nieostrożnemu mogących stać się strasznym, wodnym grobem… Sześć godzin brodzenia daremnego!”.


Gdy tak siedział, nagle olbrzymi, rudy cień zakrył mu całą przestrzeń. Trwało to krótko, kilka sekund. Zanim zrozumiał, co się stało, usłyszał spokojny głos swego opiekuna: „Baczyli zubra, a, baczyli…?”.

 

Poeta kompletnie zaskoczony wyszeptał: „Więc to był żubr?”. Powoli dochodziło do jego świadomości, że „upragnione od kilku godzin, z sercem to bijącem, to zamierającem oczekiwane, zjawisko” stało się faktem.


W powietrzu unosił się jeszcze „nikły zapach piżma i krótki, głuchy grzmot, niknący w oddaleniu…”. Stróż uśmiechał się do oszołomionego literata, szczerząc białe zęby, przebijające się spod białawych, obwisłych i konopiastych wąsów. Powtarzał swoje pytanie, aż oszołomiony warszawiak uświadomił sobie, że „poznał to zwierzę najrzadsze, jedyne, którego sama nazwa dreszcz tajemniczy budzi, czasy piastowe, bajeczne, mgłą legend omroczone, na pamięć przywodząc”. W jednym momencie objawiły mu się najistotniejsze właściwości tego zwierzęcego króla puszczy: dzikość, majestat, ogrom, potęga.


Gdy warszawski turysta nieco ochłonął, przewodnik kazał mu stanąć przy olbrzymim dębie i patrzeć w kierunku ledwie widocznego wśród gąszczów przesmyku. Wyjaśnił, że tędy żubry chodzą do rzeczki, by ugasić pragnienie. Poeta wyraził przypuszczenie, że zapewne w niej także się kąpią. Stróż zaprzeczył. Wyjaśnił, że żubry nie lubią kąpieli i na ogół zanurzania się w wodzie. Ale w czasie upałów chętnie brodzą po mokradłach, gdzie im woda sięga prawie po same brzuchy.

 

Z opowiadań puszczanina Gomulicki dowiedział się także, że żubry są zwierzętami grymaśnymi, mają swoje upodobania i przyzwyczajenia. Mogą być niebezpieczne dla człowieka. Gdy się im nie spodoba, rzucają się na niego. Lubią ludzi „dobrych i cichych”, a nie cierpią „gburów i zarozumialców”. Pisarz pomyślał, że mało różni się z nimi w poglądach.


Stróż ciągnął swą opowieść: „Przy spotkaniu z człowiekiem równie bystro przypatrują się jemu, jak on im. Szczególną niechęć okazują ludziom sztywnym, przejętym swą dostojnością, noszącym wysoko głowy. Już niejednego takiego poturbowały”. Pisarz dowiedział się również, że aby uniknąć napadu, nie należy wchodzić żubrom w drogę. Gdy staną na ścieżce, najlepiej okrążyć je i nie zbliżać się bliżej, niż na trzydzieści kroków. W razie ataku, najlepiej schować się za drzewo, albo wdrapać się na nie.

 

Gomulicki stał i rozmyślał. Wieczór był cichy, spokojny, z dogasającymi na niebie zorzami. Rozumiał, że cisza – to typowe znamię puszczy na przełomie lata i jesieni. Nasiąkał tą ciszą, jak „ziemia rosą wieczorną”. Zdawało mu się, że z pomiędzy grubych, omszałych pni, zalanych mrokiem, wypełzał smutek, rzucał się na duszę i ją dławił, uciskał. W tym ogromie milczącego życia ukrywało się coś niepojętego, przygnębiającego, budzącego strach. Poecie nagle zechciało się wrócić do miasta, do rozkoszy życia. W jednym momencie opuściło go marzenie o życiu pustelniczym.

 

Wątek płynących myśli przerwał literatowi dziwny odgłos dobiegający z przesmyku, było to jakby chrząkanie czy mlaskanie. W pierwszej chwili pomyślał, że to pewnie dzik, ale już po chwili zrozumiał, że się pomylił. Z gąszczy wyłoniła się „ciemno-ruda sylweta, olbrzymia postać: kudłata, nastrzępiona, z obwisłą brodą fauna, z wielkim, włochatym garbem”. Potem wyłoniły się jeszcze „dwie inne, brodate i garbate postacie”. Nie było wątpliwości – to żubry. Trzy stare, odbite od stada samce, stanęły na chwilę nieruchomo. Ukryty za drzewem Gomulicki pożerał je wzrokiem, ale ta chwila była za krótka, aby przyjrzeć się królom puszczy dokładnie. Zdążył tylko uchwycić dwa nowe rysy ich charakteru: powagę i melancholię. Zwierzęta pewnie dostrzegły poetę, ale go nie zaatakowały, tylko z „pewną lekceważącą wyniosłością” ruszyły w stronę rzeczki.

 

Gomulicki zdecydował pójść ich śladem. Podziwiał te zwierzęta o masywnych cielskach, jak z gracją i lekkością przedzierają się przez gąszcz. Zdawało się, że zarośla same przed nimi się rozstępują. Żubry szły zygzakiem. Nagle się zatrzymały. Podążający za nimi obserwator, poparzony pokrzywami i z podartym o krzaki ubraniem, jakby odczytał ich przesłanie: „Zatrzymałyśmy się, aby ci drogę pokazać. Tędy idź za nami – jeśli potrafisz…”. Ruszył i po chwili… wpadł po kolana do wody. To było ciągnące się do samej rzeki trzęsawisko, porośnięte olchami i zamaskowane roślinnością.

 

Zapadała już noc. Gomulicki wycofał się pośpiesznie. Odnalazł znajomy dąb i podążył ścieżką prowadzącą do gościńca, gdzie czekał jego opiekun. Poeta opowiedział o swojej przygodzie. Białorusin roześmiał się i skomentował: „Szelmy! Umyślnie inną drogą poszły…”.

 

Poeta był zadowolony. Nareszcie ujrzał żubry w stadzie i mógł się napatrzeć na nie do woli. Po powrocie do domu zanotował: „Stado jest rodzajem gminy, z kilku rodzin złożonej. Żubry, żubrzyce i żubrzęta w doskonale zgodnym zespole. Karność i porządek nadzwyczajne. Łącznikiem, oprócz przywiązania, wzmocnionego osamotnieniem, poczucie idei: „siła w jedności”. (…) Żubr-prowodyr, kilkunastoletni kolos, sprawia rządy w stadzie. Gdy stanie, wszystkie stają; gdy z miejsca ruszy, wszystkie idą za nim. Żubrzyce bywają płoche i lękliwe; żubrzęta skaczą nieraz i podrygują, jak zwyczajne ciołki – żubra-prowodyra nigdy nie opuszcza powaga. Chwilami czyni wrażenie postaci odlanej z brązu. Z powagą łączy surowość. Czy i okrutność?”.

 

Pisząc o „żubrze – prowodyrze stada”, Gomulicki miał na myśli samca. Prawdą natomiast jest, że grupie żubrów, złożonej głównie z samic i cieląt, przewodzi stara, doświadczona żubrzyca. Dorosłe samce w okresie letnim chodzą samotnie, do stada dołączają tylko podczas rui. Poeta obserwował żubry właśnie w tym okresie, dlatego też wysunął błędny wniosek.


Jeszcze przed przybyciem Gomulickiego do Puszczy w jednej z przypuszczańskich wiosek zaproponowano mu kupno jednorocznego żubrzego cielęcia. Sprzedawca tłumaczył, że zostało ono zabite przez starego żubra. Będąc już w Białowieży, Gomulicki postanowił sprawdzić wiarygodność tego faktu u stróżów żubrowych. Dowiedział się, że przypadki zabicia cielęcia przez dorosłego żubra zdarzają się bardzo rzadko. Bywa, że stary samiec najpierw patrzy na cielę niechętnie, potrąca go, a następnie przewraca na ziemię, uderza rogami, przypiera do drzewa – i jest już po wszystkim. Dlaczego to robi? Nie wiadomo. Samiec nie dba o potomstwo, a samica po skończonych zalotach znaczy dla niego tyle, co nic. W czasie zalotów może poturbować swego rywala, złamać mu kilka żeber, utrącić róg czy przebić bok. Zwykle jednak słabszy rywal ustępuje mocniejszemu. Jeśli zaś chodzi o wspomniane cielę, bezspornie musiało ono paść od kuli bądź noża kłusownika.


Gomulicki usłyszał także od stróżów żubrowych, że zdarza się, iż czasem dwa stada żubrów, liczące po 40 do 50 sztuk, zejdą się na jednym, obfitującym w trawę żerowisku. Zwierzęta wówczas mierzą się wzrokiem, biją racicami o ziemię, a ogonami po swych bokach. I zdaje się, że lada chwila dojdzie pomiędzy nimi do potyczki. Nagle jedno stado, na znak dany przez swego przewodnika, zawraca i spokojnie odchodzi, a drugie równie spokojnie zabiera się do żeru. Po prostu – jedno stado uznało, że jest słabsze od drugiego. Zgodnie z obecnym stanem wiedzy – dwa żubrze stada na ogół żerują na łące w pełnej zgodzie ze sobą. Jeśli dochodzi do zachowań agresywnych, to przyczyna tego leży w czymś innym niż konkurencyjność na żerowisku.

 

Stado nocuje tam, gdzie je noc zaskoczy, ale następnego dnia próżno byłoby szukać go w tym samym miejscu. O świcie, albo jeszcze przed świtem, przechodzi w inne miejsce. W które, tego nawet stróże żubrowi nie zawsze są pewni.


Pewnego dnia Gomulicki spotkał w Puszczy stado żubrów, złożone z ponad dwudziestu sztuk, które spokojnie pasło się w ostępie. Ze swym opiekunem cicho i ostrożnie podszedł do zwierząt na czterdzieści kroków. Przewodniczka stada uniosła głowę, ale żadnego niebezpieczeństwa nie dostrzegła. Stróż dał znak literatowi, że mogą się posunąć jeszcze dziesięć kroków. Żubry dostrzegły ludzi, lecz nie zareagowały ucieczką, tylko uważnie ich obserwowały. Gomulicki drżącymi rękoma ustawił aparat fotograficzny i gdy miał już nacisnąć spust, stado jakby przez moment pozujące do zdjęcia, z finezyjną lekkością przesunęło się kilka kroków naprzód. Porzuciwszy fotografowanie, poeta ruszył ostrożnie za żubrami, pragnąc przynajmniej nacieszyć oczy ich widokiem. Były piękne i zupełnie niepodobne do tych, które widział na rysunkach, malowidłach, sztychach, czy nawet na fotografiach, zamieszczonych w różnych pismach i atlasach przyrodniczych. W jego oczach żubr jawił się jako gatunek najbardziej posągowy pośród wszystkich zwierząt, w pełni zasługujący na uwiecznienie w brązie lub marmurze.

Rycina, ilustrująca szkic W. Gomulickiego w zbiorku „Pokłosie” (1913)

Gomulicki zachwycał się falistą linią grzbietu żubra, biegnącą od karku aż do nasady ogona, „śmiałą, prawie bezczelną w swym nagłym spadku, a jednak miękko wyginającą się, potoczystą i pełną zarazem niesłychanej energii”. Pełen majestatu łeb żubra, „wielki, ciężki, zawsze nieco pochylony”, wydawał mu się „brzemienny myślami”, a czoło „sklepione i wspaniale, bardziej na szerokość, niż na wysokość, rozwinięte” postrzegał jako „tchnące mądrością”.

 

Nie uszły uwadze poety także oczy żubra, szeroko rozstawione, wyrażające „dowcip i przenikliwą spostrzegawczość”. Wyraz ich, często tajemniczy, jest trudny do odgadnięcia. Oprawa przypomina „spłaszczoną elipsę”, a źrenica „wydaje się wąską i prostopadłą”. Rogówka, zwykle czarna, „w gniewie zabarwia się czerwono”.


Dopełnieniem harmonijnej całości są nozdrza – „wielkie, czarne i błyszczące, jak ze stali szmelcowanej”, także nogi – „mocne, w miarę grube i długie”, i wreszcie ogon – „nieco do lwiego podobny, z sutą na końcu kiścią, prawie zawsze odsądzony, a niekiedy zadarty i na krzyżu leżący”.

 

Pisarz za zaletę poczytuje żubrowi również i to, że jest zwierzęciem „niemym”. Zanotuje: „Żubr nie ryczy. Żaden głos nie dobywa się z jego piersi, krtani, gardła. Jest to zwierzę najzupełniej nieme. Jego dusza dla nas nieodgadniona. Zaglądać do niej możemy tylko przez ślepia, ale te ślepia są same przez się zagadką… Wspomniałem wyżej o chrząkaniu żubra. Nie można tego chrząkania nazwać głosem. Tak samo jak parskanie konia, dobywa się ono z nozdrzy”.

 

Pisarz dowiedział się też, że w okresie wiosny i letnich upałów żubr „rozbiera się”. Bardzo poetycko opisuje przebieg tego procesu: „Zrzuca wówczas swą grzywę królewską, traci gęste, włosiste podgardle, pozbywa się nawet brody, czyniącej go podobnym do fauna i do mędrca. Tak rozebrany, przestaje być poniekąd sobą. I jest to może jeden z powodów wstydliwej dzikości, którą w owej porze objawia. Kryje się wówczas w najniedostępniejszych gąszczach; gdy mu koniecznie wypadnie przejść przez polankę, przesadza ją szalonemi skokami”.


Zupełnie inaczej zachowuje się żubr, gdy jest w swym stroju „paradnym”. „Szuka wówczas – pisze poeta – miejsc otwartych; chętnie wychodzi na polanki; gotów nawet poza obrąb puszczy emigrować i błądzić po sąsiednich lasach, gajach, łąkach… Nie unika też w owej porze człowieka. Możnaby nawet sądzić, że spotkania z nim pożąda. Prawie umyślnie idzie naprzeciw niego – pozwala mu zbliżać się na dwadzieścia, piętnaście, niekiedy na dziesięć nawet, kroków. Zbliżającemu się nie ustępuje. Ledwie go zoczył, staje jak wryty; zwykłą sobie, posągową, przybiera nieruchomość. Piękny, dumny, wspaniały i pewny siebie, każe się człowiekowi – podziwiać”.

 

Wyraźnie bawi Gomulickiego rozbieżność w określeniu barwy żubra przez osoby, które widziały go tylko przelotem. Twierdzi on: „Jedni będą was zapewniali, że żubr jest rudy, prawie czerwony. Inni powiedzą, że ma barwę habita bernardyńskiego. Inni jeszcze nazwą go zupełnie czarnym”. A następnie wyjaśnia: „Szerść żubra jest naprawdę brunatna; wydawać się wszakże może i rudą, i brudnożółtą, i czarną. Zależy to najpierw: od oświetlenia, powtóre: od pory roku; potrzecie: od wieku zwierzęcia. W ogóle, barwa żubra z latami stopniowo ciemnieje – wszakże i w ciągu jednego roku ulegać może przemianom. Cielę (które rodzi się zawsze w maju) zaraz po przyjściu na świat jest szaro-czerwonawe, niemal rude. Na jesieni, nabiera barwy brunatnej. Ta barwa szybko ciemnieje i już podczas zimy staje się tak ciemną, że zdała, na śniegu, małe żubrzątko nie różni się prawie od niedźwiadka”.


Pisząc o barwie sierści żubra, Gomulicki wspomina też o innych jej właściwościach: „Ta szerść jest wełnista, miękka, uginająca się pod palcami i nadzwyczaj miła w dotknięciu. Już to samo dotknięcie poucza, że się ma do czynienia nie z drapieżnikiem, lecz ze zwierzęciem łagodnem, idylicznem”.

 

Oczywiście poeta nie przesuwał dłoni po skórze żywego żubra. Wyjaśnia swemu czytelnikowi, że sprawdził subtelność jego włosia na wypchanym starannie zwierzęciu, które zdobiło przedsionek pałacu carskiego w Białowieży. Tam również widział dziewięć medalionów żubrzych, których sierść, w szarej poświacie dnia bezsłonecznego, wydała mu się czarną.

 

Gomulicki ubolewa, że żubry nie miały dotąd szczęścia do rysowników. Przekonał się o tym dobitnie sam, dopóki znał je tylko z rycin. Krytycznie wypowiedział się o rysunkach zamieszczonych w książce Siegmunda von Herbersteina z 1549 roku, także o rysunkach żubra i żubrzycy „z natury”, wykonanych około roku 1822 przez Jana Piwarskiego, czy też o rycinie Jakuba Sokołowskiego, która trafiła do pierwszej monografii Puszczy Białowieskiej, napisanej przez barona Juliusza Brinkena. Krytycznym uwagom poddał też szkic świetnego rytownika Dietricha-ojca, który, ulegając wpływom Sokołowskiego, „uwydatnił głównie dzikość zwierzęcia, która nie jest bynajmniej głównym rysem jego fizyczności, ani charakteru”. Większość zagranicznych wizerunków żubra uznał za płody czystej fantazji.


Zdaniem Gomulickiego, wszyscy portreciści zanadto zwracali uwagę na szczegóły, tracąc przy tym całość obrazu. Żaden z nich nie podpatrzył i nie odtworzył na przykład pięknej linii grzbietu, która wyraża plastyczną odrębność tego zwierzęcia. Na wszystkich rycinach, żubr wydaje się zwierzem ociężałym, co jest zupełnym fałszem. „Żubr, choć bardzo ciężki, nie ujawnia ani trochę ociężałości. Krok jego sprężysty, swobodny, odznacza się zarówno wdziękiem jak lekkością” – podkreśla pisarz. „Żubr stąpa tak cicho, że go o dwadzieścia kroków nie słychać”. Natomiast, gdy spłoszone stado pędzi cwałem – „wówczas ziemia dudni, a szum i huk i trzask rozchodzą się po całej puszczy”.

 

Gomulicki zdaje się poznał wszystkie niuanse żubrzego poruszania się: „Zwykły chód żubra jest cichy, ostrożny, lekko rozkołysany. Żubr, brodzący wśród traw gęstych, zdaje się nie stąpać, lecz płynąć. Potężne jego mięśnie, prawie zupełnie od powłoki tłuszczowej wolne, poruszają się widomie i rytmicznie. Ten ruch, jak fala na wodzie, rozchodzi się od karku po całym tułowiu. I przypomina falujący chód pięknej, harmonijnie zbudowanej (…) kobiety”.


Któregoś dnia Gomulicki dowiedział się, że za zabicie żubra grozi kara w wysokości pięciuset rubli. Opiekun zwierzył się jednocześnie, że zabicie żubra uważa za okropność. Na tak podły krok nigdy nie odważy się serce szlachetnego człowieka, nawet za najwyższe wynagrodzenie. Ale zdarzają się też i tacy, którzy podjęliby się tej zbrodni.

 

Poeta zastanawia się: „Jak można zabijać żubra? Jak można, dla igraszki lub zysku, pozbawiać życia stworzenie boskie, piękne, szlachetne, mądre, rzadkie? Zabić żubra to tyleż prawie, co zabić człowieka. Któż z nas zresztą zna i ocenić potrafi duszę tego milczącego olbrzyma? A może ona więcej warta od niejednej duszy, tylko de nomine ludzkiej?”.


Przychodzi mu na myśl wystawiony w Białowieży obelisk, upamiętniający polowanie króla Augusta III w 1752 roku. Trupem położono wówczas czterdzieści dwa żubry. Poeta napisze, powołując się na Brinkena: „Naganka jęła napędzać biedne, oszołomione zwierzęta. Rozpoczął się mord. Grzmiał strzał po strzale. Krew tryskała purpurową fontanną; płynęła dymiącemi strugami. Piękne, olbrzymie, milczące ciała rzucały się w drgawkach śmiertelnych… A ile razy dumne, szlachetne zwierzę z nóg się zwaliło, konni dojeżdżacze uderzeli w trąby – zwycięska fanfara ulatywała ku niebu. Oszczepnicy dobijali konające zwierzęta. Polanka zmieniła się w krwawe jezioro…”
.
Szkic o żubrach Wiktora Gomulickiego urzeka poetyckim opisem białowieskiej przyrody. Jest piękny, mądry, na wskroś przepojony troską o los zwierzęcego króla puszczy. Należy tylko żałować, że nie wywołał on większego zainteresowania u czytelników z początku XX wieku, a po upływie ponad stu lat stał się utworem całkowicie zapomnianym.

Łoś

Łoś (Alces cdces) był najcenniejszym po żubrze zwierzęciem łownym Polski i Litwy, poszukiwanym dla smacznego mięsa, pięknego poroża i kopyt, które - jak wierzono – leczyły epilepsję. Najstarsze dokumenty mówiące o polowaniach na łosie w Puszczy Białowieskiej pochodzą z XVI wieku. Król Stefan Batory w 1577 roku polecił łowczemu Wielkiego Księstwa Litewskiego, księciu Mikołajowi Radziwiłłowi, przesłać 4 upolowane żubry i 4 łosie w darze podkanclerzemu koronnemu, Janowi Zamoyskiemu. Łosie znalazły się też wśród trofeów z łowów Augusta m Sasa odbytych w 1752 roku (13 osobników, w tym byk ważący 395 kg) i Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1784 roku (1 łoś). Po trzecim rozbiorze Rzeczypospolitej na łosie polowali w Puszczy: zimą 1796/97 generał-gubemator Litwy książę Nikołaj Repnin, w 1823 roku nadleśny Królestwa Polskiego Juliusz Brineken, zaś w 1860 roku Car Aleksander II Holsteln-Gottorp-Romanow.

 

Po 1888 roku, gdy Puszcza weszła w skład carskich dóbr stołowych, łosie były obiektem polowań Aleksandra III i Mikołaja II, członków ich rodzin i gości. Podczas jednego polowania zabijano nawet 36-38 łych zwierząt.

 

W Puszczy Białowieskiej, gdzie nie ma rozległych bagien, łosie były zawsze nieliczne. W XVIII i na początku XIX wieku tutejsze służby ochrony były przekonane, że łosie wychodzą wiosną i latem na bagna położone na wschód od Puszczy i wracają do niej na zimę. Dziś, gdy większość przylegających bagien jest zmeliorowana 1 osuszona, trudno zweryfikować te poglądy. Oceny liczebności żubrów i łosi metodą tropień po ponowie, czyli pierwszym śniegu, prowadzono już w drugiej połowie XVIII wieku - zimą 1796/97 roku oszacowano liczebność puszczańskiej populacji łosi na 125 osobników. W ostatnich 120 latach białowieskie łosie wykazywały silne wahania liczebności, powodowane głownie przez człowieka. Najliczniejsze pogłowie (500-700 osobników) notowano w latach 1896-1900, kiedy wybito niedźwiedzie i wilki. Rychło jednak ich liczebność spadła poniżej 100 zwierząt.

 

Kłusownictwo w latach wojen i rewolucji (1914-1920) doprowadziło do całkowitej likwidacji łosi w Puszczy. W 1937 roku dyrekcja Białowieskiego Parku Narodowego podjęła próbę restytucji tego gatunku. W rezerwacie hodowlanym znajdowało się wówczas kilka osobników przywiezionych z Polesia, jednak II wojnę światową przetrwały tylko 3 z nich. Po wojnie, mimo iż hodowla została zasilona zwierzętami ze Szwecji 1 Syberii, nie osiągnięto oczekiwanych rezultatów.

 

Szczęśliwie niedługo później łosie same zasiedliły Puszczę, przychodząc do niej od wschodu z bagien Polesia. W 1946 roku po raz pierwszy odnotowano je w części białoruskięj (wówczas sowieckiej), a od 1967 roku stale zamieszkiwały także część polską. Od tamtego czasu populacja wzrastała, osiągając 300 osobników w latach 1986-1991. Rozpoczęta w połowie lat 1990-tych, w polskiej części Puszczy, łowiecka redukcja pogłowia zwierzyny (z powodu niezadowolenia leśników ze szkód w nasadzeniach leśnych) najsilniej dotknęła łosie - najmniej liczny z pięciu gatunków ssaków kopytnych bytujących w Puszczy. Na początku XXI wieku w polskiej części puszczy żyło niespełna 20 tych zwierząt.

Jeleń szlachetny

Jeleń szlachetny (Ceruus elaphus) występował niegdyś powszechnie w lasach liściastych i mieszanych Europy i był jednym z najcenniejszych zwierząt łownych od Angin i Hiszpanii po Litwę i Szwecję. W Puszczy Białowieskiej łowy na żubra, łosia l jelenia były zastrzeżone wyłącznie dla króla lub osób imiennie przez króla wskazanych. Najstarsze wzmianki o jeleniach pochodzą z 1571 roku, kiedy rewizor Dymitr Sapieha, spisując uprawnienia wchodowe kniazia Kapusty zaznaczył, że nie przysługuje mu prawo polowania na żubry i jelenie. Jelenie wymieniane są także w raportach o najazdach kłusowników na Puszczę w latach 1663 i 1680-1685. Jan III Sobieski w kontraktach zawartych z sędzią lemburskim, Piotrem Przebędowskim, na wyrób towarów leśnych (m.in. potażu) w Puszczy Białowieskiej w latach 1675-1686 zezwolił na pozyskanie 6 jeleni rocznie.

 

W XVII i pierwszej połowie XVIII wieku - wskutek silnego ochłodzenia klimatu – jelenie zmniejszały liczebność i ginęły na dużych obszarach Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wśród trofeów z polowania Augusta III Sasa w 1752 roku nie ma już jeleni. Juliusz Brincken, nadleśny Królestwa Polskiego, który odwiedził Puszczę w latach 1821 l 1823 oraz Feliks Jarocki, profesor zoologii Uniwersytetu Warszawskiego, który w niej przebywał w 1830 roku, pisali, iż mieszkańcom Puszczy zdarza się wydobywać z rzek dobrze zachowane poroża jeleni.

 

Brincken odnotował lokalne przekonanie, iż kilkadziesiąt, jeleni żyło tam jeszcze w połowie
XVIII wieku, lecz wyniszczyły je surowe zimy. Pomysł reintrodukcji jelenia w Puszczy poddał carskiej administracji Hans Heinrich XI von Hochberg, książę von Pless [pszczyński), który zaoferował się przysłać z lasów pszczyńskich na Śląsku 20 jeleni w zamian za 4 żubry. Jelenie (5 byków i 13 łań) dotarły do Białowieży w 1865 roku i dały początek hodowli zagrodowe) w Zwierzyńcu (dawne) zagrodzie do polowań Teremiska). W latach 90-tych XIX stulecia sprowadzono jeszcze kilkanaście sztuk ze Śląska i Czech. Zaczęto je też stopniowo wypuszczać na wolność.

 

W 1894 roku w Zwierzyńcu żyło 300 jeleni, a na wolności blisko 400. W tym czasie Puszcza podlegała już bardzo intensywne) gospodarce łowieckiej: wybito niedźwiedzie, wilki i rysie, rozbudowano system zimowego dokarmiania zwierzyny, co spowodowało wykładniczy wzrost liczebności jeleni, których populację w 1914 roku szacowano na 6800 osobników. Po latach wojen i rewolucji (1914-1920) jelenie, wyniszczone przez masowe kłusownictwo do niespełna 100 osobników, powoli odbudowywały pogłowie. W końcu lat 60-tych XX wieku stały się najliczniejszym z pięciu gatunków ssaków kopytnych. Populacja w polskie) i białoruskiej części Puszczy liczyła łącznie 4-6 tysięcy osobników. W 2 połowie XX wieku, w lasach gospodarczych polskiej części Puszczy jeleń zaczął być postrzegany jako szkodnik upraw i nasadzeń leśnych.

 

Globalne ocieplenie klimatu, jakie obserwuje się w ostatnich dziesięcioleciach sprzyja jeleniom. Ważnym czynnikiem ograniczającym Ich liczebność są wilki. W Puszczy Białowieskiej jelenie stanowią ponad 70% ofiar tych drapieżników. Nadal jednak pozyskanie łowieckie w głównej mierze kształtuje liczebność jeleni.

Niedźwiedź brunatny

W Puszczy Białowieskiej do końca XVIII stulecia niedźwiedzie (Ursus arctos), jako cmimatia superiora, były zwierzyną monarszych łowów. Polowano na nie dla cennego futra i  mięsa, zwłaszcza łap i szynki, uznawanych do początków XX wieku za przysmaki. Często też zwierzęta te były chwytane żywcem w sieci i przewożone do zwierzyńców przy królewskich bądź magnackich dworach, gdzie uczestniczyły w walkach zwierząt. W relacjach z królewskich łowów w Puszczy Białowieskiej niedźwiedzie pojawiały się z powodu zranień i wypadków z nimi związanych (polowanie Jagiełły w 1426 roku, Zygmunta Augusta w 1546 r. i Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1784 r.). Opis polowania ostatniego króla pozwala sądzić, iż w zagrodzie Kletna znalazła się niedźwiedzica z 2 młodymi.

 

Na niedźwiedzie polowali tutaj także strażnicy leśni i okoliczna szlachta z powodu zagrożenia, jakim były dla bydła i barci leśnych. Te wszystkożerne zwierzęta, przystosowane zarówno do mięsnej, jak i roślinnej diety, zostały po trzecim rozbiorze Polski uznane przez carskie służby łowieckie za głównego, obok wilka, wroga żubrów. Mimo, iż w latach 1832-1873, według raportów tych służb, niedźwiedzie zabiły jedynie 12 żubrów, w 1869 roku rozpoczęto ich likwidację. Do 1878 roku podczas 166 polowań na drapieżniki zastrzelono 5 niedźwiedzi. Więcej ich już w Puszczy nie widziano.

 

W 1937 roku podjęto próbę restytucji gatunku, która - mimo błędów (np. wypuszczanie na wolność niedźwiedzi z ogrodów zoologicznych) i niesprzyjających okoliczności wojny umożliwiła bytowanie w Puszczy kilku niedźwiedziom już w niej urodzonym. Wszystkie zostały jednak skłusowane, ostatniego widywano jeszcze w 1950 roku. W 1963 roku obserwowano w Puszczy Białowieskiej tropy niedźwiedzia, który przypadkowo zawędrował w te strony ze Wschodu.

 

Naturalna populacja niedźwiedzia brunatnego (Ursus arctos) w Puszczy Białowieskiej została wyniszczona przez człowieka w drugiej połowie XIX wieku. Podjęta na kilka lat przed wybuchem II Wojny Światowej próba reintrodukcji tego gatunku zakończyła się niepowodzeniem. Ostatniego niedźwiedzia widziano w puszczy jeszcze w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku; od tego czasu nie figuruje on na liście puszczańskich zwierząt.

 

Przyczyna stałego zmniejszania się liczby niedźwiedzi w Puszczy leży głównie w tym, że od zarania dziejów był on pożądanym obiektem łowieckim, ze względu na swe smaczne mięso, sadło i cenną skórę. Polowali na niego głównie monarchowie i magnaci, od czasu do czasu także zwyczajni kłusownicy. Czynnikiem, który ostatecznie położył kres temu zwierzęciu była prowadzona przez zaborcę rosyjskiego walka z drapieżnikami w Puszczy, głównie z myślą o ochronie żubra oraz innej zwierzyny łownej.

 

O polowaniach naszych monarchów na niedźwiedzie w Puszczy Białowieskiej, wspominają różne źródła. Kilku współczesnych autorów uważa, że ten najpotężniejszy drapieżnik lądowy był pozyskiwany już podczas łowów w 1409 roku, kiedy pod bacznym nadzorem i przy bezpośrednim udziale Władysława Jagiełły gromadzono zapasy mięsa na bitwę grunwaldzką. Wprawdzie potwierdzenia tej informacji nie znajdujemy w „Rocznikach, czyli kronikach Królestwa Polskiego” Jana Długosza, ale jest ona bardzo prawdopodobna.

 

W trakcie polowania Stefana Batorego w styczniu 1581 roku omal nie doszło do nieszczęścia. Wypłoszony z barłogu niedźwiedź rzucił się na chłopczyka, który był wśród myśliwych. Chłopcu udało się uniknąć śmierci, ale został mocno poturbowany.

 

Mało też brakowało, aby życie postradał August II, który 3 grudnia 1705 roku wybrał się sam, z włócznią i kordelasem, na niedźwiedzia. Niedźwiedź w pewnym momencie wziął króla pod siebie. Po dłuższej walce, Augustowi II udało się wyrwać z łap drapieżnika. Swoje ocalenie zawdzięczał tylko niezwykłej sile i zręczności, z których to przymiotów słynął.

 

Kilka niedźwiedzi zostało ustrzelonych podczas ostatniego polowania królewskiego w Puszczy, które odbyło się na przełomie sierpnia i września 1784 roku. 31 sierpnia od strzałów padły dwa niedźwiedzie, przy czym jeden z wieśniaków-naganiaczy został lekko przez zwierzę poturbowany. 2 września, tuż po śniadaniu, wszyscy uczestnicy polowania udali się na pole w pobliżu dworu białowieskiego, gdzie trzymano w klatkach cztery wielkie niedźwiedzie. Zwierzęta wypuszczono i szczuto psami. Wkrótce wszystkie padły z rąk myśliwych.

 

W październiku 1791 roku, polujący w Puszczy ks. Józef Poniatowski w pewnym momencie został zaatakowany przez rozjuszoną niedźwiedzicę. Z opresji wybawił myśliwego strażnik Marcin Hołota. W nagrodę otrzymał 100 złotych dukatów i dwururkę, która zawiodła księcia.

 

Zmniejszenie się liczby niedźwiedzi zaobserwowano w Puszczy już pod koniec XVIII wieku. Służba łowiecka, w związku z koniecznością ochrony zwierzyny leśnej, prowadziła masowo odstrzał puszczańskich drapieżników, a pośród nich również niedźwiedzi. „Pomagali” im kłusownicy.

 

W 1798 roku tępienie drapieżników zamieniono w intratne zajęcie. Wyżsi rangą, ale także i niższej rangi urzędnicy, po wpłaceniu do kasy rządowej niewielkiej kwoty rubli, mogli polować na każdego drapieżnika. Ponieważ skóra niedźwiedzia była najbardziej cenna spośród skór wszystkich drapieżników, na ten gatunek urządzano też najwięcej polowań. Odstrzały  wstrzymano w 1821 roku; niedźwiedzi w tym czasie w Puszczy było już niewiele. Innych drapieżników także, może z wyjątkiem wilka

.
Rozpanoszone w tym okresie kłusownictwo na żubry i łosie, szczególnie dokonywane zza granicy pruskiej (obwód białostocki przyłączony był wówczas do Prus), wywołało pilniejszą baczność rządu rosyjskiego. Karol Karpowicz pisał w „Kalendarzu Myśliwskim” (Warszawa 1900): „Nikomu w puszczy nie wolno [było] trzymać broni, odjęto ją nawet osocznikom, a nad leśnikami rozciągnięto nadzór i podróżnym zabroniono wjeżdżać do puszczy z bronią”. To pociągnięcie spowodowało rozmnożenie się wilków, rysi i niedźwiedzi do tego stopnia, że znowu zwierzyna puszczańska stała się zagrożona.


Nadleśny Królestwa Polskiego, baron Juliusz Brincken, w swojej monografii pt. „Mėmoire descriptif sur la foret impėriale de Białowieża, en Lithuanie” (Varsovie 1826) uznał ówczesną sytuację niedźwiedzia za dość dobrą. Twierdził, że niedźwiedź w Puszczy jest dość pospolity, a niektórzy strażnicy łowieccy trzymają na podwórkach oswojone niedźwiadki.


Obecność niedźwiedzia w Puszczy Białowieskiej w tym okresie potwierdza także spis zwierzyny przeprowadzony w 1830 roku. W 1844 roku odnotowano pojedynek dużego niedźwiedzia z żubrem. Działo się to przy drodze z Białowieży do Rudni. Walczące ze sobą zwierzęta połamały i wydeptały wokół potężnego drzewa wszystkie krzewy na powierzchni około 100 sążni kwadratowych. Zwyciężył niedźwiedź. Eugeniusz Wiszniakow w swojej książce-albumie „Biełowieżskaja Puszcza. Nabroski pierom i fotografieju” (S.-Peterburg 1894), opierając się na relacji naocznego świadka, podaje, iż żubr ciągnął niedźwiedzia na swych plecach. Nie da się wykluczyć, że to żubr napadł na niedźwiedzia, gdyż chodzące pojedynczo osobniki nie znoszą obecności innych zwierząt.

 

Do walk pomiędzy niedźwiedziami a żubrami dochodziło częściej. Z urzędowych wykazów wynika, że niedźwiedzie zabijały pojedyncze żubry także w latach 1832, 1841, 1869 (2 sztuki), 1870 i 1873. Natomiast w 1846 roku straż leśna zastrzeliła w Puszczy niedźwiedzia, który tylko w ciągu jednego lata zabił 5 żubrów.

 

Informację o jeszcze jednym agresywnym niedźwiedziu z okolic Białowieży znajdujemy w głównym dziele Alfreda Brehma - „Życiu zwierząt” (1864-1869). Autor w tomie „Ssaki” podaje, że osobnik ten, przechodząc z pastwiska na pastwisko, zabił 23 sztuki bydła, lecz żadnej z nich nie napoczął.
 
Pierwsze carskie polowanie w Puszczy odbyło się w 1860 roku. Niedźwiedź wtedy był już rzadkością i nikt z polujących nie miał okazji go ustrzelić.

 

Jan Sztolcman podaje, że według danych urzędowych w 1870 roku na terenie Puszczy zabito 1 niedźwiedzia, w następnym roku także 1 sztukę.

 

W latach 1873-1878 odnotowano kilka kolejnych przypadków napaści niedźwiedzi na żubry. W tym okresie odstrzelono tylko 3 sztuki. Były to ostatnie niedźwiedzie, gdyż nie spotykamy ich już na żadnej z list zwierzyny ubitej podczas carskich łowów, czy też list odstrzelonych drapieżników, na które znów zaczęto polować. Można zatem potraktować rok 1878 jako ten, w którym zabito ostatniego niedźwiedzia brunatnego, występującego naturalnie w Puszczy Białowieskiej.

 

Zygmunt Gloger, po wycieczce do Białowieży w końcu maja 1879 roku, pisał  w „Bibliotece Warszawskiej” (T. 1, 1881): „Z wytępieniem niedźwiedzi, zyskały żubry jednego mniej nieprzyjaciela. A był on tu niegdyś liczny i bardzo dla nich niebezpieczny. Lecz już przekazujący mi podania miejscowe Ejchler, widział tylko na lamusie, po swoim dziadzie, stosy skór i łbów niedźwiedzich. Czasami zachodzą do Puszczy niedźwiedzie z Pińszczyzny, ale bardzo rzadko”.

 

Zarządzający Puszczą płk. Michał Andrzejewski zatwierdził w 1889 roku taksę, która przewidywała za odstrzelenie niedźwiedzia w barłogu 50 rubli, a za odstrzelenie poza barłogiem – 25 rubli. Następne taksy z lat 1891 i 1896 niedźwiedzia już nie uwzględniały.

 

W 1910 roku zdarzył się odosobniony przypadek pojawienia się jednego osobnika, który przywędrował do Puszczy gdzieś z głębi Rosji. Niestety, został on tutaj zastrzelony. Informację tę przekazał preparatorowi białowieskiego muzeum, Mikołajowi Buszce, Paweł Bark - syn Ewalda, dawnego leśnika białowieskiego, który w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku odwiedził Białowieżę.

 

O przywróceniu Puszczy niedźwiedzia zaczęto myśleć dopiero niedługo przed wybuchem II wojny światowej. 8 listopada 1937 roku, z inicjatywy administracji Lasów Państwowych, z ogrodu zoologicznego w Poznaniu przywieziono do Białowieży ciężarną samicę „Lolę”, która pochodziła z Białorusi. Wpuszczono ją do specjalnej, 2-częściowej klatki z barłogami, ustawionej w zapadłym zakątku Parku Narodowym, w uroczysku, które później zaczęto nazywać „Niedźwiedziówką”. Klatka o wymiarach 5 x 5 metrów była ustawiona na niewielkiej polance, otoczonej gęstym lasem. Jedna część klatki miała szeroki rozstaw prętów, pozwalający na swobodne przeciskanie się małych niedźwiedziąt. W klatkach mieściły się drewniane barłogi o wymiarach 3 x 3 metry. W pobliżu klatek umieszczono stróżówkę, w której dyżury pełnili stale specjalni dozorcy. Prowadzili oni ponadto specjalną księgę, w której notowali wszelkie ważniejsze wydarzenia z życia hodowanych zwierząt.


Inż. Włodzimierz Lindemann informował w „Przyrodzie i Technice” (Z. 8/1938), że próby restytucji niedźwiedzia w Puszczy zostały podjęte w dwóch kierunkach jednocześnie. Pierwszy polegał na aklimatyzacji stopniowo dziczejących młodych, rocznych niedźwiadków, które przez pewien czas przebywały w puszczy zamknięte w klatce, a potem były wypuszczane na wolność. Drugi zaś polegał na tym, że niedźwiadki, urodzone na miejscu przez niedźwiedzicę, znajdującą się w klatce, swobodnie wychodziły między prętami i coraz głębiej zaszywając się w puszczy, również ulegały powolnemu dziczeniu, aż w końcu nie wracały do matki i rozpoczynały samodzielne życie.

 

Pod koniec listopada 1937 roku, „Lola” otrzymała towarzystwo w postaci czterech niedźwiedziątek, zakupionych na Białorusi. Nazywały się one: „Rudy”, „Grubasek”, „Białka” i „Czarna”. Potomstwo „Loli” przyszło na świat na początku stycznia 1938 roku. Były to „Jaś” i „Małgosia”.

Jaś i Małgosia

Z założenia, niedźwiedzie utrzymywane były w zupełnej izolacji od ludzkiego towarzystwa. Dostęp do nich mogły mieć tylko osoby związane z hodowlą. Rano, o godzinie siódmej, sztukom trzymanym w klatce podawano zupę na mięsie wołowym z kartoflami, suchary, kości. W południe i o czwartej po południu podawano mleko z miodem, które wlewano do wielkich mis, umocowanych na długich drągach. Menu od czasu do czasu uzupełniane było burakami i jabłkami. W hodowli urządzono także specjalne kąpielisko w postaci dużych koryt.

 

11 kwietnia 1938 roku wypuszczono pierwszą parę niedźwiadków z partii przywiezionej w 1937 roku; drugą parę wypuszczono 30 kwietnia. Niestety, niedźwiadki zaczęły odwiedzać wiejskie obejścia, zakradały się do chat, wyjadały jajka, chleb, wypijały mleko, zaczepiały także przechodniów i pastuchów. 3 czerwca 1938 roku jedna niedźwiedzica wywędrowała poza obręb Nadleśnictwa Starzyna i w pobliżu Nadleśnictwa Bielsk Podlaski została zaatakowana kołami i siekierami przez mieszkańców wsi Gabryel, Smolatyn i Klatkowo na łąkach wsi Omeleniec (gmina Wierzchowice). Drugą sztukę, która również zaczęła wychodzić z lasu, Dyrekcja Lasów Państwowych w Białowieży odesłała do Ogrodu Zoologicznego w Warszawie.


W tym czasie „Jaś” i „Małgosia” przebywały z matką, wychodząc i wracając do klatki pomiędzy jej prętami. Gdy jednak podrosły tak, że któregoś dnia nie mogły wcisnąć się z powrotem do klatki, zaczęły samodzielne życie na wolności, początkowo często, z czasem coraz rzadziej odwiedzając matkę.

 

Na początku czerwca 1938 roku do Białowieży przywieziono następną partię 4 niedźwiedziąt, które umieszczono w drugiej części klatki w „Niedźwiedziówce”. Sprowadził je tutaj z ZSRR dr Jan Żabiński, dyrektor Warszawskiego Ogrodu Zoologicznego. 3 lipca, gdy już pojawiła się większa ilość jagód w lesie, wypuszczono na wolność trzy sztuki. W klatce pozostał tylko 2,5-letni samiec, co do którego istniały obawy, że może atakować ludzi.

 

Administracja LP w Białowieży zorganizowała stałą obserwację wypuszczonych sztuk. Na jej polecenie starości powiatowi wydali zarządzenia sołtysom, polecające uświadamianie ludności, co do surowego zakazu chwytania i zabijania niedźwiedzi. Niestety, te zalecenia nie były przestrzegane. Niedźwiadki podchodziły do wsi, wyrządzając szkody w zagrodach, a także napadały na ludzi. W rezultacie okoliczni chłopi, zabili dwa misie. W lecie 1938 roku schwytano i przewieziono z powrotem do ZOO w Warszawie młodego niedźwiadka, który nie nadawał się do dzikiego życia w Puszczy; odwiedzał często okoliczne wsie, domagając się pożywienia.

 

Zdarzały się wypadki, że zwierzęta za pożywieniem, podchodziły do ludzi zbierających jagody i grzyby. Szczególnie jedna niedźwiedzica była natrętna, ale po otrzymaniu butelki mleka czy kawałka chleba, spokojnie wycofywała się w głąb lasu. Dochodziło także do okaleczeń ludzi w razie nie otrzymania posiłku.

 

W lecie 1938 roku niedźwiedź zaatakował 18-letnią Marię Pilenicynową, zbierającą z koleżanką jagody w lesie. Na ratunek zaatakowanej przyszedł z pomocą mężczyzna, który również zbierał niedaleko jagody. Uderzając niedźwiedzia po grzbiecie i nosie znalezionym naprędce kołem, odpędził go. Maria przeleżała miesiąc w szpitalu w Białymstoku, gdzie spotkała dziewczynkę, którą niedźwiedź zaatakował tydzień wcześniej; niestety z powodu odniesionych ran, dziewczynka ta zmarła.


Latem 1938 roku „Lola” otrzymała nowe towarzystwo – 4-letniego samca z ZSRR. Zimą 1938/1939 roku obserwowano budowanie barłogów przez „Jasia” i „Małgosię”. W marcu 1939 roku odwiedziły one matkę, którą potem przewieziono w inny zakątek Puszczy.


Nastała II Wojna Światowa. Podczas okupacji radzieckiej strażnicy łowieccy, dowiedziawszy się, że Rosjanie chcą wywieźć „Lolę” z Białowieży, wypuścili ją z klatki wraz z towarzyszącym jej samcem. Następni „gospodarze” w Puszczy – Niemcy, wypuszczali na teren Puszczy niedźwiedzie odebrane wędrownym Cyganom. Tak twierdzili starzy leśnicy i tutejsza ludność. Piotr Daszkiewicz w „Przeglądzie Zoologicznym” (Z. 3-4/2001) podaje, że 3-4 niedźwiedzie węgierskie zostały sprowadzone do Białowieży w 1943 roku. Do Niemiec jeździł po nie Richter. Dwie spośród tych sztuk zostały przywiezione z ogrodu zoologicznego w Królewcu. Przy wypuszczaniu ich asystował Lutz Heck.

 

Zwierzęta te, nie przystosowane do samodzielnego zdobywania pożywienia, były postrachem miejscowej ludności. We wsiach domyślano się, że okupanci chcą w ten sposób odstraszyć miejscową ludność od udzielania pomocy partyzantom. Zwierzęta włamywały się do mieszkań, wykradały żywność, wyrządzając przy tym sporo innych szkód. Ludzie bronili się przed groźnymi natrętami, zawiązując drzwi łańcuchem. Ich brzęk przypominał im niewolę u Cyganów i wówczas wycofywały się do Puszczy. Z informacji uzyskanych od starszych mieszkańców Białowieży i okolic wynika, że wszystkie sztuki przywiezione przez Niemców zostały wybite.

 

12 sierpnia 1942 roku doszło do tragedii w pobliżu Hajnówki. Agresywny niedźwiedź zabił dwóch hajnowian – Walerię Laskowską i jej nieletniego synka Ludwika. Napotkał on matkę z dzieckiem, zbierających maliny w Puszczy (w odległości około 8 km od miasta), i zaatakował.

 

Wojnę przeżyły cztery sztuki; były to niewątpliwie osobniki z przedwojennej reintrodukcji wraz z potomstwem. W 1945 roku dr inż. Jan Jerzy Karpiński podawał na łamach  czasopisma „Chrońmy Przyrodę Ojczystą”, iż w sierpniu 1945 roku na terenie Parku Narodowego widziano niedźwiedzicę z 2 młodymi. W piśmie Nr 703 z dnia 15 października 1945 roku do Biura Ochrony Przyrody w Ministerstwie Leśnictwa ponownie informował o tychże niedźwiedziach; widział je strażnik BPN Józef Szlachciuk, jak w oddziale 253 ogryzały orzechy z leszczyny. Prof. dr Tadeusz Vetulani z kolei w 1946 roku donosił na łamach „Ziemi”, że w Parku Narodowym znajdują się 4 niedźwiedzie (1 samiec, 1 samica i 2 młode). Dodawał też, że brak jest przychówku z lat wojennych.

 

Pojedynczego niedźwiedzia obserwowano również na terenie Nadleśnictwa Narewka. Polujący na rysia na przełomie stycznia i lutego 1945 roku leśniczy Włodzimierz Gucewicz wspominał na łamach „Łowca Polskiego” (Nr 17-18/1981), że z miotu niespodziewanie wyszedł na jednego z uczestników polowania niedźwiedź. Trop tej samej sztuki widział strażnik łowiecki Stanisław Wołonciej. Niedźwiedź już nie usnął, tropy jego spotykano w różnych częściach nadleśnictwa, czasem mało spodziewanych.


Bogumiła Jędrzejewska, Aleksiej N. Buniewicz i Włodzimierz Jędrzejewskidają w „Parkach Narodowych i Rezerwatach Przyrody” (Nr 4/1995), że jeden z młodych niedźwiedzi został wkrótce zabity. Widywano następnie 3 niedźwiedzie, a kolejny młody urodzony w 1946 roku także padł ofiarą kłusownictwa. Po raz ostatni tropy pojedynczego niedźwiedzia w polskiej części Puszczy Białowieskiej widziano w marcu 1947 roku. W białoruskiej części Puszczy obserwowano niedźwiedzia i niedźwiedzie tropy jeszcze w latach 1948-1950. Jeden z niedźwiedzi zakładał zimowe gawry w latach 1947/1948, 1948/1949 i 1949/1950.

 

Stanisław Kujawiak, dyrektor Białowieskiego Parku Narodowego informował swego czasu dziennikarza „Sztandaru Młodych” (Nr 48/1981), że ostatnie polskie niedźwiedzie widziano w 1959 roku na terenie Puszczy Lackiej, która obecnie wchodzi w skład Puszczy Białowieskiej. Na ile ta informacja jest wiarygodna, trudno jest dzisiaj ustalić. Emerytowany łowczy Puszczy Białowieskiej, Lech Miłkowski, twierdzi, że w archiwum Lasów Państwowych widział dokument, potwierdzający obecność niedźwiedziej gawry na terenie Nadleśnictwa Browsk w 1952 roku.

 

Niestety, także po wojnie doszło do zabicia człowieka przez niedźwiedzia. 26 listopada 1945 roku, od ran zadanych przez agresywnego osobnika, zginęła Anisja Bajko, gospodyni domowa z Białowieży.

 

W okresie powojennym utrzymaniem niedźwiedzi w Puszczy praktycznie nikt się nie interesował i stosunkowo szybko zginęły one z rąk kłusowników.

 

W maju 1963 roku odnotowano przypadek przywędrowania z głębi Związku Radzieckiego na teren Puszczy jednego osobnika. Przekroczył on granicę państwową, pokręcił się tutaj około tygodnia i następnie udał się na wschód. Tropy niedźwiedzia rozpoznał na granicy Tadeusz Buchalczyk z Zakładu Badania Ssaków PAN w Białowieży.


W lecie 2003 roku jeden niedźwiedź obserwowany był u wschodnich granic Puszczy Białowieskiej, po stronie białoruskiej. Strzelec Aleksy Pławski zauważył w okolicach wsi Zalesie (rejon prużański) najpierw tropy zwierzęcia, a następnie samo zwierzę; żerowało ono w uprawie owsa na kołchozowym polu.

 

Na początku 1977 roku rozważany był projekt ponownego zasiedlenia tego gatunku w Puszczy. Z taką propozycją do Stefana Krukowskiego, ówczesnego dyrektora Białowieskiego Parku Narodowego, wystąpił Krzysztof Wolfram z Okręgowego Zarządu Lasów Państwowych w Białymstoku. W dyskusji, jaka się wtedy rozwinęła, przeważyły racje bezpieczeństwa licznie odwiedzających Białowieżę turystów.

 

Niedźwiedzie jednak do Puszczy w końcu trafiły. W 1982 roku do woliery w białoruskiej części Puszczy przywieziono z Baszkirii dwoje półrocznych niedźwiadków „Miszę” i „Maszę”, wzbogacając w ten sposób tamtejszy mini-zwierzyniec. Turyści odwiedzający białoruską część Puszczy zyskali nową atrakcję. Obecnie w wolierze trzymane są dwa nowe niedźwiedzie. (oprac. Piotr Bajko)

 

Niedźwiedzie pod lufami dygnitarzy w okresie Polski Ludowej. Jednak za PRL w Bieszczadach zastrzelono co najmniej pięć niedźwiedzi. Oficjalnie dlatego, że masakrowały bydło i owce. Ale partyjni notable na czele z Piotrem Jaroszewiczem polowali też dla kaprysu, bez oglądania się na ochronę największego rodzimego drapieżcy. Wiosną 1967 szef Okręgowego Zarządu Lasów Państwowych w Przemyślu, Edmund Kosiński, zaprosił premiera na polowanie. Nadleśniczy Władysław Pepera ze Stuposian otrzymał krótki komunikat: przygotować dwa nęciska, wykładać padlinę i kukurydzę. "Przyszedł jeszcze za widoku, obwąchał, poprzewracał półtusze, trochę się posilił, poczochrał zadem o świerk i po godzinie oddalił się. Miał raczej smukłą sylwetkę, mógł ważyć około 250 kilogramów" - notował Pepera. Dyrektor Kosiński nie narzekał na dość mizerną posturę zwierza. Oznajmił, że zwiększy mu się wagę do 300 kg i taka informacja zostanie przekazana do Warszawy. Pepera nie był zadowolony, w dodatku nie miał przekonania, czy niedźwiedź ma rozbójnicze zapędy, bo od zeszłej jesieni nikt nie zgłaszał żadnej szkody. Szybko zdusił w sobie wątpliwości co do planowanego odstrzału. Może zabrakło mu odwagi, by przeciwstawić się zwierzchnikom szukającym pretekstu do atrakcyjnego polowania? Po gratulacjach i wypatroszeniu ofiary Jaroszewicz zakasał rękawy, włożył rękę w brunatne cielsko i… posmutniał. - Znalazł tylko otwór z mannlichera, a z takiego sztucera strzelał Pepera - mówi Tadeusz Misiuda. - Nie dałbym jednak głowy, kto tak naprawdę zabił niedźwiedzia. Strzałów było kilka, a premier być może źle szukał w tuszy i nie zauważył innego otworu po pocisku. Podziwiany przez zwiedzających ustrzyckie muzeum przyrodnicze niedźwiedź z pewnością jest tym, który padł od kuli Jaroszewicza lub Pepery (albo obydwóch), ale też na pewno nie zgadza się data jego odstrzelenia. Na karcie muzealnej widnieje: 23 marca 1966, oraz miejscowość: Polana. Tymczasem wtedy premier jedynie zranił niedźwiedzia, urywając mu pociskiem przednią łapę… Więc kiedy i gdzie legendarny niedźwiedź został ustrzelony? Wiosną 1967, prawdopodobnie w masywie Czereszenki w Stuposianach.

Niedźwiedź strzelony przez Piotra Jaroszewicza w 1967 r.

Niedźwiedź strzelony przez Piotra Jaroszewicza w 1975 roku

Wilk szary

Liczebność: w polskiej części Puszczy Białowieskiej około 30 osobników, w Polsce żyje 500-700 wilków. Żyje w grupach rodzinnych zwanych watahami o wyraźnej strukturze hierarchicznej. W Puszczy Białowieskiej watahy składają się zwykle z 4-8 osobników. Zwierzę chronione w Polsce od 1998 r.

 

Na przestrzeni wieków wilk był bezlitośnie tępiony przez człowieka, dawniej jako konkurent do zasobów białka zwierzęcego, później na skutek mitu bezwzględnego drapieżcy, groźnego nawet dla ludzi. Jeszcze nie tak dawno stanowił obiekt pożądania myśliwych. Wilki ginęły od broni palnej przy specjalnie wykładanych przynętach bądź osaczane fladrami. Te różnokolorowe szmatki przywiązane do sznura stanowiły barierę, którą wilk bał się pokonać. Rolę "rozsądnego" drapieżcy usiłował przejąć człowiek. Czynił to jednak nie zawsze skutecznie doprowadzając często do nadmiernego wzrostu liczebności kopytnych lub na tyle egoistycznie, że naruszał strukturę wiekową i płciową populacji, starając się pozyskać okazałe trofea, na przykład byków jeleni czy koziołków saren. Obecność wilków w kompleksie leśnym wpływa na zachowanie się potencjalnych ofiar, zwierzęta te są zawsze czujne i ostrożne. Pozwólmy zatem żyć w Puszczy Białowieskiej kilku watahom wilków, jako naturalnemu elementowi tego środowiska przyrodniczego.

Ryś

Do okresu średniowiecza ryś był na terenie dzisiejszej Polski rozpowszechniony , a proces szybkiego kurczenia się jego zasięgu nastąpił w ciągu ostatnich trzech wieków. Było to spowodowane szybkim zmniejszaniem się powierzchni zwartych obszarów leśnych i polowaniami. Pierwsze cząstkowe w miarę wiarygodne informacje o tym kocie pochodzą z końca lat 20. Na terenie ówczesnej Polski miało ich żyć około 300. Był wtedy gatunkiem łownym, na którego polować można było w styczniu i lutym. Po II wojnie światowej trafił na listę zwierząt chronionych i polowanie na niego było zabronione do roku 1953. Wtedy populację szacowano na około 1500 osobników. Dwa lata później na rysie można było polować od 1 listopada do 31 marca. Pod ochronę trafił dopiero po 40 latach – 6 stycznia 1995 roku.


Pomimo objęcia ochroną rysie zniknęły m.in. z terenów Puszczy Piskiej. Dziś mamy rysie m. in. w północno-wschodniej Polsce w puszczach: Białowieskiej, Knyszyńskiej, Augustowskiej i Boreckiej oraz w Karpatach. Łączną liczebność tych kotów Mały Rocznik Statystyczny w roku 2011 podawał na 285 osobników. W sezonie 2004/2005 podawano liczbę 178 z adnotacją, że może być zaniżona ze względu na trudną wykrywalność osobników (samotniczy, nocny tryb życia). To samo źródło w sezonie 2003/2004 podaje zakres 178 – 217. Najczęściej można się jednak spotkać z liczbą 200 z podziałem 140 populacja Karpacka i 60 populacja nizinna. Spotkałem się też z informacja mówiącą o 296 sztukach.


Liczenia przeprowadzone w Województwie Podlaskim na terenie Puszczy Augustowskiej, Knyszyńskiej i Białowieskiej wykazały w 2013 roku 23 rysie, a w roku 2015 – 29 szt..

Polowania w Puszczy Białowieskiej podcza I Wojny Światowej w czasach Georga Eschericha

 

Georg Escherich

Georg Escherich (ur. 4 stycznia 1870 r. w Schwandorf, zm. 26 sierpnia 1941 r. w Monachium) – niemiecki leśnik, nacjonalistyczny polityk i podróżnik.  W 1907 roku i w latach późniejszych przebywał w Afryce. Podczas I Wojny Światowej w 1914 roku został ranny w nogę na froncie zachodnim. Po leczeniu został wojskowym zarządcą Puszczy Białowieskiej, gdzie zwalczał kłusownictwo i rozwijał rabunkową eksploatację drewna na potrzeby militarne Cesarstwa Niemieckiego. W tym czasie pod jego kierownictwem zbudowano sieć kolejek wąskotorowych i tartak w Hajnówce do przemysłowego przerobu drewna. Spowodowało to ogołocenie z drzew znacznych połaci Puszczy.

'

Niemieccy oficerowie przy ściętym dębie w Puszczy Białowieskiej

Dąb to drzewo będące obok żubra wizytówką Puszczy Białowieskiej, stanowiące sztandarowy składnik białowieskich drzewostanów.  W Puszczy przyjmujące pokrój niespotykany w innych częściach Europy

Interesował się też możliwościami zachowania żubrów, ograniczając jednak możliwości ich dokarmiania. Escherich pozostał w Puszczy aż do 28 grudnia 1918 roku.

Escherich (pośrodku) – szef wojskowego zarządu leśnego Białowieży, przed kasynem oficerskim w Białowieży

Po wkroczeniu w sierpniu 1915 roku wojsk niemieckich do Białowieży, w Domu Świckim swą siedzibę umieścił Zarząd Wojskowy Puszczy, na czele którego stał Georg Escherich. Mieszkali w nim także urzędnicy zarządu.


Po odejściu w grudniu 1918 roku Niemców z Białowieży, już w marcu 1919 roku w budynku ulokowała się 17-osobowa grupa fachowców leśnych, na czele z inspektorem Henrykiem Dąbrowskim. Budynek przejęła administracja utworzonego w grudniu 1920 roku Zarządu Okręgowego Lasów Państwowych (późniejsza Dyrekcja Lasów Państwowych) w Białowieży, który główną siedzibę miał w Parku Dyrekcyjnym. W Domu Świckim umieszczono Zarząd Łowiecki. W budynku znajdowały się także mieszkania jego urzędników. Mieszkał tutaj m.in. ostatni dyrektor DLP – Karol Nejman. W 1932 roku w Domu Świckim umieścił swą siedzibę Zarządu Parku Narodowego.


Warto też wspomnieć, że w lipcu 1919 roku w Domu Myśliwskim Julian Marchlewski – przedstawiciel Rosyjskiego Towarzystwa Czerwonego Krzyża odbył rozmowy z delegatami Józefa Piłsudskiego – Aleksandrem Więckowskim i Michałem Kossakowskim w sprawie zakładników, uchodźców i jeńców wojennych. W czasie tych rozmów na miejsce rokowań wyznaczona została stacja kolejowa Mikaszewicze na Polesiu. Prawdopodobnie w Domu Świckim zatrzymał się również goszczący w 1921 roku w Białowieży wybitny polski malarz, grafik i rysownik Leon Wyczółkowski.


W 1934 roku w Domu Świckim rozpoczęto urządzanie pięciu luksusowo umeblowanych pokoi gościnnych, obliczonych na 8 osób. Oddano je do użytku w 1935 roku.


We wrześniu 1937 roku w Domu Świckim zatrzymał się na dwa tygodnie polski kompozytor Feliks Nowowiejski, któremu towarzyszył dr Tadeusz Vetulani – profesor Uniwersytetu Poznańskiego. Dyrektor DLP Karol Nejman wypożyczył kompozytorowi własny fortepian, na którym ów robił pierwsze plany symfonii białowieskiej.


W latach 30-tych gospodarzem Domu Świckiego był p. Gawęcki. W czasie okupacji niemieckiej w Domu Świckim mieścił się zarząd Reichsjägdgebietu – Państwowego Obszaru Łowieckiego, podlegającego hitlerowskim władzom centralnym. Kierował nim specjalny pomocnik Hermanna Gőringa – nadłowczy Ulrich Scherping. Tutaj swoje biuro miał (i jednocześnie mieszkał) dyrektor administracji leśnej Wagner. Z innych mieszkańców Domu Świckiego wymienić należy Flieverta – dowódcę oddziału lotników niemieckich oraz mjra Gerbsa – dowódcę batalionu policyjnego 323 i hauptmana Decke, który w miejscowym areszcie prowadził śledztwa i był znany z brutalności.


Po wyzwoleniu Białowieży Dom Świcki przeszedł pod zarząd Białowieskiego Parku Narodowego, który podlegał wówczas resortowi leśnictwa. Prof. dr Tadeusz Vetulani, częsty gość w Białowieży, tak opisywał ówczesny stan hoteliku: „Wprawdzie Dom Myśliwski, obejmujący schludne i zaciszne pokoje gościnne jest obecnie jedynie w połowie tylko umeblowany i brak w nim jeszcze materaców i dostatecznej ilości pościeli, przecież jednak gościnni gospodarze, pragnący widzieć w Puszczy jak najszersze zastępy przyrodników i miłośników przyrody, umieją tak jakoś wyrównywać te chwilowe braki, że się ich nie czuje” („Ziemia”, Nr 5/1946).


Dom Świcki bardzo szybko zaczął przyjmować różnych ważnych gości odwiedzających Białowieżę. Już w połowie lutego 1945 roku gościli w nim – Stanisław Żemis – dyrektor Dyrekcji Naczelnej Lasów Państwowych i Franciszek Krzysik – dyrektor reaktywowanego Instytutu Badawczego Lasów Państwowych.


W Domu Świckim zaczęto organizować różne konferencje, zjazdy, narady. Np. w październiku 1947 roku obradował w nim XXI Zjazd Państwowej Rady Ochrony Przyrody, a we wrześniu 1948 roku pierwszy po wojnie zjazd bioekologów polskich.


W Domu zatrzymywali się różni prominenci przyjeżdżający do Białowieży na polowania, politycy, dyplomaci, ambasadorzy, ministrowie, posłowie, dyrektorzy wielkich przedsiębiorstw i instytucji, uczeni, filmowcy itd.


Poczynając od lata 1949 roku zatrzymywali się tutaj studenci różnych kierunków nauk przyrodniczych. W lipcu 1952 roku studenci Zdzisław Pucek i Marian Filipczak oraz Janina Wolska – starszy asystent Zakładu Anatomii Porównawczej UMCS w Lublinie urządzili w Domu stację terenową, która dała początek późniejszemu Zakładowi Badania Ssaków.


Zaciszny hotel często wybierali dla odpoczynku literaci, dziennikarze, aktorzy teatralni, artyści malarze. Uroku budynkowi dodawało gniazdo bocianie, umieszczone na wysokości 18 m, przy czynnym kominie. Ciekawostką jest, że na gnieździe tym przetrwał zimę 1958/1959 jeden bocian biały. Fakt ten za sprawą dra Stanisława Borowskiego trafił do literatury naukowej.


Krytyczną dla Domu Świckiego okazała się noc z 23 na 24 stycznia 1962 roku. W niejasnych i niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach, około 3 godziny nad ranem, wybuchł w nim pożar, który szybko rozprzestrzenił się na cały budynek. Stało się to przed zaplanowanymi tutaj na 24 stycznia rozmowami przywódców Polski i ZSRR - Władysława Gomułki i Nikity Chruszczowa, polujących w białoruskiej części Puszczy Białowieskiej. Po pożarze pozostały tylko fundamenty oraz wypalone mury części środkowej budynku. Dom mieścił wówczas 13 pokoi gościnnych (27 miejsc), dwie sale konferencyjne, zaplecze gospodarcze (kuchnie, magazyny), świetlicę oraz dwa mieszkania pracowników Parku. W owym czasie był jedynym miejscem w Białowieży, gdzie można było przyjąć oficjalne delegacje rządowe czy też urządzić krajowe bądź międzynarodowe konferencje.


Resort leśnictwa podjął decyzję wybudowaniu na miejscu spalonego obiektu nowego hotelu reprezentacyjnego, ale już o zupełnie innej architekturze. Dokumentację projektowo-kosztorysową budowy opracowało Przedsiębiorstwo Projektowania Budownictwa Miejskiego „Miastoprojekt Stolica Południe" w Warszawie. Generalnym projektantem został inż. Jerzy Mokrzyński z warszawskiego zespołu architektów „Tygrysy”. Budowę prowadziło Białostockie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego w Białymstoku. Prace budowlane trwały w latach 1962-1964. Nowy Dom Myśliwski oddany został do użytku 10 września 1964 roku. Dysponował 26 miejscami noclegowymi w pokojach 1- i 2-osobowych. Pierwszym klientem Domu został Ludwik Ciołkowiak z Warszawy.


Dom Myśliwski przez długie lata pełnił rolę hotelu reprezentacyjnego Białowieży. Przyjmowano w nim najważniejszych gości odwiedzających Białowieżę. Przykładowo – na przełomie sierpnia i września 1973 roku hotel gościł I Sekretarza PZPR Edwarda Gierka i premiera Piotra Jaroszewicza, w październiku 1974 roku – księcia Bernarda, małżonka królowej Holandii, w sierpniu 1975 roku – księcia Edynburga Filipa, małżonka królowej brytyjskiej Elżbiety II, w lipcu 1977 roku – sekretarza generalnego ONZ, dra Kurta Waldheima.


Oczywiście, z hotelu korzystali także pomniejsi rangą obywatele, zarówno z kraju jak i z zagranicy. W jesieni tradycyjnie zatrzymywali się tutaj myśliwi dewizowi. Rocznie przez hotel przewijało się od 1,5 do 2 tys. osób (np. w 1997 roku z noclegów w Domu Myśliwskim skorzystało 1390 gości, w tym z kraju – 968, a z zagranicy – 422 osoby).


W Domu Myśliwskim nadal urządzano konferencje, seminaria, narady, szkolenia, spotkania. W maju 1988 roku przedstawiciele województw białostockiego, łomżyńskiego, olsztyńskiego, ostrołęckiego i suwalskiego podpisali tutaj porozumienie o utworzeniu regionu funkcjonalnego „Zielone Płuca Polski”.


Od 1993 roku w Domu Myśliwskim mieszkało przez dłuższy czas małżeństwo filmowców Bożena i Jan Walencikowie. Na stałe osiedli oni w Białowieży w 2001 roku, gdy ukończyli budowę własnego domu.
W latach 1997-2003 w Domu Myśliwskim mieściło się Biuro COWI projektu DANCEE „Puszcza Białowieska”, którego koordynatorem była Małgorzata Buszko-Briggs.


W 1999 roku w piwnicach Domu Myśliwskiego zdeponowana została część eksponatów Muzeum Przyrodniczo-Leśnego BPN, którego budynek poddano generalnej przebudowie i modernizacji. Eksponaty w 2001 roku powróciły do nowego już muzeum

.
Znaczenie Domu Myśliwskiego zaczęło spadać w początku bieżącego wieku, gdy w Białowieży oddane zostały do użytku (w latach 2001 i 2002) trzy duże, nowoczesne hotele, z dużymi salami konferencyjnymi. Dom, od lat nie remontowany i nie modernizowany, zdecydowanie przegrał konkurencję na lokalnym rynku hotelarskim.


Obecnie Dom Myśliwski dysponuje 34 miejscami. Posiada 2 apartamenty dwuosobowe (dwupokojowe), 2 segmenty z pokojami jedno- dwu- i trzyosobowymi, 3 pokoje dwuosobowe, 3 pokoje trzyosobowe i 2 pokoje czteroosobowe. Jego największymi walorami są: zacisze i położenie w pięknym otoczeniu.


Kierownikami obu Domów w okresie powojennym byli: Mikołaj Niechoda, Wojciech Kowerski, Edward Witkowski, Bolesław Stysiak (w latach 1982-1986), Waldemar Chwyć (w latach 1986-2008). Obecnie Dom podlega kierownictwu Pokoi Gościnnych Centrum Edukacyjno-Muzealnego przy siedzibie BPN. (oprac. Piotr Bajko)

 

Każda wojna na objętym przez nią obszarze leśnym wyrządza także olbrzymie straty w zwierzostanie. Nie inaczej było w Puszczy Białowieskiej. Jan Sztolcman w książce „Żubr – jego historia, obyczaje i przyszłość” (1926) podaje, że stan żubrów w Puszczy Białowieskiej przed wybuchem wojny wynosił 737 sztuk, utrzymując się na tym poziomie do ustąpienia Rosjan w sierpniu 1915 roku. Niemieccy wojskowi już z chwilą wkroczenia rozpoczęli prawdziwą rzeź żubrów, nie oszczędzając innej zwierzyny. Strzelali dowódcy, strzelali zwykli żołnierze. Zwierzęta, przywykłe do widoku człowieka, nie miały w zwyczaju uciekać przed nim. Jedno ze stad na widok oddziału stało spokojnie i przyglądało się, jednak gdy żołnierze zaczęli się nachalnie zbliżać, żubry zaatakowały ich. Niemcy użyli karabinów maszynowych i zabili kilkadziesiąt sztuk. Feldmarszałek ksążę Leopold Bawarski już w dniu 18 sierpnia 1915 roku ustrzelił jednego żubra, drugiego natomiast w styczniu 1916 roku.

Żubr Leopolda Bawarskiego

W celu zapobieżenia całkowitemu wyniszczeniu puszczańskiej zwierzyny baron Adolf von Seckendorff wydał w dniu 25 września 1915 roku specjalne zarządzenie łowieckie dla Puszczy Białowieskiej. Czas ochronny dla żubra miał obowiązywać przez cały rok. Jelenie mogły być odstrzeliwane w takiej ilości, aby nie przeszkadzało im to w swobodnym rozmnażaniu się. Ustalono czasy ochronne dla jeleni, danieli, saren. Do dzika można było strzelać przez cały rok. Dla reszty zwierzyny obowiązywały pruskie rozporządzenia.

 

W zarządzeniu zaznaczono, że nie ogranicza ono rozkazów naczelnego dowództwa w zakresie polowania. Dlatego też Cesarz Wilhelm II mógł, pozostając w zgodzie z prawem, ustrzelić jednego żubra w okolicy Czerlonki (12 listopada 1915 roku). Więcej o tym wydarzeniu piszę w rozdziale pt. Cesarskie łowy.

Cesarz Wilhelm II

Przygotowania organizacyjne do wizyty Wilhelma II w Puszczy były podobne do poprzednich polowań Romanowów. Przed przyjazdem Cesarza przybył do Białowieży generał Adolf von Secksendorff z adiutantem oraz służbą łączności. Wzmocniona została też polowa żandarmeria. Setki ludzi pracowało przy poprawianiu dróg lokalnych i remontach budynków.

Wilhelm II z upolowanym żubrem

Termin przyjazdu pociągu Kaisera został określony na 11 listopada 1915 r. Towarzyszyli mu wysocy wojskowi dowódcy, m.in. generał Hans von Plessen.  Do Białowieży przybył też drugi pociąg z ochroną sztabu, cesarską świtą i automobilami. Wilhelm II spędził noc w swoim pociągu.


Na drugi dzień Cesarz w towarzystwie majora Georga Eschericha udał się powozem w okolice osady Czerlonka. Tam, już bez ochrony, przesiedli się do ekwipażu. Towarzyszył mu osobisty cesarski jeger posiadający sztucer z celownikiem optycznym. Według wspomnień Georga Eschericha na wyznaczonym wcześniej miejscu oczekiwał ich leśniczy feldfebel Scheurich, który poprowadził myśliwych na miejsce strzału. Tam w odległości 100-120 metrów zobaczyli potężnego byka. Cesarz oddał w jego kierunku dwa śmiertelne strzały.


Osobisty jegier Wilhelma II natychmiast dokonał szczegółowych pomiarów żubra. Bezpośrednio po tym mógł z radością zameldować Cesarzowi, że ten strzelił największego swojego byka w życiu. Większego od okazu, który upolował w Pszczynie w 1910 roku. S. Czestnych)

Żołnierze niemieccy przed carskim pałacem w Białowieży

Żołnierze niemieccy na dworcu Białowieża Pałac

Kolejnego żubra upolował hrabia Friedrich von Strachwitz. Rogi tej sztuki były prezentowane na Międzynarodowej Wystawie Łowieckiej w Berlinie w 1937 roku, otrzymując najwyższą ocenę i „Tarczę specjalną”. „Gazeta Toruńska” (nr 277/1915) informowała, że polować w Puszczy można było tylko po wykupieniu karty do polowania, które wydawał zarząd leśny w Białowieży. Karty te otrzymywali wyłącznie Niemcy. Lepsze sztuki jeleni, danieli i dzików mogli odstrzeliwać jedynie goście, gorsze – urzędnicy leśni. Ilość odstrzeliwanej zwierzyny określał zarząd leśny. Goście polowali zawsze w towarzystwie urzędników leśnych.

 

W 1916 r. polował w Puszczy Król Saksonii Fryderyk August III. W Białowieży przebywał 12 i 13 lutego 1916 r. Strzelił on w pobliżu Czerlonki upragnionego żubra. W sierpniu tego roku przyjechał też ostatni imperator Austro-Węgier Cesarz Karol I, następca Cesarza Franciszka Józefa. W dniu polowania strzelił jednego żubra i dwa jelenie.


Wśród innych niemieckich myśliwych polujących w Puszczy Białowieskiej w okresie I Wojny Światowej należy wymienić także generała Carla Hoffmanna i majora Manfreda Richthofena. Swego białowieskiego żubra upolował także ulubiony malarz Wilhelma II Richard Friese.

 

Najczęściej w Puszczy Białowieskiej polował jednak major Georg Escheirich stojący na czele wojskowego zarządu lasów Białowieży, który głównie polował na jelenie a z prawa strzału do żubrów nigdy nie skorzystał.


Według źródeł niemieckich w czasie I Wojny Światowej oficjalnie w Puszczy Białowieskiej upolowano 7 starych żubrów i 1 żubrzycę.


Polował również feldmarszałek Paul von Hindenburg. W styczniu 2016 roku w zaśnieżone ostępy Puszczy Feldmarszałek wyjechał w towarzystwie majora Georga Eschericha. Podejście do stada żubrów przez głęboki śnieg dla prawie 70-letniego Hindenburga, w dodatku ubranego w długi kożuch, było niezwykle trudne. Kiedy z wysiłkiem podeszli na 100 kroków do stada żubrów, spłoszył je samolot wojskowy. Jednak feldmarszałek strzelił swego żubra białowieskiego na drugi dzień i później dołączył do niego jeszcze cztery jelenie.

 

Jednym z wyższych dowódców armii niemieckiej w czasie I Wojny Światowej był książę Bawarii Leopold, pochodzący z rodu Wittelsbachów - od kwietnia 1915 roku dowódca 9 Armii, a od sierpnia tegoż roku dowódca Grupy Armii "Leopold". Pod koniec sierpnia jego wojska zdobyły twierdzę Brześć Litewski. W rok później Leopoldowi Bawarskiemu powierzono Naczelne Dowództwo Frontu Wschodniego. Przebywając na terenach wschodnich, książę Leopold nie omieszkał oddać się pasji łowieckiej. Polował m.in. w Czerwonym Dworze i w Puszczy. W białowieskich ostępach upolował piękny okaz żubra. Stało się to już drugiego dnia po wkroczeniu na ten teren niemieckiej armii. Drugą sztukę ustrzelił w styczniu 1916 roku. Polował także na jelenie. Co ciekawsze, to właśnie feldmarszałek Leopold Bawarski miał według niektórych źródeł wydać zarządzenie o zakazie urządzania polowań na żubry w Puszczy Białowieskiej.

Leopold Bawarski odwiedza cerkiew w Białowieży

Są też źródła, które wskazują, że zarządzenie podpisał Cesarz Wilhelm II. Faktem natomiast pozostaje, że właśnie z Bawarii została sprowadzona do Puszczy Białowieskiej straż leśna, której zadaniem było chronienie zwierzyny przed kłusownictwem. Niestety, trzeba ze smutkiem powiedzieć, że bawarscy strażnicy temu zadaniu nie podołali.


Zgodnie ze słowami Eschericha, przebywanie w Puszczy w 1915 roku było niemożliwe, gdyż zewsząd słyszało się odgłosy strzałów.  Sztolcman twierdził, że stosunki łowieckie poprawiły się nieznacznie dopiero po zaprowadzeniu przez Niemców prowizorycznej administracji. W styczniu 1916 roku w Puszczy Białowieskiej pozostawało przy życiu już tylko 178 żubrów. Kłusownictwo ukróciły z czasem surowe przepisy. Za posiadanie broni można było stracić życie. „Gazeta Toruńska” (nr 114/1916) podaje, że wyrokiem bezapelacyjnym wojenno-polowego sądu w Białowieży z dnia 27 kwietnia 1916 roku zostali skazani na śmierć, za ukrywanie broni, trzej chłopi: Wincenty Andruszko z Jałowa, Iwan Grigorlec z Zamosza (w oryginale: Samocza) i Michał Grik z Suszczego Borku. Skazanych rozstrzelano.


Względnie spokojny dla zwierzyny stan trwał do jesieni 1918 roku, kiedy w związku z ustępowaniem wojsk, wśród żołnierzy nastąpiło rozprzężenie dyscypliny. Polować zaczął każdy, kto posiadał jakąkolwiek broń – żołdacy, okoliczni chłopi i osadnicy.

 

W początku września 1918 roku nastąpiło podzielenie dotychczasowej administracji Ober-Ost na dwie odrębne: krajów nadbałtyckich i Litwy. W związku z tym administrację wojskową w Puszczy Białowieskiej, podlegającą obwodowi w Białymstoku, należało przekazać administracji cywilnej litewskiej. Na przybycie grupy litewskich urzędników-leśników trzeba było czekać jednakże ponad trzy miesiące. 10 grudnia 1918 roku stawili się w Białowieży leśnicy Kurtynajtus, Nidygor, Widygrus i Pietronus oraz ich kierownik M. Funke, delegowani od Litewskiej Rady Państwowej (Taryby). Przejęli oni od niemieckiego dowództwa, nie mającego już praktycznie żadnej władzy, całą gospodarkę Puszczy i jej zwierzostan. Niemieckie dowództwo opuściło Białowieżę 14 grudnia, a wojska niemieckie wyszły z Puszczy dwa tygodnie później, tj. 28 grudnia 1918 roku.

 

Paweł Bark, szef milicji chroniącej Puszczę, który we wrześniu 1918 roku wrócił z Rosji, pozostawił wspomnienia o tamtym okresie. Zostały one opublikowane w „Łowcu Polskim” (nr 5/1939). Żubry w chwili jego powrotu jeszcze się widywało, podobnie jak jelenie, sarny, dziki. Paweł Bark widział, jak niemieccy urzędnicy leśni polowali z podjazdu na jelenie. Kłusownictwa ze strony żołnierzy niemieckich w tym czasie jeszcze nie zauważał.


Oryginalny tekst: „Rewolucja niemiecka – pisał Paweł Bark – jak za dotknięciem różdżki-czarodziejki, zmieniła tych na ogół karnych i dzielnych żołnierzy do niepoznania. Od razu rozpoczęli oni handel bronią i razem z chłopami udawali się do lasu na polowania. Zabijali, rzecz oczywista, na takich polowaniach wszystko, co tylko się dało, nie wyłączając żubrów. Zaraz po wycofaniu się Niemców z Puszczy, rozszalały tłum uzbrojonych w niemieckie karabiny chłopów, którzy tylko co, po większej części, wrócili z Rosji i przymierali głodem, rzucił się do lasu, rozpoczynając niebywałą rzeź zwierzyny, trwającą około dwóch miesięcy”.


Paweł Bark wraz z łowczym Stefanem Charczunem i ojcem Ewaldem Barkiem – tytularnym nadleśniczym, z prawdziwą ulgą dowiedzieli się z gazet i od poszczególnych oficerów, że warunki zawieszenia broni nakazują Niemcom pozostawienie w najważniejszych punktach opuszczonego terytorium odpowiednio uzbrojonych oddziałów straży obywatelskiej. Ewald udał się do dowództwa białowieskiego garnizonu, by wyjednać zezwolenia na sformowanie takiej straży w Białowieży.


Po długich i upokarzających pertraktacjach Niemcy na to się zgodzili. Przyrzekli nawet zaopatrzyć oddział w konie byłej żandarmerii polowej. Zastrzegli, że broń palną wydadzą dopiero wtedy, kiedy ostatni eszelon niemiecki opuści Białowieżę.
„I tak na czele uzbrojonych w szable 25 konnych strażników – wspominał Paweł Bark – rekrutujących się przeważnie z byłych żołnierzy z miejscowej ludności, rozpocząłem patrolowanie okolic Białowieży już opróżnionych przez Niemców, odbierając karabiny wszystkim napotykanym po drodze kłusownikom.


Pewnego dnia o zmierzchu wracałem z takiego patrolu do Białowieży od strony terpentyniarni. Przy domu, naprzeciwko wyjścia z tartaku „Stoczek”, zatrzymało mnie większe zbiegowisko ludzi. Okazało się, że dwóch Niemców, przy pomocy miejscowych chłopów, z trudem ściągało z sanek tylko co upolowanego żubra, starając się jak najprędzej zaciągnąć go do szeroko otwartych drzwi tego domu. Nie mogąc w tym czasie odważyć się na grubszą awanturę z Niemcami, poprzestałem na zwymyślaniu ich i udałem się po interwencję do niemieckiej żandarmerii. Lecz tam oświadczono mi, że sami są bezradni. Taki stan trwał do połowy grudnia 1918 roku, kiedy ostatni eszelon niemiecki nareszcie opuścił dworzec białowieski, po wręczeniu mi uprzednio kluczy od szafy z karabinami i amunicją dla straży obywatelskiej.


Zdałem sobie wtenczas sprawę, że z tak nikłemi siłami całej zwierzyny uratować nie zdołam i że wszystkie wysiłki skierować należy na obronę ludności cywilnej, która tłumnie zaczęła do Białowieży zjeżdżać z okolic, pod opiekę straży, uciekając od coraz to liczniejszych napadów bandyckich, jak również na obronę olbrzymich inwestycji niemieckich w postaci znacznej ilości zakładów przemysłowych, rozsianych po Puszczy i jej okolicach, oraz pałacu i budynków państwowych. Bezładna strzelanina w lesie tymczasem przybierała coraz większe rozmiary. Na domiar nieszczęścia, już na początku grudnia spadł obfity śnieg i świetna ponowa uwidoczniała (…) wszystkie ścieżki biednej zwierzyny. (…) W największem niebezpieczeństwie okazały się żubry. (…) Strzelano na chybił-trafił, nie przestrzegając ani elementarnych zasad łowieckich, ani odległości, przeważnie z tyłu, używając do tego zaostrzonych kul karabinów wojennych. Nic dziwnego, że kłusownicy po większej części zadawali zwierzynie tylko rany, nie troszcząc się potem o los ranionej zwierzyny. Dlatego też cała Puszcza potem, kiedy już ukrócona została ta swawola, zasiana była jeszcze rozkładającemi się trupami zwierzyny. I jeszcze w maju 1919 roku znalazłem niedaleko drogi, prowadzącej z Białowieży do Browska (…) dwa trupy żubrów, na ogół zjedzonych przez wilków. (…) Jak tylko na to pozwalały okoliczności i czas, absorbujący prawie całą naszą energię na walkę z bandytyzmem, wyjeżdżaliśmy na patrole do lasu, używając do tego wielkich niemieckich parukonnych sanek, w których swobodnie mogło się pomieścić 6 osób. Zamiarem moim wtedy było zlokalizowanie w miarę możności tych eskapad kłusowników, terroryzując ich wszelkiemi sposobami. Wycieczki takie nie były też pozbawione pewnego niebezpieczeństwa, gdyż nieraz kule zabłąkane – i nie tylko zabłąkane – gwizdały wzdłuż linii oddziałowych nad naszemi głowami, rykoszetując od gałęzi przydrożnych drzew. (…)


Puszcza przedstawiała w tych czasach widok okropny: pełno było śladów farbującej zwierzyny i często śladom tym towarzyszyły ślady łapci „szlachetnych nemrodów”. (…)


Pewnego dnia zaalarmowany zostałem wiadomością, że chłopi niedaleko wsi Budy okrążyli stado żubrów. Natychmiast udaliśmy się w te strony. Lecz za późno. Z licznych śladów łapci i butów można było wywnioskować, że przed paru zaledwie godzinami odbyło się tu polowanie w „kocioł”. W centrum tego kotła zaś liczne ślady farbujących żubrów, oraz kilka miejsc szeroko wygniecionego krwawo-żółtego śniegu świadczyły o tylko co dokonanych tu czynach wandali.


Innym razem, powracając z patrolu we wsi Paszucka Buda, zauważyliśmy stado jeleni, wielkimi susami uciekające przez drogę. (…) W ślad za zwierzyną wyłoniło się dwóch drabów z karabinami w ręku. Przerażenie ich było niemałe, kiedy raptem usłyszeli okrzyk: „ręce do góry” i zobaczyli lufy pięciu karabinów, skierowanych wieloznacząco do nich. Toteż bez sprzeciwu dali się rozbroić i obezwładnić.


Przerażona ciągłą strzelaniną zwierzyna zaczęła powoli uchodzić poza obręb Puszczy, kryjąc się w zaroślach sąsiadujących z puszczą, należących do włościan i ziemian lasów. Toteż w patrolach naszych zmuszeni byliśmy zataczać coraz szersze kręgi.


Mroźny zmierzch pewnego dnia zimowego zastał nas w pobliżu chutoru Czadziel. Raptem usłyszeliśmy gęstą strzelaninę i ujadanie psa w odległości kilometra od nas. Pędem rzuciliśmy się w kierunku strzałów, aż nareszcie dotarliśmy do większej, pokrytej śniegiem polany, na środku której krzątało się kilkanaście sylwetek ludzkich. W kępie drzew zatrzymaliśmy konie i, formując naprędce tyralierę, wysypaliśmy na polanę, poruszając się w kierunku krzątających się ludzi. Tam od razu zapanował gorączkowy ruch: huknął strzał jeden, drugi i wreszcie wywiązała się ożywiona strzelanina. W miarę naszego stopniowego zbliżania się, cienie ludzkie pierzchały gdzie tylko który mógł. (…) Ku naszemu wielkiemu zdumieniu [ujrzeliśmy] kapitalnego jelenia 10-taka i siedzącego przy nim na straży psa kłusownika. Ponieważ był to pies kłusownika, padł od celnego strzału z rewolweru. Jelenia załadowano do sanek. (…) Wjeżdżając do lasu, spotkaliśmy furmankę chłopską, ku wielkiemu naszemu zdumieniu okazał się tu drugi jeleń 10-tak, a przy nim ukryty mauzer myśliwski.


W styczniu 1919 roku, po długich i mozolnych wysiłkach udało się nam nareszcie schwytać hersztów i 18 bandytów, likwidując tym samym dwie bandy, grasujące w okolicach Puszczy i terroryzujące ludność, a szykujące się do napadu na samą Białowieżę. W tej akcji ze strony strażników zginął jeden, rozszarpany przez granat ręczny, rzucony przez bandytów, padając ofiarą dobrowolnie przyjętego na siebie obowiązku obywatelskiego (ś.p. Wiktor Smoktunowicz). Ze strony bandytów padło trzech i jeden został ranny. Okoliczność ta rozwiązała mi ręce w dalszej akcji tępienia kłusowników”.


„W marcu 1919 roku – relacjonował P. Bark – dotarły do mnie pogłoski, że pewien chłop z chutorów z okolic Chwojnika, z dwoma synami, zabił ostatniego, niedobitego do tego czasu żubra. Natychmiast wyruszyłem do wymienionego chutoru. Właściciel (…) z początku wypierał się wszystkiego. (…) Nakazałem skrupulatną rewizję. Cały chutor został przetrzęsiony do góry nogami, lecz bez rezultatów. Już chcieliśmy odjeżdżać, kiedy uprzytomniłem sobie, że chłop zdradzał pewne zdenerwowanie przy zbliżaniu się strażników do szopy, zawalonej aż pod sufit drobno narąbanym drewnem do pieca. Postanowiłem wyrzucić to drewno, co zajęło nam dobrą godzinę czasu. Pod drewnem okazały się: beczka mięsa, świeża głowa i czaszka ostatniego żubra w Białowieży”.


Straż Pawła Barka w czasie swej działalności odebrała od kłusowników i miejscowej ludności około 350 karabinów różnych systemów. (żródło: Piotr Bajko).

 

Stopniowe rozprzężenie się okupacyjnych rządów niemieckich zaczęło postępować od listopada 1918 roku, po klęsce Niemców na froncie zachodnim. Oficerowie i inżynierowie pośpiesznie opuszczali Białowieżę. Rozeszła się także część żołnierzy niemieckich oraz prawie wszyscy jeńcy rosyjscy i francuscy. Wycofywaniu się towarzyszyło niszczenie ocalałych budynków, urządzeń przemysłowych itp. Dewastacji uległy pałac, elektrownia carska oświetlająca obejście pałacowe, most na stawach, rampa cesarska (rozebrano ją całkowicie w połowie lat 20.), budynek dawnego muzeum. Zniszczony został dworzec kolejowy w Hajnówce, który odbudowano w latach 1919-1920.  

 

Zaledwie 9 sztuk przetrwało wojnę w Puszczy Białowieskiej. Na początku 1919 roku władze polskie postanowiły wysłać do Białowieży komisję, której zadaniem było odnalezienie i zorganizowanie ochrony pozostałych przy życiu żubrów. 19 kwietnia 1919 roku uczestnicy wyprawy natrafili na ciało świeżo zabitego żubra. Był to ostatni ślad żubra nizinnego, jaki znaleziono na wolności.

 

Niestety w 1923 roku Polska nie posiadała żadnego żubra. Aby brać udział w ratowaniu tego gatunku, niezbędne było zatem sprowadzenie odpowiednich sztuk. Zaczęto prace nad restytucją żubrw w Polsce.

 

BORUSSE i KOBOLD

We wrześniu 1929 r. sprowadzono do rezerwatu w Białowieży, pochodzącego z niemieckiej hodowli byka linii białowiesko-kaukaskiej: Borusse oraz żubrobizona z Danii - byka o imieniu Kobold.W październiku dołączyła do nich BISERTA, samica z ZOO w Sztokholmie, a w następnym roku, pochodząca z tego samego ZOO, druga samica: BISCAYA, obie linii białowieskiej.

BISERTA i BISKAYA

W 1931 roku przywieziono z Poznania Hagena i Gatczynę, ale wkrótce oba padły ze starości. W 1935 roku przywieziono 6-letniego byka linii białowieskiej o imieniu BJÖRNSON oraz samice Bilmę. Niestety żadne z nich nie pozostawiło po sobie potomstwa. Björnson tego samego roku został śmiertelnie zraniony przez Borusse. A Bilma ze względu na wiek nie mogła mieć młodych. Była najstarszym znanym żubrem - padła w 1939 roku w wieku 26 lat.

 

W 1936 roku sprowadzono z hodowli w Pszczynie 3 letniego byka linii białowieskiej o imieniu PLISCH.  Za każdym razem, gdy tylko udało mu się wydostać poza ogrodzenie rezerwatu, bardzo trudno było nakłonić go do powrotu. Pierwsze cielę, którego ojcem został Plisch, urodziło się w następnym roku, było płci żeńskiej i nadano jej imię POLKA.

Wszystkie sprowadzone do Białowieży żubrobizony i żubry nizinno-kaukaskie zostały później wywiezione do innych rezerwatów i ogrodów zoologicznych.

 

Właśnie BISERTA, BISKAYA i PLISCH dały „współczesny początek” podgatunkowi żubra białowieskiego. Z kolei żubry linii białowiesko-kaukaskiej pochodzą od 12 przodków.

 

POMRUK

Jeden z najbardziej popularnych w latach 50-tych i pierwszej połowie lat 60-tych żubrów w Puszczy Białowieskiej. Na świat przyszedł 22 maja 1951 roku - jego rodzicami byli Plisch i Polana. To właśnie Pomruk, obok Popasa, był pierwszym żubrem wypuszczonym 13 września 1952 roku z rezerwatu hodowlanego Białowieskiego Parku Narodowego na wolność w Puszczy Białowieskiej.


Pomruk bardzo szybko dał się poznać jako osobnik agresywny w stosunku zarówno do zwierząt, jak i ludzi. W puszczy prowadził samotniczy tryb życia. Szczególnie upodobał sobie okolice nadleśnictwa Narewka. Tutejsi mieszkańcy mówili, że pomimo stosunkowo młodego wieku, zachowywał się „nieobyczajnie” i „po chuligańsku”. Twierdzili, że na ogół tylko bardzo stare żubry bywają złośliwe, z pretensjami do ludzi – i to też rzadko się zdarza.


W końcu maja 1955 roku Pomruk po raz któryś z rzędu dał znać o sobie. Wyszedł na skraj puszczy koło wioski Świnoroje. Pasły się tam wioskowe krowy. Roman Izbicki tak zrelacjonował to zdarzenie w białostockim „Życiu”: „Żubrowi coś pomieszało się w dużym łbie, bo naraz skoczył ku stadu i pewnej, widocznie uroczej dlań krowie. A kiedy się broniła, poturbował ją tak dotkliwie, że trzeba było dorżnąć. Właściciel w miesiąc potem zażądał od nadleśnictwa 3500 zł odszkodowania. Napisałem, że Pomrukowi pomieszało się w dużym łbie, ponieważ ruja u żubrów odbywa się dopiero jesienią. A może co innego wydarzyło się krowie? Świadkiem jest pastuch, niezbyt rozgarnięty, analfabeta, i on żubra oskarżył”.


Pastuchem tym był Mikołaj Sołogubik. Pomruk jakby szukał zemsty na nim za owo wiosenne niepowodzenie z krowią pięknością. Okazja przytrafiła się 31 lipca 1955 roku. W południe żar lał się z nieba niemiłosiernie. Pomruk stał sobie dla ochłody w krzakach na brzegu puszczy, a wspomniany pastuch pędził ku wsi stado bydła.


Leśny samotnik wypadł nagle z krzaków i łbem pchnął chłopa w siedzenie. Następnie leżącego na trawie podebrał rogami i rzucił nad siebie. Przerażony pastuch spadł na oklep na grzbiet żubra i przez pewien czas utrzymywał się na złośliwym wierzchowcu. Zwierz poniósł jeźdźca galopem w las. Tam pastuch uchwycił się gałęzi i pod wpływem wielkiego strachu wlazł prawie na szczyt drzewa. Na konarze przesiedział godzinę czy dwie, bo Pomruk czekał. Wreszcie brzydko mruknął i poszedł sobie. Sołogubik pokuśtykał do Narewki i tam go opatrzono w ośrodku zdrowia.


Dyrekcja Białowieskiego Parku Narodowego podjęła decyzję: Pomruka należy odłowić i umieścić w rezerwacie. Tak też się stało. W dniu 15 sierpnia tego samego roku żubr-rozrabiaka trafił za ogrodzenie, a na wolność wypuszczono dorosłą jałówkę. Pomruk z czasem stał się turystyczną atrakcją – w rezerwacie pokazowym oglądały go tysiące turystów i wycieczkowiczów. Strażnicy rezerwatowi wiedzieli o jego złośliwej naturze i na ogół unikali bliższych spotkań z nim. Ale w końcu zwierzęciu przytrafiła się okazja do przypomnienia człowiekowi o swojej złośliwości. W dniu 23 sierpnia 1964 roku Pomruk zaatakował w rezerwacie starszego strażnika Daniela Perszko. Ciężko poturbowanemu mężczyźnie, ze złamaną miednicą, udało się doczołgać do telefonu i wezwać pomoc. Po tym wypadku strażnik do pracy już nie wrócił.


W dyrekcji Parku dość szczegółowo rozpatrzono ten wypadek i podjęto decyzję o wywiezieniu żubra z Puszczy Białowieskiej. W dniu 21 maja 1965 roku Pomruk przekazany został do Ośrodka Hodowli Żubrów w Smardzewicach. Żywot zakończył tam po upływie siedmiu miesięcy - 22 grudnia 1965 roku. Przeżył czternaście lat i siedem miesięcy. (oprac. Piotr Bajko

Żubry były pieczołowicie pilnowane

W 1939 roku Polska posiadała 37 sztuk (16 w Pszczynie, 16 w Białowieży, 3 w Niepołomicach, 1 w ZOO w Warszawie i 1 w Smardzewicach), w tym 24 żubry linii białowieskiej. Na świecie żyło pod koniec 1939 roku 115 sztuk.  Na żubry przestano polować.

 

Jan Potoka przy karmieniu żubrów

Strażnik łowiecki, hodowca żubrów, znawca sygnałów myśliwskich, gawędziarz. Pracując jako strażnik łowiecki, Jan Potoka uczestniczył w obsłudze polowań reprezentacyjnych prezydenta Mościckiego. Stykał się bezpośrednio z wieloma osobistościami, wśród których byli m.in. ministrowie Beck i Ciano, regent Węgier Horthy, Göring, Himmler, prezydent Warszawy Starzyński, marszałek Rydz-Śmigły, generałowie Fabrycy, Sosnkowski, Głogowski. Za pomoc w zdobyciu trofeum myśliwskiego przez Horthy’ego otrzymał w 1938 roku dyplom uznania i węgierski Krzyż Zasługi. Polował także na głuszce z generałową Sosnkowską. W ostatnich latach przed wojną Göring, w podzięce za udane podprowadzenie na dzika, zaprosił Potokę do wspólnego zdjęcia przy trofeum.  Potoka słynął też z tego, że z żubrami żył za pan brat. Potrafił wejść do zagrody z władcami Puszczy, nie obawiając się, że one mogą zrobić mu krzywdę. Rozmawiał z nimi, a one go słuchały. Tej sztuki do dziś nie udało się dokonać żadnemu ze strażników.

 

Opowieści Jana Patoki:

 

O Carze Mikołaju II i księciu Nikołaju Nikołajewiczowi:


Kiedy miał przybyć Car Mikołaj II, policja rozpędziła tłumy ciekawskich, przybyłych z okolicznych wsi. Pociąg zatrzymał się, Car wysiadł, rozejrzał się. Wokół jak okiem sięgnąć mrowie policji, strażników leśnych i wojska. Same mundury.


 - A gdzie-że naród? – zapytał Car.

Więc kiedy przyjechał już po raz drugi, ci sami gorliwcy spędzili ludność z całej okolicy. Ale mimo to policja nikogo nie dopuszczała przed majestat carski. Czasem któremuś chłopu udało się podać „proszenije” – czyli podanie, prośbę. Robił to w ten sposób, że szybko przeciskał się przez kordon policji, padał na kolana i trzymając na głowie ów list, czołgał się na klęczkach przed oblicze monarchy.


Caryca w tym czasie rozdawała kobietom chustki na głowę i materiały na „koftoczki” (bluzki). Frejliny, czyli damy dworu, unosząc wysoko długie, bufiaste suknie, biegły na pole, gdzie dzieci paliły ogniska. Wybierały pieczone ziemniaki, jadły ze smakiem, dzieciakom dawały czekoladowe cukierki i piszczały z radości.
 
Natomiast lękiem napawał każdego leśnika jakikolwiek kontakt z Wielkim Księciem Nikołajem Nikołajewiczem (Mikołajem Mikołajewiczem (młodszym) - dop. autora). Był wysoki, o smagłej, pociągłej twarzy z kozią bródką, pyszałkowaty, zawsze udawał wielkiego znawcę polowania. Każdemu jegrowi, który jechał z nim na zwierza, płacił 5 rubli złotem, ale każdy jak mógł wymigiwał się od jego towarzystwa i nim dojechali na stanowisko, wszyscy jegrzy byli już „chorzy na żołądek” i uciekali. Bali się ogromnie, bo był niepoczytalny, kiedy nie udawało mu się polowanie, a nie udawało się nigdy. Na jego rozkaz zwalniano leśników z pracy, albo przenoszono w inne, odległe, albo niedogodne miejsca.

Kiedy razu pewnego Wielki Książę Nikołaj Nikołajewicz płynął łódką ze starym Kozakiem Makarem po stawie, nagle krzyknął: "Prygaj w wodu! (skacz do wody!). Dziewięćdziesięcioletni staruszek skoczył do lodowatej jesienią wody, wyczłapał na drugi brzeg stawu, Książę rechotał ze swego dowcipu, ale został ukarany przez Cara domowym aresztem”.

 

Skoro jeszcze raz jesteśmy przy Wielkim Księciu Mikołaju Mikołajewiczowi warto przypomnieć malo znane fakty dotyczące pasji łowieckich Księcia i jego zasługach w hodowli psow myśliwskich rasy "borżoj" czyli chartów rosyjskich.

Wielki Książę Mikołaj Mikołajewicz zwany „Młodszym” urodził się 6 listopada 1856 roku w Petersburgu jako pierwszy syn i pierwsze dziecko Wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza (młodszego brata Cara Aleksandra II) i Wielkiej Księżnej Aleksandry Pietrownej. Imię dostał na cześć dziadka – Cesarza Mikołaja I. W rodzinie znany był jako Nikołoszka. Wielki Książę Mikołaj Mikołajewicz kształcił się w militarnej szkole inżynierskiej, którą skończył w 1873 roku. W 1907 roku Wielki Książę poślubił rozwódkę Anastazję Czarnogórską, która przyjęła imię Anastazji Mikołajewnej. Nie mieli razem dzieci. Jednak małżeństwo uważano za szczęśliwe, oboje byli głęboko religijni ze skłonnościami do mistycyzmu. Nie będziemy opisywać jego wojskowej kariery, chociaż był naczelnym dowódcą rosyjskiej armii podczas Wielkiej Wojny.


Mikołaj Mikołajewicz opuścił w 1919 roku Rosję na zawsze, razem ze swoją żoną, Wielką Księżną Anastazją. Przyjechał do Genui jako gość szwagra, Króla Włoch Wiktora Emanuela III. Następnie zamieszkał wraz z żoną w zamku położonym 20 kilometrów od Paryża. W sierpniu 1922 roku został ogłoszony przez Ziemski Sobór Cesarzem Wszechrusi. Jednak on od dawna mieszkał za granicą i nie mógł przyjechać do Rosji. Wkrótce ostatni kawałek rosyjskiej ziemi został zdobyty przez bolszewików. Wielki Książę był pod stałą obserwacją francuskiej tajnej policji i ochraniany był przez niewielką grupę Kozaków, którzy pozostali mu wierni. W 1924 roku stał się honorowym przywódcą Rosyjskiego Związku Ogólnowojskowego, razem z generałem Piotrem Wranglem. Przynajmniej dwa razy próbowano porwać Wielkiego Księcia, jednak próby te skończyły się fiaskiem. Zmarł 5 stycznia 1929 roku w Antibes, w swojej zimowej wilii, z przyczyn naturalnych, miał siedemdziesiąt dwa lata.

Został pochowany w Cannas we Francji. W 2014 roku Książę Mikołaj Romanowicz oraz Książę Dymitr Romanowicz wysłali prośbę do władz Rosji o przeniesienie szczątków Wielkiego Księcia do Rosji. Uroczysty pogrzeb odbył się w maju 2015 roku na cmentarzu wojskowym w Moskwie.

 
Mikołaj był zajadłym myśliwym. Psy myśliwskie rasy borzoj (charty rosyjskie) Wielkiego Księcia były znane w całym Imperium. Dzięki nim Mikołaj Mikołajewicz słynął ze swoich polowań na wilki. Niezwykle osobliwie musiał wyglądać jeżdżąc własnym pociągiem po kraju z końmi i psami myśliwskimi, które zabierał do swoich posiadłości. W swoim życiu, Mikołaj i jego psy złapały setki wilków. Para psów łapała i osaczała wilka, po jednym z każdej strony, a wtedy Mikołaj ciął gardło wilka nożem.

Chart rosyjski (borzoj), czyli rosyjski chart długowłosy, jest bardzo starą i cenioną rasą. W swoim ojczystym kraju nazywany jest russkaja psowaja borzoja. Samo słowo „borzoja” w języku rosyjskim oznacza charta. Psy tej rasy od wieków były wyznacznikiem statusu społecznego. Ich wzrost i duże wymagania sprawiły, że mogli je trzymać tylko ludzie z wyższych sfer. Borzoje w kraju swojego pochodzenia nadal są bardzo popularne i wykorzystywane zgodnie ze swoim przeznaczeniem.

"Psowaja ochota" czli polowanie z rosyjskimi chartami

Mimo że chart rosyjski to rasa o długiej historii, jego pochodzenie do dzisiaj nie jest do końca wyjaśnione. Istnieje wiele teorii odnośnie do jego pochodzenia. Prawdopodobnie wywodzi się od chartów starorosyjskich i azjatyckich. W jego żyłach płynie krew między innymi chartów moskiewskiego i kurlandzkiego. Niewykluczone, że udział w tworzeniu rasy miały również długowłose psy owczarskie.


Wielowiekowa tradycja polowania z chartami rosyjskimi sięga czasów średniowiecza. Z ich udziałem polowano na zające, wilki, lisy i sarny. Zaciętość i silna determinacja podczas polowania sprawiały, że dobrze radziły sobie podczas polowania na duże zwierzęta, a w szczególności na wilki. Początkowo psy tej rasy były bardzo niewyrównane pod względem eksterieru, ponieważ głównym kryterium selekcyjnym były cechy użytkowe. Dopiero XVII wiek pozwolił na ukształtowanie i propagowanie rasy. W 1650 roku został spisany pierwszy wzorzec rosyjskiego charta długowłosego. Początkowo borzoje o umaszczeniu czarnym nie były uznawane – z tego powodu nie uwzględniano ich we wzorcu rasy. Dopiero pod koniec XX wieku zaakceptowano i zatwierdzono takie czarne umaszczenie.


Bardzo ważnym etapem dla rozwoju rasy był okres panowania dynastii Romanowów. W tym czasie powstały psiarnie i organizowane były liczne polowania. Prowadzono przemyślaną pracę hodowlaną. Oprócz cech użytkowych, po raz pierwszy zaczęto zwracać uwagę na eksterier. W 1873 roku powstały Cesarskie Towarzystwo Prawidłowego Myślistwa i Związek Hodowców Charta, które miały wpływ na wyrównanie charta rosyjskiego w typie. Jedną z najbardziej zasłużonych hodowli była „Pershino”, założona przez księcia Mikołaja Mikołajewicza. Prowadzono w niej selekcję pod względem cech użytkowych i eksterieru. Dzięki temu psy zaczęły nabierać szlachetnego wyglądu. Dążono, aby osobniki były duże i silne, przy zachowaniu aerodynamicznych kształtów. W wyniku wieloletniej pracy hodowlanej uzyskano bardzo wąską czaszkę – cechę charakterystyczną dla borzojów. Psy z hodowli „Pershino” były eksportowane między innymi do Niemiec, USA i Kanady. Majątek Wielkiego Księcia Mikołaja, który powstał w 1887 roku, przez wiele lat stanowił ostoję hodowli charta rosyjskiego. Na jej podstawie bazowało wiele hodowli z zachodniej Europy, Ameryki, a także Australii. W II połowie XIX wieku charty rosyjskie trafiły do Wielkiej Brytanii i od tego momentu można mówić o ich właściwej hodowli.


Chart rosyjski ma szlachetny wygląd i dużą inteligencję. Jest czuły i spokojny, ale nieufny wobec obcych. Wierny i posłuszny swemu panu. Nie przejawia agresji. Chart rosyjski ma specyficzne potrzeby i stosunkowo wysokie wymagania. Potrzebuje dużych przestrzeni. Konieczne jest zapewnienie mu dużej ilości ruchu. Borzoj posiada bardzo silny instynkt myśliwski. Ze względu na ogromną pasję pogoni za zwierzyną jest uciążliwy jako pies towarzyszący i nie nadaje się do tej roli. Należy pamiętać, jakie było pierwotne przeznaczenie charta rosyjskiego. Wykorzystywany był do polowań, ma więc konieczny do tego temperament, zapał, a także pasję łowiecką. Ponadto borżoj jest rasą ekskluzywną i bardzo kosztowną w utrzymaniu. Polecić go można tylko ludziom z cierpliwością i dużym doświadczeniem.


Działalność hodowlana Wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza rozpoczęła się jeszcze przed nabyciem posiadłości w Perszyno. Pierwszym psem w psiarni Wielkiego Księcia był chart rosyjski, samiec o imieniu Udar.

Borzoj to pies gdy myślimy o carskiej Rosji. To pies, który dzięki pasjonatom przeżył bolszewickie dążenia do unicestwienia rasy, bo przecież chart rosyjski to dwór carski i polowania na wilka. To przynależność do wyższych sfer, to błękitna krew, tak bardzo niezgodna z ówczesnymi dążeniami politycznymi Rosji.


Polowania na wilka i carskie dwory. To właśnie wyjaśnienie złożoności charakteru borżoja. Z jednej strony odznaczający się niesamowitą gracją spokojny pies lubiący komfort  w warunkach domowych, a z drugiej gorąca krew i przecinane powietrze w momentach wolności i pogoni za zwierzyną.

 

Borzoj w dawnych czasach nie przypominał wcale tego, którego możemy oglądać dziś. Był o wiele masywniejszym, obdarzonym krótszą i bardziej szorstką sierścią psem. Walory jego docenili pasjonaci polowań, a widząc grację i finezję ruchów, przez domieszki krwi innych ras pracowali nad uzyskaniem coraz to delikatniejszego, bardziej płynnego obrazu.


A historia o najznamienitszych borzojach i miejscu, które przyczyniło się do rozwoju i ulepszenia rasy, zaczęła się tak:


Pewnego dnia Caryca Katarzyna II sowicie obdarowała ziemią w Tulskiej Guberni znanego bankiera rosyjskiego Lasarieff’a. Dostarczył on do zbiorów koronnych Carów Rosji trzeci, co do wielkości brylant na świecie. Lasarieff pobudował tam przepiękny majątek, który odziedziczyła córka. Jej mąż, wielki miłośnik polowań, zaczął tam hodować charty. Tak zaczęła się historia największej bodaj i najsłynniejszej hodowli charta rosyjskiego – Perszino. Dwór myśliwski, największy na świecie w tamtych czasach, przechodził różne koleje losu, to lśnił w swojej świetności ciesząc oczy gości, to przedstawiał sobą widok opłakany. Posiadłość była dzielona  i rozprzedawana przez kupców. Dopiero Wielki Książę Mikołaj Mikołajewicz, zapalony myśliwy i pasjonat polowań zgromadził w Perszino najpiękniejsze, najszybsze i najodważniejsze borzoje. Tam też odbywały się najsłynniejsze polowania.

Dworek myśliwski Wielkiego Księcia Michała Michajłowicza w Perszyno

Perszino (Perschino) to psiarnia pod wieloma względami modelowa i takoż też traktowano w niej psy. W każdym budynku psiarni mieszkał opiekun. Do jego obowiązków należało gotowanie psom i karmienie ich dwa razy dziennie, wycieranie kuf po posiłkach, wyprowadzanie psów na wybieg, spacery, codzienne szczotkowanie psa oraz wymiany psów między poszczególnymi boksami. Miało to na celu lepszą współpracę psów przy późniejszych polowaniach. Psy w poszczególnych budynkach dzielone były pod względem wieku jak i koloru, ponieważ zwracano baczną uwagę na wygląd i dobór kolorystyczny psich sfór. W Perszino funkcjonowały psie mamki, które dokarmiały szczenięta, choć liczne mioty i tak były ograniczane. W hodowli stawiano duży nacisk na jakość psa, dlatego też szczenięta, które zostawały były pierwszej jakości i pod szczególnym nadzorem. Wychowywane w oddzielnych budynkach, posiadały własne wybiegi, które corocznie orano i zasiewano owsem. Usypywano wzniesienia z piasku, aby psiaki mogły do woli bawić się i kopać. Młodzież w wieku 6 miesięcy zabierano na pierwsze próbne polowania. Puszczano wtedy zakneblowanego wilka, aby nie poranił młodych, dopiero uczących się myślistwa szczeniąt. Pod czujnym okiem ludzkim wyrastał więc wyborny myśliwy, który początkowo był bezcennym towarem, bo borzoja nie można było kupić. Najczęściej dostawało się go w prezencie, a prezent takowy mówił o wielkim szacunku, powadze i randze osoby obdarowywanej. W późniejszych czasach cena borzoja powodowała, że dalej rasa ta cieszyła oko sfer wyższych i arystokracji. Dzięki zainteresowaniu wielu osób rasą, tak walorami estetycznymi, jak i użytkowością oraz większej możliwości odwiedzin Rosji, dużo hodowli w Europie i na świecie dziś może poszczycić się psami mającymi swe korzenie w tej znamienitej hodowli, a bardziej obeznani z rasą na pewno rozpoznają psa z typową dla Perchino głową.

Pomieszczenie dla szczeniąt

Perszyno (Perschino) leży 30 km na zachód od Tuły. Możnowładcza siedziba w tej miejscowości powstała jeszcze za Katarzyny II.  Wzniósł ją znany bankier Łazariew. W 1887 r. w posiadanie dóbr Perszyno wszedł Wielki Książę Mikołaj Mikołajewicz Romanow (młodszy). Od tej pory stały się one wiodącym w kraju ośrodkiem hodowli i szkolenia psów myśliwskich, ze szczególnym uwzględnieniem ras rodzimych. Właśnie tam doczekała się swej ostatecznej formy rasa gończych angielsko - rosyjskich, inaczej: rosyjskich gończych łaciatych gdzie lokalne rasy rosyjskich psów gończych krzyżowano z gończymi sprowadzanymi z Anglii, przede wszystkim foxhoundami, od schyłku XVIII w.

Wystrój dworku myśliwskiego Wielkiego Księcia w Perszyno

„Perszynskaja ochota” w znacznym stopniu przyczyniła się też do ujednolicenia i udoskonalenia charta rosyjskiego – „psa carów, cara psów”, jak mawiają Rosjanie. Omawiana psiarnia-hodowla zyskała sobie popularność nie tylko w Rosji, była szeroko znana w Europie, a nawet za oceanem. Odwiedzało ją wielu hodowców i myśliwych z zagranicy, chcących zapoznać się z prowadzonymi tu pracami oraz zakupić psy myśliwskie. Trzeba wspomnieć, że w omawianym ośrodku działało wielu znakomitych fachowców, nie tylko, mówiąc językiem współczesnym, kynologów, ale i dojeżdżaczy, psiarczyków, sforników, naganiaczy, oraz że pielęgnowano w nim tradycje rodzimego, rdzennie rosyjskiego myślistwa. Przy pracy hodowlanej zwracano uwagę nie tylko na walory użytkowe psów, ale i na urodę ich eksterieru. Co więcej, z przyczyn estetycznych w trakcie wielkich polowań łączono w grupy psy jednakowych umaszczeń. W ogóle polowania w Perszyno były pomyślane jako wielkie, porywające spektakle, robiące na uczestnikach i obserwatorach ogromne wrażenie.

W Perszyno przygotowywano psy gończe do tego typu polowań, do którego foxhoundy w swojej ojczyźnie nie były wykorzystywane - do polowania na wilki. Na wilki polowano też z chartami. W skład smyczy chartów wchodziły zwykle dwa psy i suka, dla dodatkowego efektu dobierane według barwy sierści.

 

W skład psiarni perszyńskiej, według tego, co podaje w swoim opracowaniu Borys Markow, wchodziły: dwie sfory gończych po 45 psów każda (jedna sfora ogniście ruda złożona z psów „rosyjskiej krwi”, druga łaciato-bułana, złożona z psów krwi mieszanej, (130 chartów rosyjskich, 15 chartów angielskich).


Corocznie odchowywano 60 szczeniąt chartów i 40 gończych. Z kolei Galina Zotowa podaje nieco inne dane. Według niej w Perszyno przebywało: 100 gończych, 130 chartów polujących ”psowych”, czyli poprzedników późniejszych borzojów, 15 chartów angielskich, 20 chartów i psowych, które już nie polowały, 100 szczeniaków, a ponadto: 3 konie ”własnego siodła” (tj. dla jaśnie państwa), 20 koni do polowań z gończymi, 50 koni do polowań z chartami i dla wartowników strzegących terenu, 14 koni pociągowych. Personel stanowili: zarządca psiarni, dwóch pracowników administracyjnych, jeden stangret, jeden „narjadczik” odpowiedzialny za sprawy organizacyjne natury materialnej, ośmiu koniuchów, czterech pracowników fizycznych, jeden dojeżdżacz, sześć osób specjalnie do obsługi psów gończych, dwunastu „starszych charciarzy” (komenderujących na polowaniu myśliwymi trzymającymi charty), dwóch masztalerzy (stremliannych i podających na polowaniu konie do zmiany), czternastu pomocników charciarzy, dziewięciu opiekunów szczeniąt, siedmiu kucharzy gotujących dla psów, ośmiu penetrujących teren „objezdczików”, człowieka „przy szpitalu” i jednego chłopca do posług.

Personel psiarni miał służbowe uniformy. Pracownicy, zajmujący się gończymi - dojeżdżacze i sfornicy - nosili czerwone półkaftany przepasane czarnymi rzemiennymi pasami, dodatkowo kindżały z białymi kościanymi rękojeściami. Kaftany dojeżdżaczy obszywano złotym galonem, czapka z futra białego baranka miała czerwone denko; strój uzupełniał róg myśliwski (rogi były dostrajane według tonu) przewieszony na plecach na czarnym rzemieniu. Pracownicy zatrudnieni przy chartach nosili lekkie półkaftany (informacji na temat ich koloru nie posiadam), przepasane czarnymi rzemiennymi pasami, kindżał u pasa, czarne barankowe czapki z niebieskim denkiem; oni również mieli myśliwskie rogi noszone na rzemieniu. Masztalerze mieli półkaftany obszyte złotym galonem.

 

Działalność hodowlana Wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza rozpoczęła się jeszcze przed nabyciem posiadłości w Perszyno. Pierwszym psem w psiarni Wielkiego Księcia był chart rosyjski, samiec o imieniu Udar, nabyty w znakomitej psiarni W.P. Wojekowa.  W 1876 r. od riazańskiego myśliwego Obolianinowa nabyto sforę gończych, a od barona G.E. Delwiga - dwie smycze gończych „arlekinów” (umaszczenie blue-merle, które ponoć odziedziczyły po dogach niemieckich) i płowo-łaciatego samca Zawładaja. W następnej kolejności zakupiono od riazańskiego myśliwego F.W. Protasiewa znakomite charty o imionach Odinar, Opromet, Raskos, Roksana; dwa psy w szare łaty  Udaw i Udar trafiły do Perszyno od niejakich Barysznikowa i Łodyżeńskiego. W następnych latach prowadzono intensywną pracę hodowlaną, nabywając w razie potrzeby kolejne egzemplarze. W 1887 r. od P.F. Durasowa kupiono gończe o ogniście rudym umaszczeniu, pochodzące od znanych psów A.I. Arapowa. Psy, pochodzące z psiarni Delwiga, przekrzyżowano z rosyjsko-angielskimi psami z hodowli I.I. Sokołowa i z carskiej psiarni gatczyńskiej . Od psów tych wyprowadzono sforę o umaszczeniu biało-bułanym. W 1887 r. od N.A. Panczulidzewa pozyskano 9 gończych o umaszczeniu ogniście rudym. Połączono je z psami pochodzącymi od P.N. Bełuosowa, N.W. Mażarowa i A.A. Liebiediewa. Wykorzystano też sprowadzone z Anglii foxundy oraz gończe francuskie (jakiej konkretnie rasy, nie wiadomo). Psy francuskie sprowadzano do Perszyno aż do końca funkcjonowania psiarni, jeszcze w  1916 r. Zakupiono do niej sukę, której na miejscu nadano imię Zatiejka. W.I. Kazanskij mówi w swojej książce nawet o pewnym, nieznacznym wpływie polskich psów gończych na powstanie rasy gończego angielsko-rosyjskiego.

Wyjazd Wielkiego Księcia na polowanie

W pracy nad chartami szczególną wagę przywiązywano do takich cech, jak agresywność w stosunku do zwierzyny i szybkość. Trzeba tu zaznaczyć, że charty rosyjskie były wykorzystywane na terenach, gdzie las i step przeplatały się (tereny lasostepów) i miały one za zadanie gonić zwierzynę na stosunkowo niewielkim dystansie. Wymagano od nich nagłego, gwałtownego nabrania szybkości, czyli zrywu. W stepach, gdzie chart był z daleka dostrzegany przez potencjalną ofiarę i gdzie skutkiem tego pogoń musiała trwać dłużej, wykorzystywano charty innych ras, odznaczające się mniejszą szybkością a większą wytrzymałością.

Wielka rewolucja położyła kres istnienia nie tylko psiarni w Perszyno, ale również wielu innych tego typu psiarni, pozostających w rękach rosyjskiej arystokracji. Większość psów została rozproszona, wyginęła lub trafiła do rąk osób przypadkowych, często kłusowników, nie mających pojęcia, jak cenne egzemplarze posiedli. Niektóre miały szczęście, uratowane przez personel psiarni. Ich potomkowie przetrwali do schyłku XX wieku, gdy to Rosja otworzyła się na świat. Wykorzystywane i hodowane przez indywidualnych myśliwych lub różnego rodzaju instytucje gospodarcze (kołchozy, sowchozy, kooperatywy myśliwych) były selekcjonowane pod kątem ich wartości użytkowych; eksterier był sprawą drugorzędną. Sytuacji na większą skalę nie ratowały organizowane w ZSSR wystawy psów. Charty rosyjskie, wywiezione przez emigrantów czy też sprzedane poza ZSRR, uznane przez międzynarodowe organizacje kynologiczne, rozwijały się w kierunku zupełnie odmiennym niż w ojczyźnie, coraz bardziej oddalając się od pierwowzoru. Psy gończe, niestety, wegetowały, nieliczne i zapomniane. (źródło: Carska psiarnia w Perszyno. Artykuł Ledy).

Charty rosyjskie - borżoj

Jan Patoka o uczestnikach polowań w okresie międzywojennym:

 

"Czy strzelali dobrze?  Wojskowi, jak na przykład generał Sosnkowski, generał Trojanowski, generał Fabrycy, płk Głogowski, strzelali bardzo dobrze. Nasze Polki też miały niezłe oko. Pudłował tylko Rydz Śmigły, pamiętam go dobrze, bo z lewej strony brakowało mu zęba... Goering strzelał bardzo dobrze. Natomiast wiecznie niezadowolony był taki Moltke, Himmler, wredni oni byli i nikt nie chciał z nimi polować... Jak strzelali? To była taka komedia, że tylko boki zrywać. Ot, na przykład, na stanowisku gdzie stał Antonescu, wyszły trzy wilki. Wielki mąż stanu rzucił dubeltówkę i uciekł do sąsiada".

 

"Poszliśmy jednego razu z generałową Sosnkowską na głuszca. Były z tym perypetie, generałowa dużo rzeczy zabrała ze sobą, jakieś kremy, siateczki, buteleczki, słoiczki, bardzo dużo rzeczy miała w torbie, ale zapomniała... naboi do dubeltówki, po które musiałem ganiać kilka kilometrów. Aż wreszcie, po długim podchodzeniu, stoimy pod sosną na wierzchołku której gra głuszec. Sosnkowska stoi, patrzy przez lornetkę. Potem podnosi dubeltówkę, strzela i głuszec pada, jak to mówimy „gruszką”. – Zabiłam, zabiłam – piszczy z radości.


- Ciszej powiadam – czego pani krzyczy, jak głuszce grają to może upolować ich pani więcej. I rzeczywiście, zabiła jeszcze w tym samym miejscu drugiego i trzeciego. Bo jak głuszec gra, to nawet sąsiedniego strzału nie słyszy".

              "Nie pamiętam już dobrze, czy było to z płk. Głogowskim, czy też z generałem Fabrycym. Na tokowisku Kosy Most głuszec odleciał po pierwszym strzale. Przeszliśmy przez bagno, znowu podeszliśmy do ptaka i strzelano do niego 5 razy, a głuszec nie słyszał. I do dziś nie wiem, dlaczego z takiej odległości myśliwy go nie zabił. Potem sprawdzaliśmy broń, była dobra. Chyba mu ktoś na złość wyjął śrut z naboi...".

 

"Starzyński, późniejszy obrońca Warszawy, nie bardzo entuzjazmował się polowaniem. Nie wiem, o czym zawsze myślał ten człowiek, bo jak jechaliśmy z nim w 1938 i 1939 roku na polowanie, to nie odzywał się wcale, tylko od czasu do czasu ciężko wzdychał mówiąc – O Boże, mój Boże... Nigdy nie pytałem co mu jest...".

 

"W 1938 r. polowała na rysie żona hrabiego Ciano. Strzeliła takim śrutem, że nasz puszczański ryś został poważnie obrażony w swej dumie, że ktoś poluje na niego byle czym i uciekł w knieje.

 

Wydano nam rozkaz, aby dobić rysia. Dobiliśmy, tego czy... innego, ale państwo Cianowie powieźli do Włoch skórę rysia „własnoręcznie” upolowanego w Polsce, w Białowieży".

 

"Opowiem jeszcze o rysiu Horthyego. W Białowieży była jakaś wielka konferencja ministrów spraw zagranicznych, ambasad, był tam i regent Węgier Horthy, który strzelił do rysia, ale go nie zabił. Kierownik łowiectwa inspektor Doubrawski polecił obowiązkowo odszukać rysia Horthyego. – Panie inspektorze. jakim numerem śrutu strzelał pan Horthy? – Numerem trzecim – odpowiedział.


Wziąłem ze sobą Janiuka, który jeszcze za czasów carskich polował i szukamy śladu. Zaczął padać śnieg i ślad urywa się. Noc. Wróciliśmy do domu. Nad ranem zabrałem swego psa Wiernusia i idziemy do puszczy. Nagle Wiernuś złapał ślad rysia, a z drugiej strony Janiuk też osacza go swymi psami.


To dziwny traf, żeby tak od razu rysia z kilku stron usidlić. Tej scenki to już nigdy nie zobaczę i nigdy nie zapomnę. Podchodzę i widzę – ryś – olbrzymi kot – siedzi skulony w takiej postawie, jakby chciał rzucić się na wszystkie psy od razu. Taaki duży kot...

 

Psy, które brały nawet dzików, odskakują, czują respekt przed jego sprytem i zwinnością. Wreszcie podchodzę bliżej, wykorzystałem moment, kiedy z tyłu rysia nie było psów – wygarnąłem loftkami. Padł na miejscu. Potem postawiliśmy go pod drzewem i strzeliliśmy o nieżyjącego już zwierza trzecim numerem śrutu... aby Horthy wiedział, że i jego śrut tam jest..
.
Do Białowieży było kilkanaście kilometrów. Kiedy już tam dobrnęliśmy, Horthy stał na rampie przy pociągu i za nic w świecie nie chciał odjechać bez „swego” rysia.

 

Co to wówczas się działo! Chyba z 50 razy nas fotografowali. Nasze puszczańskie sanie z dugami, i nasze małe koniki z bryłami zamarzniętego potu. Nas ośnieżonych, oszronionych, zgrzanych, spoconych. Z rysiem i bez rysia. Z Horthym, który upolował „swego” rysia i nas myśliwych, którzy „odnaleźli rysia Horthyego”. Były zdjęcia „rodzinne”, grupowe i pojedyncze. A kiedy już wyczerpały się pomysły fotoreporterów, jakiś pan w meloniku podszedł do mnie, zapytał o nazwisko i adres. Po 3 miesiącach otrzymałem z Budapesztu dyplom i... węgierski Krzyż Zasługi”. (oprac. i podał Piotr Bajko)

                 

 

II Rzeczpospolia

Polowania prezydenckie w Puszczy Białowieskiej

 

Prezydent Ignacy Mościcki

Ignacy Mościcki (ur. 1 grudnia 1867 r. w Mierzanowie, zm. 2 października 1946 r. w Versoix) – polski chemik, polityk, w latach 1926–1939 Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Naukowiec, wynalazca, budowniczy polskiego przemysłu chemicznego. Zapalony myśliwy. Polował w okolicach Spały, także w Karpatach Wschodnich, lasach podwileńskich i w Puszczy Białowieskiej. Białowieżę odwiedził kilkanaście razy. Ignacy Mościcki był zapalonym myśliwym, jednym z założycieli Polskiego Związku Łowieckiego i inicjatorem obchodów w Polsce dnia św. Huberta, patrona myśliwych.  Po przekazaniu mu w 1931 r., w darze przez społeczeństwo śląskie Zameczku na Zadnim Groniu w Wiśle przyjeżdżał tu regularnie na wypoczynek i na jesienne polowania na bażanty i zające. Dysponował także dwiema innymi rezydencjami: na Helu i w Ciechocinku, choć z tej ostatniej nigdy nie skorzystał.

 

Korzyści, jakie przynosiły monarchom polowania, doceniono także wtedy, gdy Polska odzyskała niepodległość już jako republika. Po przewrocie majowym nominowany przez Piłsudskiego na prezydenta Ignacy Mościcki, jako nowy prezydent, w Spale chętniej urządzał dożynki, zaś ze strzelbą jeździł do Białowieży. „Tygodnik Ilustrowany” w styczniu 1930 roku donosił czytelnikom: „W dniach od 12. do 15. b.m. odbyło się w Białowieży reprezentacyjne polowanie wydane przez P. Prezydenta Mościckiego dla korpusu dyplomatycznego. Polowanie miało przebieg bardzo pomyślny, a jako rezultat podsumowali dostojni myśliwi: 3 dziki, 1 rysia, 2 wilki, 2 lisy, 7 kozłów i 7 zajęcy”. Tę notatkę uzupełniano wieloma zdjęciami strzelającego z dwururki Mościckiego.

 Zanim po raz pierwszy prezydent złożył wizytę w Białowieży, wykonał w jej kierunku bardzo nieżyczliwy gest. W 1928 roku wydał polecenie przewiezienia pomnika żubra, który był wystawiony w 1862 roku w podbiałowieskim Zwierzyńcu, do Spały. Pomnik upamiętniał polowanie Cara Aleksandra II w 1860 roku. W sierpniu 1915 roku Rosjanie wywieźli go do Rosji, a po wojnie zwrócili Polsce, żeliwny żubr jednakże nie trafił do Białowieży, a do Warszawy. Potem w 1928 r., decyzją Mościckiego, do Spały.

Pod koniec lat 20-tych Biuro Rządu RP postanowiło urządzić w pałacu carów rosyjskich w Białowieży ośrodek reprezentacyjny głowy państwa. W związku z tym wykonano w nim odpowiednie prace adaptacyjne. Prezydent zaczął przyjeżdżać do Białowieży wraz z zaproszonymi osobistościami krajowymi i zagranicznymi na tzw. polowania reprezentacyjne.

Pierwsze prezydenckie polowanie reprezentacyjne w Białowieży odbyło się w dniach 12-15 stycznia 1930 roku. Prezydentowi towarzyszyli m.in. wojewoda białostocki Karol Kirst i gen. Kazimierz Sosnkowski.

Polowanie z udziałem Ejsmonda

Prezydent ponownie zawitał do Białowieży w dniach 10-14 kwietnia 1930 roku, by zapolować na głuszce. Głowie państwa towarzyszyli: minister rolnictwa Leon Janta-Połczyński i dyrektor Lasów Państwowych Adam Loret. Mościcki upolował piękny okaz głuszca. Z polowania był bardzo zadowolony. Świadczy o tym m.in. fakt podarowania przez niego Stefanowi Charczunowi – łowczemu Dyrekcji Lasów Państwowych w Białowieży, pamiątkowej srebrnej papierośnicy.

Stefan Charczun - łowczy Dyrekcji Lasów Państwowych w Białowieży

Kwietniowa wizyta głowy państwa okazała się być korzystną także dla miejscowej parafii rzymskokatolickiej, budującej od kilku lat swój kościół. Głowa państwa i minister rolnictwa udzielili parafii jednorazowej pomocy na budowę świątyni w wysokości 5 tys. zł. Prezydent umorzył ponadto dług za drewno w wysokości 53 tys. zł i doprowadził do udzielenia kredytu na cegłę na sumę 15 tys. zł.


Podczas wiosennego polowania na głuszce, prezydent postanowił poświęcić jeden dzień (12 kwietnia) na bliższe zapoznanie się z okolicą. Zwiedził rezerwat ścisły, gdzie obejrzał Dąb Jagiełły, jeździł do rezerwatu żubrów. Nie omieszkał też zapoznać się z działalnością miejscowej Państwowej Szkoły dla Leśniczych. W dniu 21 lipca 1930 roku prezydent I. Mościcki mianował Romualda Zalewskiego sędzią Sądu Powiatowego w Białowieży.

Służba łowiecka w Puszczy

Kolejne polowanie reprezentacyjne w Puszczy Białowieskiej, odbyło się 12 stycznia 1931 roku. Również następnego roku polowano w styczniu. O tych polowaniach wiemy jednak niewiele, najpewniej niczym specjalnym one się nie wyróżniły.

W 1933 roku prezydent zaprosił na polowanie do Białowieży przedstawicieli rządu i parlamentu łotewskiego. Polowano 4 i 5 stycznia. Z Polski, poza prezydentem, w polowaniu uczestniczyli m.in. marszałek Senatu Władysław Raczkiewicz, minister sprawiedliwości i naczelny prokurator Czesław Michałowski, generałowie – Edward Rydz-Śmigły i Mieczysław Trojanowski oraz wojewoda białostocki Marian Kościałkowski-Zyndram. Prezydent polował w Puszczy także 11 stycznia i 23 stycznia, ale już z innymi gośćmi.

Kolejne polowanie odbyło się w dniach 11 – 12 stycznia 1934 roku. Poza prezydentem Mościckim, udział w nim wzięli m.in. minister rolnictwa Węgier Miklos Kallay, premier Janusz Jędrzejewicz, marszałek Władysław Raczkiewicz, generałowie – Kazimierz Fabrycy, Mieczysław Trojanowski i Kazimierz Sosnkowski, hrabiowie Maurycy Potocki i Karol Romer, książę Karol Radziwiłł, wojewoda białostocki Marian Kościałkowski-Zyndram oraz posłowie Czechosłowacji, Austrii, Rumunii, Niemiec.


Polowanie w 1935 roku odbyło się w dwóch turach. Pierwszą turę wyznaczono na 25 i 26 stycznia. Obok prezydenta Mościckiego polowało kilku ministrów, generałów oraz pisarz i podróżnik Włodzimierz Korsak. W drugiej turze (28 i 29 stycznia) wziął udział po raz pierwszy w białowieskim polowaniu premier Prus Hermann Göring. Wykorzystał on tę okazję do przeprowadzenia politycznych rozmów z przedstawicielami polskiej elity politycznej i wojskowej.

Polowania Hermanna Göringa szeroko opisałem w rozdziale "Cesarskie łowy"

W dniu 31 października 1935 roku prezydent I. Mościcki postanowił przyznać trzem pracownikom lasów białowieskich odznaczenia na polu łowiectwa. Srebrne Krzyże Zasługi otrzymali: nadleśniczy Klemens Czarnecki i zastępca nadleśniczego Stanisław Wawrzynek, zaś Brązowy Krzyż Zasługi – gajowy Władysław Andruszkiewicz.

Z dzikiem

W 1936 roku polowanie w Białowieży urządzono w dniach 14 i 15, 17 i 18 oraz od 20 do 22 lutego. Prezydent ponownie zaprosił na nie premiera Hermana Göringa. W łowach uczestniczyli liczni przedstawiciele Rządu RP, dyplomaci, wyżsi rangą wojskowi. To właśnie wówczas prezydent odznaczył H. Göringa Orderem „Orła Białego”. Ten kuriozalny fakt został starannie wymazany z historii.

Z polowaniem w 1936 roku wiąże się też zabawna anegdota. Towarzysząca prezydentowi jego druga żona, Maria, korzystając z pięknej pogody, wybrała się na spacer poza obręb Parku Pałacowego. Gdy wracała, w bramie wejściowej do Parku zatrzymał ją strażnik i zażądał okazania przepustki. Prezydentowa zaczęła tłumaczyć kim jest, ale strażnik pozostawał nieubłagany. W końcu wystarano się o ten dokument i Pierwsza Dama mogła wrócić do pałacu. Ten incydent ją bardzo ubawił. Strażnik natomiast dostał pochwałę od swego przełożonego.

W dniu 3 czerwca 1936 roku cała Białowieża świętowała uroczyście 10-lecie sprawowania przez I. Mościckiego urzędu prezydenta Rzeczypospolitej. Po nabożeństwie w miejscowym kościele parafialnym, przed gmachem Dyrekcji LP zebrali się pracownicy Dyrekcji i trzech najbliżej położonych nadleśnictw oraz organizacje leśne, by wysłuchać okolicznościowego przemówienia. Wieczorem odbyła się akademia w Domu Związku Rezerwistów.

Prezydent odwiedził Białowieżę w 1936 roku jeszcze raz – pod koniec lata. W dniach 15-20 września przebywał tutaj na rykowisku jeleni. Upolował wówczas 4 jelenie-byki. Prezydentowi towarzyszyła jego małżonka.


W 1937 roku polowanie w Białowieży podzielono na trzy tury. Pierwsza tura odbyła się w dniach 17-20 lutego. Prezydentowi towarzyszył ponownie premier Prus Hermann Göring, który jednakże polował tylko 17 lutego, następnie udał się z generałem K. Fabrycym na Polesie. Prezydent 20 lutego wraz z grupą gości zwiedził muzeum przyrodnicze, które miesiąc wcześniej zostało przeniesione z pałacu do osobnego budynku na terenie Parku Pałacowego. Druga tura polowania odbyła się w dniach 26 i 27 lutego, trzecia zaś 1 i 2 marca. W trzeciej turze prezydent już nie uczestniczył. Z Białowieży powrócił do Warszawy z pięknym, upolowanym własnoręcznie rysiem.

We wrześniu 1937 roku Białowieżę odwiedził prof. Feliks Nowowiejski, znany kompozytor, dyrygent, organista, pedagog i działacz ruchu śpiewaczego. Poruszony używaniem w Białowieży obcych hejnałów myśliwskich, skomponował 24 września „Hejnał Myśliwski Prezydenta R.P.”. Odegrano go w Białowieży po raz pierwszy 23 sierpnia 1938 roku, z wieży pałacowej.


Polowanie w 1938 roku, podobnie jak i w poprzednim roku, było podzielone na trzy tury. W pierwszej turze, która odbyła się w dniach 6-8 lutego, głównym gościem prezydenta był regent Królestwa Węgier admirał Miklos Horthy, któremu towarzyszył syn Ettel. Druga tura polowania (24 i 25 lutego) była nieco skromniejsza – polowali tylko przedstawiciele Rządu RP, członkowie Domu Cywilnego i Wojskowego oraz kilku zaproszonych gości. Natomiast trzecią turę (27 i 28 lutego) po raz kolejny zaszczycił swą obecnością marszałek Hermann Göring. Była to już jego ostatnia wizyta na polowaniu reprezentacyjnym w Białowieży. Prezydent Mościcki podczas tego polowania zastrzelił 2 rysie i 5 dzików.


Po raz ostatni I. Mościcki polował w Białowieży w dniach 14-15 stycznia 1939 roku. Było to jego prywatne polowanie, z udziałem kilku ministrów i generałów (m.in. Franciszek Kleeberg), wojewody białostockiego Henryka Ostaszewskiego i starosty bielskiego Zelisława Januszkiewicza. Na polowaniu reprezentacyjnym, urządzonym w dniach 20-21 lutego 1939 roku dla szefa policji III Rzeszy, Heinricha Himmlera, oraz w dniu 28 lutego tegoż roku – dla ministra spraw zagranicznych Włoch Galeazzo Ciano i jego żony Eddy, prezydent udziału nie wziął.  (polowania prezydenta Ignacego Mościckiego szerzej opisałem w rozdziale "Cesarskie łowy).

W przerwie prezydenckiego polowania. Stefan Charczun pierwszy z lewej, odwrócony bokiem, ze strzelbą na ramieniu – Karol Nejman, dyrektor Dyrekcji Lasów Państwowych w Białowieży

Organizacją polowań prezydenckich do 1935 roku zajmował się łowczy Stefan Charczun. Kierował on puszczańską służbą łowiecką, składającą się z 16 strzelców. On też stworzył z pracowników łowieckich orkiestrę, która odgrywała hejnały myśliwskie podczas oficjalnych przeglądów (tzw. pokotów) upolowanej zwierzyny. Odbywały się one na zakończenie każdego dnia polowania, na polance pośród wiekowych dębów, przed pałacem, przy rozpalonych ogniskach w koszach, umieszczonych na słupach. Prezydent, wysłuchawszy oficjalnego raportu o wyniku polowania i ilości oddanych strzałów, oglądał wraz z dostojnymi gośćmi trofea. Po przejściu S. Charczuna w 1935 roku na emeryturę, jego obowiązki przejął inspektor łowiectwa Maksymilian Doubrawski.

 

Maksymilian Doubrawski

Nadzór nad organizacją i przebiegiem polowań prezydenckich sprawowali dyrektorzy Dyrekcji Lasów Państwowych w Białowieży. Początkowo Stefan Modzelewski, a od 1934 roku Karol Nejman. Prezydent doceniał S. Modzelewskiego. W 1932 roku, z okazji rocznicy niepodległości, nadał mu „za zasługi w administracji lasów państwowych” – Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Ale w 1934 roku, gdy dyrektor ośmielił się podczas robienia po polowaniu pamiątkowego zdjęcia wziąć pod rękę panią prezydentową i poprosić ją na lepsze miejsce, S. Modzelewski stracił względy u prezydenta. Został przeniesiony do Dyrekcji Lasów Państwowych w Łucku.

Galeazzo Ciano w Puszczy Białowieskiej

Ostatnie z polowań reprezentacyjnych, jakie się odbywały w okresie międzywojennym w Puszczy Białowieskiej, przygotowano dla hrabiego Galeazzo Ciano. Włoski gość przyjechał do Polski z żoną Eddą - córką Benito Mussoliniego. Gościli oni u nas od 25 lutego do 1 marca 1939 roku. Oficjalnym powodem wizyty hrabiego Ciano w Polsce była uroczystość odsłonięcia w Warszawie pomnika bohaterskiego Włocha - pułkownika Francesco Nullo, który zginął w 1863 roku w bitwie o naszą wolność.

 

Przebywając w Warszawie, hr. Ciano spotkał się m.in. z ministrem spraw zagranicznych Polski Józefem Beckiem, prezesem Rady Ministrów Felicjanem Sławojem Składkowskim i Marszałkiem Polski Edwardem Śmigłym-Rydzem. Gość udekorowany został orderem Orła Białego. Wieczorem 27 lutego minister Ciano wraz z towarzyszącymi mu osobami i grupą dziennikarzy włoskich opuścił Warszawę, udając się do Białowieży. Wszystkie mijane stacje na szlaku kolejowym były udekorowane zielenią oraz flagami narodowymi Polski i Włoch. Odświętny wygląd przybrała również Białowieża. Na domach powiewały flagi włoskie i polskie, a na gmachu poczty umieszczono obramowane zielenią i flagami narodowymi godła obu państw, które w godzinach wieczornych były podświetlane. Pociąg przyjechał do Białowieży o godz. 21:35. Po ceremonii powitania, gości zawieziono samochodami do pałacu, w którym mieściły się apartamenty reprezentacyjne prezydenta RP. Honory gospodyni domu pełniła Jadwiga Beckowa. Polowanie odbyło się 28 lutego, na terenie nadleśnictwa Narewka - Zwierzyniec.


Myśliwi wyruszyli w teren o godz. 8:00. Poza hrabiostwem Ciano, w grupie polujących znaleźli się także: minister J. Beck, ambasador RP w Rzymie gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski, ambasador Włoch w Warszawie baron Pietro Arone di Valentino. gen. Kazimierz Schally, dyrektor Józef Potocki i Leopold Koziebrodzki - radca z MSZ oraz kilka osób z rządu włoskiego. Łącznie polowało 15 osób. Pogoda sprzyjała myśliwym. Łowy trwały od godz. 9:00 do 17:00. O godz. 13:00 myśliwi spożyli posiłek w przenośnym pawilonie myśliwskim, wymieniając się pomiędzy sobą pierwszymi wrażeniami.

Galeazzo Ciano z żoną Eddą podczas polowania

Edda Ciano na stanowisku

Galeazzo Ciano i jego żona byli bardzo zadowoleni z przebiegu polowania, w samych superlatywach wyrażali się też o puszczy. Efekt polowania to 35 dzików, trzy rysie i jeden lis. Kilka dzików zanotował na swym koncie hr. Ciano, jednego dzika upolowała też jego żona Edda. Był to jej pierwszy dzik, w związku z czym odbył się tzw. chrzest myśliwski. Jeden z leśników pomazał hrabinie twarz krwią z dzika, a obecni złożyli jej gratulacje z powodu udanego strzału. Hrabina ustrzeliła też okazałego rysia. Przynajmniej oficjalnie. Krążyły bowiem różne wersje, co do sposobu jego zdobycia.

Edda Ciano  z rysiem

Według jednej - na stanowisko hrabiny wyszedł wielki ryś, a jej z wrażenia zaczęły się trząść ręce. Wtedy towarzyszący strzelec wziął od hrabiny broń i zabił rysia. Według innej wersji - hrabina strzeliła do rysia śrutem, który go tylko zranił. Służba łowiecka odszukała zwierzę i je dobiła. Ryś został dostarczony hrabinie jako własnoręcznie przez nią zabity. Podczas obiadu w pałacu hrabina została ogłoszona królową polowania. Tego samego dnia minister Ciano z żoną i osobami towarzyszącymi zwiedził miejscowe muzeum. Po uroczystym obiedzie, podanym o godz. 21:00, na dziedzińcu przed pałacem odbył się tradycyjny przegląd ubitej zwierzyny. Wyjazd gości z Białowieży nastąpił o godz. 22:00.

 

 

 

Mieszkańcy Białowieży, pomimo wprowadzanych utrudnień w poruszaniu się po niektórych miejscach, na ogół cieszyli się z każdego urządzanego w Puszczy prezydenckiego polowania. Chłopom wpadał dodatkowy pieniądz za udział w nagance i wożeniu gości na miejsce polowania. Nierzadko zdarzało się, że uczestnicy polowań odwiedzali miejscowe sklepiki i tutaj także pozostawiali nieco grosza.


Po pobytach prezydenta I. Mościckiego w Białowieży pozostało niewiele śladów. Tylko najstarsi białowieżanie pamiętają jeszcze Prezydencką Trybę, biegnącą linią oddziałową od 449/450 do 801/824. No, i pozostał wpis prezydenta do księgi pamiątkowej, przechowywanej w Białowieskim Parku Narodowym. Nie dotrwał do naszych czasów pałac, w którym mieściły się apartamenty reprezentacyjne prezydenta. W lipcu 1944 roku, podczas odstępowania okupantów z tego terenu, podpalony został przez oddział węgierski współpracujący z Niemcami. Ruiny pałacu zostały rozebrane w początku lat 60-tych. (Oprac. Piotr Bajko)

 

Opowieści Sergiusza Waszkiewicza

 

Sergiusz Waszkiewicz przez wiele lat był gajowym, później strażnikiem łowieckim, a na końcu łowczym. Mieszkał w Białowieży, przy ul. Tropinka. Łowiectwem zajmował się także po przejściu na emeryturę. Na początku lat 70-tych jego barwne opowieści łowieckie spisał Tadeusz Gicgier i zamieścił je na łamach „Gazety Białostockiej” (Nr 355/1972). Oto najciekawsze z nich:

 

„Pamiętam, przyjeżdżał tu za starej Polski jeden minister z Warszawy. Bardzo był grymaśny, trudno mu było wyznaczyć strażnika. Kiedyś pojechałem z nim polować na głuszce w Nadleśnictwie Biały Lasek. A trzeba tu zaznaczyć, że głuszec to ptak rzadki, wielki rarytas łowiecki. Poluje się na niego wczesną wiosną, w okresie godów”. (...) W Białym Lasku strażnik już głuszca zasadził, to znaczy wysłuchał wieczorem pieśni  i czekał na nas. Przyjechaliśmy jeszcze po ciemku. Trochę zaczekaliśmy, zaczyna brać się na świt. Było to w obwodzie strażnika Dymitra Ulezło i on poprowadził dalej ministra. Poszli kawałek w las, a minister na niego rozmaicie, z takim grubym wymysłem: - Ty durniu – powiada – ty taki owaki! To ja mam z tyłu iść i wąchać od ciebie? Ten w strachu, puszcza ministra przodem. Uszli kawałek, a minister znów na niego:  - To ja mam ciebie prowadzić na polowanie, a nie ty mnie, ty cepie? Na to Dymitr: - Panie ministrzu – powiada – albo polować, albo się kłócić. Nareszcie minister uspokoił się. Podeszli pod głuszca, strzelił, zabił z pierwszego razu. No, zadowolony, zapalił, przyszli do ogniska, pogadali trochę. Minister wsiada do samochodu, wyjmuje 40 zł i daje strażnikowi „na herbatę”. Wtedy Ulezło: - Dziękuję panie ministrzu. Jednak każden dureń złotówkę wart”.

„Innym razem pamiętam, przyjechał jeden gość z Włoch. Nic nie rozumiał po polsku i na głuszca też nigdy nie polował. Powiedzieli mu, że ma wykonywać wszystkie moje wskazówki na polowaniach. Pojechaliśmy na to polowanie, no i już trzeba podchodzić pod głuszca. Więc ja jego wziął za rękę i idziemy. Teren był bagnisty, miejscami jeszcze zamarznięty, bo to początek marca. W pewnej chwili odzywa się głuszec. Teraz trzeba podchodzić po cichutku, i to w pieśń. Jak ja skaczę, trzymam go za rękę, to i on. Przebiegliśmy kilka kroków, mój gość potknął się i upadł w trzęsawisko. Wtedy ja go za kark i trzymam, bo było niebezpiecznie. Głuszec pieśń przerwał, ale ja trzymam go dalej, żeby nie spłoszyć ptaka. On tak na mnie patrzy miłosiernie, jakby się mnie przestraszył. Nareszcie głuszec zaczyna: ta-ki, ta-ki, ta-ki – i poszedł grać. Puściłem Włocha, on za strzelbę, podskoczyliśmy jeszcze ze dwadzieścia metrów, strzelił, głuszec nasz. Wróciliśmy do Białowieży do pałacu i wtedy mój gość zaczął się śmiać i powiada: -Wiecie panowie, a ja myślałem, że ten strażnik to mnie chciał zamordować...”.


A teraz coś z tajemnic polowań „za Polski sanacyjnej”:

 

„Najzabawniejsza przygoda spotkała (...) hrabinę Ciano, która przyjechała zapolować w Białowieży na rysia. Rysia spudłowała, ale protokół dyplomatyczny nie pozwalał, żeby mogła spudłować. W tym samym czasie jeden z towarzyszących polowaniu naszych myśliwych strzelił rysia, więc powiedziano mu, że ze względów wyższych trzeba uznać, iż tego rysia strzeliła hrabina. Był to jednak pierwszy ryś owego myśliwego, ten zaczął się sprzeciwiać, wreszcie wpadł na chytry pomysł i zaproponował, że dostarczy hrabinie wyprawioną skórę zwierzęcia. Hrabina wróciła do Włoch. Myśliwy zatrzymał rysia, natomiast kupił w Warszawie gotową, spreparowaną skórę. Z wielką pompą i przepychem wręczał ją w Rzymie pani Ciano ambasador Wieniawa Długoszowski. Powszechny zachwyt, gratulacje, zwłaszcza, że ryś to zwierz we Włoszech nie znany. Traf chciał, że na uroczystości wręczania był pewien profesor zoologii, który najpierw mocno się zdumiał, a potem zaczął wykrzykiwać. To niezwykłe! To fascynujące! Fachowa literatura nic o tym nie mówi, że na terenie Polski żyją kanadyjskie rysie! Powszechna konsternacja, a potem oburzenie. Domyślono się fortelu myśliwego, niestety po niewczasie. Najbardziej ucierpiał na tym niefortunny profesor, którego ponoć zdegradowano”.

 

„Jednego razu polowałem z generałem Trojanowskim. Usiedliśmy w krzaczkach na łące, siedzimy i czekamy, kiedy wyjdą kozły. Słonko zaczyna już zachodzić, a kozłów nie ma. Więc ja wabię, raz, drugi. Oglądam się, a tu taki wielki kozioł stoi z tyłu za nami. Zaczynam pokazywać generałowi na migi, ale może zrobiłem to niezdarnie, a może trochę się ociągałem. Dość, że zanim chwycił za sztucer, zanim wymierzył, to kozioł poszedł w las”. (oprac. i podał Piotr Bajko)

Pułkownik z Warszawy na polowaniu w Puszczy Białowieskiej


Strażnik łowiecki Władysław Wiśniewski z Bud opowiedział swego czasu dziennikarzowi Kazimierzowi Nowakowi historię pewnego polowania w Puszczy Białowieskiej. Dziennikarz zrelacjonował ją później we wrocławskich „Wiadomościach” (Nr 38/1977). Oto ona:
 
„Podprowadzałem kiedyś o brzasku do żerującego odyńca jednego myśliwego, pułkownika z Warszawy. Podeszliśmy blisko, pułkownik strzelił, dzik padł w ogniu, po chwili jednak zerwał się i uciekł. Daleko nie odbiegł, jakieś sto metrów, i padł martwy na leśnej łączce, w środku dużego stada pasących się żubrów. Do martwego dzika podeszło kilka potężnych byków, zaczęło go obwąchiwać, gdy zaś poczuły woń świeżej krwi, co je rozdrażniło, zaczęły brać owego dzika na rogi, podrzucać go do góry, a potem tratować. Obserwowaliśmy przez chwilę ową scenę, wreszcie myśliwy zaczął mnie prosić, żeby coś zrobić, gdyż dzik zostanie zatratowany na miazgę. Powiedziałem pułkownikowi, że jest jeden sposób: ja wyjdę na łąkę, podrażnię byki i sprowokuję je, by mnie ścigały, gdy zaś one pobiegną za mną, myśliwy powinien wbiec między żubrze krowy i cielęta, porwać dzika i uciekać do lasu. Pułkownik zgodził się. Wyszedłem z lasu, podszedłem do stada i zacząłem wymachiwać zdjętą z siebie kurtką, krzyczeć i rzucać patykami w stronę byków. Spojrzały na mnie przekrwionymi ślepiami, zasapały wściekle i zaszarżowały w moją stronę. Łąka była bagnista, byki biegły niezbyt szybko, ja zaś po suchej ścieżce przy lesie pędziłem jak zając. W pewnej chwili obejrzałem się i zobaczyłem, że pułkownik z dzikiem na plecach ciężko kłusuje w stronę zagajnika, goniony przez dużą żubrzycę.
 
Byki mnie nie dogoniły, na skraju lasu przystanęły, waląc ze złości racicami i kręcąc łbami. Obleciałem więc łączkę lasem i zacząłem szukać myśliwego. Po chwili go znalazłem. Leżał na murawie jakieś dwieście metrów od łączki, był śmiertelnie blady, okropnie spocony, i ciężko dyszał. Obok leżał dzik, spory odyńczak dobrze ponad sto kilogramów. Usiadłem obok myśliwego, równie zziajany, zasapany i spocony, wyciągnąłem z torby „piersiówkę” z wódką. Nic nie mówiąc wypiliśmy po jednym głębszym i zapaliliśmy papierosy. Gdy po paru minutach pułkownik „wysapał” swoje zmęczenie i strach, powiedział mi:
 
„Panie Wiśniewski, ja mam pięćdziesiąt kilka lat, rok temu miałem zawał. Nie jestem bojaźliwy, jestem frontowym oficerem, nieraz na wojnie widziałem straszne sceny i ocierałem się o śmierć. Ale tu ja się bałem. Gdy mnie zaczęła gonić ta cholerna żubrzyca, ja się bałem. I chyba dlatego, że się bałem, ze strachu stałem się taki silny, żre wziąłem tego dzika na plecy i biegłem z nim dobre dwieście metrów przez mokrą łąkę, a potem przez gęsty zagajnik. Panie Wiśniewski, gdyby mi ktoś wczoraj powiedział, że ja coś takiego zrobię, że stać mnie na taki wysiłek, odpowiedziałbym, że to niemożliwe. W tej chwili ja z tym dzikiem na plecach nie ujdę ani pięćdziesięciu metrów”. (oprac. i podał Piotr Bajko).

 

Przygoda jeleniarza

 

Oto jedna z przygód myśliwskich, opowiedziana dziennikarzowi Kazimierzowi Nowakowi przez nieżyjącego już gajowego z Czerlonki - Aleksego Filipczuka. Relacja ta została zamieszczona we wrocławskich „Wiadomościach” Nr 33/1979. Gajowy opowiada o pewnym myśliwym, który przyjechał do Puszczy Białowieskiej polować na jelenie.

 

„Posadziłem go o zachodzie słońca na ambonie przy łące i poszedłem do chaty. Rano miałem po niego przyjść, tak się umówiliśmy, bo był w puszczy pierwszy raz i nie znał drogi do mnie. Na drugi dzień rano przychodzę, patrzę, nie ma gościa na ambonie. Pod amboną też go nie ma. Ale za to jest rozbita lornetka, kawałek dalej kapelusz. Chodzę więc naokoło, krzyczę, wołam go – i nic. Zacząłem wtedy szukać po lesie, obszedłem tak ambonę w promieniu kilometra . I dalej nic. Coś złego się stało – myślę, ale co? Żubrów tu nie było, bo nie ma żadnych tropów. Niedobrze jest – myślę sobie. – Trzeba lecieć do Bud i zameldować nadleśniczemu... (...). Do tych Bud to ja wtedy leciałem jak na skrzydłach. Dopadłem zdyszany do nadleśniczego, opowiadam mu, co o jak, a on się śmieje. „Aleks – powiada – twój myśliwiec się znalazł. Nie zgadniesz, gdzie. Przed pól godziną dzwonił nadleśniczy z Narewki. Mówił, że przyleciał tam przed północą jakiś strasznie przestraszony gość. Taki był zziajany i przerażony, że przez jakiś czas słowa nie mógł wykrztusić. Potem jakoś go uspokoili i opowiedział im jakąś zwariowaną historię. Sami nie wiedzą, co się pod tą amboną zdarzyło naprawdę. On im powiedział, że wielkie stado ogromnych żubrów czy innych zwierząt zaczęło koło ambony łamać i wyrywać drzewa. Więc on się bał, że przewrócą także ambonę. Zlazł z niej, dobiegł do drogi i uciekał. Tylko nie w tę stronę, co było trzeba. I tak dobiegł o północy do Narewki...”.

 

Aleksy Filipczuk wyjaśnił dziennikarzowi, co się faktycznie stało. Otóż, jelenie przed rykowiskiem mają w zwyczaju tłuc po krzakach porożem - zaprawiają się w ten sposób do przyszłej prawdziwej walki. Tak właśnie było po amboną, o czym niedoświadczony myśliwy po prostu nie wiedział. (oprac. i podał Piotr Bajko)

 

II Wojna Światowa i czasy powojenne

 

We wrześniu 1939 roku obszar Puszczy znalazł się pod okupacją radziecką. Za czasów administracji sowieckiej hodowla białowieska nie doznała żadnych szkód, przeciwnie, ustanowione przez Międzynarodowe Towarzystwo Ochrony Żubra, zasady jej prowadzenia były starannie przestrzegane. Kiedy jednak w 1941 roku kompleks białowieski dostał się na trzy lata w ręce niemieckie, sytuacja uległa znacznemu pogorszeniu. Nowi okupanci nie tylko nie zapewnili puszczańskiemu stadu odpowiedniej opieki i wyżywienia, wskutek czego część przychówku padła, ale dopuścili się tak kardynalnych błędów, jak krycie białowieskich samic mieszańcem kaukaskim, mimo posiadania czystokrwistego byka rasy nizinnej. Najbardziej zaś rażącym odstępstwem od zasad było sprowadzenie i używanie do rozpłodu samca żubrobizona.


W 1943 roku w obliczu zbliżającego się frontu, Niemcy wypuścili białowieskie żubry na wolność. W 1943 roku, tak zasłużona dla ratowania gatunku Biserta, została zastrzelona osobiście przez Göringa. Gdy w sierpniu 1944 roku, już po przejściu frontu, zostały one umieszczone z powrotem w zwierzyńcu, okazało się że kataklizm ten przeżyło 17 sztuk, w tym cztery rasy nizinnej. Natychmiast po zakończeniu wojny przystąpiono do sporządzania spisu ocalałych żubrów. Na 1 stycznia 1947 roku ogólny ich stan wynosił 95 osobników, z czego w Polsce 44, w tym w Białowieży 15.

 

Niezwłocznie przystąpiono do dalszych prac nad ratowaniem gatunku. Reaktywowano Polski Oddział Międzynarodowego Towarzystwa Ochrony Żubra, które w uznaniu zasług Polaków w realizacji swego statutowego zadania, powierzyło im redakcję „Ksiąg Rodowodowych Żubrów". Dzieło to realizował z powodzeniem przez wiele lat dr Jan Żabiński. Od 25 września 1950 roku, kiedy to wywieziono z Puszczy Białowieskiej ostatniego mieszańca, w hodowli tamtejszej znajdują się wyłącznie żubry podgatunku nizinnego. 13 września 1952 roku miało tam miejsce doniosłe wydarzenie: wypuszczenie ze zwierzyńca na wolność pierwszych dwóch osobników, do których wkrótce dołączyły następne oswobodzone sztuki. W 1957 roku po raz pierwszy od 40 lat białowieskie żubry zaczęły rozmnażać się na wolności. Żubry doskonale zaaklimatyzowały się w swoim dawnym środowisku. Natychmiast odnalazły swoje pierwotne ostoje, odrodziły się u nich naturalne stadne zachowania.

 

O żubry wciąż trzeba dbać, mimo upływu 90 lat od ocalenia tego gatunku w Polsce - oceniają specjaliści zajmujący się jego ochroną. W polskiej części Puszczy Białowieskiej żyje na wolności największe w kraju stado tych zwierząt, liczące ponad pół tysiąca żubrów.


W ramach obchodów jubileuszu 85-lecia restytucji tego gatunku w Polsce, w Zwierzyńcu, w połowie drogi między Hajnówką i Białowieżą, odsłonięto pomnik żubra. W siedzibie parku narodowego odbyła się konferencja poświęcona historii przywrócenia tego gatunku w Polsce.


Pomnik w Zwierzyńcu to replika pomnika z 1862 roku, upamiętniającego polowanie Cara Aleksandra II. Tamte łowy miały miejsce 6 i 7 października 1860 roku.


W 1915 roku oryginalny pomnik został wywieziony do Moskwy przed nadciągającym frontem. Wrócił do Polski w 1924 roku, ale nie do Białowieży. Najpierw pozostawał w Warszawie, potem w 1928 roku, decyzją prezydenta Ignacego Mościckiego został umieszczony w Spale na reprezentacyjnym łowisku prezydenckim.


18 września 2014 roku w Zwierzyńcu odsłonięto nowy pomnik, ale nie był repliką wcześniejszego. Kilka lat później myśliwi z Polskiego Związku Łowieckiego rozpoczęli akcję zbierania i przekazywania na złom łusek, by pieniądze przekazać na potrzeby odlania pomnika odpowiadającego wyglądem pierwowzorowi. Teraz, w związku z 85. rocznicą restytucji żubra w Polsce, udało się ten pomnik odsłonić.


Dzisiejsze stado białowieskich żubrów wywodzi się od żubrów o imionach Borusse (samiec) oraz Biserta i Biskaya (samice), które w 1929 r. i w 1930 r. przywieziono do Białowieży z ogrodów zoologicznych w Niemczech i Sztokholmie.

Pomnik żubra z łusek zbieranych przez myśliwych

W połowie XIX wieku w Puszczy Białowieskiej żyła rekordowa liczba żubrów - 1,8 tys. Najwięcej żubrów zginęło podczas I Wojny Światowej, gdy w te rejony przybyli Niemcy. Żubry były zabijane na mięso i wywożone do Niemiec, w tym samym celu polowała na nie również miejscowa ludność.


Po I Wojnie Światowej nie było już w Puszczy żubrów. Zaczęły się jednak starania, by je przywrócić. Spisu wszystkich żyjących wówczas na świecie 54 żubrów (12 z nich dało potem początek całej obecnej światowej populacji żubra) dokonało utworzone w 1923 roku w Berlinie Międzynarodowe Towarzystwo Ochrony Żubra. W 1924 roku w Puszczy Białowieskiej powstało nadleśnictwo "Rezerwat", które stało się zaczątkiem Białowieskiego Parku Narodowego.


W 1930 roku przyszedł na świat pierwszy białowieski byczek. Po II Wojnie Światowej w Puszczy Białowieskiej żyły 22 żubry, w tym czasie na całym świecie było ich tylko 90. W ramach restytucji pierwsze żubry wypuszczono na wolność w Puszczy Białowieskiej w 1952 roku.


Aleksander Bołbot, zastępca dyrektora Białowieskiego Parku Narodowego uważa, że "żubr nigdy nie będzie bezpieczny". "To wynika z podłoża genetycznego całej restytucji. Po prostu wąska pula genetyczna, mimo wszystko mała zmienność genetyczna powoduje to, że żubr jest narażony i może być narażony na potencjalne zagrożenia, co do których my nie mamy jeszcze żadnej świadomości" - powiedział  PAP.


Podkreślił, że w tej sytuacji trzeba w dalszym ciągu żubra "chronić, pielęgnować, baczyć, w jakiej jest kondycji oraz tworzyć nowe populacje i subpopulacje". Zaznaczył jednocześnie, że 85 lat restytucji żubra jednak przyniosło sukces. Dodał, że na świecie żubrów jest obecnie ok. 5 tys. "Przy naszym staraniu będzie mu na pewno łatwiej przetrwać" - dodał Bołbot.


Białowieski Park Narodowy jest najstarszym polskim parkiem narodowym. Jego początki sięgają 1921 r. Park chroni ostatni las pierwotny na Niżu Europejskim. Białowieskie stado żubrów jest największym wolnożyjącym stadem tego zwierzęcia w Polsce. (PAP)


Program restytucji żubra białowieskiego w Polsce jest spektakularnym przykładem ratowania zagrożonych gatunków. Dziś populacja dziko żyjących żubrów jest w Polsce na tyle liczna, że zezwala się na odstrzały redukcyjne. Potężne medalowe byki, stanowiące kapitalne trofeum, można strzelić m.in. na terenie Puszczy Białowieskiej. Trofeum z żubra białowieskiego wyjątkowo cennym elementem każdej kolekcji myśliwskiej i stanowi ogromny powód do dumy dla jego zdobywcy. Jednak te polowania nie mają uroku jak królewskie i carskie łowy znane z historii.  

 

Czasy PRL

 

W czasach PRL w polskiej części Puszczy Białowieskiej także polowały znane osobistości, zarówno z państw tzw. socjalistycznych, jak i członkowie zachodniej arystokracji. Czasami były to po prostu odwiedziny połączone z ucztą i oglądaniem żubrów. Próbowano nawiązać do przedwojennej, a nawet królewskiej tradycji. Pozostały po nich nadane przez miejscową ludność nazwy, takie jak Filipówka (od imienia księcia Filipa), Titówka (od komunistycznego przywódcy Jugosławii J.B. Tito) czy Gierkówka (Edward Gierek odwiedził Białowieżę razem z Piotrem Jaroszewiczem przed dożynkami w Białymstoku). Nazwy te wiążą się z puszczańskimi miejscami, gdzie leśnicy szykowali na przyjazd specjalnych gości stoły i miejsca ogniskowe.

Abdul Reza (w środku) z Władysławem Peperą i Franciszkiem Kaźmierczykiem (w kapeluszu) przy ubitym medalowym żubrze
Fot. arch. Franciszka Kaźmierczyka

Zapolować na „króla puszczy” zapragnął też brat szacha Iranu, książę Abdul Reza Pahlavi (sam szach, Mohammad Reza Pahlavi, nie miał łowieckiego zacięcia). Książę posiadał w tym czasie największą na świecie kolekcję trofeów, ale ponoć brakowało mu właśnie czaszki i skóry żubra. Przybył w Bieszczady nieoficjalnie, na zaproszenie ministra leśnictwa i przemysłu drzewnego Tadeusza Skwirzyńskiego, jednakże podejmowano go ze wszystkimi honorami – zgodnie z protokołem dyplomatycznym.


Podobnie jak w przypadku wielu myśliwych dewizowych, również tym razem uznano, że najłatwiej będzie wytropić żubra w zalesionym paśmie rozciągającym się wzdłuż granicy z ZSRR, w pobliżu Dźwiniacza Górnego i Łokcia. Początkowo gość zawitał do Arłamowa, później zaś do Mucznego, gdzie funkcjonował drugi w regionie pilnie strzeżony ośrodek łowiecko-wypoczynkowy URM. Stąd wybrał się zaprzężonymi do sań końmi obejrzeć łowisko.


"O tym, kto ma u nas polować, zawsze wiedział najwcześniej Władek Pepera" – opowiada Tadeusz Misiuda. – "Kiedy podał informację, że na łowy przyjedzie dygnitarz z Iranu, już wiedzieliśmy, że musimy wytropić samca na medal". Żeby poszukiwania przyspieszyć, Pepera ściągnął łowczych z Wetliny, Cisnej, Baligrodu, Brzegów Dolnych, Lutowisk i Birczy. Wkrótce namierzyliśmy wielkie byczysko i któregoś dnia pojechaliśmy z Pahlavim na polowanie. Po godzinach brodzenia w śniegu podeszliśmy żubra. Pahlavi był poruszony, a mimo to „na zimno” przymierzył i oddał strzał. Zwierz zwalił się z hukiem, jednak ze względów bezpieczeństwa podeszliśmy do niego dopiero po kwadransie.


Ranny żubr mógłby zaatakować, a wtedy trzeba się liczyć z najgorszym. Franciszek Kaźmierczyk: – "Jeśli zdążysz strzelić prosto w łeb, przeżyjesz; jeśli nie – zginiesz. Miałem kilka takich sytuacji w myśliwskiej karierze, zawsze wychodziłem obronną ręką, ale nie da się zapomnieć szarży rozjuszonego tonowego kolosa. Taki obraz zapada w pamięć na całe życie i skutecznie blokuje przed gorączkowym postępowaniem".


Strzelony przez księcia żubr leżał bez ducha. Myśliwi podeszli i … zamarli. Zwierzę miało ułamany jeden róg, drugi zaś paskudny, zdeformowany. – "Wcześniej tych defektów nie zauważyliśmy" – mówi Misiuda. – "Byk zawsze ustawiał się tak, że nie można go było szczegółowo obejrzeć".


Takie trofeum irańskiego gościa nie interesowało. Jeszcze tego samego dnia powiadomiono o niefortunnym zdarzeniu Janusza Sikorskiego, szefa departamentu łowiectwa w resorcie leśnictwa, a ten natychmiast załatwił u ministra pozwolenie na odstrzał następnego żubra. Myśliwi wytropili go w pobliżu Dydiowej. – "Ukryty za drzewem Pahlavi oddał precyzyjny strzał, żubr padł w ogniu, a my mogliśmy odetchnąć" – dodaje Misiuda.


W myśliwskiej przygodzie w Bieszczadach księciu Abdulowi towarzyszył orszak oficerów, operator filmowy oraz spec od preparowania zwierząt. Bieszczadzki żubr dołączył do bogatej kolekcji trofeów umieszczonych w sali myśliwskiej pałacu w Teheranie.
 
Zanim w Bieszczadach na żubry zapolowali Tito i Pahlavi, w styczniu 1968 r. minister leśnictwa zezwolił na odstrzelenie przez myśliwych dewizowych kilku starych sztuk. Zaszczyt ten spotkał najpierw niemieckie małżeństwo Hildę i Helmuta Hortonów, a łowom patronował wspomniany Janusz Sikorski. Goście przylecieli własnym samolotem do Warszawy, stamtąd autem dotarli do Krosna, a następnie dwoma mercedesami powieziono ich w góry. Przy tejże okazji ściągnięto zespół sygnalistów z Rudnika nad Sanem, kucharza z Hotelu Grand oraz dyrektora Orbisu.


Polowanie miało mieć iście królewską oprawę. Pierwsze pędzenie przeprowadzono w uroczysku Zakole Sanu. Na stanowiska myśliwych wypadło 30 żubrów. Widok był tak niesamowity, że niemieccy łowcy nie zdążyli podnieść broni do oka. Dopiero pod wieczór Hilda Horton wraz z Władysławem Peperą podchodzą żubra żerującego na polu, wygrzebującego spod śniegu pokarm. Z dużej odległości kobieta oddaje celny strzał, po czym już do biegnącego żubra poprawia dwa razy i potężny, ważący ponad tonę, byk zwala się martwy do głębokiego jaru – piszą w książce „Żubr przywrócony górom” Kajetan Perzanowski i Edward Marszalek.

A zatem to kobieta była pierwszą osobą, która po ponad 150 latach zdobyła żubrze trofeum w górach. Dwa kolejne samce pozyskał następnego dnia jej mąż. Za łowy w Bieszczadach Niemcy zapłacili 18 tys. dolarów.


"Ustrzelone przez Hortonów żubry wcale nie były jakieś szczególne" – twierdzi Witold Augustyn. – "Wprawdzie Władek Pepera barwnie opisał to polowanie, ale widziałem powieszone na belce przed leśniczówką w Mucznem byki. Dla mnie to były trzy gnaty powleczone odrobiną mięśni, co świadczyło, że kres ich życia i tak był bliski. Jednak z pewnością piękna, zaledwie 27-letnia Hilda, miała ogromną satysfakcję, podobnie zresztą jak jej starszy o 40 lat mąż. Sygnaliści grali „Powitanie z łowów” i „Śmierć żubra”, a rozradowani Niemcy stawiali szampany".


Nieco lepszego starca upolował początkiem lat 70. szef austriackich zakładów zbrojeniowych Steyer-Daimler-Pusch. Tak pisze o tych łowach na łamach książki „Wśród lasów i zwierząt Bieszczad” Władysław Pepera: Życzenie gościa było wyraźne – "żubr ma być stary, groźny i złośliwy (…)". Wezwałem leśniczego Tadeusza Misiudę, by otropił na zakolu Sanu dwa punkty w rejonie paśników, by jeden mieć w rezerwie. Leśniczy już wcześniej dowoził do paśników siano, buraki i kukurydzę, była ponowa, żubry licznie ciągnęły do karmy. Ustalił też, że przychodzi stary, potężny żubr (…). Już najwyższy czas, by go odstrzelić, nie rokował nadziei hodowlanych, a jako reproduktor nie stanowił żadnej wartości. Szkopuł był jednak w tym, że żubr był oswojony i nie bał się ludzi, musiałem więc opracować scenariusz polowania na dzikiego, groźnego i niebezpiecznego zwierza. Miał momenty, że zachowywał się groźnie, walił łbem po drzewach, ofukiwał pozostałe stado, kopał racicami ziemię, aż klękał w swej pasji.


Nadszedł dzień polowania. Niemal bezszelestnie po puszystym śniegu wysunął się z gąszczu na rzadki las olbrzymi żubr i stanął – natychmiast nas zauważył (…). Wielkie ślepia postawił w słup, był podrażniony naszym nagłym widokiem i zaniepokojony. Wydawało się, że zaraz zaatakuje, o czym świadczył podniesiony ogon (…). Ruszył na nas błyskawicznie, jak najlepszy biegacz z dołków startowych, i kiedy był już przed nami, uderzyłem z całej siły obu moich kolegów, wywracając ich na plecy poza grubą kłodę, na której siedzieliśmy. Żubr przeskoczył wysoko nad nami… (…). Dyrektor mimo swej tuszy i wzrostu wywinął kozła w powietrzu i wpadł głową w śnieg, Misiuda wisiał nogami na kłodzie, ja jako ostatni wylądowałem na brzuchu, też wywijając salto….


Myśliwi nie odpuścili – poszli za rozjuszonym bykiem na wyraźne życzenie Austriaka, który gotów był brać się z żubrem za bary. Dostrzegli go zaledwie po stu metrach, na skarpie nad Sanem. Naraz żubr wykręca się, rusza biegiem w naszą stronę, trzepie łbem, parska, grzebie wściekle prawą racicą, aż wyrzuca śnieg wysoko! Istny obraz z hiszpańskiej areny, z walki torreadorów z bykami. (…) Musiał ominąć wielki pień po ściętym drzewie i wtedy pokazał swój bok. Padł strzał, aż zakurzyło się z łopatki. Zwierz drgnął, targnęło go po uderzeniu kuli, jak gdyby poraził go prąd elektryczny. Uszedł przed siebie, wpadł w drągowinę, słyszymy łomot upadku (…). Dochodzimy ostrożnie do króla kniei, jeszcze parę oddechów, jeszcze kilka szarpnięć łbem i nieruchomieje.


Na bieszczadzkie żubry polowali też inni myśliwi – krajowi i zagraniczni – jednakże to owe cztery najbardziej zapadły w pamięć tutejszych leśników i budowniczych. (źródło: Krzysztof Potaczała).

 

Nawiasem mówiąc, Tito ostatecznie do Puszczy nie przyjechał i polował w słynnym wówczas wśród towarzyszy tzw. Państwie Arłamowskim na Pogórzu Przemyskim czyli popularnym Arłamowie w Bieszczadach, gdzie podobno specjalnie dostarczono mu do ubicia żubra. W części radzieckiej Puszczy, do wybudowanego w końcu lat 50. ośrodka Wiskule, na polowania przyjeżdżali m.in. Chruszczow, Breżniew i Gomułka (w ośrodku tym – dzisiaj rezydencji prezydenta Białorusi i centrum hotelowym – w 1991 roku podpisano koniec ery Związku Radzieckiego). Przed planowanym przyjazdem Gomułki i Chruszczowa do Domu Świckiego, stojącego na obszarze Parku Pałacowego, ten ładny, historyczny budynek spłonął w 1962 roku w niewyjaśnionych okolicznościach. Na jego miejscu wybudowano w 1964 r. nowoczesny hotelik w stylu modernistycznym, zaprojektowany przez Jerzego Mokrzyńskiego, wcześniej autora socrealistycznego gmachu Komitetu Centralnego PZPR w Warszawie.

Nikita Chruszczow i Władysław Gomułka

Nikita Chruszczow polował w Polsce. Puszcza Białowieska była jego areałem łowieckim. Idea budowy myśliwskiej rezydencji w Puszczy Białowieskiej pojawiła się podczas wspólnego polowania Josifa Broz Tito i Nikity Chruszczowa.

Nikita Chruszczow - 1964 rok

Nazwisko Nikity Siergiejewicza Chruszczowa w latach 1953-1964 I sekretarza KC KPZR, a od 1958 roku - premiera ZSRR, zapisało się na trwałe w historii Puszczy Białowieskiej. To na jego rozkaz w uroczysku Wiskule, położonym w białoruskiej części Puszczy, zbudowano w 1957 roku myśliwską rezydencję. Tę samą, w której 8 grudnia 1991 roku zawarty został układ o rozwiązaniu ZSRR i powołaniu Wspólnoty Niepodległych Państw.

Wiskule - rezydencja myśliwska

Nikita Chruszczow chcąc naprawić stosunki z Jugosławią, które popsuły rządy Stalina, zaprosił w 1956 roku jugosłowiańskiego przywódcę - Josifa Broz Tito, zapalonego myśliwego, na polowanie do ZSRR.


Polowanie odbyło się w krymskim zapowiedniku i omal nie zakończyło się skandalem. Na Ukrainie obowiązywał już oficjalny zakaz polowania na jelenie. Dziennikarzy, którzy o tym napisali, szybko uciszono. Od tego czasu informacji o polowaniach głowy państwa w radzieckiej prasie nie było.


To właśnie podczas wspólnego polowania z Tito u Chruszczowa pojawiła się idea budowy myśliwskiej rezydencji w Puszczy Białowieskiej.


Gensek bywał już w białowieskich ostępach, puszcza mu się spodobała. Brakowało tylko ładnego myśliwskiego domku, gdzie można byłoby nie tylko odpocząć, ale podjąć gości lub popracować nad dokumentami. Chruszczow wspomniał o tym I sekretarzowi Kompartii Białorusi, Kiryłowi Mazurowowi.


Niebawem Aleksy Kosygin, przewodniczący Rady Ministrów ZSRR, oficjalnie wystosował do Rady Ministrów BSRR polecenie w tej sprawie. Miejsce na myśliwską rezydencję w Wiskulach wybrał przewodniczący Gospłana Mikołaj Bajbakow, projekt zaś opracował architekt Michał Bakłanow. Budowa trwała od lipca do grudnia 1957 roku.


Powstały obiekt trudno jednak było nazwać domem myśliwskim. Pośród lasu wyrósł murowany pałacyk obłożony marmurem i granitem. O jego myśliwskim przeznaczeniu świadczyły jedynie figury dwóch gipsowych jeleni ustawionych w pobliżu głównego wejścia.


Chruszczowowi pałacyk się nie spodobał,  ale z czasem przyzwyczaił się do niego. Wolał przebywać w nim, niż w zbudowanych na jego polecenie kilku drewnianych dwukondygnacyjnych willach w pobliżu. Pałacyk oficjalnie nazywano myśliwskim pawilonem, ale miejscowa ludność nadała mu swoją nazwę - dacza Chruszczowa, zaś drogę dojazdową - Chruszczowką.


Chruszczow do pałacyku w Wiskulach po raz pierwszy przybył 5 stycznia 1958 roku. W Puszczy polował przez tydzień, także po stronie polskiej od 10 do 12 stycznia, razem z Władysławem Gomułką. Przyjeżdżał tutaj każdego roku w styczniu, aż do odsunięcia go od władzy (w październiku 1964 roku).

Podczas jednego ze wspólnych polowań z Władysławem Gomułką (w 1962 roku) doszło do spalenia pałacyku myśliwskiego w Białowieży. Gomułka zapraszał też Chruszczowa do Łańska - oficjalnie na rozmowy, ale kończyły się one zawsze polowaniem. Organizacją polowań państwowych w białoruskiej części Puszczy Białowieskiej zajmował się w latach 1958-1988 główny łowczy Wiktor Wakuła. O tym, jak się zachowywali zapraszani na polowania przywódcy państw socjalistycznych, długo milczał. Dopiero na emeryturze uchylił nieco zasłony milczenia i opowiadał dziennikarzom ciekawostki o uczestnikach polowań.


Chruszczow przyjeżdżał do Wiskuli ubrany zazwyczaj w długą barsową szubę, z czapką-uszanką na głowie. W najbliższym otoczeniu zamierał ruch. Zwykły mieszkaniec bał się nawet spojrzeć w tamtą stronę.

Nikita Chruszczow

Podejmowane były nadzwyczajne warunki bezpieczeństwa. Podstawowe drogi w puszczy kontrolowali funkcjonariusze bezpieczeństwa narodowego. Miejsce polowania obstawiali miejscowi leśnicy i strzelcy, doskonale znający z twarzy wszystkich okolicznych mieszkańców. Każdy uczestnik był sprawdzany i zatwierdzany przez KGB. Podczas polowania nikt nie miał prawa wystrzelić wcześniej, niż Chruszczow.
 

Na pierwszym polowaniu zdarzył się właśnie taki przypadek. Pracownik republikańskiego zarządu zapowiedników nie wytrzymał i nacisnął na spust przed Chruszczowem. Na konsekwencje długo czekać mu nie przyszło - został zwolniony ze stanowiska i na zawsze pożegnał się z polowaniami dla elity.


O wizytach Nikity Chruszczowa łowczy Wiktor Wakuła dowiadywał się dwa dni wcześniej. Tuż przed polowaniem meldował on osobiście pułkownikowi N.S. Stolarowowi, naczelnikowi ochrony genseka, o gotowości jego rozpoczęcia. Stolarow był bardzo podobny do swego pryncypała, tyle że utykał na nogę.

Chruszczow, po otrzymaniu meldunku od Stolarowa, wychodził przez główne drzwi pałacyku. Podjeżdżały dwa ciężkie opancerzone ZIS-y. Chruszczow wsiadał do jednego z nich, razem z łowczym i naczelnikiem ochrony. Za nimi jechał opancerzony ZIS z uzbrojonymi w automaty ochroniarzami.


W Kamieniukach do dzisiaj opowiadają następującą anegdotę związaną z ochroniarzem genseka. Któregoś razu Chruszczow przywitał się z ochroniarzem i od razu odskoczył, jak oparzony. W jego kieszeni wyczuł ostry przedmiot. Gdy sytuację zaczęto wyjaśniać, okazało się, że w kieszeni był… myśliwski róg.

 

Polowania urządzano z reguły z nagonką.  Szło w niej do 20-30 osób, przy czym co drugi naganiacz był funkcjonariuszem służby bezpieczeństwa. Nikita Chruszczow strzelał bardzo celnie. W puszczy osiągnął absolutny rekord: trzema wystrzałami pod rząd ustrzelił trzy dziki. Było to wówczas - opowiadał Wakuła - gdy Chruszczowowi towarzyszył zięć, Aleksiej Adżubej. Ich stanowiska łowieckie znajdowały się po sąsiedzku. Gdy pojawiły się dziki, usłyszałem trzy wystrzały pod rząd. Odgłos wydany przez trójlufkę Chruszczowa, podarowaną mu swego czasu przez Czechów, trudno było pomylić z jakąkolwiek inną strzelbą. Potem wypalił Adżubej. Dwa dziki padły od razu, trzeci raniony, ruszył w gąszcz. Adżubej dowodził, że ranioną sztukę on sam ustrzelił.


Oczywiście, wdawać się w sprzeczkę z tak wysoko postawionymi myśliwymi nikt z nas się nie ośmielił. W końcu znaleźliśmy postrzałka. Okazało się, że rana znajdowała się na prawym boku, tj. od strony Chruszczowa.


"Chruszczow - wspominał po latach jeden z białowieskich strzelców, Łukian Makarowicz - lubił też polować z ambony do na wpół oswojonej zwierzyny". Ambonę przygotowano mu z pełnym komfortem.


Gensek siedział w wygodnym krześle ze strzelbą w rękach i strzelał z otwartego okienka. Zresztą, takie polowanie bardzo spodobało się różnym partyjniakom, którzy mieli zaszczyt być dopuszczeni do białowieskich myśliwskich rozrywek.
Opowiadają w puszczy, że Chruszczow, ustrzeliwszy jelenia, podchodził do niego, trącał butem i mówił: "Mięso oddaj!".
 

Można też usłyszeć i taką ciekawostkę. Gensek polował pewnego razu z marszałkiem Siemionem Timoszenko. W pewnym momencie wyszła na nich locha z czterema młodymi. Chruszczow wycelował, ale nie strzelił. Pytany przez Timoszenkę, dlaczego, gensek powiedział: - Co, do dzieci będę strzelać, twoja mać?! Ja do dzieci nie strzelam.

 

Pod koniec swoich rządów Chruszczow nie miał już takiego oka. Przyjechał któregoś razu, nagonka spisywała się nieźle, a on przez trzy dni strzelał głównie Panu Bogu w okno. W końcu rozeźlił się, splunął i odjechał.


Wiele osób ciekawi, czy Chruszczow pił podczas polowania. Starsi pracownicy parku uważają opowieści o pijaństwie genseka za przesadzone. Twierdzą, że wszystkim uczestnikom polowania wydawano wódkę (pół litra na trzy osoby). Ile wypił Chruszczow po polowaniu, nikt nie liczył, ale i nikt go pijanego w lesie nie widział.


Razem z Nikitą Chruszczowem do Puszczy Białowieskiej często bywali i przywódcy demoludów: Walter Ulbricht (NRD), Todor Żiwkow (Bułgaria), Janosz Kadar (Węgry), Władysław Gomułka, a także Raoul Castro, brat Fidela (Kuba). Z politycznych powodów nie zapraszano Nicolae Ceausescu.

Władysław Gomułka i Nikita Chruszczow w Wiskulach

Chruszczow był zapalonym myśliwym, na dodatek przeczulonym na punkcie rywalizacji. W czasie rozmowy z prezydentem USA Dwightem Eisenhowerem oskarżał Andrieja Gromykę o kupowanie kaczek, które następnie prezentował jako zdobyczne.


Nawet kiedy przyjechał na polowanie z Władysławem Gomułką, pokłócił się z sekretarzem ukraińskiej partii komunistycznej Nikołajem Podgornym o to, który z nich ustrzelił dorodnego jelenia. Nie mniejszym fanem polowań był Leonid Breżniew, zwłaszcza w czasach, gdy był jeszcze w dobrej formie. Polowania były dla nich formą dyplomacji. Legendą jest owiany początek politycznego sojuszu Breżniewa i Ericha Honeckera z NRD. Kiedy przed zaplanowanym polowaniem Walter Ulbricht poróżnił się z Breżniewem, wysłał w zastępstwie swojego zaufanego podopiecznego – Honeckera. Zawarta wtedy znajomość utorowała temu drugiemu drogę na stanowisko przywódcy NRD.

Leonid Breżniew

Następca Chruszczowa, Leonid Breżniew, gościł w Wiskulach trzykrotnie. Kiedy znudziło się mu pozyskiwanie bez większego trudu puszczańskiej grubej zwierzyny, przestawił się na polowanie na ptactwo, przenosząc się do Astrachańskiego zapowiednika.


W ogóle, przez Wiskule przewinęła się cała plejada ówczesnych osobistości, m.in. szefowie państw – Walter Ulbricht, Todor Żiwkow, Janosz Kadar, Władysław Gomułka, Edward Gierek, białoruski lider partyjny Piotr Maszeow, elita radzieckiej kultury - Aleksandra Pachmutowa, Nikołaj Dobronrawow, Jelena Obrazcowa, Walentina Tołkunowa, Nikołaj Jermienko (starszy), Igor Łuczenok, Wiktor Wujaczicz, as radzieckiego lotnictwa Aleksander Pokryszkin, kosmonauci Walentyna Tiereszkowa i Piotr Klimuk, marszałek ZSRR Aleksiej Greczko, laureat Nagrody Nobla prof. Nikołaj Basow i szereg innych znanych osób. Wiaczesław Siemakow twierdzi, że największy rozkwit polowań w Puszczy przypadł na okres władzy Piotra Maszerowa – I sekretarza Komunistycznej Partii Białorusi (1965-1980). Maszerow na miejsce pobytów wybrał jeden z drewnianych domków; w nim urządził swój roboczy gabinet. Czasami przyjeżdżał z całą rodziną. Maszerowowie lubili odpoczywać na łonie przyrody, zbierać w lesie grzyby. Jedna z córek Maszerowa w Wiskulach spędziła z mężem swój miodowy miesiąc.

 

Za PRL-u zapalonym myśliwym był pierwszy powojenny sekretarz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Bolesław Bierut, który podczas polowań uwielbiał fotografować się z oswojoną sarenką. Polowali także Władysław Gomułka i Edward Gierek.

Bolesław Bierut ze słynną sarenką ale też ...

... z dubeltówką

„W willi myśliwskiej w Łańsku (...) – opisywał uciekinier ze służb PRL, Józef Światło – jest garnizonik złożony z około 50 ludzi pod dowództwem porucznika Doskoczyńskiego. Ludzie ci pilnują willi, utrzymują ją w pogotowiu i hodują specjalną zwierzynę na tych 10 dni czy 2 tygodnie, które towarzysz Bierut spędza tam rocznie na polowaniu”.

 

Pierwsi sekretarze Komitetu Centralnego PZPR, mieli do dyspozycji tak zwane pałacyki myśliwskie, czyli posiadłości na terenach należących do Rady Ministrów. Pałacyki te były chronione drutem kolczastym, budkami strażniczymi, aby przypadkiem jakiś intruz się tam nie przyplątał.

Łańsk

Ośrodek w Łańsku ma bogatą przed i powojenną historię. Leśniczówka stała w miejscu dzisiejszego budynku Puszcza już przed pierwszą wojną światową. Polował tu feldmarszałek Paul von Hindenburg. Później przed drugą wojną światową miejsce to z upodobaniem myśliwego odwiedzał Hermann Goering nazista i dowódca Luftwaffe.

Pałacyk myśliwski w Łańsku wzniesiono przed wojną

Do niedawna Łańsk był tajnym i ekskluzywnym rządowym ośrodkiem wypoczynkowym. Na starych mapach z lat pięćdziesiątych – siedemdziesiątych XX wieku nie doszukamy się Łańska. Od lat 50. był to teren Urzędu Rady Ministrów, niedostępny dla nikogo poza najwyższymi urzędnikami państwa, ich gości, wojska oraz obsługi. Od roku 1952 ośrodek w Łańsku często gościł Bolesława Bieruta, który zdecydował o rozbudowie obiektu. Przez kolejne lata Łańsk odwiedzało wielu ówczesnych polityków: Władysław Gomułka, Józef Cyrankiewicz, Edward Gierek.

Łańsk w czasach Władysława Gomułki

Medalion odyńca strzelonego w Łańsku

Medalion wilka

Teren całkowicie zalesiony obfitował w zwierzynę więc często organizowano tu przyjęcia, polowania na dziki, jelenie, a czasem i wilki. Dostęp do ściśle strzeżonego ośrodka miały tylko osoby z kręgów partyjnych i rządowych. Teren zajmował tysiące hektarów, był ogrodzony i ściśle strzeżony, miejsce to miało kryptonim W-1.

Pracownicy ośrodka

W kompleksie wypoczynkowym gościli przywódcy dawnego bloku wschodniego, prezydenci i koronowane głowy z Zachodu, m.in. sekretarze KC PZPR Nikita Chruszczow i Leonid Breżniew, Fidel Castro z Kuby, Czou-En-Lai z Chin, szachinszach Iranu Mohammad Reza Pahlawi, Erich Honecker, prezydent Jugosławii Josip Broz Tito oraz król Belgów Baldwin I Koburg.

Fidel Castro z medalionem łosia

Czou-En-Lai z Władysławem Gomułką w Łańsku

Pałac myśliwski. Przez wiele dziesięcioleci na południe od Olsztyna, w rejonie Jeziora Łańskiego, rozciągał się myśliwsko-wypoczynkowo-bankietowy raj dygnitarzy PRL. Obejmował tysiące hektarów lasów, jeziora, rzeki i tereny po wsiach Rybaki, Orzechowo, Lalka, Ząbie, Cyranka i Rybaczówka.

Ośrodek miał nazwę - "Puszcza"

Willa Gawra

Część ich mieszkańców przesiedlono, rdzennych Warmiaków usilnie "nakłaniano" do wyjazdu do Niemiec. Ważniejsza od ludzi była zwierzyna łowna. W pewnym okresie po ogrodzonych lasach biegało 2 tys. jeleni i 1,5 tys. dzików. Warunki życia miały luksusowe: dokarmiane sianem, ziemniakami, zbożem, a nawet marchwią. Odyńce osiągały rekordowe rozmiary.


Zresztą sam twórca ośrodka Kazimierz Doskoczyński mówił, że wstydziłby się organizować łowy na dziki, które nie przekroczyły 200 kg wagi. Za objadanie się przy paśnikach zwierzaki musiały płacić życiem, gdy do Łańska zjechał Leonid Breżniew, Erich Honecker, Fidel Castro oraz inni przywódcy "bratnich partii". Trafiały tu też głowy koronowane, jak król Belgii Baudouin i szach Iranu Reza Pahlavi.


Ta część Pojezierza Olsztyńskiego, na pograniczu Warmii i Mazur, jest wyjątkowo urodziwa. Lodowiec wyrzeźbił tu głębokie rynny jezior, usypał żwirowe wzgórza. Lasy z wysokimi sosnami i świerkami mają niemal puszczański charakter, a Łyna, biorąca początek z obfitych źródeł, wije się w malowniczych zakolach. Przed I Wojną Światową na łowy przyjeżdżał tu feldmarszałek Paul von Hindenburg. Znajomość terenu przydała mu się potem podczas bitwy pod Tannenbergiem, gdy pokonał Rosjan wkraczających do Prus.


W okresie międzywojennym pojawiał się Hermann Göring. Szef Luftwaffe był bowiem namiętnym myśliwym. Jako Reichsjägermeister, czyli Łowczy Rzeszy, stworzył całą sieć łowisk od Alp po Rospudę. Na Warmię i Mazury przyjeżdżał polować na rekordowe jelenie byki. Jego obsesja poszła tak daleko, że pojedynczym jeleniom nadawał imiona.


Na przedwiośniu leśnicy wędrowali kilometrami, by znaleźć zrzucane przez nie poroża. Na ich podstawie Göring razem z przybocznym łowczym Walterem Frevertem oceniali, czy jesienią, w czasie rykowiska, konkretny byk będzie miał poroże nadające się na trofeum Łowczego Rzeszy.


Bolesławowi Bierutowi jakoś nie przeszkadzało to, że idzie w ślady nazistowskiego dostojnika. Zorganizowanie rządowego ośrodka wypoczynkowego w Łańsku powierzył na początku lat 50. Kazimierzowi Doskoczyńskiemu, swojemu ochroniarzowi. Nowe zadanie było dla niego nagrodą za poświęcenie, bo zasłaniając prezydenta podczas zamachu został postrzelony w głowę, płuco i pachwinę.


Po rekonwalescencji zabrał się z ogromną energią do pracy. Rezerwat myśliwski zakładał, stosując metody, które przed wojną nie przyszłyby do głowy najbardziej bezdusznym obszarnikom. Wysiedlano mieszkańców wsi, burzono ich domy. - Temu, kto się ociągał z wyprowadzką, jakiś nieznany sprawca podłożył ogień pod stodołę, były też inne represje. Co lepsze opuszczone domy przejęli prominenci z Warszawy. Inne z czasem zamieniły się w ruinę. Były też takie, które zupełnie rozebrano - wspomina mieszkaniec sąsiedniej Stawigudy.


Za wejście do lasów należących do ośrodka groziły surowe kary. Wyroki bez prawa apelacji wydawał Doskoczyński, nazywany drugim wojewodą olsztyńskim. Bywało, że za zebranie koszyka kurek trzeba było przez dzień lub dwa rąbać drzewo.

Nikita Chruszczow i Józef Cyrankiewicz w Łańsku

Chruszczow, Aristow, ambasador ZSRR w Polsce i Gomułka w Łańsku, 1964 rok

W Łańsku - na zaproszenie Gomułki - dwa razy był Nikita Chruszczow, który podróżował specjalnym pociągiem z Terespola przez Warszawę do Olsztyna. Polowali tam również sowieccy marszałkowie - Rodion Malinowski, Iwan Jakubowski i Wiktor Kulikow.


"Zaplanowano polowanie w Łańsku. Trwało ono dwa dni. Głównego gościa i Gomułkę ustawiano na najlepszych stanowiskach, a pozostałych według etatów. Po zakończeniu polowania, przy ognisku ogłoszono, kto został królem polowania, a kto wicekrólem. Wręczono mu insygnia i częstowano specjalnie przygotowanym grogiem. W czasie przerw Chruszczow opowiadał anegdoty i wspominał różne zdarzenia" - wspomniał jedną z wizyt Chruszczowa ówczesny wiceminister spraw wewnętrznych Franciszek Szlachcic.

 

W Łańsku polował także szach Iranu. Polowanie trwało tylko godzinę - tyle przewidywał protokół dyplomatyczny - i w tym czasie Mohammad Reza Pahlawi trafił trzy odyńce. Ponoć, aby pojawiły się w konkretnym miejscu wcześniej przez trzy tygodnie karmione je tam kukurydzą. - "Było to bardzo ciekawe spotkanie. Był z pełną świtą, ochroniarzami w ekstra mundurach. Mieli nawet czapki ze złotymi daszkami" - wspomina Stanisław Sambor, były łowczy Łańska.

Leonid Breżniew w Łańsku

W latach 60. i 70. polowania i biesiady w Łańsku organizowano z wyjątkowym rozmachem, jako że chętnie przyjeżdżali tu na łowy władcy Kremla, najpierw Chruszczow, a potem Breżniew. Świadomie lub nie, starali się kopiować styl życia polskiej kresowej arystokracji. Ten pierwszy był podobno niezłym strzelcem, natomiast z celnością Leonida Iljicza Breżniewa bywało różnie, z latami i pogarszaniem się stanu zdrowia, coraz gorzej. Trzeba było dokonywać różnych sztuczek, by gość nie dostrzegł, że haniebnie pudłuje.

Nikita Chruszczow i Władysław Gomułka w 1964 r.

Za czasów Gomułki Łańsk był rozbudowywany. Rozrosła się leśniczówka, zbudowano kilka willi, salę kinową oraz basen. Warto wspomnieć, że Gomułka - mimo że lubił spędzać lato głównie nad morzem, na Półwyspie Helskim - to szczególnie upodobał sobie Łańsk i bywał tam również w weekendy. Spacerował z psem, często pływał w jeziorze. Mówił: "no to chodźcie, pójdziemy na łódkę [...] Potem zaproponował, aby zorganizować drużynę do gry w siatkówkę. Jednym słowem był wtedy bardzo kontaktowy. Potem to zmieniło się. I jak potem przyjeżdżałem razem z nim na urlop, to już nie zapraszał ani na łódkę, ani na siatkówkę, ani też przy śniadaniu żadnej takiej rozmowy nie było" - wspominał pobyty w Łańsku Walery Namiotkiewicz, sekretarz osobisty I sekretarza KC PZPR.

 Z pobytami radzieckiego przywódcy związana jest zabawna anegdota. Podobno Gomułka dość wcześnie chodził spać, enerwowało Chruszczowa. Kiedy po polowaniu chciał posiedzieć do nocy przy wódce, Gomułka się ulatniał. "Towarzyszu Wiesławie, napijcie się jeszcze. - Dziękuję, ale dokumenty muszę przeczytać, węgiel ... policzyć".

Przy Breżniewie chociaż i Gomułka sobie podjadł

Zapalonym myśliwym był premier Piotr Jaroszewicz, ale I sekretarze PZPR: Gomułka, Gierek i Jaruzelski uczestniczyli w polowaniach z konieczności, gdyż tak naprawdę ich nie znosili, tak samo jak alkoholowych bankietów organizowanych po otrąbieniu pokotu. Władysław Gomułka cierpiał też, gdy na stole pojawiały się kupowane za dewizy specjały i alkohole. Gdy nie było gości zagranicznych, narzucał oszczędności.

W Łańsku były też oswojone zwierzęta

 

Wojciech Jaruzelski nie był zwolennikiem polowań, biesiad a zwłaszcza picia alkohou

Ponoć kiedyś premier Józef Cyrankiewicz zasiadł do posiłku w swoim stylu - z kawiorem i koniakiem. Wtedy doniesiono mu, że wkrótce przybędzie Gomułka. Na stole pojawił się ser, dżem i herbata.

Śniadanie Józefa Cyrankiewicza

Po 1989 r. ośrodek, kłopotliwy relikt przeszłości, kurczył się stopniowo i pozbywał wojskowej ochrony. Czy dziś ktoś wspomina dawny Łańsk z sentymentem? - "Tu spędziłem dwa najpiękniejsze lata życia" - napisał w internecie były żołnierz stacjonującej tu kompanii.


Dzisiaj ośrodek, należący wciąż do Rady Ministrów, przyjmuje wszystkich gości szukających relaksu nad pięknym jeziorem wśród lasów. Do ich dyspozycji jest 108 miejsc noclegowych w dawnym pałacu myśliwskim i domkach fińskich. Lasy, będące niegdyś terenem polowań, są dostępne dla turystów, gdyż obecnie ośrodek zajmuje tylko kilka hektarów.

 

Po upadku komunizmu w ośrodku nadal często gościli politycy z pierwszy stron gazet. – Premier Jerzy Buzek uwielbiał weekendowe wypady do Łańska – zdradza jego były rzecznik Krzysztof Luft. W połowie lat 90. o Łańsku było głośno, gdy wyszło na jaw, że odbywają się tam nieformalne narady mafii pruszkowskiej.

 

Oprócz PRL-owskich notabli, na polowania przybywali mężowie stanu z wielu krajów jak Josip Broz Tito (komunistyczny prezydent Jugosławii po 1945 roku), Reza Pahlawi (Szach Iranu), Valery Giscard D’Estaing (prezydent Francji), a także Nikolae Caucescu (komunistyczny dyktator Rumunii), który, jak fama głosiła, miał znamienite trofea, wśród nich najdłuższe w całym obozie socjalistycznym szable (kły dzika). Ponoć budziło to wielką zazdrość i podziw.

 

Piotr Jaroszewicz (premier za czasów Edwarda Gierka) ustrzelił swego czasu w jednym z takich ośrodków niedźwiedzia, który, wypchany, stoi do dziś w miejscowym muzeum na pamiątkę tamtego miłego wydarzenia.

Kazimierz Doskoczyński z niedźwiedźiem strzelonym przez Piotra Jaroszewicza

Z lewej Kazimierz Doskoczyński

Aż do końca władze PRL-u składały się głównie z myśliwych. Jak głoszono polowanie było sensem życia Czesława Kiszczaka (minister spraw wewnętrznych, jeden z najważniejszych polityków PRL-u w latach 80-tych). Mówiono także że tak naprawdę w PRL-u nie rządzi PZPR, tylko PZŁ - Polski Związek Łowiecki.


Leonid Breżniew spopularyzował ten sport w całym bloku wschodnim. Co ciekawe, w momencie obejmowania władzy Breżniew był przystojnym, wysportowanym sześćdziesięciolatkiem, który świetnie jeździł konno, ale jednak jego największą pasją były ekskluzywne samochody.

Kiedyś Breżniew był szczupły

 Od lewej: Marian Spychalski, Leonid Brezniew, płk. Doskoczyński - pozują po polowaniu

/Wacław Kapusto /Agencja FORUM

Leonid Breżniew ogląda dziki strzelone dzień wcześniej ...

... jelenie też były

Nie było oczywiście tak, że tylko polityka napędzała rozwój łowiectwa. W każdym kraju bloku wschodniego na szczytach władz byli jacyś zapaleni myśliwi. W Polsce był nim premier Piotr Jaroszewicz. To właśnie on był odpowiedzialny za rozkwit ośrodków łowieckich, szczególnie w latach 70. Jednak Polacy pozostawali w tej kwestii w tyle za Węgrami. W 1971 r. w tamtejszym Biurze Politycznym na 15 członków przypadało ośmiu myśliwych. Prym wiódł premier Jenő Fock, który tamtego roku na strzelaniu do grubej zwierzyny spędził 90 dni. Tam polowania były sprawą wagi państwowej. W ministerstwie rolnictwa istniał specjalny departament, na którego czele stał dyrektor do spraw protokołu myśliwskiego. Wbrew pozorom było to dość gorące krzesło – członkowie Biura osobiście doprowadzili do usunięcia dwóch kolejnych dyrektorów.

 

Taka sytuacja była nie do pomyślenia w Polsce, gdzie przez lata organizacją i zarządzaniem terenami myśliwskimi dla wierchuszki zajmował się Kazimierz Doskoczyński. Zaczynał m.in. zwalczając oddziały WiN i NSZ, ale szybko awansował, by w końcu zostać szefem ochrony Mariana Spychalskiego. Kiedy jego szefa oskarżono o „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”, Doskoczyński inwigilował swojego przełożonego i dostarczał dowodów obciążających w tej reżyserowanej sprawie.


W drodze awansu – a zapewne także w nagrodę za swoją działalność – przeniesiono go do ochrony Bolesława Bieruta. Wkrótce został jednak ciężko ranny w czasie akcji zatrzymania potencjalnego zamachowca. Przeniesiono go wtedy do lżejszych obowiązków – zaczął w Łańsku urządzać ośrodek wypoczynkowy dla elit partyjnych. Dzięki temu na lata został nieformalnym wielkim łowczym.

W środku Kazimierz Doskoczyński

Kazimierz Doskoczyński (ur. 23 września 1922 w Jamnej na Huculszczyźnie, zm. 7 sierpnia 2000 w Warszawie) – oficer Ludowego Wojska Polskiego, komendant rządowych ośrodków wypoczynkowych w Łańsku, Arłamowie, Trójcy i Mucznem.

Kazimierz Doskoczyński

Od początku 1952 r. w ochronie Bolesława Bieruta. Już w lutym tego roku postrzelony w głowę, płuco i pachwinę przez schizofrenika, który próbował wedrzeć się do Belwederu i zażądać spotkania z Bierutem. Po rekonwalescencji został jako zaufany człowiek późniejszego premiera Piotra Jaroszewicza komendantem rządowego ośrodka wypoczynkowego w Łańsku, a następnie ośrodków w Arłamowie, Trójcy i Mucznem. Swoje rządy w górach rozpoczął od usuwania rolników i myśliwych z terenów ośrodka rządowego oraz ich grodzenia – nie tolerował bowiem osób postronnych na powierzonym sobie obszarze. Przez budowniczych i mieszkańców Doskoczyński został zapamiętany jako człowiek apodyktyczny, emocjonalny, często wulgarny i brutalny w obejściu, a zarazem hojny w obliczu dobrze wykonanej pracy. Lubił kontrolować, sprawdzać, był nieufny i podejrzliwy. Zwolennik porządku i dyscypliny, z usposobienia choleryk, miał doskonałą pamięć. Zapalony myśliwy, nie pozwalał na masowy odstrzał zwierzyny w podległych sobie kompleksach. Wbrew obiegowym opiniom, leżał mu na sercu los zwykłych ludzi. Pomógł np. w budowie szpitala w Ustrzykach Dolnych. Nigdy się nie ożenił, a bardzo rzadko widywano go w damskim towarzystwie (a i to wyłącznie na niwie służbowej).


W latach 70. XX wieku Doskoczyński był również szefem biura polowań Polskie Bory, organizującego w Polsce pobyt myśliwych z zachodniej Europy, którzy opłacali swój pobyt i możliwość odstrzału pożądanymi przez władze PRL dewizami.


Po upadku ekipy Gierka i Jaroszewicza, w połowie 1981 r. odwołany z zajmowanych stanowisk. Ostatni raz przybył w Bieszczady w 1999 roku. Chory na cukrzycę, zmarł 7 sierpnia 2000 roku. Pochowany na wojskowych Powązkach.


Nie było od wojny bardziej kontrowersyjnej postaci. Wysiedlał, pozbawiał pracy, gnoił. Ale też gospodarzył: hodował, budował, chronił (czasem niszczył). I pomagał: finansowo, rzeczowo, w dostępie do najlepszych lekarzy, w znalezieniu posady. Satrapa, pieniacz, filantrop, gołębie serce. Bez mała przez dekadę niepodzielnie dzierżył władzę w Bieszczadach.


Ciekawostki o Kazimierzu Doskoczyńskim:


Pewnego razu pułkownik Doskoczyński wracał swoim Land Roverem z Mucznego. W Lutowiskach usiłowała zatrzymać ich milicja. Kierowca otrzymał polecenie, aby jechał dalej. Dzielni milicjanci nie wiedzieli z kim mają do czynienia. W końcu to oni byli władzą. Dalej więc swoim gazikiem gonić nieposłusznego kierowcę. Nie wiadomo co wydarzyło się w Land Roverze, w każdym bądź razie gazik cały czas miał wiekie szanse na dogonienie uciekiniera. W Kwaszeninie szlaban był już otwarty i oba rozpędzone samochody wpadły na tereny, w których udzielnym władcą był Wielki Łowczy. Tutaj on ustanawiał prawo. Szybko o tym przekonali się milicjanci. Szlaban został opuszczony, a gazik otoczyła grupa żołnierzy. Wyciągnięto ich z samochodu i rozbrojono oraz rozebrano do gaci. Ślad po nich zaginął.


Wkrótce zostali pouczeni z kim mają do czynienia i że nie wolno przeszkadzać w podróży panu pułkownikowi. Aby ta nauka lepiej im się utrwaliła, ... przez dwa tygodnie rąbali w lesie drzewo.


Pan pułkownik lubił uczyć i dawać nauczki. Pewnego razu pecha miał wilczur, który strzegł rządowego ośrodka. A było to tak. W Arłamowie wypoczywała ówczesna pierwsza dama, Stanisława Gerek. Lecz jej wypoczynek mącił swym ujadaniem niesforny pies. Pan pułkownik osobiście udzielił mu reprymendy, wykazał niestosowność takiego zachowania. Nieposłuszny owczarek alzacki ośmielił się w trakcie tej tyrady merdać ogonem i za to zastał ukarany... Przez tydzień był o chlebie i wodzie.

 

"Jeden z żołnierzy,który strzegł ośrodka w Kazimierzowie (Mucznem) opowiadał jak wiózł wozem ciężarowym, wąską drogą pełną zakrętów karmę dla zwierzyny. Nagle zauważył naprzeciw jadącego z dużą prędkością landroverem Doskoczyńskiego. Natychmiast ustąpił mu miejsca, zjeżdżając na pobocze, ale prawą stroną wozu zjechał do rowu. Wieczorem żołnierz ten otrzymał pięć dni urlopu za, że zachował się elegancko ustępując pułkownikowi z drogi. Po powrocie z urlopu otrzymał pięć dni paki za to, że zjechał do rowu"

 

"Dziwak z pomysłami wariata, autor różnych fanaberii. Kiedy nie słuchały go jego pieski wymierzał im karę aresztu i zmniejszał racje żywnościowe. Podczas jazdy trasą z Arłamowa do Mucznego nie do pomyślenia było, gdy przyjeżdżał pułkownik aby spotkać psa bez uwięzi, kazał je strzelać i tak to kończyło się dla właściciela".

 

"Pepera nazywał Doskoczyńskiego czarną postacią łowiectwa i człowiekiem, który miał najwięcej podłych cech charakteru, spośród ludzi, których znał. Aby nie było żadnych wątpliwości co do wymowy tej opinii, Pepera uzupełniał to takim zdaniem: Jeżeli mierzyć negatywne cechy człowieka liczbą stu, to pułkownik Doskoczyński miał ich 99"


...W "Worku" przez wiele lat gospodarzył pułkownik Kazimierz Doskoczyński. Na trwałe wszedł do panteonu postaci bieszczadzkiego folkoloru. Wieść gminna głosi, że fantazję miał iście kawaleryjską. Rozkazał rzekomo kupić pewnego razu japoński, kolorowy telewizor, wtedy już za dobrych gierkowskich, czasów trudny do zdobycia. Kupiono. Rozkazał przywieźć do "myśliwskiego" szałasu, a raczej wspaniałej stylowej willi ukrytej w zapadłym lesie, tuż nad granicą bratniego kraju. Przywieziono. Z zainstalowaniem było gorzej. Żaden z podwładnych nie bardzo wiedział jak się do tego zabrać, a pułkownik miał w życiu znacznie ważniejsze zadania niż studiowanie języków obcych czy instrukcji obsługi produkowanych przez imperialistów pudeł. Odbiornik skrzeczał i warczał. Na ekranie miotały się kłębowiska różnobarwnych linii i plam. Kręcił wszystkimi gałkami. Bezskutecznie. Zmarnował prawie cały dzień. Pod wieczór podjął decyzję. Polecił wynieść diabelską maszynę pod najbliższe drzewo. Zdjął dubeltówkę ze ściany. Otworzył okno. Już po pierwszym strzale eksplodował kineskop. Poprawił z drugiej rury. Nikt nie śmiał mu przeszkodzić. Był samowładnym panem na tysiącach hektarów lasów. Jednym skinieniem ręki mógł nakazać przesiedlenie niewygodnego osobnika lub spalenie drewnianego szałasu skleconego na Caryńskim przez artystę rzeźbiarza, a postawionego bez jego zgody. W Ustrzykach Dolnych, Lesku, Sanoku wszyscy wiedzieli z kim mają do czynienia. Zwykli ludzie zgrzytali zębami, zaciskali pięści, schodzili potulnie z drogi. Lokalni prominenci i decydenci prześcigali się natomiast w umizgach, odgadywali w lot życzenia Wielkiego Łowczego. No, niechby który nie odgadł. Strach pomyśleć... (W. Michałowski, J. Rygielski "Spór o Bieszczady").

 

Arłamów

 

Arłamów to osada w woj. podkarpackim, ale miejsce o którym tu mowa nazywa się Jamna Górna. Obydwie wsie i jeszcze kilka innych wchodziły w skład ściśle chronionego terenu ośrodka wypoczynkowego Urzędu Rady Ministrów. Popularnie nazywane było Arłamowem albo kryptonimem W - 2. To jedyne miejsce w Polsce gdzie hotel ma własne lotnisko i heliport.

Wieś Jamna Górna nie istnieje od 1946 roku, kiedy to jej mieszkańcy zostali wysiedleni w ramach akcji Wisła. W latach sześćdziesiątych XX wieku, na górze Arłamów (591 m n.p.m.) powstał tajny kompleks obiektów o kryptonimie W-2, stanowiący rządowy ośrodek wypoczynkowy Urzędu Rady Ministrów. Ośrodek o kryptonimie W-1 funkcjonował w Łańsku. Nie były one uwidocznione na ogólnodostępnych mapach, a dostępu do nich broniło wojsko. Z rządowego ośrodka korzystali jedynie przedstawiciele najwyższych władz PRL oraz ich zagraniczni goście. W Arłamowie politykowano, biesiadowano i polowano… Dla dostojników zbudowano specjalne lotnisko, które także dziś nazywa się Arłamów i jest wpisane na listę portów lotniczych. Ośrodek funkcjonował do 1989 roku, a posterunki wartownicze trwały do 1991 roku.

Zapomniany posterunek wartowniczy

 

Państwo w państwie


Popularna nazwa tego ośrodka brzmiała „państwo arłamowskie” lub „księstwo arłamowskie”. Budowano go pod kierownictwem ówczesnego premiera Piotra Jaroszewicza. Był to też jego ulubiony ośrodek. Teren obejmował jedenaście wsi. Ogrodzono 120 kilometrów kwadratowych terenu. W wysokie ogrodzenia wmontowano przejścia dla zwierząt, ale tak skonstruowane, by mogły one przejść tylko w jedną stronę. Wewnątrz znalazł się też rezerwat Turnica. Wszystkie drogi dojazdowe zamknięte były stalowymi szlabanami i pilnowane przez patrole wojskowe gdyż teren Ośrodka był ochraniany i obsługiwany przez Nadwiślańskie Jednostki Wojskowe Ministerstwa Spraw Wewnętrznych stacjonujące w Grąziowej, Kwaszeninie, Trójcy i Trzciańcu.


W czasie istnienia ośrodka zaorano niemal wszystkie cmentarze, a cerkwie zlikwidowano. Uratowała się tylko cerkiew z Grąziowej, bo od 1968 roku znajduje się w skansenie w Sanoku.

Ocalała cerkiew z Grąziowej


W czasach peerelu

 

Hotel postawiono na zboczach góry Arłamów, we wschodniej części wsi Jamna Górna. W Trójcy postawiono domki w stylu pseudotatrzańskim. Lotnisko było w Krajnej. Tam też były wojskowe gospodarstwa rolne. Żywność dla ośrodka produkowano w Arłamowskim Ośrodku Hodowlanym w Kwaszeninie. Potem było to Wojskowe Gospodarstwo Rolne. Istniało do 1992 roku. Hodowla była spora: 4,5 tysiąca sztuk bydła, 200 krów mlecznych, 1,5 tysiąca owiec i  tysiąc sztuk trzody chlewnej. Arłamów był miejscem polowań. To tu Edward Gierek zapraszał zaprzyjaźnionych przywódców innych krajów.

 

Arłamów szczególnie lubiła Stanisława Gierek, która zawsze ceniła luksus. Według świadków „decydowała, jakie płytki położyć w łazienkach, na jakie kolory pomalować ściany, jak urządzić pokoje i upiększyć korytarze”. A uznawany przez swe otoczenie za pantoflarza Edward potulnie się na wszystko zgadzał – podobno bardziej od żony bał się już tylko Leonida Breżniewa…


Pobyty w Arłamowie umilała gościom góralska kapela, tańczył zespół ośmiu dziewcząt z Podhala.
Niestety, popisy taneczne nie trwały długo, tancerki za bardzo podobały się młodym funkcjonariuszom BOR. W efekcie cała ósemka niemal jednocześnie zaszła w ciążę i na tym zakończyły się podhalańskie tańce w Arłamowie.


Łowieckie ambicje komunistycznych prominentów wywoływały najdziwniejsze plotki, niemające nic wspólnego z rzeczywistością. Wprawdzie polowano dużo i często, ale nie masakrowano zwierzyny ze śmigłowców za pomocą broni maszynowej, jak szeptano w kraju.


Specjalistą od organizacji imprez dla partyjnych notabli był zarządca Arłamowa, pułkownik Kazimierz Doskoczyński. W epoce Gierka notable spędzali święta na ogół w Łańsku, ale raz na Boże Narodzenie pojawili się w Bieszczadach. Jak przysięgali naoczni świadkowie, Gierek i Jaroszewicz podzielili się z rodzinami opłatkiem, a potem wspólnie kolędowali.


Edward Gierek i jego ekipa bardzo daleko odeszli od walki z religią, chociaż zderzenie odmiennych światopoglądów przynosiło czasami zaskakujące i nader humorystyczne efekty. Józef Tejchma, jako minister kultury, zamówił kiedyś u sędziwej bieszczadzkiej artystki obraz przedstawiający Włodzimierza Iljicza Lenina.  Władza musiała przecież popierać twórczość ludową. „Jedna ze starych malarek poproszona została o namalowanie czegoś na temat Lenina. Nie wiedziała, o co chodzi. Po wyjaśnieniu zrozumiała, że chodzi o dobrego człowieka i namalowała Lenina modlącego się do Matki Boskiej”.


Ośrodek był miejscem polowań, na które Edward Gierek zapraszał zaprzyjaźnionych przywódców innych krajów. W ośrodku gościli m.in: sekretarz generalny KPZR Leonid Breżniew, premier ZSRR Aleksiej Kosygin, minister spraw zagranicznych ZSRR Andriej Gromyko, przywódca NRD Erich Honecker, prezydent Jugosławii Josip Broz Tito, ostatni szach Iranu Mohammad Reza Pahlawi, król Belgii Baldwin I Koburg, prezydent Francji Valéry Giscard d’Estaing, premier Bawarii Franz Josef Strauß.

 

Trzeba jednak przyznać że, fanem polowań nie był Gierek, ale lubił je premier Jaroszewicz. - Jak przyjeżdżał, to miał taki zwyczaj […] Zadawał takie pytanie: "panie inżynierze, czy zwierzyna rozpiskę dostała? - Tak jest, panie Premierze, dostała. - To polujemy" - odpowiadał - dodaje Sambor.

 

W 1971 roku Edward Gierek rozszerzył grono mogących korzystać z ośrodka. Wtedy miejsce to odwiedził redaktor naczelny tygodnika Polityka - Mieczysław Rakowski. Po raz pierwszy pojawił się on w Łańsku u boku Cyrankiewicza.


"Zobaczyłem niemal oazę, przedsionek bądź też pełny raj. Józef Cyrankiewicz mieszka w willi, taras wychodzi na przepiękne jezioro. Willa jest superluksusowa. Jedzenie jest niesłychanie obfite i wytworne, usługują dwie kelnerki. Artek [syn Rakowskiego], który był ze mną, poszedł kąpać się do basenu. Obsługiwano go jak panicza z najlepszego domu. Zdumiony pytałem Józefa Cyrankiewicza, kto za to wszystko płaci? Państwo? Odpowiedział, że Łańsk. Nie jestem przeciwnikiem takich ośrodków dla rządzących, ale uważam, że luksus, jaki tam panuje, jest stanowczo za duży. Teraz rozumiem, dlaczego członkowie Biura Politycznego, którzy z niego korzystają, tak bardzo dbają o swoje stołki w Biurze. Inaczej mówiąc, cały system przywilejów przykuwa towarzyszy do foteli -relacjonował.


Zupełnie inną opinię miała Ariadna Gierek, była synowa I sekretarza KC PZPR Edwaeda Gierka. . - "Luksus? Jak w starej leśniczówce. W drzwiach nie ma złotych klamek, nie podają tu krewetek ani kawioru, raczej ryby łowione z jeziora. Cisza i spokój. Nuda. Spacery pod okiem ochrony, sztywne podwieczorki, kolacje, pokazy zachodnich filmów" - mówiła.


"W ośrodku byłem dwa razy […] Pamiętam dwie rzeczy z tego spotkania: grubo pokrojony chleb, kiełbasę, boczek, salceson na stole i fatalnie wyglądająca drewnianą mozaikę na ścianach domku" – wspominał fotograf Wacław Kapusto, który fotografował komunistycznych notabli w rządowym ośrodku.

 

Panowała ścisła hierarchia, a największy luksus przypadał oczywiście aktualnym ulubieńcom władz. – "Wszystko oceniało się po zakwaterowaniu" – wspominała Karyna Andrzejewska, druga żona Jerzego Urbana.


Czy ktoś miał apartament, czy tylko pokój z łazienką, czyli rybaczówkę, czy apartament w domu nad samym jeziorem. Gorsza kwatera niż w poprzednim sezonie oznaczała popadnięcie w niełaskę. Bez problemu rozpoznawano w ten sposób upadające gwiazdy i nowych wybrańców fortuny.

 

Przywódca Jugosławii Josip Broz Tito ponoć spełnił tu jedno ze swoich największych marzeń i ustrzelił żubra, zaś prezydent Francji Giscard d’Estaing wrócił do domu ze wspaniałym porożem upolowanego przez siebie jelenia.

 

W marcu 1975 r. przyjechał do Polski z nieoficjalną wizytą prezydent Jugosławii Josip Broz-Tito. Miał na koncie mnóstwo łowieckich sukcesów, ale w bogatej kolekcji trofeów brakowało mu żubra. Gościnni Polacy otworzyli przed nim bramy Bieszczadów.


Tito zamieszkał w ośrodku wypoczynkowym Urzędu Rady Ministrów w Arłamowie, a jego szef, płk Kazimierz Doskoczyński, osobiście – na polecenie premiera Piotra Jaroszewicza – odpowiadał za przygotowanie łowów. Miały się odbyć w obrębie Nadleśnictwa Lutowiska. Obfitowało ono w żubry, ale wyszukanie byka, którego rozmiary zadowoliłyby dygnitarza, tylko z pozoru zdawało się łatwe. Kiedy po kilku dniach siłami garstki ludzi nie udało się wytypować odpowiedniej sztuki, do pomocy rzucono kolejnych tropicieli.
 
Stefan Dyrda, myśliwy i emerytowany leśniczy z Polany, wspomina: – "Wyśledziłem dużego samca nieopodal kopalni w Czarnej. Dokładnie mu się przyjrzałem i nie miałem najmniejszych wątpliwości, że może być wymarzonym trofeum. Byk ważył na oko ponad tonę, miał piękne urożenie. Koledzy również wytropili niezłe sztuki, lecz ostatecznie zadecydowano, że dla marszałka Tity zanęcimy „mojego” żubra".


Rozpoczęto intensywne dokarmianie – marchwią, burakami, sianem, kapustą. Większość karmy dowożono z Arłamowa, ale kapustę sprowadzono samolotem aż z Warszawy. Podobno znaleźli się odważni, którzy zwrócili uwagę na bezsens takiego przedsięwzięcia, jednak na polecenie władzy „kapuściany” samolot wylądował na śródleśnym lotnisku w Krajnej nieopodal Arłamowa. Kto się wtedy liczył z kosztami?


"Znaliśmy każdy ruch zwierzęcia" – mówi Dyrda – "i na bieżąco musieliśmy przekazywać informacje przełożonym". W lesie przebywali też ludzie płk. Doskoczyńskiego. Byli wyposażeni w radiotelefony i co chwilę składali mu meldunki o ruchach „Czarnego”. Leśnicy nazwali tak żubra, bo został wytropiony pod Czarną.


"Byłem akurat wtedy w Arłamowie i miałem okazję słyszeć owe komunikaty" – uśmiecha się Witold Augustyn, ówczesny kierownik kilku bieszczadzkich budów.


– Przekazywano je średnio co pięć, dziesięć minut, mniej więcej tak: „Czarny” przyszedł. Powąchał trawę. Położył się. Wstał. Ruszył kapustę. Zjadł". – Istna komedia!


Stefan Dyrda: – "Obserwacja i nęcenie trwały prawie dwa tygodnie. Byk przychodził na polankę zazwyczaj ok. 9.00, trochę żerował, a potem wracał w gęstwinę. W międzyczasie zbudowaliśmy pod ścianą lasu niewielką ambonę i drabinę z małymi odstępami między szczeblami, by szacowny gość, wtedy 83-letni i schorowany, mógł bez większego wysiłku na nią wejść i wygodnie się usadowić".
 
W tym samym czasie Josip Broz-Tito bawił w Arłamowie. A w zasadzie czuwał na luksusowej ambonie pod Jamną, polując z niej na dziki i jelenie. Była ona obszerna i przytulna, z kanapą, dostępna jedynie wybranym oficjelom. Wcześniej i później korzystali z niej także inni partyjni dygnitarze polscy oraz zagraniczni, głównie z obozu tzw. demokracji ludowej, choć zdarzali się też zza żelaznej kurtyny.


"Jako że na co dzień zaopatrywaliśmy w żywność arłamowski ośrodek, również tym razem skorzystano z naszych usług" – opowiada Zdzisław Rudziński, dawny prezes Rejonowej Spółdzielni Zaopatrzenia i Zbytu w Ustrzykach Dolnych. – "Do obsługi marszałka dopuszczono jednego kucharza, na co dzień zatrudnionego w ustrzyckim hotelu Laworta, oraz bufetowego. Kiedy Tito czekał w ukryciu na dzikiego zwierza, nieco dalej przygotowywano mu przekąski i napoje. Jak czegoś mu się zachciało, zaraz któryś z moich ludzi donosił mu frykasy".


Bufet w plenerze funkcjonował kilka dni. Tusze zastrzelonych przez prezydenta zwierząt przechowano w zakładowej chłodni. Była niewielka, więc nie chciały się pomieścić. Jakoś wepchnięto je sposobem i siłą, a po dwóch dniach zostały przetransportowane na lotnisko w Jasionce pod Rzeszowem. Stamtąd odleciały do Belgradu.

 

Nadszedł dzień polowania na żubra. – Czekaliśmy z Tadkiem Misiudą, Frankiem Kaźmierczykiem i paroma innymi osobami na leśnej drodze nieopodal krzyżówki Czarna Polana – wspomina Dyrda. – W końcu nadjechały land rovery, z jednego wysiadł marszałek. Wyobrażałem go sobie jako postawnego, zbudowanego mężczyznę, a zobaczyłem chuchro. Nie zatrzymywał się, z nikim nie rozmawiał, tylko wsiadł od razu do podstawionej bryczki. Razem z dwoma ochroniarzami, osobistym fotografem, płk. Doskoczyńskim i Władkiem Peperą, nadleśniczym ze Stuposian, udał się do odległej o kilometr czatowni.


Leśnicy zostali przy drodze. Pół godziny później padł strzał, tuż po nim dwa następne. Według Władysława Pepery łowy wyglądały tak: żubr wyszedł, stanął przy paśniku. Tito miał go jak na dłoni, ale nie strzelił, tylko ze stoickim spokojem przez dłuższą chwilę wpatrywał się w masywną sylwetkę zwierzęcia. W pewnym momencie „Czarny” chyba wychwycił jakiś szmer, bo odwrócił łeb w stronę ambony. Szczęśliwie nie zwęszył ludzi. Kiedy znowu nieco się obrócił, marszałek błyskawicznie przyłożył oko do lunety, nacisnął spust sztucera i posłał kulę. Trafił podobno za pierwszym razem, lecz wolał poprawić, żeby być pewnym upragnionego trofeum.


"Miał łatwe zadanie, bo strzelał do żubra jak do krowy na pastwisku" – nie ma wątpliwości Misiuda. – "Ale też kłamstwem jest – jak tu i ówdzie plotkowano – że zwierz był przywiązany do drzewa".


"Po półgodzinie przy ścianie lasu zamajaczyły sylwetki Doskoczyńskiego, Pepery i Tity". – opowiada Dyrda. – "Po chwili prezydent wysiadł z bryczki; był wzruszony, uśmiechał się do wszystkich i życzył szczęścia. Na pożegnanie wskazał ręką na las i powiedział: „Tam leżit żuber”. I jeszcze: „Saluto!” Przy martwym byku jugosłowiański fotograf wykonał serię zdjęć, później podjechała wojskowa ciężarówka i zabrała ogromnego żubra, bezapelacyjnie na złoty medal, do Arłamowa. Tam też oblano ten łowiecki sukces.

Willy Brand i Edward Gierek w Łańsku, 1977 rok

 Fanem polowań Edward Gierek do końca nie był,  ale polowania uznawał jako dobry pretekst do spotkań międzynarodowych, jak choćby z przywódcą Rumunii Nicolae Ceaucescu.

Edward Gierek z żoną Stanisławą oraz Nicolae Ceaucescu z żoną Eleną na nieoficjalnej części wizyty w Rumunii, podczas polowania na niedźwiedzie w Karpatach, 1976

Rumunia 1976 r. I sekretarz KC Edward Gierek z sekretarzem generalnym RPK Nicolae Ceausescu rozgrzewają się wysokoprocentowymi trunkami podczas polowania na niedźwiedzie w Karpatach


W okresie stanu wojennego w Arłamowie przebywał,  od maja do listopada 1982 r., internowany Lech Wałęsa. Na pewno noe polował lecz podobno całkiem dobrze żył.

Lech Wałęsa podczas internowania w Arłamowie

 

Jeszcze jeden opis "Państwa arłamowskiego":

 

W rządowych dokumentach miejsce to występowało pod kryptonimem W-2  (ośrodek "W-1" znajdował się w Łańsku na Mazurach). Pod kryptonimem W2 skrywał się kompleks rządowy złożony z ośrodka w Arłamowie, ośrodka myśliwskiego w Trójcy oraz obiektów zabezpieczenia w Kwaszeninie. Dostępu do niego strzegł wysoki na trzy metry i długi na  120 kilometrów płot oraz uzbrojeni po zęby żołnierze MSW. Przez lata obrastało w anegdoty i legendy, a miejscowi nie mówili o nim inaczej niż "księstwo" albo "państwo arłamowskie". Dziś na miejscu dawnego Ośrodka Wypoczynkowego Urzędu Rady Ministrów funkcjonuje luksusowy kompleks hotelowy.


Płot stanął w latach 70. ubiegłego wieku. Pewnego dnia w bieszczadzkiej głuszy pojawili się żołnierze MSW, zaczęli wkopywać w ziemię wysokie na trzy metry paliki i rozciągać pomiędzy nimi siatkę. W ten sposób wycięli z krajobrazu blisko 30 tysięcy hektarów lasów, łąk i wzgórz, a wśród nich opuszczone zabudowania kilku wsi i osad. Ich ukraińscy mieszkańcy jeszcze w latach 40. zostali wysiedleni w ramach akcji "Wisła".


W ośrodku wypoczywali państwowi i partyjni dygnitarze, odbywały się tam także różnego rodzaju zakulisowe spotkania. Przede wszystkim jednak do Arłamowa przyjeżdżali pasjonaci łowiectwa – opowiada Krzysztof Potaczała, autor znakomitej dwutomowej książki z reportażami pt. "Bieszczady w PRL-u".


Co prawda, ówczesny pierwszy sekretarz Edward Gierek polowań nie lubił, brał w nich udział okazyjnie i niejako z obowiązku, ale już premier Piotr Jaroszewicz był zapalonym myśliwym. W ślad za nim pasji tej oddawało się całkiem liczne grono partyjnych bonzów, zaś obsługa ośrodka robiła wszystko, by im to ułatwić i uprzyjemnić.


W płocie, który otaczał kompleks, znajdowały się specjalne przejścia dla zwierzyny. Zostały skonstruowane w taki sposób, że można je było pokonać wyłącznie w jedną stronę. Poza tym zwierzęta w "księstwie arłamowskim" były regularnie i obficie dokarmiane. – Żołnierze po kilka razy dziennie wykładali im buraki, marchew czy ziemniaki. Ilość karmy szła w tony. A wszystko po to, by wychodzący pod lufy dzik ważył nie 180, a na przykład 240 kilogramów – podkreśla Potaczała.
Prócz rodzimych myśliwych do Arłamowa bardzo często zjeżdżali zagraniczni goście, i to tacy, których twarze na co dzień można było oglądać na okładkach gazet.


Tymczasem po Bieszczadach zaczęły krążyć pogłoski, że podczas polowań w Arłamowie dzieją się rzeczy, przy których żubr wystawiony pod lufę Tity to małe piwo. Jeśli wierzyć opowieściom, myśliwym zdarzało się strzelać z pokładu helikoptera, z broni maszynowej, czasem na cel brali zwierzęta, które akurat pożywiały się przy paśniku.


"Niestety, na terenie ośrodka zdarzały się polowania urągające wszelkim zasadom" – przyznaje Potaczała. – "Niektórzy myśliwi na przykład oślepiali zwierzynę reflektorami, aby stanowiła łatwiejszy cel. Sam Jaroszewicz unikał jednak takich praktyk. On wolał przeżyć łowiecką przygodę" – podkreśla Potaczała.


Za szarą eminencję Arłamowa uchodził pułkownik Kazimierz Doskoczyński, który zarządzał ośrodkiem, dbał o tereny łowieckie i przygotowywał polowania. Goście "W-2" i okoliczni mieszkańcy nazywali go "wielkim łowczym".


Zanim przyjechał w Bieszczady, był m.in. szefem ochrony Bolesława Bieruta. U prezydenta PRL cieszył się szczególnymi względami po tym, jak podczas jednego z zamachów osłonił go własnym ciałem. W tej opowieści Doskoczyński pojawił się już na samym początku – to właśnie on prowadził białego Land Rovera, a potem przykładnie ukarał ścigających go milicjantów. Anegdot z pułkownikiem w roli głównej było zresztą znacznie więcej.


"Pułkownik miał "rozstrzelać" z dubeltówki japoński telewizor, który odmówił posłuszeństwa gdzieś w myśliwskim szałasie pośrodku lasu". Historię tę opisują Witold Michałowski i Janusz Rygielski w książce "Spór o Bieszczady".


Inną opowieść przytacza Krzysztof Potaczała. – "Kiedyś dwaj żołnierze poprosili go o urlop. Chcieli jechać do domów, by pomóc rodzicom w żniwach. Doskoczyński uparł się i na to nie pozwolił. Żołnierze zostali w ośrodku. Jednak w zamian pułkownik wysłał do ich rodzin pięciu innych wojskowych i żniwa przebiegły bez zakłóceń" – opowiada Potaczała.


- "Doskoczyński był na pewno postacią kontrowersyjną. Wśród mieszkańców okolicy długo cieszył się złą sławą. Dopiero później ta ocena nieco złagodniała. Ludzie zaczęli wspominać, że za jego czasów wybudowano jakieś asfaltowe drogi, że Doskoczyński co prawda jednym skinieniem ręki mógł pozbawić kogoś pracy, ale też tę pracę załatwić, czy udzielić komuś bezzwrotnej pożyczki". Stać go było i na takie gesty – tłumaczy Potaczała.


W 1972 roku w Mucznem powstała osada dla pracowników leśnych. W 1975 tereny te przejął Urząd Rady Ministrów, tworząc ośrodek wypoczynkowy oznaczony kryptonimem W-3 (W-1 to ośrodek w Łańsku, W-2 to ośrodek w Arłamowie).

Muczne z widokiem na Bukowe Berdo

Muczne hotel

W Mucznem urządzono gospodarstwo rolne i ośrodek łowiecki, składający się z hotelu, leśniczówki przy wjeździe do osady, wartowni, tzw. dewizówki oraz kilku budynków przy szlaku na Bukowe Berdo. Na huczne polowania przyjeżdżali tutaj władcy PRL-u i ich goście z zagranicy. Wcześniej, wiosną 1967 roku ówczesny wicepremier Piotr Jaroszewicz ustrzelił tu niedźwiedzia, który jest dziś eksponatem w muzeum Bieszczadzkiego Parku Narodowego w Ustrzykach Dolnych; drugiego niedźwiedzia ustrzelił w 1975. Bywał tu Edward Gierek, Josip Broz Tito i brat szacha Iranu, książę Abdul Reza Pahlawi. Przez cztery lata wieś nosiła nazwę Kazimierzowo. Powszechnie uważa się, że nadano ją na cześć pułkownika Kazimierza Doskoczyńskiego, "wielkiego łowczego" w ośrodku rządowym "Arłamów", niemniej jednak brak jest źródeł dokumentujących to przypuszczenie. Inną przesłanką do nadania takiej nazwy mogła być analogia między Kazimierzem Wielkim jako tym, który zastał Polskę drewnianą a zostawił murowaną a komendantem Doskoczyńskim jako budowniczym Arłamowa, Trójcy i Mucznego. Nowa nazwa funkcjonowała od 1 października 1977 r. do 1 kwietnia 1981 r. Od maja 1981 roku osadą znowu zarządza Nadleśnictwo Stuposiany.


Złote lata ośrodka w Arłamowie skończyły się wraz z dojściem do władzy Wojciecha Jaruzelskiego. – Mówiąc najbardziej kolokwialnie, Jaruzelski rozpędził całe myśliwskie towarzystwo, bo wiedział, że taki styl życia elit kiepsko wróży na przyszłość.


W 1989 r. ośrodek rządowy uległ likwidacji. Prawie całe wyposażenie kompleksu hotelowego wywieziono do ośrodka w Trójcy będącego nadal w gestii Urzędu Rady Ministrów. Główny budynek ośrodka w 1991r.  został przekazany na rzecz gminy Ustrzyki Dolne.

Trójca - ośrodek myśliwski

Znani politycy, lobbyści i aktorzy przyjeżdżali do Puszczy na polowania także w najnowszych czasach, a do rangi symbolicznego łowczego puszczy pretendował polityk i myśliwy Włodzimierz Cimoszewicz, dzierżawiący od Lasów Państwowych leśniczówkę w puszczańskim uroczysku Nieznanowo.

Włodzimierz Cimoszewicz i król Hiszpanii Juan Carlos przy świeżo upolowanym żubrze w Puszczy Boreckiej

                                                                                                                                                                                  

Podczas zbierania materiałów o Puszczy głównie korzystałem z licznych publikacji Pana Piotra Bajko. Chylę czoła przed jego wiedzą i dorobkiem publicystycznym. Piotr Bajko jest technikiem leśnictwa, dziennikarzem i historykiem-regionalistą.

 

Puszcza Białowieska leży obecnie  na rubieżach Polski a jej część na Białorusi.. Dawniej te tereny określano jako Kresy Rzeczpospolitej. Warto więc je przybliżyć bo był to prawdziwy raj dla myśliwych.

 

Kresy Rzeczpospolitej

 

Kresy Wschodnie to pojęcie znane praktycznie każdemu współczesnemu Polakowi. Obecnie określa ono przede wszystkim przedwojenne ziemie II Rzeczypospolitej zawłaszczone przez Związek Sowiecki w 1939 r. W ich obszarze wyróżnia się też dość często Kresy Północno-Wschodnie i Kresy Południowo-Wschodnie – mając na myśli odpowiednio: Wileńszczyznę z Nowogródczyzną oraz Galicję (Małopolskę) Wschodnią z czasem dodawanym do niej Wołyniem. Takie postrzeganie Kresów Wschodnich to jednak ostatecznie efekt II wojny światowej. Wcześniej, już w XVII w., zaczęto tym mianem określać najdalej na wschód położone ziemie pograniczne Rzeczypospolitej, zwane częściej ziemiami ukrainnymi – czyli leżącymi na krańcu państwa. Ziemie te, słabiej zintegrowane z resztą państwa, wyróżniały się jako obszar niespokojny, czasem wręcz niebezpieczny, różnorodny etnicznie i religijnie, ale też bezkresny i bogaty w dobra wszelakie.


Pojęcie Kresów Wschodnich utrwaliło się na ziemiach polskich w połowie XIX w. Przyjmuje się, że najbardziej przyczynił się do jego upowszechnienia Wincenty Pol w swoim niezwykle wtedy popularnym Mohorcie. Do I wojny światowej oznaczało ono raczej odległe ziemie przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, te, które nie znalazły się w granicach utworzonego w 1815 r. Królestwa Polskiego, a zostały włączone do Rosji. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. pojęcie Kresów, pisane odtąd dużą literą, przylgnęło do ww. wschodnich województw II RP, czasem tylko, jako tzw. Kresy Wschodnie Dalsze, określając także ziemie za Zbruczem, Prypecią i Wołmą.


Używanie terminu Kresy, zwłaszcza z dodatkiem Wschodnie, było praktycznie zakazane w czasach rządów komunistycznych w Polsce. Próbowano mu, choć dość niemrawo, przeciwstawić pojęcie Kresów Zachodnich, ale głównie po prostu ograniczano się do przemilczania wszelkich kwestii związanych z utraconymi na wschodzie obszarami II Rzeczypospolitej. Nie oznaczało to oczywiście, że sam termin zniknął ze świadomości Polaków. Wręcz przeciwnie, przecież spora ich część pochodziła z Kresów i wspominała je jako raj utracony, krainę młodości, którą zawsze pamięta się piękniejszą niż była w rzeczywistości. Tak narodził się swego rodzaju mit Kresów Wschodnich, zabranej krainy, wraz z którą odeszła polska suwerenność i niepodległość.


Dopiero upadek komunizmu w 1989 r. przywrócił Kresom Wschodnim należne im miejsce w polskim dyskursie historycznym. W latach 90. znajdowały się one w nim głównie za sprawą całej powodzi wspomnień wydawanych wtedy niejako dla nadrobienia półwiecza milczenia i zakłamania. Fala ta jednak opadła wraz z powolną zmianą pokoleniową, zabierając ze sobą większość tych, którzy pamiętali jeszcze ziemie utracone. Fakt ten, widoczny już wyraźnie w połowie drugiej dekady XXI w., skłonił organizatorów Wrocławskich Spotkań z Historią Gospodarczą do pochylenia się nad problematyką polskich kresów – wschodnich i zachodnich, widzianą z perspektywy badań nad historią gospodarczą i społeczną.


Pojęcie „Kresy” jest specyficznie polskie, ale jego sens da się zapewne uogólnić. Kresy są z jednej strony pojęciem bardzo wygodnym, obejmującym swym zasięgiem ogromne terytorium, kilka krain, kilka współczesnych państw, z drugiej mocno zniekształcającym rzeczywistość. Bo przecież Wilno dla Litwy czy Mińsk dla Białorusi nie są kresami. Tak też było dla wielu pokoleń ludzi mieszkających na tych ziemiach przez stulecia, dla nich było to samo centrum. Wolę zdecydowanie pojęcie „ziemie dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego”, choć jest ono dłuższe i obejmuje jedynie część terytorium określanego jako Kresy Wschodnie. Pojęcie Kresów zmieniało się przez stulecia. Za I Rzeczypospolitej nikt nie nazwałby Lwowa miastem kresowym, gdyż wówczas znajdowało się niemalże w centrum Polski. Kresami, krańcami były Smoleńsk, Orsza, Dzikie Pola. W okresie II Rzeczypospolitej używano jeszcze pojęcia „Dalsze Kresy” w odniesieniu do ziem oddanych Sowietom w wyniku traktatu ryskiego. Mowa o Mińszczyźnie, Mohylewszczyźnie – okolicach Berezyny przepięknie opisanych przez Floriana Czarnyszewicza, Wołyniu Południowym z Żytomierzem, wschodniej części Podola z głównym ośrodkiem w Kamieńcu Podolskim. W 1939 r. kresami były województwa wileńskie, nowogródzkie, poleskie, wołyńskie, tarnopolskie, stanisławowskie, lwowskie. Warto przy tej okazji wspomnieć, że przed II Wojną Światową funkcjonowały także takie pojęcia jak Kresy Zachodnie w odniesieniu do Śląska czy Wielkopolski czy też Kresy Południowe odnoszące się do Spisza, Orawy, Zaolzia.

 

To nie Białowieża, ale Skole - miasteczko powiatowe leżące na Kresach - było stolicą myśliwych II RP. - tak zapisała to Nowa Trybuna Opolska na stronie internetowej https://nto.pl/moje-kresy-skole-mekka-mysliwych/ar/4468333 w artykule "Moje Kresy. Skole - mekka myśliwych" z 3 grudnia 2011 r., który w całości  przytaczam.

Widomym znakiem bogactwa braci Groedlów był ich pałac w Skolem wzniesiony w stylu francuskim, otoczony parkiem angielskim, z artystycznie kutą bramą wjazdową. Dziedziniec zdobiła wielka alabastrowa fontanna, którą można było objechać powozem, podziwiając jej urodę i pulsowanie wodotrysków z umieszczonych tam alegorycznych figur.

 

Drzewo genealogiczne Groedel jest dość dobrze udokumentowane od 1782 do połowy XX wieku. Urodzony w Friedberg w Hesji w Niemczech w 1856 r. jako syn Zadyka Groedela i Fanny Ahl, Hermann i jego dwaj młodsi bracia, Bernhard i Albert, zbudowali imperium, które podobno założył ich ojciec, zwane Transylvanian Forest Industry Co. (znane również jako Transylwanii Grupa udziałowców Forestcraft), eksportuje drewno na cały świat. Mówi się, że byli wówczas największymi eksporterami tarcicy na świecie.

 

Helmut Groedel i jego żona Melania

Rodzina Groedel wyemigrowała do Siedmiogrodu z Niemiec w połowie lat siedemdziesiątych XIX wieku i otrzymała obywatelstwo w 1890 roku. Uważani za „nowobogackich” posiadali duże połacie majątku w większej części Europy Środkowej, w tym w Rumunii, na Węgrzech, w Polsce i innych krajach. Jedna z opowieści o tym, jak rozpoczęła się działalność, to fakt, że w 1879 roku w Szeged miała miejsce powódź i Zadik sprzedał drewno do odbudowy. Inna historia wspomina, że biznes drzewny rozpoczął się w Niemczech.


Poniżej znajdują się lokalizacje, w których posiadali grunty i ilości:

•    Skole było ich siedzibą biznesową i miało 36000 hektarów,
•    Polska; Bogdán: 2500 hektarów,
•    Czechosłowacja; kolonia Gyulfalva z lasami Zágon: 8000 ha i Kalabucs: 2000 ha,
•    Transylwania; Musa Mare, Miklaos i Balescu (razem 6000 hektarów),
•    Dystrykt Buzeu, Rumunia (rozmiar nieznany)
•    Mistrz Wetliny (5000 ha), współwłaściciel Wygoda-Weldzirz (razem 33000 ha)
•    Maramarossziget (rozmiar nieznany)

 

W swoim czasie byli właścicielami majątku, do którego należało miasto Wetlina w Polsce (1914-1926). Uważa się, że zbudowali lub rozbudowali również kolej wąskotorową, która nadal funkcjonuje jako atrakcja turystyczna. Siedziba firmy znajdowała się w Skole w Polsce (obecnie Ukraina).

W 1903 i 1904 roku rodzina zbudowała i zarejestrowała linię żeglugową w Wielkiej Brytanii w celu transportu materiałów na całym świecie. Zbudowali cztery statki, z których trzy otrzymały imiona po żonach: Melanie, Margit i Gizelli.

Parowiec Melania Groedel

Chociaż wszystkie cztery parowce zostały zbudowane i zarejestrowane w Wielkiej Brytanii, a jej główna siedziba została oficjalnie podana w Londynie, Groedel Brothers Steamship Company Ltd. była naprawdę węgierskim koncernem. Wywołało to interesujący niepokój polityczny, ponieważ podczas I Wojny Światowej Admiralicja Brytyjska „zarekwirowała” flotę Braci Groedel w latach 1914 - 1916 i wpłaciła aktualną stawkę do publicznego funduszu powierniczego. Kiedy odkryto, że okręty należą do wroga, rząd brytyjski zlicytował flotę. Nie jest jasne, czy rodzina Groedel kiedykolwiek otrzymała jakiekolwiek zwroty dochodów.

 

Hermann poślubił Caroline Melanie Weiner w budapeszteńskiej świątyni Doheny w 1885 roku przez rabina Samuela Kohna. Melanie była córką Niny Hertzfeld i Adolpha Weinera, którzy byli właścicielami dobrze prosperującej firmy krawieckiej w Budapeszcie i była znana jako krawiecka królowa.

 

Dzieci Hermana Groedla:
1.    Ludwig (Groedel) Groedel von Gulyafalva und Bogdan,
2.    Arthur (Groedel) Groedel von Gulyafalva und Bogdan,
3.    Otto (Groedel) Groedel von Gulyafalva und Bogdan,
4.    Richard Groedel,
5.    Paula (Groedel) Lonyay,
6.    Stefanie (Groedel) Koenigswarter,
7.    Irene (Groedel) Svab
8.    Albert Groedel

 

Groedelowie byli Żydami, ale z czasem Hermann, Melanie i dzieci przeszli na różne wyznania chrześcijańskie. Wydaje się jednak, że bracia Hermanna i ich dzieci nadal praktykowali judaizm.

 

W 1903 r. trzy rodziny Groedel otrzymały tytuł barona von Gulyafalva od Króla Franciszka Józefa, a w 1905 r. uzyskały tytuł barona von Gulyafalva und Bogdan. Paula, najstarsza córka Hermanna i Melanie, wyszła za mąż za rodzinę Lonyay, której członkami był były premier królestwa Węgier Lónyay Menyhert.

Paula Groedel

Melanie z synami: Arthurem, Ottonem, Richardem  i Albertem

Hermann, Melanie i dwoje ich dzieci, Arthur i Paula, odwiedzili Stany Zjednoczone w 1910 roku, aby spotkać się towarzysko, odwiedzić krewnych, którzy przenieśli się do USA, i dowiedzieć się, jak działa amerykański przemysł drzewny.

 

Po powrocie na Węgry najstarszy syn Hermanna, Artur, został dyplomatą. 8 marca 1914 r. Cesarz Franciszek Józef mianował barona Arthura swoim konsulem honorowym w konsulacie Vancouver w Kolumbii Brytyjskiej. Baron Groedel, jedyny konsul honorowy Austro-Węgier w Vancouver, 4 lipca 1914 r. przekazał opiekę nad urzędem swojemu kuzynowi Egonowi Ulrichowi i wyjechał do Europy. 12 sierpnia 1914 r. Wielka Brytania wypowiedziała wojnę Austro-Węgrom. Baron Arthur Groedel, porucznik pułku artylerii I & R., zginął w akcji w lipcu 1917 r. niedaleko Troi w Turcji.


Baron Hermann zmarł w 1930 r., a znaczna część jego ziemi została sprzedana w 1944 r. Jednak wydaje się, że synowie barona Alberta Groedela, Victor i Hans, oraz ich żony, odpowiednio Anna Dolezal i Marie-Christine Von Callenberg i ich majątki zostały skonfiskowane przez nazistów. Po wojnie większość rodziny przeniosła się do Wiednia, gdzie przeżyli swoje życie. Tylko nieliczni pozostali w Budapeszcie.

Na fotografii Wiktor Groedel syn Alberta Groedla z wieńcami byków, które pozyskał w rewirze łowieckm Butywla k. Skole

Włości leśne – lasy skolskie, należące do baronów Groedlów, zlokalizowane były na północnych stokach Karpat Lesistych. Łowiska skolskie znajdowały się na terenie majętności Skole i Korczyn-Kruszelnica. Pod względem administracyjnym Skole podzielona było na 9 rewirów łowieckich: Skole, Hrebenów, Tuchla, Libochora, Różankla, Oporzec leżące w dolinie rzeki Opór. W dolinie tej biegnie tor kolejowy Lwów – Ławoczne o długości 35 km. Rewiry: Korostów, Butywla i Huta leżały w dorzeczu Orawy i Butywlanki. Połączenie między tymi rewirami i centralą Skolem-Groedlowo stanowiła kolejka leśna o długości 42 km. (źrodło: Łowiska Br. Groedlów).

 

"Skole – kto dziś w Polsce pamięta tę nazwę, komu ona coś mówi? Tymczasem to miasto było mekką myśliwych z całej Europy, istniał w nim bajeczny pałac, a swój rozwój Skole zawdzięczało burmistrzowi, który sprawował swą funkcję społecznie – bez żadnego wynagrodzenia.


„Istnieje zmitologizowane przekonanie, że w okresie międzywojennym najatrakcyjniejsze i najbardziej elitarne polowania organizowano w Białowieży i otaczającej ją Puszczy Białowieskiej” – pisze prof. Stanisław Sławomir Nicieja w drugim tomie swojej pracy „Kresowa Atlantyda. Dzieje i mitologia miast kresowych”. Nic bardziej mylnego – prawdziwą mekką myśliwych z całej Europy było miasteczko Skole w Bieszczadach Wschodnich, w powiecie stryjskim, województwie lwowskim. Prawa miejskie nadano Skolemu w 1397 roku. Już w XIII wieku prowadził przezeń szlak handlowy z Halicza na Węgry.

 

Skole – to miasteczko nad rzeką Opór, dopływem Stryja, 437 m. nad poziomem morza, 105 kilometrów od Lwowa. W XVII wieku właścicielami Skolego byli Radziwiłłowie. Trzy kilometry na południowy zachód leży przedmieście Demnia Wyżna, na mapie z 1928 roku opatrzona została oboczną nazwą "Gredlów" od nazwiska węgierskiego barona Gredla. Przez miasto przechodzi tak zwany Trakt Węgierski oraz szlak kolejowy Stryj - Munkacz.

 

Pierwszy, zachowany dokument dotyczący Skolego pochodzi z 1465 r. Król Kazimierz potwierdza w nim darowiznę, nadaną przez Króla Władysława wiernym Wołochom – Mykowi i Iwankowi, a potem ich następcom. Miejscowość zwana dotąd Aleksandrią, ma się odtąd nazywać Skole. Mieszkańcy leśnej krainy obdarzeni zostają wolnością i zwolnieni od danin na całe dwanaście lat od chwili wystawienia dokumentu, za co jej właściciele – Myko, Iwanko, a następnie ich spadkobiercy zobowiązani są dostarczać czterech łuczników na każdą wyprawę wojenną.

 

W Skole był zamek. Niestety niewiele o nim wiadomo. W drugiej połowie XVII wieku kasztelanem zamku był Jan Olbracht Pilecki. Przez Skole przechodzi droga z Halicza na Węgry, co tłumaczy ruch na tej trasie. W dwunastym wieku zatrzymał się przy niej (w monastyrze Bogurodzicy w Synowódzku) ruski książę Daniel, gdy wracał z Węgier, gdzie próbował pozyskać pomoc przeciw Tatarom. Przy trakcie grasowały bandy okolicznej szlachty, która z czasem rozszerzyła rejon rozbojów na samborskie, drohobyckie i stryjskie, aż po Tuchlę. W szesnastym wieku bandytom przewodził wojewoda siedmiogrodzki Gabor, w nadziei na ich poparcie przy staraniu się o koronę Polski. Później, przez Skole wielokrotnie przechodził z wojskami Rakoczy, tędy szły też z Polski do Węgier transporty broni i żołnierze zwerbowani w Polsce za czasów Saskich.

 

Począwszy od siedemnastego wieku, właścicielami okolic Skolego byli Radziwiłłowie i Lubomirscy. Pierwszy kościół rzymsko-katolicki ufundował w Skolem wojewoda krakowski, książę Dominik Zasławski w 1653.W siedemnastym wieku osiedlili się tutaj Żydzi, którzy zajęli się importem wina z Węgier oraz handlem zbożem, solą i bydłem.

Skole miało także swój udział w gorączce Wiosny Ludów, gdy w okolicznych lasach ukrywali się polscy i węgierscy powstańcy. Jeden z nich – Głąbiński, został po roku 1848, posłem z ziemi skolskiej do sejmu galicyjskiego we Lwowie.


Gwiazda Skolego rozbłysła na początku XX wieku za sprawą rodziny Groedlów – osiadłych wcześniej w węgierskim Siedmiogrodzie przedsiębiorców, specjalizujących się w produkcji wyrobów z drewna oraz mebli. Nazywano ich „królami węgierskiego drewna”, zaś w 1903 roku Cesarz Franciszek Józef postanowił tej rodzinie żydowskiego pochodzenia, wżenionej już w węgierską arystokrację, nadać tytuł baronów. Wówczas Groedlowie wraz ze swoim wspólnikiem Wilhelmem Adamem Schmidtem zdecydowali się przenieść swój interes do ówczesnej Galicji. Zakupili w tym celu w okolicach Skolego majątek liczący około 32 tysiące hektarów ziemi, z czego połowę stanowiły lasy. Zbudowali tam wielkie przedsiębiorstwo działające pod nazwą Firma Braci Groedel. „Na dopływach rzek Opór i Orawa wzniesiono dziesięć śluz do spiętrzania wody, co umożliwiło spławianie kloców, głównie bukowych, z gór w doliny” – relacjonuje profesor Nicieja. Groedlowie dysponowali nawet własną flotą transportową. Ich statki z drewnem docierały aż do Odessy, a po nasyceniu rynku wschodniego także do Triestu i Rijeki nad Adriatykiem, a stamtąd do Anglii, Niemiec oraz Francji. Ich statki wpływały nawet do londyńskiego portu na Tamizie.


Na przedmieściach samego Skolego, w Demni, powstał cały kompleks tartaków i zmechanizowanych wytwórni wyrobów drewnianych. W głównej hali cięcia drewna umieszczono wielki napis: „Ludzie – myśleć, maszyny – harować”. Dla robotników Groedlowie wybudowali budynki mieszkalne z zapleczem socjalnym i szpital. Dla swoich urzędników – okazały dom.

Dla siebie natomiast – wspaniały pałac w stylu francuskim z angielskim parkiem. Na dziedzińcu stała tak wielka alabastrowa fontanna, że objeżdżano ja powozem. Baron Ryszard Groedel był zapalonym myśliwym. Korzystając z tego, że ponad połowę majątku jego rodziny stanowiły lasy – zapraszał na polowania do Skolego myśliwych z całej Europy, w tym przedstawicieli największych rodów arystokratycznych. Opisuje prof. Stanisław Nicieja niezwykłe zalety Skolego: „Podchodzenie zwierzyny nawet przez starszych myśliwych ułatwiał system ścieżek, niekiedy wykutych w skałach. Między poszczególnymi stanowiskami łowieckim i ambonami myśliwskimi była łączność telefoniczna. Firma Braci Groedlów posiadała własną 36-osobową orkiestrę, która prezentowała swój bogaty repertuar przy okazji polowań oraz podczas różnych uroczystości i świąt.” Kres i zagładę bajecznego majątku Groedlów przyniosła II Wojna Światowa. Ryszard Groedel został przez Niemców aresztowany, skatowany i osadzony w obozie koncentracyjnym – w ten sposób ukarano go za „pohańbienie rasy niemieckiej”. Był bowiem obywatelem polskim pochodzenia żydowskiego, który ożenił się z Niemką. Zaś cały majątek i tartaki rozkradli, zdewastowali, zniszczyli oraz zmarnowali Sowieci. Do dziś zachowały się tylko ruiny pałacu.

Pałac w 1910 roku

Tartaki Groedlów

Za czasów II Rzeczpospolitej, niemal przez cały okres międzywojenny, burmistrzem Skolego był Karol Dudra (1871-1950). Wydaje się on charakterystyczną dla Kresów postacią „wielokulturowca”, dla którego Polska stała się ojczyzną z wyboru i miłości. Z pochodzenia był bowiem Węgrem urodzonym w Turiarematte. Do Skolego przyjechał jako dziecko z rodzicami, którzy wkrótce zmarli. Jako sierota znalazł w Skolem opiekunów – austriacką rodzinę Wagnerów, przybyłą do Skola z Grazu i prowadzącą tam sklep z wyrobami kolonialnymi. Karol Dudra ukończył we Lwowie Szkołę Handlową, a kiedy Wagner osiągnął wiek emerytalny – zaczął prowadzić jego sklep. Karol Dudra interes rozwinął jeszcze bardziej. Stał się nie tylko kupcem, ale również hurtownikiem. Jak pisze profesor Nicieja sklep Dudry „jako jedyny w całej okolicy oferował przywożone z hurtowni Budapesztu, Wiednia i Jugosławii delikatesy: migdały, rodzynki, daktyle, cynamon i różnosmakowe papryki oraz wszelkiego rodzaju ingrediencje”. Prowadził też wypożyczalnię nart dla turystów, sprzedawał rowery (sam był zapalonym cyklistą). Kiedy Polska odzyskała niepodległość – mieszkańcy Skolego wybrali Dudrę burmistrzem. Funkcję tę sprawował niemal przez cały okres międzywojenny – długie 17 lat. W magistracie nie pobierał za swoją pracę żadnego wynagrodzenia – dochód przynosiły mu posiadane sklepy oraz wille, w których wynajmował pokoje turystom.

Skole - bulwary i most nad rzeką Opór

Pisze profesor Stanisław S. Nicieja: „Jako burmistrz Dudra działał z rozmachem. Dbał o estetykę miasteczka. Tworzył wokół letniska dobrą markę, która miała ściągać turystów. Jego dziełem były utwardzone ulice, porządne chodniki, park miejski, ścieżki spacerowe do lasu, most nad rzeką Opór i plaża z pawilonem nad Oporem. (...) Jego główną zasługą było wybudowanie w Skolem elektrowni według projektu lwowskiego inż. Stanisława Szafnickiego. (...) Drugą ważną inwestycją burmistrza Dudry była nowoczesna szkoła, która do dziś jest jednym z największych budynków w Skolem.” Karol Dudra przeżył II wojnę. U schyłku życia znalazł pracę w Domu Wypoczynkowym koło Szklarskiej Poręby. Zmarł w 1950 roku w Bytomiu i spoczął na tamtejszym cmentarzu.

Karol Durda z żoną

Przez prawie cały okres międzywojenny Karol Dudra był burmistrzem Skolego. Był z pochodzenia Węgrem. Urodził się w Turjich Remetach na Zakarpaciu. Do Skolego przybył jako dziecko wraz z rodzicami w czasy hrabiego Kinsky’ego.


Wcześnie osierocony został przygarnięty przez  rodzinę Wagnerów. A w dorosłym wieku został ich opiekunem i przejął ich biznes. W „Sklepie Karola Dudry” (tak głosił szyld) było pełno egzotycznych towarów (migdały, daktyle, papryki) o atrakcyjnych cenach. Dudra sprzedawał hurtowo ziemniaki i mąkę, melony i arbuzy. Szybko stał się zamożny i powszechnie znany w Skolem. Prowadził również sprzedaż rowerów oraz wypożyczalnie nart. Sam też uwielbiał jeździć na rowerze, a w zimie szusować na nartach.

W odrodzonej Polsce, od 1918 roku przez 17 lat był burmistrzem Skolego. Przed wybuchem wojny piłsudczycy usunęli go z tej funkcji, gdyż był bezpartyjny. Na jego miejsce mianowali byłego legionistę Henryka Schenka. Nie zostawił on jednak ważnego śladu w dziejach Skolego. Dudra został przy nim jako zastępca.

 

Dudra pełnił funkcje burmistrza honorowo, nie pobierając żadnej pensji. Mógł sobie na to pozwolić, bo sklepy przynosiły duże dochody. Z rozmachem dbał o estetykę miasteczka, by ściągnąć turystów. Jego dziełem były utwardzone ulicę, porządne chodniki, park miejski, ścieżki spacerowe do lasu, skocznia, lodowisko, kino, most na Oporze i plaża nad rzeką, która była prawdziwą chlubą Skolego.

 

Jego główną zasługą było wybudowanie w latach dwudziestych w Skolem elektrowni. Światło elektryczne we wszystkich pensjonatach i hotelach było dodatkową atrakcją miasta, zwłaszcza w zimie, bo inne okoliczne zimowiska nie mogły się tym poszczycić. Dudra zbudował też nowoczesną szkołę, która po dziś jest jednym z największych budynków w Skolem.

Elektrownia

Wielu projektów Dudry przekreśliło jego usunięcie z postu burmistrza, a później – wojna. Trzeba odnotować, że na samym jej początku Schenk uciekł, jednak Dudra został wraz z rodziną. Dopiero w 1944 roku postanowił opuścić swoje miasto. Gdy ich pociąg ruszył ze stacji, trwało bombardowanie miasta. Budynki wylatywały w powietrze, wśród nich dom burmistrza Karola Dudry.

 

Rodzina Dudry przeżyła wojnę w komplecie. Miała wyjątkowe szczęście. Po miesiącach tułaczki Dudrowie dotarli do kraju. Karol Dudra zmarł w 1950 roku i spoczął na cmentarzu w Bytomiu.

Córka Karola, Zofia Dudrówna, urodzona w Skolem w 1920 roku, postawiła swemu niezwykłemu ojcu piękny pomnik w postaci książki autobiograficznej pt. „Moja muzyka” (Kraków 2007) – znakomity dokument obrazujący życie w przedwojennym Skole.

Zofia Dudra

Po wojnie Zofia ukończyła krakowską Akademię Muzyczną. Później została profesorka tej że Akademii. Przyjaźniła się z lwowianką, kompozytorką Krystynę Moszuńską-Nazar. (Tekst - na podstawie Stanisława S. Nicieji "Moje Kresy").

 

Hanna Wachowska pamięta okoliczności śmierci dziadka. – Przyjechał do nas w odwiedziny na święta Bożego Narodzenia 1949 roku – opowiada pani Hanna. "Był już zmęczony i schorowany, podupadł na zdrowiu w czasie wojennego pobytu w obozie w Niemczech. W Bytomiu zachorował na zapalenie płuc. Leżał w szpitalu przy ul. Żeromskiego. Niestety, nie udało się do wyleczyć. Umarł 22 stycznia 1950 roku. Bardzo kochałam dziadka i dobrze go pamiętam."


Karol Dudra zmarł mając 80 lat. Hanna Wachowska do dziś przechowuje jego fotografie, klepsydrę, a także listy, jakie pisał ze Szklarskiej Poręby do swojej mieszkającej w Bytomiu córki. Grób Karola Dudry – wielkiego burmistrza pięknego miasteczka na polskich Kresach znajduje się na bytomskim cmentarzy przy ul. Kraszewskiego.

 

Skole posiada także swój harcerski oraz literacki epizod. To tutaj w 1911 roku Andrzej Małkowski zorganizował pierwszy w dziejach harcerstwa polskiego obóz. Było także Skole miastem dwóch poetek. Przy wjeździe do Skolego na stromym urwisku wznieśli duży drewniany dom młodzi małżonkowie i lwowscy artyści zarazem: Karol i Wanda Młodniccy. Karol był malarzem, Wanda z domu Monné – rzeźbiarką (wcześniej narzeczoną i muzą Artura Grottgera – ich miłość przerwała śmierć artysty). Dom nazwano „Storożka”, a Młodniccy wybudowali tę letnią siedzibę z myślą o swojej córce – Maryli. Chorowita w dzieciństwie i zagrożona gruźlicą Maryla wyszła po latach za mąż za bogatego przemysłowca i zarazem inżyniera-wynalazcę Wacława Wolskiego. Do historii polskiej literatury weszła jako poetka Maryla Wolska. To w „Storożce” w Skolem przyszła na świat córka Maryli Wolskiej – Beata Obertyńśka, również poetka, w czasie II Wojny Światowej więziona w sowieckich łagrach, z których przeżycia opisała we wstrząsającym pamiętniku „W domu niewoli”.

Obóz harcerski w Skole

Skole było kiedyś mekką myśliwych, miastem nowoczesnego przemysłu drzewnego, bajecznego pałacu, a także znaną w całej Polsce miejscowością wypoczynkową i turystyczną. Dziś jest jednym z 200 polskich miast utraconych na Ziemiach Wschodnich. Istnieje w nim rzymskokatolicka parafia pod wezwaniem Siedmiu Boleści Matki Bożej. Parafia prowadzi Dom Rekolekcyjny, do którego współcześnie przyjeżdżają także grupy z Polski, w tym młodzież. Ciekawe, czy uczestnicy tych eskapad mają świadomość, że w tym właśnie mieście odbył się pierwszy w historii obóz polskich harcerzy? (Źródło: Stanisław Sławomir Nicieja – „Kresowa Atlantyda. Historia i mitologia miast kresowych. Tom II”, Wydawnictwo MS, Opole 2013.).

 

Jeszcze jeden tekst autorstwa Marcina Hałasia:

 

"Do dziś na jego przedmieściach zachował się fascynujący urodą pałac, niestety obecnie to prawie ruina, która lata świetności ma już bezpowrotnie za sobą.

Ale jeszcze w latach 30. XX wieku pałac lśnił czystością i bogactwem, tętnił życiem międzynarodowego towarzystwa z najwyższej półki. Przyjeżdżał tam książę Alfons de Bourbon oraz niezliczona ilość niemieckich, austriackich, włoskich, angielskich, polskich i holenderskich arystokratów: książąt, baronów, hrabiów oraz polityków i wojskowych. Wywozili oni z organizowanych tam polowań trofea myśliwskie, głównie poroża jeleni, które były chlubą ich kolekcji i święciły triumfy na europejskich wystawach.


Rys dziejów Skolego


Miasteczko Skole w Bieszczadach Wschodnich, otoczone górami i bujnymi lasami, przecięte rzeką Opór, jest jedną z najpiękniej położonych miejscowości w Karpatach. W pobliżu przebiega międzynarodowa trasa Przemyśl - Lwów - Mukaczewo z Polski na Węgry.


Polska zaznaczyła tam wyraźnie swoją obecność, gdy wojewoda krakowski Dominik Zasławski w 1653 r. ufundował kościół rzymskokatolicki i próbował temu miejscu narzucić nazwę Aleksandria na cześć swego syna.


Zamiar się nie powiódł. Skole pozostało Skolem. Zawsze były tam duże wpływy ruskie, których nie zdołano wyrugować. Pamiętano, że w pobliżu poległ w XI wieku książę ruski Świętosław, zięć króla Polski Bolesława Chrobrego. I dlatego przedmieście Skolego nazwano Świętosław, a najwyższy szczyt tej okolicy, Paraszka - od imienia pochowanej tam córki Świętosława, która zginęła razem z ojcem podczas ucieczki na Węgry.


Później Skole, przez którego środek biegł "gościniec węgierski", traktowane było jako przejście na Węgry do Czop i dalej do Budapesztu. I tak pozostało do dziś. Lasy wokół Skolego oraz miejscowości Tuchla, Korczyn, Żupanie, Dębina, Matków należały długo do Lubomirskich, Radziwiłłów, Potockich, aż w roku 1859 weszły w skład posiadłości austriackich arystokratów, hrabiów Kinsky, a 27 lat później, w roku 1886, Skole znalazło się w rękach rodziny Groedlów, która zapisała w jego dziejach najpiękniejszą kartę. Spowiła historię tego miasteczka legendami i wydarzeniami, których nie może pominąć żaden poważny historyk.


Rodzinny interes


To właśnie za sprawą Groedlów i dzięki ich wyobraźni i przedsiębiorczości Skole stało się mekką europejskich myśliwych, zyskując nie znany mu wcześniej blask. Kim byli ci zapomniani dziś w Polsce ze szczętem wielcy przedsiębiorcy i gospodarze?


Protoplastami tej rodziny byli Zadik Groedel (1824-1896) i jego żona Fanny z domu Ahl (1828-1901). Była to rodzina żydowska, mieszkająca w Niemczech, w Hesji, w miasteczku Friedberg. Trzej synowie z tego małżeństwa: Herman (1856-1930), Albert (1868-?) i Bernard (1862-1934) wyemigrowali do Siedmiogrodu (Transylwanii) i w tej wówczas węgierskiej dzielnicy zajęli się z powodzeniem produkcją drewna, tworząc z czasem wielkie przedsiębiorstwo Transylvanian Forest Industry CO, które dawało olbrzymią produkcję desek i produktów drzewnych dla przemysłu meblarskiego.

Bracia Groedel

O rozmiarach sukcesu braci Groedlów świadczy nazywanie ich "królami węgierskiego drewna" i nadanie im w 1903 r. przez Cesarza Franciszka Józefa tytułu baronów. Najstarszy z braci, Herman, żonaty z węgierską baronową Karoliną Melanią Weiner, miał pięciu synów, z których trzej - Artur (1887-1917), Ryszard (1890-1964) i Albert (1898-?) - postanowili przenieść swój interes na ziemie dawnej Rzeczypospolitej i ze swym wspólnikiem Wilhelmem Adamem Schmidtem zakupili w okolicach Skolego oraz Wetliny majątek liczący 64 tysiące mórg, w tym około 55 tys. zajmowały lasy.


"Ludzie - myśleć, maszyny - harować"


Przedsiębiorstwo nosiło oficjalnie nazwę "Firma Braci Groedel". Posiadało potężne tartaki z piłami i cyrkularkami napędzanymi parą wodną w Demni, Stryju i Oporcu oraz tartak wodny w Świętosławiu. Na dopływach rzek Opór i Orawa wzniesiono dziesięć śluz do spiętrzania wody, co umożliwiło spławianie kloców, głównie bukowych, z gór w doliny.


Zbudowano też torowiska dla kolejek wąskotorowych, liczące w sumie u schyłku XIX wieku 47 km, którymi również zwożono kloce. Ich trasy były tak wytyczone, aby załadowane wagoniki zjeżdżały w dół same, a z powrotem w górę ciągnęły je zaprzęgi konne. Później zakupiono nowoczesne parowoziki o pięknych kształtach. Początkowo drewno transportowano do Odessy. Po nasyceniu rynku wschodniego drewno wysyłano do Triestu i Rijeki (Fiume) nad Adriatyk, a stamtąd do Anglii, Niemiec i Francji. W tym celu Groedlowie stworzyli własną flotę handlową złożoną z trzech okrętów transportowych, które docierały z surowcem aż do portu na londyńskiej Tamizie.

Robotnicy w tartaku Groedlów

Na przedmieściu Skolego, w Demni, powstał cały kompleks zmechanizowanych wytwórni wyrobów drewnianych. Klienci tartaków otrzymywali szeroką ofertę: od okorowanych pni poprzez nie heblowane deski tarcicowe, meblowe po bardzo subtelne deszczułki wykorzystywane przy produkcji instrumentów muzycznych, głównie skrzypiec, harf i bałałajek. Było to wysoce profesjonalne, wyspecjalizowane i świetnie zarządzane przedsiębiorstwo.

Dla jego załogi Groedlowie wybudowali kilka budynków pracowniczych z całym zapleczem socjalnym. Dla kadry - sześć czterorodzinnych domów, dla robotników sezonowych - hotel i kasyno. Wyprzedzało to praktyki, które później w II RP stosowano w Drohobyczu przy rafinerii "Polmin" i w Chodorowie przy nowoczesnej cukrowni, gdzie również wzniesiono osiedla robotnicze z zapleczem socjalnym i sportowo-kulturalnym.


Cały ogromny plac manewrowy i składowy drewna przy tartaku w Demni na przedmieściach Skolego oświetlany był elektrycznie przez prywatną elektrownię braci Groedlów. Artur Groedel z upodobaniem tropił nowinki techniczne w pismach specjalistycznych i wprowadzał je w życie.

Na głównej hali cięcia drewna umieszczono słynne batowskie hasło: "Ludzie - myśleć, maszyny - harować" oraz "Eksploatuj maszyny bezlitośnie, ale mądrze". Dowodzi to, że któryś z braci Groedlów, a może wszyscy poznali czeskiego biznesmena Tomasza Batę i mogli ulec fascynacji jego sposobem dojścia do gigantycznej fortuny i zasypania produkcją batowskich butów rynków na całym świecie.


Groedlowo


Oprócz tartaków ze znakomicie rozwiniętą siecią transportu drewna, które trafiało do wielu krajów europejskich, Groedlowie stworzyli fabrykę mebli, koszykarnię, a na rzekach i strumieniach okalających Skole założyli hodowlę pstrągów i raków oraz zelektryfikowali całą okolicę. Było to rzeczywiście swoiste państwo w państwie. I nawet drogowskaz zamieszczony na drodze od Stryja informował: "Państwo Skole - Groedlowo".


Do legendy przeszły stosunki panujące między pracownikami i pracodawcami w kompleksie zakładów produkcyjnych braci Groedlów. Ilustruje to historia pilarza ze Świętosławia, który pracując w tartaku, zabrał do domu bez powiadomienia właściciela kilka desek. Po otrzymaniu takiej wiadomości Groedel wezwał go do swego biura i zapytał: "Czy ja ci źle płacę? Potrzebujesz może pożyczki?". "Nie" - odpowiedział pilarz. "To dlaczego zabrałeś te deski? Idź do pracy i nie wystawiaj mi już więcej złego świadectwa, że niedostatecznie ci płacę i dlatego musisz kraść mi drewno".


Wiadomość o tej rozmowie rozeszła się wśród wszystkich pracowników tartaków braci Groedlów. I nie zaistniał już drugi przypadek kradzieży desek. Warto wiedzieć, że pracownicy Groedlowa, ponad tysiąc osób, otrzymywali bezpłatnie drewno na opał. Mieszkania remontowano im na koszt firmy. Robotnik, któremu urodziło się dziecko, otrzymywał becikowe oraz w dniu chrztu dziecka darmowy przejazd fabrycznym fiakrem do kościoła, cerkwi lub synagogi.


Były też groedlowskie karawany wypożyczane na pogrzeby, którym towarzyszyła orkiestra zakładowa. Na święta młodzież dostawała paczki. Dbając o warunki socjalne załogi, Groedlowie współpracowali ze związkami zawodowymi i silną organizacją partyjną PPS, której przewodniczył Rudolf Dobosiewicz wspomagany przez Jędrzeja Moraczewskiego z pobliskiego Stryja, późniejszego premiera w II RP.


W 1925 r. zdarzył się wypadek w pobliżu Skolego. Grupa opryszków zaczajona pod mostem na Oporze napadła na przejeżdżającego tamtędy konnym powozem głównego kasjera firmy Braci Groedel. Był to dzień wypłaty i rabusie sądzili, że w wielkiej walizie, którą miał przy sobie kasjer, są pieniądze dla załogi. Napadnięty razem z woźnicą bronił się desperacko, ale nie miał szans.


Ugodzony nożem w szyję zmarł na miejscu. Ku rozpaczy bandytów waliza była pusta. Zbiegli z miejsca napadu z pustymi rękoma. Policji nie udało się ich wytropić. Groedel postanowił wznieść w tym miejscu pomnik kasjerowi z opisem sytuacji.

Stoi tam do dziś. Tylko w latach komunistycznych wymontowano górujący nad piaskowcowym obeliskiem krzyż. Jeden z Groedlów, miłośnik motoryzacji, posiadał w Skolem sześć rolls-royce'ów, którymi opiekował się fenomenalny mechanik, "złota rączka", Piotr Kaliczak (1904-1957), osiadły po wojnie w Bytomiu, wujek znanego dziennikarza "Rzeczpospolitej" Jana Forowicza. Kaliczak miał pozwolenie pod nieobecność Groedlów w Skolem wozić gości rolls-royce'em po miasteczku. Wzbudzało to zawsze sensację letników i przechodniów na ulicach. Oto nieliczne z legend, którymi obrastała firma braci Groedlów w Skolem.


Pałac Groedlów - matecznik myśliwych


Widomym znakiem bogactwa braci Groedlów był ich pałac w Skolem wzniesiony w stylu francuskim, otoczony parkiem angielskim, z artystycznie kutą bramą wjazdową. Dziedziniec zdobiła wielka alabastrowa fontanna, którą można było objechać powozem, podziwiając jej urodę i pulsowanie wodotrysków z umieszczonych tam alegorycznych figur. Nie był ten pałac tak okazały jak inny, wzniesiony przez Groedlów w Maramaros Sigeth na Węgrzech, ale właśnie ten osiągnął w latach 30. XX wieku o wiele większą sławę ze względu na zjeżdżające tam europejskie towarzystwo.


W rozsławianiu pałacu Groedlów w Skole największe zasługi miał Ryszard Groedel - zapalony myśliwy i wyjątkowy pasjonat w rozwijaniu tej męskiej fanaberii. Wykorzystał on okoliczność, że jego latyfundium w 90% stanowiły pachnące żywicą lasy, pocięte strumieniami górskimi, jarami, wąwozami, wykrotami pełnymi zrębów i leśnych polanek, gdzie żyła niezliczona ilość dzikiej zwierzyny, zwłaszcza saren i jeleni, zajęcy, dzików, żbików i rysi. Był to rzeczywiście raj dla myśliwych.


Gdy przegląda się stare, często sprzed stu lat roczniki "Łowca" - głównego organu Galicyjskiego Towarzystwa Łowieckiego (tradycje te kontynuuje obecnie elegancki w formie edytorskiej miesięcznik "Łowiec Polski"), to zadziwia ilość reportaży, opowiadań i sprawozdań z polowań w okolicach Skolego, gdzie przed I wojną światową, jak podają statystyki, ryczało w sezonie 550 jeleni (byków).


A ile tam było saren? Tych już nikt nie był w stanie policzyć. Opisy te wychodziły spod piór samych myśliwych, ale też świetnych reporterów i poetów, jak chociażby zapomnianych już dziś Aleksandra Przedrzymirskiego, Kazimierza Wodzickiego, Stanisława Orskiego czy Juliana Ejsmonda - autora książki "Moje przygody myśliwskie", gdzie czytamy m.in.: "Dzięki wielkiej gościnności baronów Groedlów dane mi było ujrzeć te cuda i zobaczyć fascynujący świat dzikiej puszczy karpackiej w sercu Skolszczyzny".


"Skole - dodawał Alfred Mniszek, pisarz, kronikarz, wieloletni redaktor "Łowca " - było, jest i pozostanie najczystszą wody perłą wśród naszych karpackich łowieckich obszarów". Obfitość zwierzyny w lasach skolskich wyniszczały ciężkie zimy i I Wojna Światowa. Dla przykładu wyjątkowo śnieżna zima 1907 r., podczas której warstwa śnieżna w lasach pod Skolem dochodziła do 5 metrów, spowodowała, że na wiosnę znaleziono tam 1000 saren padłych z głodu i chłodu, a możliwe, że drugie tyle leżało w niedostępnych dla ludzi gąszczach i wertepach. Jeszcze gorsze spustoszenie przyniosła wojna.


W ciągu czterech lat, 1914-1918, główne pozycje nieprzyjacielskie ciągnęły się wzdłuż całych Karpat aż do Rumunii. Tam ufortyfikowała się armia austriacka pod wodzą gen. Lisingena i broniła Rosjanom dostępu do Węgier. Nieustanny ruch wojsk, kanonady artyleryjskie, ciągła strzelanina wypłoszyły jelenie. Resztę zrobili żołnierze i kłusownicy zabijający wszystko, co nawinęło im się pod lufę karabinu.


Ryszard Groedel - książę myśliwych


Gdy wojna się skończyła i lasy skolskie znalazły się w granicach państwa polskiego, Ryszard Groedel, który był wielkim pasjonatem myślistwa, zafascynowany tradycjami polskich polowań i towarzyszących im obrzędów, w ciągu kilku lat intensywnej pracy doprowadził, że w 1932 r. stan saren i jeleni przekroczył 3 tysiące, w tym około 300 ryczących rogali (byków rozpłodowych).

 

Do Skolego na polowania przyjeżdżali nawet książę Alfons de Bourbon, a także arystokracja niemiecka, włoska, angielska, holenderska, oczywiście także polska. Polowano głównie na jelenie i wywożono ze Skolego myśliwskie trofea. Zatrzymywano się często w pałacu rodziny Groedlów.

 

Ryszard Groedel

Skole słynęło za sprawą tej rodziny – wielkich przedsiębiorców i gospodarzy, którzy na ogromną skalę produkowali drewno na Węgrzech, gdzie byli nazywani królami węgierskiego drewna.


Rodzina postanowiła przenieść swój interes na ziemie dawnej Rzeczpospolitej i kupiła w okolicach Skolego majątek liczący 64 tysiące mórg (jedna morga to około pół hektara), z czego 55 tysięcy to były lasy.

 

Oprócz nowoczesnych tartaków i świetnie rozwiniętej sieci transportowej Groedlowie stworzyli w Skolem fabrykę mebli, koszykarnię, a na strumieniach okalających miasto założyli hodowlę raków i pstrągów.

Lata 1920-1939 - Panorama Demni (Skole) z tartakiem braci Groedelów

Jego działalność w tym wypadku nie była obliczona na zysk, a wiązała się tylko i wyłącznie z umiłowaniem górskiej przyrody i chęcią doprowadzenia jej do kwitnącego stanu przedwojennego. Podzielił cały obszar swych lasów na sześć rewirów i w każdym wybudował wygodne koliby z kuchnią, piwniczką i ubikacją.


Podchodzenie zwierzyny nawet przez starszych myśliwych ułatwiał system ścieżek, niekiedy wykutych w skałach. Między poszczególnymi stanowiskami łowieckimi i ambonami myśliwskimi była łączność telefoniczna. Firma braci Groedel posiadała własną, 36-osobową orkiestrę, która prezentowała swój bogaty repertuar przy okazji polowań oraz podczas różnych uroczystości i świąt.

 


Groedlowie wykładali ogromne pieniądze na dokarmianie zwierzyny w lesie i dlatego szybko odbudowali populację jeleni. Tu szczególne zasługi miał najbliższy współpracownik i przyjaciel barona Ryszarda Groedla, również pasjonat myślistwa, Węgier Geza Roboz oraz nadleśniczy inż. Juliusz Miziołęk z całym zastępem gajowych.


Do legendy przeszła wyjątkowa gościnność braci Groedlów, a zwłaszcza Ryszarda. Przyjeżdżające do pałacu w Skolem towarzystwo kwaterowane było gratis w specjalnie przystosowanych wygodnych pokojach. Miało zapewnioną stałą opiekę służby, wyżywienie, bibliotekę pałacową i różnego rodzaju rozrywki w postaci koncertów symfonicznych, inscenizacji teatralnych i seansów filmowych.


W pałacu była kolekcja trofeów myśliwskich rzadkich okazów pochodzących z lasów skolskich: od wypchanych potężnych jeleni po niespotykane rodzaje ptaków i kun oraz rzadkie okazy czarnych wilków i żbików.

Przyjechać do Skolego na polowanie organizowane przez barona Ryszarda Groedla to dla myśliwego było wyjątkowe święto. Jeden wzgląd to aura polowania i obfitość zwierzyny, a drugi to towarzystwo. Jak czytamy w sprawozdaniach, polował tam m.in. książę Demidow, który miał ustrzelić aż 9 jeleni, książę Löwenstein, mister Littlendale z Londynu, hrabia Ciarciani z włoskiej Adygi, książę Alba z Hiszpanii i jego pobratymiec Don Miguel Braganza, książę Wirtenberski. Był wśród gości również właściciel browaru w Okocimiu hrabia Jan Götz. Był to wielki świat myśliwych. Czegóż to nie widział pałac Groedlów w Skolem w owych czasach.

Uczestnicy polowania z trofeum przed pałacem w Skole. Widoczni m.in.: książę Windisch-Gratz (wnuk Cesarza Franciszka Józefa I) i dyrektor majątku w Skole Geza Roboz (pierwszy z prawej). Książę trzyma poroże upolowanego przez siebie jelenia - 1937 rok

Książę Windisch-Gratz (wnuk Cesarza Franciszka Józefa I) przed pałacem w Skole z porożem upolowanego przez siebie jelenia

Dyrektor majątku Skole Geza Roboz przy trofeach myśliwskich przed pałacem w  Skole

Dyrektor majątku Skole Geza Roboz przy porożu ustrzelonego jelenia

Leśniczy rewiru Butywla inż. Feliks Ritter z porożem świeżo ustrzelonego jelenia - Skole 1937 r.

Uczestnicy polowania w Skole, rewir Butywla w drodze ze stanowisk - 1937 r.

Uczestnik polowania w 1937 r. mierzy poroże ustrzelonego jelenia w rewrze Bytywla

Uczestnik polowania w 1937 r. podczas gry na rogu

Dyrektor majątku w Skole Geza Roboz (na pierwszym planie) w rozmowie z nierozpoznanym mężczyzną

I to wszystko pękło jak bańka mydlana we wrześniu 1939 roku. Wówczas to "Groedlowo" przestało istnieć. Pałac stał się na wiele lat siedzibą lokalnych władz NKWD, a później gestapo. Zgromadzone w nim meble i trofea rozkradziono. A jego właściciel trafił do obozu koncentracyjnego. Na szczęście przeżył wojnę i swój dramat utraty wszystkiego opisał w 1946 r. w amerykańskim czasopiśmie leśników i myśliwych "The Timberman". (źródło: "Miasta utracona: Skole – raj myśliwych", Marcin Hałaś)

Pałac Groedlów - 1915 rok

Pałac - 1915 rok

Pałac - 1938 rok

Pałac popadający w ruinę

Dzisiejsze Skole (ukr. Сколе) – to miasto na Ukrainie i stolica rejonu skolskiego w obwodzie lwowskim.  Myślistwo było w okresie II RP bardzo popularnym zajęciem głównie w kręgach powiązanych z dawną arystokracją, lecz zyskiwało ono z biegiem czasu coraz więcej zwolenników wśród obywateli odzyskujących powoli spokój po wojennej zawierusze. Skole położone w Bieszczadach Wschodnich, otoczone górami i bujnymi lasami, przecięte rzeką Opór, było niewątpliwie jedną z najpiękniej położonych miejscowości w Karpatach. Malownicze wzgórza, które dzięki działaniom pewnej rodziny zapełnione zostały pokaźną ilością zwierzyny łownej stały się celem wielu wypraw miłośników myślistwa z Polski, ale też innych krajów Europy.


Wizytówką Skolego był niewątpliwie piękny pałac należący do rodziny Groedlow. Znajdował się on w centralnej części miejscowości, otoczony pięknym parkiem w stylu angielskim, sam swoją konstrukcją nawiązywał do budowli francuskich. Co prawda był on mniej okazałym obiektem niż ten, jaki Groedlowie wznieśli w miejscowości o nazwie Maramaros Sigeth na Węgrzech.

Pałac na Węgrzech tzw. Villa Groedel

Jednak to właśnie pałac w Skolem, dzięki osobie Ryszarda Groedla i jego pasji do myślistwa, stał się jednym z bardziej rozpoznawalnych obiektów na tamtych terenach. Natomiast dzięki popularyzacji wypraw myśliwskich w okolicach Skolego, zyskał on również rozgłos w całej Europie. Ryszard Groedel jako zapalony myśliwy, zdołał jeszcze przed I Wojną Światową przekształcić swoje tereny w tętniące życiem miejsce wielu myśliwskich wypraw, w których niejednokrotnie uczestniczyli ludzie związani z europejską arystokracją. Wykorzystał on przy tym fakt, iż niemal 90% należących do niego terenów stanowiły pachnące żywicą lasy, pocięte strumieniami górskimi jary oraz wąwozy i leśne polany, gdzie żyła niezliczona ilość dzikiej zwierzyny, zwłaszcza saren i jeleni, zajęcy, dzików, żbików i rysi. Niestety w ciągu czterech lat wojennej zawieruchy (1914-1918) populacja zwierzyny łownej w okolicznych lasach dramatycznie się zmniejszyła. Ogromny wpływ na taki przebieg wydarzeń wywarły właśnie działania wojenne. To w tamtych okolicach ufortyfikowała się armia austriacka pod wodzą gen. Lisingena i broniła Rosjanom dostępu do Węgier. Nieustanny ruch wojsk, kanonady artyleryjskie i ciągła strzelanina wypłoszyły jelenie. Resztę zrobili żołnierze i kłusownicy zabijając wszystko, co nawinęło im się pod lufę karabinu. Gdy wojna dobiegła końca, a tereny należące do Groedla znalazły się w granicach państwa Polskiego, Ryszard Groedel, który był wielkim pasjonatem myślistwa, zafascynowany tradycjami polskich polowań i towarzyszących im obrzędów, w ciągu kilku lat intensywnej pracy doprowadził do tego, że już w latach 30-tych stan saren i jeleni przekroczył 3 tysiące. Dzięki takim właśnie zabiegom udało się w okresie międzywojennym utworzyć tutaj jeden z głównych ośrodków myśliwskich w kraju. Warto zaakcentować fakt, iż działalność Ryszarda Groedla wynikła wyłącznie z jego zamiłowania do tradycji myśliwskich, nie była więc obliczona na pozyskanie dochodu. Odbudowując populację w lasach zdecydował on o podzieleniu lasów okalających Skole na sześć rewirów i w każdym wybudował wygodne koliby z kuchnią, piwniczką i ubikacją. Specjalnie stworzony układ ścieżek (nawet wykutych specjalnie w skałach) ułatwiał podchodzenie do zwierzyny na odpowiednią odległość. Co za tym idzie nawet początkujący myśliwi mogli w skolskich lasach odbyć udaną wyprawę łowiecką. Bardzo ważnym faktem jest to, iż między wszystkimi stanowiskami łowieckimi oraz ambonami, istniała komunikacja telefoniczna, co wynikało z zainteresowania Greoedla wszelkimi nowościami technologicznymi, o którym już wspominałem. Rodzina Groedlow łożyła ogromne pieniądze zarówno na wyżywienie zwierzyny, jak i na wszelkie udogodnienia dla osób przybywających na polowanie do Skolego. Dlatego tez posiadali oni własną orkiestrę, która często przygrywała uczestnikom polowań. Legendarna stała się tez gościnność rodziny Gredlow, a zwłaszcza Ryszarda, który tak ukochał okoliczne lasy. Przyjeżdżające do pałacu w Skolem towarzystwo kwaterowane było gratis w specjalnie przystosowanych wygodnych pokojach. Miało zapewnioną stałą opiekę służby, wyżywienie, bibliotekę pałacową i różnego rodzaju rozrywki w postaci koncertów symfonicznych, inscenizacji teatralnych i seansów filmowych. W pałacu zaś znajdowała się okazała kolekcja trofeów myśliwskich, wystawionych tak, aby robić wrażenie na każdej nowo przybyłej osobie.


Niewątpliwie rodzina Groedlow odcisnęła wielkie piętno na okolicach Skolego, sprawiając przy tym, iż miejsce to stało się powszechnie znane wszystkim miłośnikom myślistwa. Jednak oprócz nich również Maryla Wolska, a później jej córka, Beata Obertyńska, odegrały sporą rolę w zmitologizowaniu Skolego i wprowadzeniu go do literatury polskiej. Do należącego do ich rodziny stylowego domu nad urwiskiem (Stróżka), z którego rozciągał się piękny widok na Skole i jego okolice, w lipcu i sierpniu ściągała regularnie polska bohema artystyczna i intelektualiści pochodzący głównie ze Lwowa. Byli wśród nich tacy goście jak Jan Kasprowicz – autor hymnów i rektor Uniwersytetu Lwowskiego, Władysław Bełza, który swój znany wiersz “Katechizm dziecka polskiego” dedykował właśnie najstarszemu synowi pani Maryli – Ludwikowi. Przyjeżdżali tam również rzeźbiarze i malarze, jak choćby Tomasz Dykas – autor pomników lwowskich, w tym na Łyczakowie, malarka Zofia Albinowska, która tam namalowała portret Staffa. To właśnie w Stróżce Maryla Wolska urodziła swą córkę Beatę Obertyńską (1898-1980), również wybitną poetkę, ale też aktorkę i pisarkę, która po przejściu przez łagry Sybiru i po wyjściu stamtąd z armią Andersa zmarła na emigracji w Londynie, gdzie napisała m.in. wstrząsający pamiętnik “W domu niewoli”, będący jedną z pierwszych relacji o sowieckich łagrach w literaturze polskiej. Bogactwo okolicznego runa leśnego sprawiało, iż wielu gości Stróżki opisywało letni zapach rozciągający się z okolicznych domostw, jako mieszankę pięknego aromatu wyciskanych jagód i malin. Natomiast w zapisanych wspomnieniach Beaty Obertyńskiej znaleźć można wiele opisów wypraw, w celu zbierania grzybów, czy też pięknych opisów leśnych spacerów po skolskich lasach.


Jak widać, Skole było nie tylko celem wypraw w celach łowieckich, ale dzięki panującym tam warunkom krajobrazowym, w okresie letnim spełniało ono też rolę oazy spokoju zarówno dla artystów, jak i pracowników naukowych. Dziś lata świetności miejscowość ta ma już dawno za sobą. Okazały pałac Groedlow to już jedynie ruina, która w niczym nie przypomina tego pięknego miejsca sprzed lat. Otaczające teraz Skole lasy, nadal pełne są jeleni i saren, jednak dziś już nie jest to centrum turystyki łowieckiej. Mimo upływu lat nadal warto pomyśleć o wyprawie do Skolego, aby zobaczyć pozostałości pałacu, przejść się pięknymi leśnymi ścieżkami, które nadal są tam dostępne oraz by choć na chwilę w ciszy przystanąć przy piaskowym pomniku zamordowanego kasjera, który okazał się trwać na swoim posterunku do samego końca. (źródło: https://kierunki.info.pl/szymon-wilczak-sentymentalny-przewodnik-ii-rp-skole)

 

Podsumowując wątek polowań na Kresach Rzeczpospolitej posłużę się znakomitym opracowaniem Pana Tomasza Kargola z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, który całościowo przedstwia polowania polskiego ziemiaństwa w latach 1864 - 1918.

 

ŁOWIECTWO POLSKIEGO ZIEMIAŃSTWA NA ZIEMIACH ZABRANYCH W DRUGIEJ POŁOWIE XIX WIEKU (1864–1918)
Tomasz Kargol Uniwersytet Jagielloński w Krakowie

 

Jedną z ulubionych rozrywek polskiego ziemiaństwa w XIX wieku było niewątpliwie łowiectwo. W życiu ziemian odgrywało ono ważną rolę jako hobby i składnik życia towarzyskiego. Miało to również swe odbicie w literaturze pamiętnikarskiej. Tematyka łowiecka występuje bowiem w większości pamiętników polskich ziemian z XIX i XX stulecia. Najczęściej są to wzmianki, zwięzłe opisy łowieckich doświadczeń samych pamiętnikarzy lub ich rodziny. Osobną kategorię ziemiańskiej memuarystyki stanowią wspomnienia wyłącznie poświęcone łowiectwu, jak choćby część druga wydanych drukiem wspomnień Antoniego Kieniewicza, zatytułowana „Polowania poleskie”, czy też niepublikowane wspomnienia Wacława Podhorskiego zatytułowane „Wspomnienia łowieckie”, będące podstawą źródłową niniejszego tekstu. W  artykule wykorzystano również inne pamiętniki Podhorskiego, a  mianowicie jeden z  rozdziałów wspomnień zatytułowanych „Ziemiaństwo na Ukrainie” oraz fragment części pierwszej „Mojego ostatniego wspomnienia”. Pamiętniki te zostały skonfrontowane z innymi relacjami ziemian oraz prasową publicystyką.

    
Wspomnienia Wacława Podhorskiego nie były dotychczas publikowane, czy to w całości, czy też we fragmentach, natomiast były znane badaczom dziejów ziemiaństwa na Ziemiach Zabranych (np. Daniel Beauvois, Tadeusz Epsztein czy też Mirosław Ustrzycki). Wspomnienia Podhorskiego przechowywane są w Bibliotece Jagiellońskiej. Ziemiaństwo na Ukrainie (rękopis nr 9831 III) liczy 142 karty numerowane i  nienumerowane. Z kolei Moje wspomnienia łowickie (rękopis nr 9830 III) liczą 213 kart numerowanych, w tym dwie niezapisane, oraz trzy karty nienumerowane. Zostały on spisane w 1963 roku w maszynopisie z odręcznymi poprawkami. Natomiast Moje ostatnie wspomnienie. Część I. Okres przedwojenny (rękopis nr 9832 III) zostało spisane w latach 1964–1965. Obejmuje 129 kart numerowanych i jedną nienumerowaną. Wszystkie są zmikrofilmowane.


W przypadku wspomnień Podhorskiego w niniejszej publikacji zamieszczone zostały fragmenty z okresu przed 1918 rokiem. Są one urywkiem szerszego materiału, obejmującego też okres międzywojenny. Również tematycznie prace memuarystyczne Podhorskiego poruszają inne niż łowiectwo wątki. W „Ziemiaństwie na Ukrainie” pamiętnikarz scharakteryzował sytuację społeczną i  ekonomiczną na Ukrainie, w tym w dobie rewolucji 1905 roku oraz I Wojny Światowej, polskie ziemiaństwo, jego życie codzienne i  towarzyskie, stosunek do Rosjan i ziemian z innych rozbiorów, działalność społeczną, gospodarczą, wychowanie i edukację dzieci, sytuację Kościoła katolickiego i religijność ziemian.


„Moje wspomnienia łowieckie” składały się z  dwóch części: Ukraina do 1914 roku oraz Polesie dla okresu międzywojennego. W części pierwszej Podhorski zawarł własne ogólne rozważania na temat łowiectwa, zamieścił trzy artykuły opublikowane na łamach Łowca Polskiego w latach 1936–1937 oraz swe wspomnienia z  „lat dziecinnych” i  „lat dojrzałych”. Część druga ma układ chronologiczno-tematyczny. Najpierw Podhorski opisał swoje wspomnienia z „okresu przejściowego”, czyli lat między wybuchem Wielkiej Wojny a osiedleniem się na Polesiu na początku lat 20., a następnie polowania na wilki, dziki, głuszce i drobną zwierzynę.


W  okresie międzywojennym jego teksty ukazały się w  Łowcu Polskim. Na łamach publikacji pt. „Myślistwo wschodnie”. Księga pamiątkowa łowiectwa wschodniego zamieścił artykuł „Polowanie na wilki’. W latach 60. XX wieku jego opowiadanie „Pożegnanie z  knieją” zostało wyróżnione w  konkursie literackim Łowca Polskiego.


Wacław Podhorski należał do znanej i  rozgałęzionej na Podolu, Wołyniu i Ukrainie rodziny Podhorskich, a ściślej do jednej z jej linii, tzw. lemieszczańskiej. Na przełomie XIX i XX wieku w rękach jego rodziny znajdowały się dwa majątki na Ukrainie – Lemieszczycha i  Koneła. Trzecim majątkiem w jej posiadaniu były dobra ziemskie na Polesiu, nabyte przed I Wojną Światową. Miały one być „ekwiwalentem” dla dwóch sched na Ukrainie, a jeden z braci Wacława Podhorskiego zgodził się tam zamieszkać. Sam Wacław Podhorski nie chciał się tam przeprowadzić, ponieważ kraj wydawał mu się „smutny i  beznadziejny”. Dobrami tymi były majątki Chinocza (Chinocze, Chinicze, Chinowicze, Chynocha, Hyncha) i Radyżów (Radyczów).

 
Wacław Podhorski przejawiał typowe dla polskiego ziemiaństwa kresowego zainteresowania intelektualne i artystyczne. Oprócz wspomnianych już pasji łowieckich interesował się sztuką i podróżami.


Drugim, obok wspomnień, cennym źródłem informacji o łowiectwie w zaborze rosyjskim jest prasa specjalistyczna, reprezentowana przez Łowca Polskiego oraz kalendarze łowieckie.

Bazując na ziemiańskich wspomnieniach oraz prasie, odtworzyć można myśliwskie pasje kresowego ziemiaństwa na tzw. Ziemiach Zabranych (Litwa, Białoruś, Ukraina). Istotną rolę w  polowaniach odgrywały warunki przyrodnicze. Na Podolu i  Ukrainie brakowało dużych kompleksów leśnych. Na Ukrainie rozwój rolnictwa, zwłaszcza uprawa buraka cukrowego, prowadziły do trzebienia lasów. W drugiej połowie XIX wieku przeważały tam pola uprawne. August Iwański junior wspominał: „Były to dawne Dzikie Pola. Za moich czasów nie było już na nich stepów i wszystkie one zostały »złamane« przez pługi i włączone do gospodarstw rolnych. Lasy były rzadkie i wyłącznie »czarnoleśne«”. Drzewostan tworzyły przede wszystkim drzewa liściaste, dęby, lipy, graby, klony, jesiony i wiązy. Drzewa iglaste były rzadkością.


Powyższe informacje znajdują potwierdzenie w relacji Wacława Podhorskiego: „A lasów już wówczas na Ukrainie było mało. Pozostawały jeszcze gdzie nie gdzie nikłe resztki dawnych. Dziwnym zbiegiem okoliczności w okresie mego dzieciństwa mieszkaliśmy w okolicy, gdzie zachował się jedyny w swoim rodzaju, a w każdym razie w Europie rezerwat dziewiczego lasu. Podobno zachowały się tam takie gatunki ptactwa, które dawno już wyginęły w innych miejscowościach, tak że nawet ściągało to badaczy ornitologów z innych krajów Europy”.


Konsekwencją niszczenia lasów na Ukrainie było zagrożenie wyginięciem niektórych gatunków zwierząt, jak np. żbika. Jak pisał w 1898 roku Łowiec Polski: „Przed laty 20 żbika często można było spotkać w leśnych powiatach Podola (lityńskim i latyczowskim), dziś po wyrąbaniu znacznej ilości lasów, należy on do rzadkości fauny miejscowej”. Zagrożone wyginięciem były również wilk, co wspominał Wacław Podhorski: „Kraj ten wówczas bezleśny, stepowy, przeszedł dość szybką ewolucję zamiany na użytki rolne nieuprawnych jeszcze stepów. Bodźcem dla tej reformy był rozwój przemysłu rolnego. Początkowo rozsiane po kraju gorzelnie, młyny i olejarnie, zostały wyrugowane przez spontanicznie rozwijający się przemysł cukrowniczy. Taka zamiana resztek stepów i lasów na użytki rolne musiała wpłynąć na zlikwidowanie wilków, jedynej wówczas zwierzyny. Utraciła ona ostatnie miejsca lęgowe, jakimi były owe resztki stepów i lasów. A stepy te, które zachował każdy większy majątek jako pastwiska, na tej bujnej ukraińskiej ziemi porastały taką roślinnością, że z głową się w nich chowałem jak w dżungli, gdy jako dziecko na kucyku polowałem z chartami na zające. Miały wobec tego wilki dobre miejsca lęgowe i do czasu ich zlikwidowania dość licznie się trzymały w tych resztkach stepów”. Gdy w zimie wobec braku kolei ogromne przestrzenie przebywaliśmy końmi, nie było prawie wypadku, by nie spotkać włóczących się wilków. Trzymały się one zawsze w przyzwoitej odległości, nigdy w większe stada się nie gromadziły, więc i strzelba, która zawsze w sankach była przy tych ekspedycjach, nigdy nie miała pola do popisu”.

    
Z upływem czasu jednak i na stepach wilki nie były bezpieczne. Znów oddajmy głos Wacławowi Podhorskiemu: „Za moich już lat dojrzałych aspekt polowań na Ukrainie zupełnie się zmienił. Po zaoraniu ostatnich stepów wilki nie mające gdzie się lęgnąć wyniosły się z tego kraju i gdy po studiach rozpocząłem samodzielne życie, to właściwie zastałem pod względem łowieckim kompletną pustynię”. Wytępienia wilka odnotowywano w innych majątkach. Nadleśniczy dóbr sławuckich H. Herrmann w 1899 roku w korespondencji do Łowca Polskiego pisał, iż ostatnie dwa zabił w 1885 roku, a od tego czasu jeden pojawił się w 1893 roku, lecz został wytropiony i zastrzelony.


Polowania, a przede wszystkim zmiany w rolnictwie – przejście z roślin nasiennych na okopowe – wpłynęły na zmianę siedlisk kuropatw, a  tym samym spadek populacji tego gatunku na Ukrainie. W relacji Wacława Podhorskiego: „O tych ilościach tych ptaków, któreśmy mieli za czasów mego dzieciństwa, nikt dziś nie może mieć wyobrażenia. Ten stan trwał do końca zeszłego wieku. Systematycznie ich ubywało i w pierwszej dekadzie obecnego stulecia, prawie doszczętnie zniknęły”.


O  wiele bogatsze w  lasy i  zwierzynę łowną natomiast były Polesie i  Litwa. W przypadku tej pierwszej krainy łowieckie wędrówki utrudniały warunku krajobrazowe. Jak pisał Edward Orda: „Unin – to prawdziwe Polesie, odległe o 80 wiorst od Kijowa a położone w kącie między Prypeciom i Dnieprem. Rok temu dojazd tam, szczególnie na wiosnę, był prawie niemożebny z powodu przepraw przez rzeki i błota po niemożliwych mostach i groblach, na których topiły się konie i grzęzły bryki. Obecnie posypano wyborne groble, droga stała się dostępną i wcale dobrą”. Wacław Podhorski kilkakrotnie jeździł na Polesie, aby zapolować na łosie, których przedtem nigdy nie widział, ale bez rezultatu. Łosie występowały w tamtejszych lasach, ale nie udało mu się dojść do strzału.


Doskonałe warunki do polowań panowały w dobrach Kieniewiczów w Dereszewiczach na Polesiu. Lasy obfitowały w  niedźwiedzie, wilki, dziki, łosie i głuszce. Jak wspominał Antoni Kieniewicz: „Toki głuszcowe w lasach dereszowicko-borynickich były znane w całej Polsce. Co roku we wszystkich pismach myśliwskich były sprawozdania i opisy odbytych u pp. Kieniewiczów polowań wiosennych z podaniem ilości zabitych śpiewaków. Marzeniem myśliwych, pozbawionych wiosennych polowań, było dostać się w nasze strony i uzyskać do nas zaproszenie. W żadnych dobrach poleskich nie było świetnych i licznych, i to z każdym rokiem liczniejszych, tokowisk jak u nas”.

Niezależnie jednak od uwarunkowań krajobrazowych, posiadania mniejszych lub większych kompleksów leśnych, polowania stanowiły jedną z najważniejszych form spędzania wolnego czasu przez ziemian kresowych, czy to na bogatej w lasy Litwie lub na rolniczej Ukrainie. W dobrym tonie było zapraszać sąsiadów na polowanie, czy też uczestniczyć w organizowanych przez rodzinę czy znajomych. Zamożne rodziny zapraszały po kilkudziesięciu gości, mniej bogate ograniczały polowania do kilku lub kilkunastu „strzelb”. Polowania były generalnie męską rozrywką, ale zdarzało się, że uczestniczyły w  nich kobiety, raczej jako obserwatorki. Potwierdza to pamiętnikarska relacja Wacława Podhorskiego: „Jako dodatkowy rodzaj polowań, uprawiany przeważnie przez młodzież i nas dzieci, to były polowania z chartami na zające i lisy. Wszystkie te opisane rodzaje polowań uprawiane były wyłącznie przez mężczyzn, bo panie z generacji mojej babki i matki nigdy w nich udziału nie brały”. Z upływem czasu zmieniały się obyczaje i dopuszczano kobiety do polowań. W polowaniu w Leśkowej u Tadeusza Dachowskiego w  styczniu 1910 roku uczestniczyły dwie panie, które „mimo silnego mrozu towarzyszyły panom przez cały dzień polowania”.

Maria Tarnowska z dwoma dzikami upolowanymi w Kosobudach. ordynacja zamojska 1938 r.

Drugim czynnikiem mającym wpływ na polowania były przepisy prawne. W 1775 roku Katarzyna II wydała ukaz, w którym zniesiono regalia i prawo polowania władców w całym państwie. W ten sposób państwo zrzekło się swych praw zwierzchnich do polowań. Polowanie nie podlegało żadnym ograniczeniom, w tym także w lasach państwowych. Sytuacja ta niekorzystnie odbiła się na zwierzostanie w Rosji, dlatego w 1892 roku weszła w życie ustawa łowiecka. Wprowadzała ona pozwolenie na polowanie, okres ochronny zwierząt, dzierżawę polowań, zasady posługiwania się przyrządami myśliwskimi.


W 1913 roku toczyły się prace nad jej zmianą. W opinii Wacława Podhorskiego:
„O ile prawo pruskie było srogie, bezwzględne i  rygorystycznie przestrzegane, to rosyjskie było łagodne, liberalne i mało przestrzegane. Nie wymagano regestracji żadnych obwodów łowieckich, bo te nie istniały. Nie było żadnego przymusu prowadzenia gospodarki łowieckiej na własnych terenach, lub wydzierżawienia niezagospodarowanych terenów. Naruszenie praw łowieckich nie było przestępstwem, a wykroczeniem. Każdy musiał swych praw dochodzić i pilnować. Psy wolno było strzelać tylko bezpańskie. Zabicie psa myśliwskiego, włóczącego się po chronionym terenie, groziło kryminałem. Żadnym władzom nie potrzeba było zgłaszać ani terminu polowania, ani tym bardziej zaproszonych gości. Było nie do pomyślenia, by ktokolwiek w trakcie polowania sprawdzał posiadane przez nich karty łowieckie i pozwolenia na broń. Te ostatnie zresztą władze wydawały bez żadnych formalności i automatycznie je prolongowały. Jedyną przeszkodą do otrzymania zezwolenia na broń był brak prawomyślności”.

    
Polowania odbywały się w trzech etapach. Otwarcie sezonu łowieckiego następowało w dniu św. Huberta, czyli 3 listopada. Łowy były również składnikiem celebrowania świąt Bożego Narodzenia. Typowo ziemiańskim zwyczajem były polowania w wigilijne przedpołudnia. Wierzono, że udane łowy wigilijne zapewnią pomyślność w nadchodzącym roku. Po polowaniu spożywano późniejsze niż zwykle śniadanie, oczywiście postne. Polowania urządzano również między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem. Trzeci sezon myśliwski odbywał się latem, w lipcu i sierpniu oraz na początku września.


Na ziemiach polskich do najsłynniejszych zaliczały się polowania u Dzieduszyckich w  Poturzycy, Potockch w  Łańcucie, Tarnowskich w  Dzikowie. Na Ziemiach Zabranych organizowano polowania u  Potockich w  Antoninach, Rzewuskich w  Wierzchowni, Radziwiłłów w  Dawidgródku, Sanguszków w Sławucie, Kieniewiczów w Dereszowiczach. Ziemie Zabrane wyróżniały się wyjątkowymi rodzajami polowań. „Na Litwie nie znają prawie (wyjątki są rzadkie) polowań z naganką: polują tu, prawie wyłącznie, z ogarami, czasem z chartami, ale to już bardzo rzadko; więcej rozpowszechnione są dotąd polowania z chartami na Ukrainie i Podolu” – pisał na łamach „Łowca Polskiego” anonimowy korespondent.

Polowanie z ogarami

Polowanie z chartami

Jedynie w kręgach arystokracji występowały elitarne polowania typu par force, polegające na gonitwie myśliwych za zwierzyną, tropioną przez kilkadziesiąt psów. Ta forma polowania wiązała się z galopadą, pokonywaniem przeszkód terenowych i dużych odległości. Towarzyszyła mu specyficzna obyczajowość, strój, a  nawet muzyka. Polowania par force dzieliły się na dwa rodzaje. Francuskie polegały na dopadnięciu zwierzyny, a fanfary obwieszczały poszczególne etapy polowania. Angielskie preferowały jazdę konną, a fanfary odgrywano na końcu. Istotnym składnikiem polowań par force był udział służby, strój (czerwone rajtroki, czyli surduty do jazdy konnej, białe bryczesy, czarne buty z żółtymi wyłogami, czarne cylindry), używanie jako myśliwskich trąb wielkich rogów o dwóch zawojach przewieszanych przez ramię. Na ziemiach polskich pierwsze polowania par force miały miejsce w dobrach łańcuckich Potockich około 1841 roku. Tam też odbywały się najdłużej, bo aż do listopada 1943 roku. Za przykładem Łańcuta ten typ polowań przyjął się w innych majątkach polskiej arystokracji. Na Ziemiach Zabranych do najsłynniejszych parforsów zaliczały się polowania polowanie par force zorganizowano w 1884 roku, a ostatnie w 1918 roku.

Uczestnicy polowania par force w Antoninach Potockich

Najczęściej jednak polowano na zające, sarny, lisy i dziki. Wyjątkowy charakter miały polowania na niedźwiedzie. Te ostatnie odbywały się na Litwie i Polesiu. Antoni Kieniewicz wielokrotnie w swych wspomnieniach przytaczał opisy polowań na tego zwierza. Również w prasie łowieckiej pojawiały się dość często opisy łowów na niedźwiedzie. Przykładowo zimą 1907 roku w Mierzewie u hr. Leona Łubieńskiego w  guberni mohylewskiej odbyło się polowanie na niedźwiedzie z udziałem hr. Władysława Zamojskiego. Upolowano dwie sztuki, które przywieziono do Warszawy w celu wypchania. W 1912 roku urządzono polowanie na niedźwiedzia u ks. Karola Radziwiłła na Mińszczyźnie.

Z polowań na dziki słynęła ordynacja dawidogródecka. W czasie tylko jednego, pięciodniowego, polowania w lutym 1910 roku upolowano 104 sztuki, a we wcześniejszych ubijano nawet około 150 dzików.

Odrębny charakter miały polowania na wilki. Jak wspominał Wacław Podhorski na Ukrainie: „Za moich lat dziecinnych jedyna zwierzyna, na którą polowano na tych stepach ukraińskich, to były wilki. Polowano na nie metodami, które pewno od wieków uprawiano – obrzucając opolowane ostępy sieciami. Każdy majątek posiadał ogromne ilości takich sieci, a gdy rozpoczynał się sezon polowań, to zjeżdżało się całe sąsiedztwo ze swoimi sieciami, psami, dojeżdżaczami i po opolowaniu jednego majątku gremialnie wyruszało dalej i opolowywało całą bliższą i dalszą okolicę”. W innym swym pamiętniku Podhorski opisał, w jaki sposób wykorzystywano wspomniane sieci w polowaniach na wilki: „Zjeżdżało się dużo sąsiedztwa, każdy przywoził ze sobą kilka furmanek sieci. Cały las dookoła obrzucało się tymi sieciami. Po środku rozstawiali się myśliwi. Puszczało się do środka kilka sfor specjalnie do tego zaprawionych ogarów i dopiero rozpoczynało się polowanie, a właściwie rzeź, bo nic już z tego ujść nie mogło. Ilość zwierzyny, która mogła wyjść przed zaciągnięciem sieci, była przeważnie żadna, bo te sieci zaciągali specjalni dojeżdżacze, którzy od szeregu lat to robili. Poza tym zwierzyna nie bardzo miała gdzie się chronić, bo czuła się bezpieczna jedynie w tym mateczniku w którym była osaczona. Pamiętam polowania, na których padało po kilkanaście wilków i sporo lisów, bo innej drobnej zwierzyny było tak mało, że nie wchodziła w rachubę. Jest to zrozumiałe, była ona wyniszczona przez wilki i lisy”.


Inną metodą polowania na wilki były łowy z chartami. Polegały one na tym, że starano się zmęczyć odbitego od stada pojedynczego wilka, psy zmęczonego zwierza osaczały, nie pozwalały mu umknąć, powalały na ziemię, a wtedy podjeżdżali myśliwi, którzy starali się brać wilka żywcem, jeden trzymał go za uszy, a drugi kneblował i krępował.


Spośród łowów na ptactwo do najpopularniejszych należało polowanie na kuropatwy, bażanty, cietrzewie. Było to tzw. polowanie z rozjazdem, czyli z siecią. Wacław Podhorski pozostawił szczegółowy jego opis: „Z najmłodszych lat pamiętam wyprawy w których my jako dzieci zawsze braliśmy udział. Było to polowanie z »rozjazdem«. Rozjazd była to sieć o powierzchni około dwudziestu metrów kw. Brało się wyżła i jak tylko zrobił stójkę, nakrywało się go tą siecią i zawsze z pod niej wybierano kilka sztuk żywych przepiórek. W ten sposób łapano ich setki, które przetrzymywano w specjalnym pomieszczeniu. Była to na równi z koszami na rybę żywa spiżarnia na zimowe miesiące”.

Na ptaki polowano również z  psami i  bronią palna. Pierwszym trofeum Wacława Podhorskiego była przepiórka, ustrzelona z  prawdziwej strzelby myśliwskiej. Oczywiście w  ten sposób polowały nie tylko dzieci i  młodzież, ale dorośli i doświadczeni myśliwi. W kwietniu 1899 roku hr. Władysław Potocki w Małcie upolował jednego ranka cztery ptaki, a do piątego bezskutecznie podchodził. Z kolei w Nieświeżu ks. Janusz Radziwiłł i hr. Andrzej Zamoyski upolowali jednego dnia aż 20 ptaków. Strzelane do dzikich ptaków nie było łatwe, więc dowodem wysokich umiejętności łowieckich, „szykiem” – jak wspominał Wacław Podhorski – było przyniesienie tylu przepiórek, ile zabrało się naboi na polowanie.  Zimą, kiedy zamarzały akweny, urządzano polowania na dropy, ptaki, które rzadko zjawiały się na Ukrainie i były trudne do podejścia, a „jedynie na gładkiej powierzchni lodowej nie mogły się poruszać szybko i można było je zestrzelić”.

Organizowanie polowań nie było możliwe bez udziału służby dworskiej i leśnej, naganiaczy, szczwaczy, strzelców, tropicieli zwierzyny, gajowych, leśniczych i nadleśniczych. Niezwykle cenieni byli ludzie bardzo dobrze znający lasy i obyczaje zwierząt, jak choćby Michiej, mieszkający przy dworze Wańkowiczów, który potrafił zbudować pułapkę na wilki, wytropić łosia i niedźwiedzia, rozkopać norę lisa i borsuka, zastawić wnyki na jastrzębie, sporządzić trutki na lisy, odszukać lęgowiska ptaków, rozplanować obławę. Ów „leśny człowiek” – jak go nazywał Melchior Wańkowicz – „był kiedyś leśnikiem, kradł, pił i  strzelał do zwierzynę. Wydalony – był jednak nieodzowny ze względu na wielką znajomość obyczaju zwierza”.

 W opinii Wacława Podhorskiego: „Łowiectwo z moich lat dziecinnych było przeważnie imprezą zbiorową. Mówię tu naturalnie o  wielkich łowach, które miały zupełnie swoisty charakter. Były one organizowane trochę na wzór średniowiecznych ekspedycji wojennych, pełne wyrzeczeń, jeżeli chodzi o  wygody dnia codziennego, z noclegami w namiotach, z jedzeniem ze wspólnego kotła, wymagały dużej tężyzny fizycznej, której wówczas nikomu nie brakowało. Miały one posmak wielkiej przygody, były oderwaniem się i odprężeniem od kłopotów dnia codziennego, których między Bogiem a prawdą w owych czasach było niewiele, wyładowaniem nadmiaru energii, zmagazynowanej wygodami beztroskiego życia ówczesnego i starciem pewnego nalotu zniewieściałości, który dzięki temu wygodnemu życiu coraz częściej zaczynał się przewijać”.


Polowaniom towarzyszył szereg zwyczajów. Na zakończenie ogłaszano króla polowania, czyli myśliwego, który upolował najwięcej zwierzyny, oraz rozkładano upolowana zwierzynę („pokot”).


Z  upływem czasu zmieniał się charakter polowań. W  drugiej połowie XIX stulecia stawały się one raczej okazją do spotkań towarzyskich z udziałem ludzi spoza ziemiańskiego środowiska, a nawet rosyjskich urzędników, czy też jedną z form rozrywek. Nad tymi zmianami ubolewał również Wacława Podhorski: „Wszelkie ekspedycje łowiecki z namiotami i kuchniami dawno przeszły do historii, a rozpoczęły się inne, też trwające tygodniami z jednego proszonego polowania na drugie. Zmieniły one w dużej mierze cały aspekt życia towarzyskiego. Dawniej u nas gości nikt nie zapraszał. Nigdy nie wiadomo było, wielu ich może przy jakieś okazji zjechać, a że wymagań wielkich nie było, dom zawsze był przygotowany na przyjęcie każdej ilości. Ale czasy się zmieniły. Goście zaczęli stawiać wielkie wymagania, a  osobny pokój i łazienka były prawie konieczne. Toteż domy musiały się liczyć z możliwością przyjmowania jednocześnie ograniczonej ilości gości i zapraszanie stało się życiową koniecznością. Jesienny i zimowy sezon myśliwski upodobnił się raczej do sezonu karnawałowego, bo wszystkie te polowania zostały połączone z zebraniami towarzyskimi, naturalnie z  paniami z  obowiązkowymi wieczorowymi strojami i  tańcami. Naturalnie takie polowania utraciły wszelkie cechy dawniej wymaganej tężyzny i w ogóle jakiegokolwiek łowiectwa. Zostaliśmy zredukowani do roli nie myśliwych, a  tylko strzelców i bawidamków”.


Polowaniom towarzyszyły spotkania towarzyskie, obiady, bale i  koncerty. Jako przykład niech posłuży opis imprez towarzyszących polowaniu w majątku Wężowszczyzna Żórawskich w guberni wileńskiej w grudniu 1911 roku. Zjazd łowców z guberni wileńskiej, grodzieńskiej, mińskiej i z Warszawy rozpoczął się kilka dni przed polowaniem i trwał przez tydzień. Po polowaniu odbył się tam „magnacki, lukullusowy” obiad, a następnie bal, przerwany koncertem gry na pianinie pani Żórawskiej i pokazem śpiewu panien. „Tak się zawsze bawimy i polujemy u państwa Żórawskich. Bo takiego polowania i takiej serdecznej gościnności nigdzie nie ma” – kończył swą relację Stanisław Kolesiński.


Polowania były też okazją do załatwiania różnych rodzinnych spraw i  bieżących interesów. Gdy w  1887 roku w  Dereszowiczach odkryto niedźwiedzia, rodzice Antoniego Kieniewicza postanowili zorganizować polowanie: „Mamie chodziło głównie, by skorzystać z  pretekstu i  moc zabawić trochę Isię, zapraszając paru młodych ludzi, którzy bywali u mamy w Warszawie. Ojciec postanowił zrobić przyjemność dobremu bardzo myśliwemu hr. Adamowi Platerowi, prezesowi Wileńskiego banku Ziemskiego, od którego zależało przeprowadzenie pewnej ważnej sprawy w tym banku”. Hieronimowi Kieniewiczowi nie udało się zrealizować swych planów, ponieważ niedźwiedź nie został zastrzelony przez hr. Platera, a to chodziło gospodarzowi, lecz właśnie przez niego samego.


Na polowania zapraszano znane i cenione osobistości, artystów, przebywających w okolicy ziemian z innych dzielnic Polski. W 1901 roku w pięciodniowym (24 lutego–1 marca) polowaniu w Poturzycy uczestniczył Henryk Sienkiewicz, zaproszony przez ordynata hr. Tadeusza Dzieduszyckiego. Sienkiewicz goszczony był przez rodzinę Tyszkiewiczów i brał udział w polowaniach w ich dobrach na Litwie.

Czwarty z lewej Henryk Sienkiewicz

Polowanie z udziałem Henryka Sienkiewicza. Siedzi na saniach z lewej strony

Henryk Sienkiewicz podczas biesiady na polowaniu. Siedzi jako piąty za stołem od lewej strony

Wyjątkowy charakter zawsze miały polowania z udziałem władców i przedstawicieli panujących rodów. Ordynat łańcucki Alfred Antoni Potocki kilkakrotnie gościł u siebie z okazji polowań następcę austriackiego tronu arcyksięcia Franciszka Ferdynanda z małżonką. Na Ziemiach Zabranych wyjątkową rangę miało polowanie u Branickich w Białej Cerkwi jesienią 1860 r., ponieważ zostało ono zorganizowane jako uświetnieni pobytu Cara Aleksandra II. Jak wspominał Zygmunt Kotiużyński: „Polowanie samo, jak się zdaje, nie zupełnie się udało. Napędzono i nazwożono do lasu tyle różnego zwierza: zajęcy, sarn, lisów; w lesie miały być pozawieszane sznury, a na nich kolorowe sukna, których powiewem zwierzyna miała być pędzona na stanowiska, przeznaczone dla Cesarza. Cesarz,  który dał kilka strzałów, powiedział podobno: „nagnannaja achota, napędzona zwierzyna! i strzelania zaprzestał”.

Z  kolei u  ks. Antoniego Radziwiłła w  Nieświeżu w  1886 roku uczestniczył w polowaniu pruski następca tronu, przyszły Cesarz Wilhelm II. Radziwiłłowie, tak jak Braniccy, starannie przygotowali łowy, chcąc, aby kronprinz upolował niedźwiedzia. I tu podobnie jak w Białej Cerkwi plany te spaliły na panewce – niedźwiedzia zastrzelił ks. Maciej Radziwiłł ku zaskoczeniu gospodarzy i gościa.


W przypadku części ziemiaństwa łowieckie zainteresowania wykraczały poza granice własnych i sąsiednich dóbr. Ziemianie czytali czasopisma o tematyce łowieckiej i pisali na ich łamach, zwłaszcza ukazujących się w zaborze rosyjskim, takich jak Jeździec i Myśliwy, Łowiec Polski (znany był też galicyjski Łowiec). Popularną lekturą były również kalendarze, np. Kalendarz Myśliwski.


Ziemiaństwo z  Ziem Zabranych kolekcjonowało w  swych pałacach trofea myśliwie oraz prezentowało je na najważniejszych wystawach łowieckich w zaborze rosyjskim, a mianowicie w 1899 roku i w 1912 roku również w Warszawie.


W czerwcu 1899 roku na pierwszej warszawskiej wystawie łowieckiej hr. Stanisław Czapski otrzymał złoty medal za wspaniałe poroże łosia, upolowanego w majątku Hancewicze w guberni mińskiej. Na tej samej wystawie wyróżniono ks. Jerzego Radziwiłła za kolekcję łopat łosich i za parostki rogacza z  Nieświeża, hr. Ksawerego Branickiegp za parostki rogacza z Kumejek na Ukrainie i za kolekcję poroży zwierząt syberyjskich.

Wystawa łowiecka w Lwowie 1936 r. - fragmenty ekspozycji. Stoisko hrabiego Zdzisława Tarnowskiego

Wystawa łowiecka Lwów 1936 r. - fragmenty ekspozycji Jerzego Lubomirskiego

Wystawa łowiecka Lwów 1936 r. - fragmenty ekspozycji. Zbiór księcia Jerzego Lubomirskiego z Rozwadowa

Wystawa łowiecka Lwów 1936 r. - fragmenty ekspozycji. Zbiory hrabiego Romana Potockiego

Wystawa łowiecka Lwów 1936 r. . Fragment stoiska baronów Groedlów. Tablica przedstawiająca rewiry łowieckie dóbr w Skole

Wystawa łowiecka Lwów 1936 r.

Wystawa łowiecka Lwów 1936 r. - fragmenty ekspozycji

Wystawa łowiecka Lwów 1936 r.  - fragmenty ekspozycji

Jedną z form ziemiańskich zainteresowań były podróże zagraniczne, w tym do Afryki czy Azji. Celem takich wojaży były m.in. polowania na egzotyczne zwierzęta. Słynął z nich hr. Józef Potocki, który kilkakrotnie przebywał w Afryce i zwiedził Indie oraz Cejlon. Słynnym podróżnikiem był też Konstanty Podhorski, który był w obu Amerykach, a na Alasce upolował białego niedźwiedzia. Popularnym kierunkiem łowieckich podróży była Rosja. Leon Lipkowski polował na Kaukazie, zaś na niedźwiedzie polowali Józef Potocki w guberni wołogodzkiej w północnej części europejskiej Rosji oraz hr. Adam Rzewuski w tajdze w guberni ołonieckiej (gubernia granicząca na zachodzie z Finlandią i jeziorem Ładoga, a na północy z gubernią archangielską).

Hrabia Józef Potocki - myśliwy i podróżnik

Konstanty Podhorski upolował na Alasce białego niedźwiedzia

Hrabia Adam Rzewuski

Hrabia Adam Rzewuski był ziemianinem, oficerem i pisarzem. Pozostawił po sobie pokaźny zbiór fascynujących opowiadań myśliwskich i dzięki temu stał się hetmanem polskiej literatury pięknej.


Adam Witold Rzewuski urodził się w 1869 roku w rodzinnym majątku Pohrebyszcze. Jego ojciec był carskim generałem i właścicielem majątków Wierzchownia i Pohrebyszcze. Pałac w Wierzchowni posiadał 30 pokoi, salę balową ze szklanymi drzwiami, a ściany jego od wewnątrz dekorowały wykwintne płaskorzeźby. Honoré de Balzac, odwiedzając w Wierzchowni Ewelinę Hańską, powiedział: „Nie wiedziałem, że Pani posiada Luwr”. Do właściciela majątku należało również 21 tys. akrów ziemi i 3 tysiące dusz – czyli chłopów pańszczyźnianych.

Myśliwi przed pałacem w Wierzchowni

Z lewej Adam Rzewuski

Drugi z lewej Adam Rzewuski

Udział młodzieży w  polowaniach był ważnym składnikiem ziemiańskiego domowego wychowania. Tradycje łowieckie przekazywano z pokolenia na pokolenie. Tak też było w rodzinie Wacława Podhorskiego: „Najważniejszy czynnik, który zadecydował o  moim zamiłowaniu do łowiectwa, to bezpośrednie moje otoczeni, bo i ojciec mój i dziad macierzysty byli zawołanymi myśliwymi. O dziadzie moim przytoczę historię, którą mi sam zresztą opowiedział. Gdy się żenił i  w posagu jego żona miała dostać majątek Horodnicę, przyszły jego teść, który nie był myśliwym i  dość krytycznie zapatrywał się na amatorstwo przyszłego zięcia, zapytany przez swego przyjaciela, czy jest zadowolony z wyboru, który jego córka zrobiła, machnął tylko ręką, a że miał zwyczaj mówić po rusku, gdy był z czegoś niezadowolony, powiedział: „Benuś za perepełyciu widdast Horodnicu” (Benuś za przepiórkę odda Horodnicę)". Co do mego ojca, to też mi nieraz mówił, że miał w życiu dwie namiętności – polowanie i książki. Obie zresztą po nim odziedziczyłem”.


W ziemiańskich dworkach i magnackich pałacach utrzymywano sporo broni, w tym myśliwskiej. Łowieckie pasje wymagały posiadania broni różnego rodzaju, zarówno palnej (dubeltówki, sztucery), jak i białej (kordelasy itd.). W akcesoria myśliwskie zaopatrywano się w specjalnych sklepach, na przykład w Warszawskiej Spółce Myśliwskiej. Ziemiaństwo kresowe mogło kupować jej asortyment za pośrednictwem katalogów albo na miejscu w czasie pobytu w Warszawie. Ciekawy opis takiej wizyty przedstawił Antoni Kieniewicz w swych wspomnieniach: „Korzystając, że byłem sam w Warszawie, wziąłem większą kwotę gotówki, postanowiłem bowiem sobie samemu po wielu już latach wstrzemięźliwości zrobić wielki prezent. Poszedłem wiec do sklepu Spółki Myśliwskiej, na ul. Królewskiej w gmachu Zachęty, i zacząłem przeglądać, przymierzać, dobierać przeróżną broń myśliwską. Wśród personelu Spółki miałem wielu dobrych znajomych, między innymi prezesem Spółki był Stanisław Lilpop, zięć doktora Stankiewicza. Przyjeżdżał z teściem swoim raz jeden do Dereszewicz na letnie polowanie i od niego dostałem psa Boja, wyżła niemieckiej rasy. Dopomógł mi Lilpop w wyborze broni. Nabyłem piękną bardzo strzelbę dwunastkę belgijskiej firmy „Lebeu”, istne marzenie, nazwałem ją Kochaneczką. Jakże się świetnie z niej strzelało na polowaniach letnich, a ile strąciło się starych kogutów na tokach głuszcowych. Druga broń, którą równocześnie nabyłem, był to sztucer dwustrzałowy średniego kalibru, firmy „Heim”, niemiecki, bardzo lekki i składny, jak zaleta broni. Wielce mi się przysłużył w moich precyzyjnych strzałach do grubego zwierza. Uszczęśliwiony byłem z tego nabytku, jakkolwiek wykosztowałem się należycie na dwa sobie samemu ofiarowane prezenty. Za strzelbę zapłaciłem 450 rubli, za sztucer 300 rubli, czyli razem 750 rubli. Suma bardzo poważna i piechotą nie chodzi. Do tej kwoty dochodzą jeszcze koszty drobniejsze: futerały, kuferki i inne. Tyle wydanej gotówki, a  przecież mam: żonę i  trzech synów na utrzymaniu. Może dostanę burę od mojej małżonki za rozrzutnictwo. Takie mi przychodziły myśli do głowy w drodze powrotnej, leżąc wygodnie sam jeden na ławce na przedziale pierwszej klasy”.

Myśliwski pokoj Romana Potockiego w Julinie

Broń i myśliwskie akcesoria zdobiły pokoje w szlacheckich dworkach i magnackich pałacach. W kancelarii ojca Antoniego Kieniewicza w Dereszewiczach broń myśliwska znajdowała się „w rogu przy szafie”. Gabinety ziemian zdobiła nie tylko militaria, ale też akcesoria myśliwskie, obrazy z motywami łowieckimi, skóry i poroża, jak choćby w pokoju ojca Stanisława Stempowskiego w Hucie Czenielowieckiej: „Na szarym dywanie wyobrażającym stado jeleni w lesie wisiała strzelba i przybory myśliwskie. Nad głową na ścianie wisiał sztych wyobrażający patrona ojca, św. Huberta, klęczącego z łukiem w ręku przed jeleniem wypadającym z lasu, z krzyżem między rogami. Przy łóżku rozesłana była wilcza skóra, na której sypiał Hektor”.


W Kałużycach Wańkowiczów był specjalny pokój z bronią, w którym przechowywano różne rodzaje broni myśliwskiej, od powstańczych pistonówek po nowoczesny sztucer z lunetą, broń białą oraz inne myśliwskie akcesoria.


We dworze Tadeusza, bohatera „Ulany” Kraszewskiego, też nie zabrakło broni myśliwskie: „W pokoju ojca tenże porządek: strzelba na haku, torby i trąbki, kalendarz na sznurku, wyschły kałamarz na stoliku, na którym leżał zegar kieszonkowy z pieczątką herbową, woreczek zielony od pieniędzy i tabakierka z konchy”. Polowanie i broń myśliwska były dla wielu ziemian ważnymi elementami ich życia. Broń myśliwska była niezbędnym atrybutem młodego ziemianina. Do wielu ziemian mogą pasować wersy Pana Tadeusza:


Kto z nas lat nie pomni, gdy młode pacholę,
Ze strzelbą na ramieniu świszcząc szedł na pole,
Gdzie żaden wał, płot żaden nogi nie utrudza,
Gdzie, przestępując miedzę, nie poznasz, że cudza!

 

Tadeusz, bohater Ulany, nie rozstawał się ze strzelbą, po wczorajszym polowaniu „…porwał się z łóżka, przetarł oczy i poprawiwszy na kominie wygasły ogień, usiadł do herbaty przygotowanej przez Jakuba, sposobiąc się wyjść znowu ze strzelbą sam jeden, jak zawsze”. Jarosław Iwaszkiewicz wspominał lato 1912 roku, spędzone po maturze w majątki swego szkolnego kolegi: „Okolice Smołówki były prześliczne, po całych dniach włóczyliśmy się ze strzelbą, Ceś bardzo lubił polowanie”.


Melchior Wańkowicz od dzieciństwa miał kontakt z bronią myśliwską: „Miałem jednorurkę pistonówkę dziwerowaną o lufie ośmiogranej. Ojca z niej pono uczono strzelać, uczono też jakichś stryjów pobocznych linij i starszych braci. Z flintą odbywałem cudowne wyprawy w głąb »czarnego lądu« albo »pampasów«, albo »dżungli«”.


Wielu młodych ziemiańskich synów z niecierpliwością czekało na swą pierwszą strzelbę i myśliwską inicjację. W kręgach ziemiańskich broń była popularnym prezentem gwiazdkowym. Przekazanie broni młodzieży wiązało się też z odpowiednią jej edukacją, co mocno zaakcentował w swych wspomnieniach Wacław Podhorski: „Pierwsza i najważniejsza zasada, to nie dawać nigdy dziecku broni małokalibrowej, jako zabawki. Skłania go to do bezmyślnego zabijania niewinnych stworzeń, co przeczy wszelkim zasadom kultury łowieckiej. Każden z nas otrzymał normalną broń myśliwska, gdy tylko był zdolny udźwignąć. Taką bronią mogliśmy się posługiwać wyłącznie za pozwoleniem i w obecności starszych i samo przez się nie wolno było strzelać do niczego innego tylko do zwierzyny. Zostały nam wpojone prawidłowe podstawy łowiectwa, które głosiły, że polowanie nie polega na mordowaniu każdego żywego stworzenia, które wpadnie pod lufę, a wolno zabijać tylko zwierzynę, z której ma się jakiś użytek”.

Z łowiectwem nierozerwalne związane było posiadanie koni i psów myśliwskich. Hippiczny charakter polowań par force wymagał posiadania wierzchowców dla przyjeżdżających na polowanie gości. W Antoninach na początku XX w. znajdowało się 48 koni. Obok koni w ziemiańskich dworach i pałacach utrzymywano psy myśliwskie, zwłaszcza charty.

Wacław Podhorski wspominał: „Polowanie z chartami było u nas tak rozpowszechnione, że nie było folwarku, na którym by chartów nie trzymano. Była to prerogatywa każdego ekonoma i przez podniósł, gdy objąwszy administrację zażądałem bezwarunkowego skasowania chartów. Oparło się to moje zarządzenie o  najwyższą instancję, o  mego ojca, z którego ramienia administrowałem majątkiem. Ojciec mój zbyt był mądry, by mi utrudniać wszelkie racjonalne moje reformy i choć żal mu było pracowników, którzy nieraz wiele lat już pracowali, poparł moje żądanie. Byli tacy, co dziesiątki lat trzymali charty, musieli jednak ustąpić, ale nigdy mi tego darować nie mogli, ani się z tym pogodzić”. Nietypowym dla kresowych ziemian zjawiskiem był brak zainteresowania polowaniami lub ich potępianie. Do takich osób należeli m.in. Wacław Lednicki, Tadeusz Bobrowski czy Stanisław Stempowski. Ten ostatni wprawdzie polowań nie lubił, ale doceniał urok myśliwskich wypraw i nie odważył się występować przeciw rodzinnym tradycjom. „Wspominałem – relacjonował Stanisław Stempowski – że ojciec był zapalonym myśliwym. Ja do myślistwa miałem skłonność i brałem udział w wyprawach łowieckich nie mogąc wyłamać się z posłuszeństwa ojcu, a  później, gdy podrosłem – wprost dla zrobienia mu przyjemności. Ale z tych wypraw dwie były dla mnie otoczone urokiem swoistej poezji – to wyprawy na wilki i błotne ptactwo”. Stempowski swego pierwszego wilka upolował w wieku 10 lat, a ojciec „pasował” go wówczas na myśliwego – „strzelcy maczali palce we krwi wilczej i smarowali mi twarz”. Na kresach inicjacja myśliwska przebiegała dwustopniowo, pierwszą dokonywało się krwią mniejszej zwierzyny, zajęcy lub kuropatw, drugą zaś po upolowaniu wilka.


Zagrożeniem dla łowiectwa było kłusownictwo i kradzieże leśne praktykowane przez miejscową ludność. Utrudniały one prowadzenie racjonalnej gospodarki leśnej i  łowieckiej, wymuszały na właścicielach lasów powiększenie personelu służby leśnej. Kłusownicy stosowali wnyki, truciznę (np. niegaszone wapno), broń palna, a upolowaną zwierzynę sprzedawali. Niskie kary za kłusownictwo w stosunku do korzyści nie zniechęcały ludzi do jego uprawiania. Kłusownictwo i myślistwo przeplatały się ze sobą, ziemianie niekiedy byli wykorzystywani przez kłusowników. Praktyki takie opisał m.in. Wacław Podhorski: „Znacznie później, gdy już Polesie nie miało dla mnie tajemnic, przekonałem się, jak niemiłosiernie nabierali nas owi »ochotnicy«, którzy ustawiali nas tak, byśmy się nigdy z łosiem nie spotkali. Byli to oczywiście notoryczni kłusownicy, którzy woleli sami na łosie polować, a potocznie nazywali je »miaso«. Ta nazwa mówi sama za siebie”.

 

Jednakże to nie kłusownictwo, ale wybuch I  Wojny Światowej, rewolucje w Rosji i wojna domowa w tym państwie oraz zagłada ziemiaństwa polskiego na wschód od granicy ryskiej przyniosły kres tradycyjnemu łowiectwu. Tradycja łowiecka na Ziemiach Zabranych trwała tak długo, jak żyło tam polskie ziemiaństwo, nawet mimo niesprzyjających okoliczności politycznych. Opis jednego o ostatnich polowań w Antoninach w roku 1918, pozostawił w swych wspomnieniach Wojciech Kossak: „Tymczasem hr. Józefowa Potocka w pobliskich Antoninach, dowiedziawszy się, że jeden z dawnych uczestników wspaniałych »parforców« jest pomimo tych strasznych czasów tak blisko, postanowiła dać jeszcze jedno polowanie. Polowanie to mogło się odbyć tylko dzięki temu, że w  Antoninach zakwaterowany był szwadron szwoleżerów bawarskich. Bez ich udziału byliby się chłopi z pewnością rzucili na jeźdźców i psy. […] Wzięliśmy z moim bratem udział w tym ostatnim polowaniu, które nie różniło się od przedwojennych, chyba tylko nieobecnością pana domu, ale za to uczestnictwem szwoleżerów bawarskich. Te same importowane, wspaniałe konie, te same foxhounds i nawet ci sami dojeżdżacze Anglicy, których dotąd wojna zostawiła w Antoninach za potężną protekcją hr. Józefa w Petersburgu”.


Rewolucje w Rosji, koniec I Wojny Światowej, wojna domowa w Rosji, powstania państwa polskiego, wojna polsko-bolszewicka zmusiły ziemian z Kresów do opuszczenia kraju przodków i wyjechania do odrodzonej ojczyzny. Na wschód od granicy II Rzeczypospolitej ustalonej w 1921 roku traktatem ryskim zanikł bezpowrotnie polsko-ziemiański świat, a z nim tradycja łowiectwa i myślistwa. Pozostały po nim jedynie wspomnienia, listy, fotografie, artykuły w prasie.